Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

wyprawy / Japonia 2017/2018

Dystans całkowity:12775.42 km (w terenie 49.81 km; 0.39%)
Czas w ruchu:725:18
Średnia prędkość:17.61 km/h
Maksymalna prędkość:60.43 km/h
Suma podjazdów:105354 m
Liczba aktywności:207
Średnio na aktywność:61.72 km i 3h 30m
Więcej statystyk

Do pięciu razy sztuka

82.9805:15
Siódmy sezon rowerowy zacząłem odrobinę później. Planowałem spędzić tydzień pod Kumamoto i ruszyć dalej, ale przyszedł mi do głowy inny plan, więc następnego dnia po powrocie z wulkanu Aso ruszyłem z Osamu i Ai do Kumamoto, aby złapać autokar do Fukuoki, skąd z plecakiem poleciałem przez Sapporo do Sendai, aby odwiedzić Aki. Spędziłem z nią i jej rodziną Nowy Rok, który bardzo mi się podobał, bo w Japonii nie ma sztucznych ogni o północy, więc można spokojnie spać. Odwiedziliśmy kilka ciekawych miejsc, w tym market rybny w Shiogamie, gdzie wśród dziesiątek korytarzy można było przebierać w świeżych rybach. Spróbowałem wielu rzeczy, w tym tradycyjnych potraw noworocznych. Miałem również okazję jeździć na pożyczonym rowerze, choć było tego na oko tylko 100 km. Przed wylotem martwiłem się, że w Tōhoku będzie zimno, ale było wręcz przeciwnie. Śniegu spadło niewiele. Dużo więcej spadło na zachodzie kraju, więc w sumie uciekłem przez najgorszym. Wczoraj – w odwrotnym kierunku – powróciłem na Kyūshū, gdzie po śniegu już prawie nie było śladu.
Osamu polecił mi zobaczyć kilka miejsc w okolicy. Odczekałem aż opadnie mgła, ubrałem się ciepło i potem tego żałowałem, bo zrobiło się wyjątkowo gorąco (jak na zimę). Dojechałem do doliny Soyō-kyō, która nazywana jest również Wielkim Kanionem Kyūshū. Z punktu widokowego miałem kilka wyjść i wybrałem chyba najgorsze, bo mogłem zawrócić po własnym śladzie, ale nie, pojechałem dalej – szukać szczęścia. Na zjeździe było stromo i ślisko. Gdy w końcu dotarłem na dół do rzeki, okazało się, że to ślepa uliczka. Prowadziła wyłącznie do elektrowni wodnej, a most widniejący na mapie był położony kilkadziesiąt metrów dalej i nie było sposobu, aby się do niego dostać od mojej strony. Co zrobić? Zawróciłem.
Nie poddałem się i pojechałem inną drogą. Błądząc, dojechałem do znalezionego mostu, a za nim... kolejna elektrownia i brak przejazdu. Tyle trudu na marne? Oj, nie. Zauważyłem ścieżkę pod płotem i poszedłem sprawdzić dokąd prowadzi. Wspiąłem się na zbocze, na górze którego znalazłem ścieżkę. Nieco starą, ale na mapie wyprowadzała poza kanion. Wróciłem po rower, wciągnąłem go na górę i spacerem doszedłem do... końca. Ścieżka prowadziła wyłącznie do wodospadu, z którego była czerpana woda do elektrowni. I tyle z mojego wydostania się z doliny. Znowu zawróciłem i pojechałem tym razem na wschód, gdzie po raz czwarty spotkałem się z przeszkodą. Ulica kończyła się na posesji. Próbowałem zapytać o drogę, ale odpowiedzieli tylko, że dalej jej nie ma i muszę pojechać na drugą stronę rzeki, a tam oczywiście mostu nie ma, więc co mogłem zrobić? Trzeba było zawrócić. Tym razem nie bawiłem się w lokalne drogi i pojechałem do głównej.
W końcu znalazłem sklep, a obok niego restaurację. Zmarnowałem ponad 2 godziny na błądzeniu i umierałem z głodu. W sklepie nie znalazłem żadnego posiłku, ale za to restauracja serwowała mnóstwo jedzenia w bufecie za 1200 jenów. Skorzystałem z oferty, żeby napełnić żołądek. Wszystko wyglądało apetycznie. Pewnie przez rozmiar głodu.
Niestety trafiłem na wyjątkowo górzysty odcinek i po zbłądzeniu w kanionie dodatkowo straciłem czas na podjazdach. Do mojego drugiego celu dojechałem o zmierzchu. Kanion Takachiho-kyō wycięty w skale wulkanicznej był przepiękny. Turystów również było niewielu, a można ich nawet spotkać, gdy pływają łódkami na dole pod ikonicznym wodospadem. Zaczepił mnie ciekawski Koreańczyk, z którym zamieniłem kilka zdań, a potem pojechałem do miasta.
Moje kolejne cele na dzisiaj musiały zostać odwołane. Dzień dobiegał końcowi, więc ruszyłem w drogę powrotną. Temperatura spadła do 5 °C, drogi przemokły od mgły, a pod domem Osamu i Ai było prawie 0 °C. Jeszcze tyle rzeczy zostało do zobaczenia, a pogoda na najbliższe dni nie jest optymistyczna.
Jeszcze krótkie podsumowanie minionego roku. Było to niespodziewany okres, gdy wyruszyłem w przygodę życia. Spędziłem 9 miesięcy w Japonii, jeżdżąc kolarzówką z doczepioną przyczepką. Pokonałem tam prawie 12 tys. km, z czego ponad połowę na trzech kółkach. Nie udało mi się pobić rekordu sezonu 2015, kiedy to szalałem z wycieczkami powyżej 200 km. W tym roku najdłuższa miała 155 km. Chyba się starzeję, że wynik jest taki słaby. Albo po prostu Japonia jest taka cudowna, że podziwiam ją wolnym tempem. To jeszcze nie koniec mojej przygody w Japonii, a już marzą mi się kolejne kraje. Moja wiza jest ważna do kwietnia, więc mam jeszcze dużo czasu na zaplanowanie wszystkiego.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, po zmroku i nocne, za granicą, Japonia / Kumamoto, Japonia / Miyazaki, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Zamknęli wulkan

86.4704:49
Był wyjątkowo zimny dzień, ale przynajmniej dzisiaj nie padało. Buty miałem tak przemoczone, że w końcu założyłem nowe, które kupiłem jeszcze na Shikoku. Wiał paskudny wiatr, który dodatkowo psuł komfort jazdy. Mimo to wszystkie te przeciwności nie powstrzymały mnie przed wyruszeniem w kierunku jednej z największych na świecie kalder.
Przemarzałem, ale nie było co narzekać, bo widoki dopisywały. Wspiąłem się na ścianę kaldery, z której było widać wioski położone u jej podnóża i wulkan Aso, największy w Japonii. Mój plan był taki, aby objechać wulkan, choć Osamu wskazał mi drogę na jego szczyt i wciąż się wahałem co zrobić.
Wiatr w dolinie wiał mocniej i zrobiło się zimno. Po drodze było niewiele atrakcji. Trafiłem między innymi na tunel zamieniony w park. Zrezygnowałem z wejścia, bo byłem zbyt przemarznięty. Zatrzymałem się za to w poleconej restauracji, gdzie spróbowałem regionalnych specjałów i rozgrzany mogłem ruszać dalej.
Od razu zostałem rzucony na głęboką wodę, bo miałem całą drogę pod górę. Ostatecznie pojechałem w kierunku wulkanu. Wiatr prawie mną targał, ale byłem twardy. Postawiłem sobie za cel wjechać na sam szczyt i półtorej godziny później zrobiłem to. Turystów było niewielu, po drodze trafiłem nawet na tunel – tunel przez aktywny wulkan. Strach było jechać. W budynku na szczycie znajdowało się kilka stoisk z pamiątkami (przy pustym parkingu było to zaskakujące), maleńki park rozrywki oraz wejście do kolejki linowej. To ostatnie zostało zamknięte i dopiero po wyjściu z budynku zauważyłem, że na kolejce brakowało lin. Nie było innej metody, aby dostać się do wulkanu, więc nie pozostało mi nic innego, jak wrócić do domu.
Temperatura spadła do -1 °C, więc było naprawdę zimno. Podczas zjazdu musiałem używać hamulców, żeby opory powietrza mnie nie zamieniły w bryłę lodu. Na dole zrobiło się o 4 °C cieplej, ale zaczęło zmierzchać. Na szczyt kaldery wjechałem już po zmroku. Widoki były niczego sobie. Do domu Osamu i Ai wróciłem przy temperaturze 0 °C.
Kategoria za granicą, po zmroku i nocne, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Kumamoto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Wigilia w deszczu

61.6904:41
Nie planowałem zatrzymywać się w Kumamoto, ale ze względu na dzienny dystans musiałem podzielić wyprawę na dwa dni, dzięki czemu poznałem Davida. Zostałem też zaproszony przez poznanych niedawno Couchsurferów. Mieszkali w górach, więc czekało mnie trochę wspinaczki.
Przed wyruszeniem odwiedziłem centrum miasta, bo chciałem zobaczyć zamek. Zniszczenia po zeszłorocznym trzęsieniu ziemi były ogromne. Duża część murów czekała na odbudowę, a sam zamek był niedostępny. Przykry widok.
Odrywając się od przykrości, miałem piękne widoki przed sobą. Zamglone doliny układały szczyty gór w zachwycające warstwy. Te cuda jednak nie trwały wiecznie, bo gdy w końcu dotarłem do gór, wszystko zniknęło za drzewami. Dodatkowo po kilku kilometrach zaczęło padać. Nie przestawało aż do zmierzchu. Do bilansu problemów trzeba jeszcze doliczyć drogę zamkniętą na skutek osunięcia się ziemi. Całe szczęście losowo wybrana alternatywa doprowadziła mnie do cywilizacji, choć przy okazji wydłużyła moją podróż. Udało mi się wyciągnąć kilka razy aparat, aby złapać jeszcze kilka zniewalających widoków.
Jechałem mozolnie, byłem przemoczony. W pewnym momencie podjechał do mnie pickup. Zmartwiony deszczem i późną porą Osamu zaproponował, że mnie podrzuci. Tak dostałem się do domu jego i Ai, pary Japończyków, którzy mnie zaprosili.
Po raz pierwszy w życiu spędziłem wigilię w innym stylu – poza domem i chrześcijańskimi tradycjami. Zaserwowana kolacja była jednak wyjątkowa, bo spróbowałem specjału prefektury – basashi, czyli surowego mięsa konia. Trochę jak wieprzowina. Cóż więcej mogę powiedzieć? Polecam spróbować.
Kategoria za granicą, z sakwami, po zmroku i nocne, na trzech kółkach, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Kumamoto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kumamoto

76.4004:25
Dzisiaj było pochmurno i wilgotno prawie przez cały dzień. Kierowałem się do Kumamoto, gdzie planowałem spędzić ponad tydzień z powodu wysokiego sezonu i wzrostu cen.
Znowu nie mam o czym pisać, bo jechałem mozolnie. Znowu brakowało mi energii. Dostanie się do Kumamoto zajęło mi 6 godzin zamiast zakładanych czterech. Planowałem zwiedzić miasto, ale nastał zmrok, gdy dojechałem na miejsce. Zatrzymałem się w Starbucksie, gdzie byłem umówiony z Davidem, Couchsurferem z Włoch. Pojechaliśmy do akademika, w którym mieszkał. Moja wizyta była wbrew zasadom, ale – jak mówił – w weekendy nikt nie pilnował. Przegadaliśmy kawał wieczoru, zostałem poczęstowany makaronem w stylu włoskim i przeplanowałem swój najbliższy tydzień.
Kategoria za granicą, z sakwami, po zmroku i nocne, na trzech kółkach, kraje / Japonia, Japonia / Fukuoka, Japonia / Kumamoto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Japońska Saga

66.8703:57
Przed wyruszeniem w dalszą drogę chciałem rozejrzeć się po miasteczku. Trochę się pogubiłem i z miejsc zaznaczonych na mapie nie odnalazłem niczego. Zrobiło się chłodno, więc pojechałem przed siebie.
Przez moment miałem wokół siebie góry, ale potem zaczęła się monotonna jazda po talerzu z widokami na pola uprawne. Poczułem się trochę jak w Polsce. Odskokiem od tego był pierwszy od ostatniej wymiany opon kapeć. Tym razem winnym okazał się kawałek plastiku.
Tak jadąc przed siebie, postanowiłem odwiedzić centrum miasta Saga. Z ciekawości, bo związku z sagami raczej nie ma. W centrum nie znalazłem niczego ciekawego, ale jadąc za znakami turystycznymi, trafiłem na chram Saga-jinja, po którym się chwilę przespacerowałem. Potem jeszcze znalazłem zamek, ale nie mogłem dostrzec cennika, więc nawet nie schodziłem z roweru, żeby się pofatygować do środka.
Ostatnią prostą pokonałem w świetle zachodzącego słońca. Dojechałem do mieszkania znalezionego przez Airbnb, zostawiłem rzeczy i odwiedziłem jeszcze pobliski Michi-no-Eki, żeby kupić coś do jedzenia. Sam nocleg był słaby, bo za ogrzewanie właściciel życzył sobie dodatkowej opłaty, chociaż dowiedziałem się o tym dopiero po przyjeździe. Nie było również dodatkowego koca, który dostawałem zawsze w noclegach z ogrzewaniem wliczonym w cenę. Poszedłem więc spać ubrany tak jak stałem.

Kategoria za granicą, z sakwami, na trzech kółkach, kraje / Japonia, Japonia / Fukuoka, Japonia / Saga, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Na japońskiej poczcie

66.1704:11
Z wolna ruszyłem w dalszą drogę. Słońce podniosło temperaturę wysoko, jak na porę zimową. Chciałem wysłać do Polski kilka rzeczy, które nazbierały się od czasu, gdy opuściłem Sendai. Poprzednia paczka, wysłana budżetową metodą, dotarła po dwóch miesiącach – w całości, choć bałem się, że przepadła. Tym razem miałem do wysłania ciut mniej rzeczy, więc zaplanowałem nadać przesyłkę jako list. Naszukałem się poczty kawał drogi, aż w końcu znalazłem mały budynek. W środku nikt nie mówił po angielsku, więc wspomagając się elektronicznym tłumaczem, wypełniłem wszystkie formalności i ponad pół godziny później byłem wolny. Straszne, że to tyle czasu zabiera.
Akcja z pocztą, a wcześniej jeszcze z przygotowaniem przesyłki zabrała mi za dużo czasu. Mimo to po drodze wstąpiłem do sklepu sportowego, żeby kupić odtłuszczacz, bo tylny hamulec zaczął ciężko pracować. Popsikałem go, ale może chciałem zbyt szybkich efektów, bo nic się właściwie nie zmieniło.
W mieście Ōmura trafiłem na park, w którym znajdował się zamek, ale gdy spojrzałem jak czas mi uciekał, zrezygnowałem ze zwiedzania czegokolwiek. To jest właśnie minus posiadania pracy. I w sumie najbliższego noclegu znalezionego w miejscu oddalonym o wiele kilometrów.
Złapał mnie zmierzch, ale za to jaki, bo zachodzące słońce było przepiękne. Pozostał do pokonania górski odcinek i dotarłem do miasta Ureshino, w którym znaleźć można mnóstwo gorących źródeł. Było ich tak dużo, że na ulicach udostępniono darmowe gorące źródła dla stóp. Mimo panującej niskiej temperatury, widziałem wielu ludzi moczących stopy w gorącej wodzie. Na noc zatrzymałem się w ryokanie. Miał być hostel, ale recepcjonistka zaproponowała mi prywatny pokój, który był urządzony w stylu japońskim. Do tego w budynku był onsen, więc miałem Japonię pełną gębą. Ok, może brakowało wyżywienia, ale z noclegu byłem zadowolony.

Kategoria za granicą, z sakwami, po zmroku i nocne, na trzech kółkach, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Nagasaki, Japonia / Saga, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Japonia po europejsku

7.9300:50
W Nagasaki zatrzymałem się na 2 dni, żeby odpocząć i oczywiście zwiedzić miasto. Broszura, którą dostałem w hostelu wskazała kilka miejsc wartych zobaczenia, dlatego zaspokoiłem ciekawość i powolnym tempem ruszyłem na eksplorację miasta.
Od razu moją uwagę przyciągnęło nabrzeże, na którym znalazłem kilka ciekawych statków, a po drugiej stronie zatoki stała góra. Widok nocą na miasto jest uważany za jeden z piękniejszych w Japonii. Szkoda, że nie miałem wolnego wieczoru, aby się tam udać.
Chciałem rzucić okiem na Ogród Glovera, tylko coś mi nie poszło jak należy i dojechałem do niego od drugiej strony... po stromym zboczu. Całe szczęście park miał drugie wejście i podjazdu nie musiałem uważać za zbędny. Zwłaszcza że z góry rozciągał się nie najgorszy widok.
Sam park jest bardzo ciekawy, bo nie spodziewałem się poznać w nim tak dużo historii miasta. Thomas Blake Glover, dla którego park został wybudowany, przyczynił się do modernizacji Japoni w wielu dziedzinach. W parku można zobaczyć zachowaną rezydencję Glovera wraz z innymi budynkami z okresu dawnej Japonii. Są to jedne z najstarszych europejskich zabudowań, które zachowały się w Japonii. Spędziłem na zwiedzaniu wszystkiego prawie 2 godziny. Zupełnie inny świat, który mnie pochłonął całkowicie.
Wypatrzyłem na mapie jeszcze kilka innych historycznych miejsc. Między innymi domy w stylu zachodnim, których w tym mieście było wyjątkowo dużo. Niektóre były 100-letnie. Przekształcone na muzea i inne obiekty usługowe, są teraz otwarte dla zwiedzających.
W Nagasaki stoi chram Konfucjusza (Kōshi-byō). Mówi się, że jest to jedyny chram wybudowany przez Chińczyków poza granicami ich kraju. Jest to również terytorium chińskie kontrolowane przez ambasadę Chin w Tōkyō. Wejście było płatne, więc chciałem odrobinę zaoszczędzić i zrobiłem tylko kilka zdjęć z oddali, a budowla robi wrażenie, zwłaszcza zdobione dachy. Coś jak w Yokohamie.
To nie był koniec tematyki chińskiej. Odszukałem dawną dzielnicę chińską (Tōjin yashiki), choć bez szczegółowej mapy mogłem tam tylko pobłądzić bez celu. Trafiłem za to bez problemu do dzisiejszego Chinatown. Pełno Chińczyków, że przejść się nie dało. Odnalazłem jakieś miejsce do zaparkowania roweru i zacząłem szukać restauracji, bo miałem ochotę na chińszczyznę. Gdy w końcu udało się coś znaleźć, jedzenie nie było najświeższe, choć podali mi całe zamówienie w ciągu paru chwil. Coś za coś.
Już miałem wracać do hostelu, gdy przejechałem tuż przy kolejnym ciekawym miejscu, jakim była Deijima, czyli wyspa wyjściowa. Przez 200 lat był to jedyny port w Japonii, do którego mogły przybijać statki z Europy. Nie miałem za dużo czasu na zwiedzanie, ale wszedłem do większości zrekonstruowanych zabudowań. Co więcej, trwa rekonstrukcja pozostałych budynków, które dawniej stały w tamtym miejscu.
Czułem niedosyt po tym, co dzisiaj zobaczyłem, ale musiałem wracać do pracy. Nagasaki zasługuje na kilkudniowy pobyt, aby zobaczyć wszystko, co oferuje. Niestety moje plany były już ustalone i jutro ruszam w dalszą drogę.
Kategoria za granicą, kraje / Japonia, Japonia / Nagasaki, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Nagasaki

72.5004:32
Dzień rozpoczął się słonecznie. Ruszyłem na południe i już po kilkunastu minutach jazdy zostałem zatrzymany przez Japończyka, który musiał mnie zauważyć z auta. Zaproponował mi kawę, ale byłem trochę oszołomiony, bo nie mówił po angielsku i nie wiedziałem co mogę mu zaoferować w zamian. Starałem się mu powiedzieć skąd jestem, dokąd jadę, ale widać, że nie chciał mnie zatrzymywać i na rozstaniu czułem się nieswojo. Trochę mi będzie brakować tej bezinteresowności po powrocie do Polski.
Droga na południe robiła się trochę nieznośna ze względu na słońce świecące w twarz. Spotkałem trójkę kolarzy, którzy najpierw mnie minęli, mówiąc coś po japońsku, a potem znowu się spotkaliśmy przed wielkim mostem. Wymieniliśmy parę zdań po japońsku. Skąd jestem, dokąd zmierzam, ile mam lat (oni byli po pięćdziesiątce). To chyba pierwszy raz, gdy zaczepili mnie kolarze. Ruszyliśmy w dalszą drogę, każdy swoim tempem. Ja oczywiście tym wolniejszym.
Minąłem jeszcze więcej zabudowań w stylu europejskim. Nawet trafiłem na wioskę holenderską, ale czas mnie gonił do pracy, więc nie zatrzymywałem się na podziwianie czegoś nowego w Japonii. Trudno, zawsze mogę tam wrócić.
Zrobiłem się głodny i chciałem coś zjeść. Tereny, przez które jechałem były dosyć wyludnione, toteż ciężko o jakiś sklep z jedzeniem. Akurat trafiłem na bilbord prowadzący do sieci konbini i gdy po określonym kilometrażu zobaczyłem budynek w stanie surowym, odrobinę się sfrustrowałem, ale okazało się, że się lekko pomylili i za dwoma zakrętami znalazłem to, czego szukałem. Zjadłem, wypełniłem kartki świąteczne do rodziny i znajomych (trochę późno, ale liczy się gest) i znów byłem w trasie.
Znalazłem się w Nagasaki. Wybrałem to miasto z uwagi na jego przykrą historię. Przypadkiem trafiłem do Parku Hipocentrum (Park Pokoju przegapiłem, choć był ulicę wcześniej), więc zatrzymałem się na odrobinę refleksji. Potem dojechałem do hostelu poleconego w internecie przez innego rowerzystę. Co ciekawe, mogłem wnieść rower do pokoju socjalnego, bo w pobliżu nie było parkingu.
Kategoria za granicą, z sakwami, na trzech kółkach, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Nagasaki, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Rozbierali zamek na moich oczach

54.1603:25
Pojechałem w kierunku zamku, ale zrobiło się nieciekawie. Na szczycie wzgórza zamkowego pracowały dźwigi. Nie mogłem na to patrzeć i zawróciłem. Tak właściwie to deszcz mnie zawrócił, a dźwigi w sumie nie wiem co tam podnosiły. Nie chciałem tracić czasu, bo deszczowa pogoda sprawia, że jadę jeszcze wolniej.
Deszcz zamienił się w przejściową mżawkę, która jednak dręczyła mnie przez cały dzień. Z początku było łatwo – wzdłuż rzeki pod lekką górkę, za którą znajdowało się miasto Imari. Tam zobaczyłem trochę architektury europejskiej oraz różnorodne pomniki wzdłuż ulic. Trochę porcelany, trochę figurek. Takie muzeum ciągnące się przez całe miasto. Za miastem zrobiło się trudniej, bo pod większą górkę. Ponad pół kilometra w pionie. Ale widoki to były piękne. Zdecydowanie opłacało się, choć gdybym pojechał tamtędy jakieś 7 miesięcy wcześniej, zobaczyłbym tarasy ryżowe wypełnione wodą. Czyli jeszcze piękniejszy widok. Z drugiej strony, klimat podzwrotnikowy to raczej nie jest przyjemna pora do podróży w tych rejonach. Jak sobie przypomnę letnie upały, to aż się odechciewa podróżowania.
Dotarłem na szczyt, gdzie temperaturze trochę spadło. Po drugiej stronie tunelu został tylko długi zjazd. Przed nim jeszcze ukazał się widok na zatokę i znalazłem się w centrum Sasebo. Dojechałem do jednego z najdroższych hoteli mojej podróży, ale nie miałem dużego wyboru w tym rejonie. Pokój – choć typowo kompaktowy – był wyjątkowo inny od wszystkich, w których do tej pory się zatrzymywałem. Na podłodze były maty tatami, a zamiast łóżka leżał futon. Brakowało tylko krzesła do wygodnej pracy.
Kategoria za granicą, z sakwami, na trzech kółkach, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Saga, Japonia / Nagasaki, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Fukuoka

67.2304:19
Zaczęło się przymrozkiem. Założyłem lekkie ubrania w nadziei, że się polepszy, ale zacząłem przemarzać i narzuciłem na siebie dodatkową warstwę, która towarzyszyła mi do końca dnia.
Pojechałem pokręcić się po centrum Fukuoki. Od wjazdu na wyspę Kyūshū widuję dużo budynków w stylu europejskim. Może po prostu nie zauważałem ich wcześniej, ale to ciekawe, że one powstały. Wszak trzęsienia ziemi w Japonii wymagają solidnej konstrukcji budynków.
Było zbyt dużo ludzi na ulicach, więc skierowałem się dalej – do zamku. Właściwie do ruin, bo z budowli zostały tylko okazałe fundamenty. Z początku czułem się niepewnie, bo zauważyłem bramkę z opłatą, a wszedłem od tyłu, ale okazało się, że opłata jest wymagana przy nocnym wejściu. Na obszarze wewnętrznych murów ustawili pokaźnych rozmiarów obiekty przypominające jaja. Prawdopodobnie elementy iluminacji. Nie mogłem jednak zostać, aby obejrzeć pokaz. Przejechałem się po parku znajdującym się nieopodal i ruszyłem w dalszą drogę na zachód.
Jechało się całkiem przyjemnie. Wzdłuż wybrzeża było przepięknie, zwłaszcza późnym popołudniem. Martwiły mnie ciemne chmury idące ze wschodu, więc starałem się jechać jak najszybciej. Widziałem nawet deszcz w oddali, ale nie zdołał mnie dopaść. Przed wieczorem dojechałem do Karatsu. Skierowałem się najpierw do zamku, ale był już zamknięty, więc obszedłem się smakiem i pojechałem do mieszkania znalezionego na Airbnb. Całkowite przeciwieństwo tego, w którym spędziłem poprzednią noc. Dodatkowo jestem bardzo zadowolony ze zrobionych dzisiaj zdjęć.
Kategoria za granicą, z sakwami, na trzech kółkach, kraje / Japonia, Japonia / Fukuoka, Japonia / Saga, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery