Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

po zmroku i nocne

Dystans całkowity:42647.00 km (w terenie 3103.63 km; 7.28%)
Czas w ruchu:2219:38
Średnia prędkość:19.10 km/h
Maksymalna prędkość:70.40 km/h
Suma podjazdów:290535 m
Maks. tętno maksymalne:150 (76 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:108246 kcal
Liczba aktywności:520
Średnio na aktywność:82.01 km i 4h 18m
Więcej statystyk

Pod Poznaniem, część 3

  98.57  04:40
Na dzisiaj nie miałem żadnego ciekawego planu. Temperatura poniżej zera nie zachęcała do dalekich podróży, więc wybrałem okolice Poznania. Wiatr był niezauważalny, więc mogłem pojechać w którąkolwiek stronę. Wybrałem drogę wojewódzką nr 306, bo jeszcze mnie na niej nie było.
Chciałem wyjechać z Poznania przez Kiekrz, ale się zamyśliłem i wjechałem na wojewódzką nr 307. Chodniki dla rowerów są w niektórych miejscach nieprzejezdne przez zalegający lód. Chyba najpierw musi dojść do tragedii zanim ktoś zmądrzeje i zaprzestanie wstawiać te durne zakazy i nakazy dla rowerów. Na dzisiaj prognozowane było duże zachmurzenie i przelotny śnieg. Trochę poprószyło, gdy wyjeżdżałem z miasta, ale kiedy zatrzymałem się na zdjęcie, było za późno. Cóż, zima się jeszcze nie skończyła, więc może będę miał okazję na ciekawe zdjęcia w zimowej scenerii.
Po pewnym czasie zdecydowałem się ominąć Buk, ale nie udało mi się. Nie miałem przed oczami mapy i źle skręciłem. Przynajmniej zagrzałem się w sklepie i zjadłem trochę zieleniny. W kierunku Mosiny złapał mnie zmierzch, bo się za mocno ociągałem. Wcześniej jednak na niebie pojawiało się od czasu do czasu słońce, więc zażyłem witaminy szczęścia. Szkoda że tego wiatru było tak niewiele, bo w niektórych miejscach aż umierałem od śmierdzących spalin. Spotkałem dzisiaj tylko jednego kolarza, który nawet mi pomachał. Rowerzystów w Poznaniu było wyjątkowo dużo, aczkolwiek połowa z nich świeciła oczami.
Jeszcze przypadkiem zarysowałem komuś auto, bo dwa barany zablokowały drogę dla rowerów. No co zrobić? Nie zmieściłem się. Zrobiłem na koniec rundkę rozjazdową i dojechałem do domu. Do cieplutkiego domu. Żaden tam zimny dworzec, telepiący pociąg, kolejna rozgrzewka, żeby dojechać z dworca do domu. Ach, miło jest tak szybko wrócić i odpocząć. Teraz będę robił takie wyprawy częściej. W tym sensie, że ograniczę podróżowanie pociągami czy spanie w hotelach. Czekają mnie oszczędności, bo tegoroczna wielka wyprawa pochłonie dużo kosztów, stąd też pomysł na pozyskanie sponsoringu. Zdradzę kolejny szczegół – będę leciał samolotem.

Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek, Wielkopolski Park Narodowy

Po Poznaniu, część 21

  28.38  01:27
Za późno wstałem, aby pojechać gdzieś za miasto. Pomyślałem, żeby zajrzeć w kilka miejsc, ale pocałowałem jedynie klamki. Spróbuję w ciągu tygodnia, skoro w weekend jest tak słabo. Objechałem kawałek miasta, przemarzłem w dłonie i wróciłem z dobrym humorem do domu.
W tym tygodniu zacząłem na poważnie przygotowania do mojej życiowej wyprawy. Nadal nie zdradzę wielu szczegółów, ale planuję ją na przełomie czerwca i lipca, czyli tradycyjnie w okolicach moich urodzin. W pracy zgodzili się dać mi... miesięczny urlop. W końcu też zamówiłem sztywny widelec, dlatego w przeciągu dwóch tygodni moja bolączka stukania w rowerze powinna się wreszcie skończyć. Podobno zmieni się geometria roweru, więc będę miał czas na przyzwyczajenie się. Na obecnym napędzie przejechałem już 15 tys. km, więc do czerwca mam nadzieję wykręcić jeszcze kilka tysięcy, aby wyruszyć na w pełni sprawnym pojeździe. Rozglądam się też za trzecim kołem, całym ekwipunkiem i sponsorami. Mam więc ręce pełne roboty, ale satysfakcja z tej podróży będzie olbrzymia. Aha, ta wyprawa jest spełnieniem moich marzeń.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Po Poznaniu, część 20

  32.30  01:36
Zrobiło się ostatnio paskudnie na dworze. Wczoraj spojrzałem na mój łańcuch i nie było dobrze. Był cały pokryty rdzą. Na szczęście żadne ogniwo nie zespoliło się, ale i tak martwię się. Od kilku już lat myślę o rowerze do zadań specjalnych, jednak nie widzę go w najbliższej przyszłości. Może za kilka lat kupię sobie nowy, a obecny przeznaczę na trudne warunki.
Dzisiaj wyszedłem, żeby pojeździć odrobinę po czarnym asfalcie. Na mapie wypatrzyłem drogę, którą jeszcze nie jechałem. Ruszyłem w stronę Kiekrza, a potem wzdłuż jeziora na południe. Trafiłem na drogę krajową, choć byłem przekonany, że będzie to wojewódzka (wszystko przez ostatnią zmianę kolorystyki na osm.org). Nie czułem się tam bezpiecznie, ale nie miałem wyboru i jechałem za znakami do centrum. Trochę pobłądziłem przez brak drogowskazów na drogach dla rowerów. Pomogłem też pchać auto, bo komuś padło na skrzyżowaniu. Z rowerem nie ma tego problemu, żeby usunąć go z drogi w razie awarii.
W Parku Sołackim ścieżki są nieodśnieżone i oblodzone, więc lepiej go unikać. Co ciekawe Park Wodziczki już jest zadbany, więc jadąc z centrum do zachodniego klina zieleni można się nabrać na początkowo dobrze utrzymany stan chodników. Temperatura na przedmieściach -0,5 °C, a w centrum 0,5 °C. Włożyłem dzisiaj lżejsze rękawice i tak dziwnie się jechało po ponad tygodniu w rękawicach narciarskich.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Do miejsc białych

  131.44  06:39
Za oknem było biało. Na szczęście śnieg tylko prószył, więc nie utrudniał jazdy. Śniadanie podali w formie szwedzkiego stołu. Mogę spokojnie polecić Przystanek Tleń jako dobre miejsce na wypoczynek. A dla rowerów mają pomieszczenie zwane rowerownią.
Było jeszcze chłodniej niż wczorajszego poranka, bo poniżej -9 °C. Na niebie pełno chmur, zero ciepłych promieni słonecznych i śnieg sypiący leniwie z nieba. Czułem zmęczenie i droga nie szła mi szybko. W dodatku wiatr dziwnie się zmieniał i od czasu do czasu przeszkadzał. Zmarznięty, w końcu dotarłem do Tucholi, ogrzałem się na stacji benzynowej, rozważyłem warianty zakończenia dzisiejszego dnia i ruszyłem dalej. W międzyczasie zniknęły chmury, a nawet temperatura wzrosła do -8 °C.
Nie polecam wjeżdżać do Chojnic od strony Tucholi. Bynajmniej nie rowerem. Ciekawe, jakby tak zrobili ten cały rollercoaster na ulicy. Co powiedzieliby kierowcy? Popaprańcy biorą się za budowanie dróg i później tylko się irytuję. Przeklęte miasto.
Na drogach pojawiła się sól. Tylko po co? Śniegu przecież nie było w tamtym rejonie. Za Człuchowem zapadł zmierzch. Zaczynało mi brakować czasu. Jechałem ile sił w nogach. Pomagało to na zamarzające palce, które przy -12 °C coraz gorzej sobie radziły w rękawicach narciarskich. Mój pomysł na dzisiejszy wieczór to dotrzeć na pociąg ze Szczecinka do domu. Miałem dość temperatury spadającej z dnia na dzień. Chciałem odpocząć przed pracą w nowym roku. Nie udało się. Na dworzec spóźniłem się kwadrans. Pociągu już nie było, choć liczyłem na opóźnienie. Pozostawał plan b – nocleg w Szczecinku. Miasto przywitało mnie grubszą warstwą śniegu oraz tysiącem znaków zakazu wjazdu rowerem. Jakości dróg dla rowerów pod śniegiem nie komentuję, ale wysokie krawężniki i przejścia dla pieszych zamiast przejazdów dla rowerów to bezmyślne kopiowanie idiotycznych rozwiązań z innych miast. Jedno mnie zaskoczyło – zamknęli niektóre ulice dla ruchu rowerowego, przekształcając metrowej szerokości chodnik w drogę dla pieszych i rowerów. Co w tym niezwykłego? Ano to, że w każdej chwili rowerzysta może wpaść na osobę wychodzącą z jednej z kilkudziesięciu kamienic. Brawa dla idiotów.
Wypatrzyłem na mapie Szkolne Schronisko Młodzieżowe. Gdy je w końcu znalazłem, okazało się zamknięte na 3 dni. Właśnie teraz. Kręciłem się jeszcze po okolicy, gdy ktoś z dobrym sercem mnie zaczepił. Próbował mi pomóc i wskazał kilka miejsc, w tym najbliższy hotel. Przynajmniej nie marzłem długo.

Kategoria z sakwami, setki i więcej, po zmroku i nocne, Polska / zachodniopomorskie, Polska / pomorskie, Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, rowery / Trek, wyprawy / Zimowa 2015/2016

Inny początek sezonu

  146.74  08:08
Moje wczorajsze wyjście na pokaz sztucznych ogni skończyło się mocnym snem. Było sporo czasu, więc położyłem się i zdrzemnąłem, i wstałem grubo po północy. Strata może była, bo bardzo chciałem zobaczyć nadejście nowego roku znad Wisły, skoro już byłem w Toruniu, ale przynajmniej wyspałem się, więc pełen energii mogłem ruszać dalej.
Miałem dość kierunku wschodniego, więc obiecałem sobie, że Golub-Dobrzyń będzie ostatnim takim miastem na wschodzie. Wyjechałem wcześnie w poszukiwaniu śniadania. Dzisiaj nawet McDonald's był zamknięty, więc ruszyłem do Orlenu. Spotkałem tam po raz drugi pana, który nocował w tym samym miejscu, co ja. Facet lubi dużo mówić.
Wydostać się z Torunia nie było łatwo. Wzdłuż mojej drogi ciągnęły się zakazy i drogi dla rowerów. Przeklinałem drogowców za brak znaków. Tam trzeba znać na pamięć rowerową sieć drogową, aby można było dokądkolwiek pojechać. Kierowcy mają setki informacji, a my? Zakaz wjazdu na te dobrze oznaczone drogi. Głupcy.
Droga dziwnie mi się dłużyła. Do Golubia-Dobrzynia dojechałem po południu. Zainteresował mnie zamek widoczny z kilku kilometrów od miasta. Gdybym tak miał więcej czasu, to zobaczyłbym jego wnętrza, o ile ktokolwiek by mnie do nich wpuścił w Nowy Rok. Drogi były dzisiaj takie puste. Jakby prawie wszyscy stali się nieżywi. Cóż, po sylwestrze można to wziąć na serio.
Kierunek na północ już był łatwiejszy. Wiatr albo pomagał, albo wiał z boku. Temperatura rano była podobna do wczorajszej – w dzień nawet -4 °C, ale im bliżej wieczora, tym szybciej zmierzała do -10 °C. Zmierzch złapał mnie w Radzyniu Chełmińskim. W Grudziądzu już nie wytrzymywałem zimna i niestety pierwszy na drodze znalazł się McDonald's. Ustaliłem cel mojej dzisiejszej podróży i po próbie znalezienia grudziądzkiego Starego Miasta (w sumie udało mi się, ale było tak zimno, że nie zauważyłem tego), ruszyłem dalej na zachód, do Tlenia. Najpierw dostałem się do Warlubia, żeby dalej pojechać prosto po drodze wojewódzkiej. Kilkanaście kilometrów lasu ciągnęło się w nieskończoność. Temperatura spadła do -11,4 °C, a przynajmniej tyle widziałem po raz ostatni, bo licznik zdołał zamarznąć i się wyłączyć. Do hotelu udało mi się dotrzeć przed jego zamknięciem, choć na kolację było za późno. Dostałem pokój w motywie chińskim. Ciekawy chwyt marketingowy. Aż chciałoby się tu wrócić i zobaczyć pozostałe kraje.
I jeszcze tradycyjnie podsumowanie minionego roku. Odrobinę inne, bo zwykłem zaczynać sezon 4 stycznia.
To był naprawdę udany sezon. Udało mi się pobić poprzedni roczny rekord o półtora tysiąca kilometrów, mimo że w planach miałem kontynuowanie studiów. Nic z tego nie wyszło, a moje uzależnienie od roweru przybrało na wadze. Zdecydowanie zacząłem robić wyprawy dystansowe, bo średnia długość wycieczki w tym roku to 118 km. Co ciekawe, suma dystansu dojazdów do pracy (a także dojazdów do dworca, bo wszak wiele wypraw odbyło się z udziałem pociągów) to nieco ponad 4 tysiące kilometrów. W teren wjechałem o ⅓ rzadziej niż w sezonach poprzednich. Wykonałem tylko jedną poważną wyprawę – urodzinową w Bieszczady. No, może dwie, ale druga właśnie trwa rozdarta między dwa sezony. W górach byłem jeszcze 2 razy – w Sudetach – przed urodzinami Bożeny oraz spontanicznie po ziemi kłodzkiej. Kilka razy kierowałem się też nad morze, z czego tylko raz sukcesywnie. Najdłuższa wyprawa miała zaledwie 240 km. Dzięki temu, że zacząłem pracę w innej firmie i mogę chować rower pod dachem, to najdłuższa ciągłość jazdy na rowerze wyniosła 56 dni (gdyby nie dwa leniwe dni w listopadzie, mogły to być 94 dni pomiędzy dwoma nierowerowymi urlopami). To chyba tyle o roku 2015, a co w 2016? Mam pewien odważny plan, ale czy się ziści, o tym się przekonam za parę miesięcy.

Kategoria setki i więcej, po zmroku i nocne, Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, z sakwami, rowery / Trek, wyprawy / Zimowa 2015/2016

Spędzić sylwestra daleko

  104.64  05:59
Poranek wyszedł całkiem nieźle. W pensjonacie napełniłem termos gorącą herbatą, wyruszyłem po godz. 8. Tylko temperatura -8 °C nie napawała optymizmem. Liczyłem, że to się poprawi.
Postanowiłem na początek dnia przekroczyć Wisłę. Między mostami w Toruniu i Włocławku dostrzegłem przeprawę promową. Zjadłem więc śniadanie w jedynej otwartej restauracji, czyli McDonald'sie (raz na kilka lat nie zaszkodzi) i pojechałem... pod wiatr. Niestety nie ma prostej drogi do Aleksandrowa Kujawskiego, który był na mojej liście miast przejazdowych. Musiałem zacisnąć zęby i przeć przed siebie. Niska średnia i duże zmęczenie nie dodawały mi otuchy. Dojechałem tuż przed południem, a potem w Ciechocinku znalazłem smażalnię ryb. Zjadłem filet z sandacza i wypiłem grzańca na bazie... bezalkoholowego piwa. Tego mi było trzeba. Zagrzany i pełny energii mogłem kontynuować mój szalony plan. Przynajmniej temperatura wzrosła do -2 °C.
Skierowałem się na południe. Wiatr o dziwo nie dokuczał tak mocno. Trafiłem na Nadwiślański Szlak Rowerowy. Bardzo przypomina Green Velo na wschodzie Polski. Dlaczego? W obu przypadkach specjalnie wybudowano infrastrukturę drogową. Lub przekształcono istniejącą, co trafiło się mnie. Nie mogłem jednak narzekać, bo w tym wypadku kostka Bauma była wielokroć wygodniejsza od starego asfaltu.
Ostatni w tym roku prom z Nieszawy odpłynął w listopadzie. Mój plan powoli się sypał. Najpierw trudna droga pod wiatr, teraz to. Zawróciłem na Aleksandrów Kujawski. Chciałem przedostać się przez Wisłę w najbliższym mieście – w Toruniu. Moją uwagę przykuła droga krajowa wzdłuż autostrady A1. Ruch nie był duży, duże było pobocze. Dystans też był znacznie mniejszy aniżeli miałbym kombinować w Aleksandrowie. Niestety zmierzch mnie złapał na rogatkach Torunia. Pora była młoda, ale do następnego celu – Grudziądza – było o wiele kilometrów za dużo. Przy obecnym stanie moich sił nie dojechałbym, a nie miałem ochoty na spędzanie tego sylwestra w miejscowości, o której nigdy nie słyszałem. Toruń okazał się strzałem w dziesiątkę, zwłaszcza z przepięknym widokiem na miasto znad Wisły.
Po drodze zajrzałem do campingu i dostałem namiar na lokalne miejsca noclegowe. Udałem się szybko do Starego Miasta, żeby kupić pierniki. Jakże się zawiodłem kartką informującą o zamknięciu sklepu firmowego Toruńskich Pierników aż na 3 godziny przed moim przyjazdem. Najgorsze że jutro będzie zamknięte przez cały dzień. Moja trzecia wizyta w tym mieście i pierwsza bez słodkich zakupów. Pozostało mi znaleźć nocleg. Wybór padł na najlepszą lokalizację – po drugiej stronie Wisły. Miałem to szczęście, że znalazłem wolny pokój po pierwszym telefonie. Pewnie usytuowanie Domu Sportowca w odosobnionym miejscu wpływa na jego niską popularność. Po drodze trafiłem na nabrzeże po stronie Starówki, na którym trwały przygotowania pirotechników. Coś przeczuwałem, że czeka mnie ciekawy pokaz z drugiego brzegu. To był dobry wybór, choć po tym męczącym dniu raczej nie było mowy o porządnym śnie.

Kategoria Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, z sakwami, setki i więcej, po zmroku i nocne, wyprawy / Zimowa 2015/2016, rowery / Trek

Zimowa wyprawa

  123.39  07:02
Miałem wielkie plany na minione święta. Niestety coś mi zaszkodziło i musiałem ułożyć sobie wszystko inaczej. Wczoraj wróciłem z rodzinnych stron i dzisiaj mogłem wyruszyć w podróż. Daleko, rowerem i bez planu.
Pakowanie zajęło mi pół poranka. Potem jeszcze zmiana łańcucha i w drogę. Dzisiaj w końcu przyszedł przymrozek. W słońcu na bezchmurnym niebie 0 °C, ale w cieniu nawet -2 °C. Szkoda tylko, że wiało z południowego-wschodu. Nie chciałem jechać do Szczecina, bo miałem 5 dni wolnego. Wybrałem trudniejszy kierunek – północny-wschód. Wiatr mocno mi przeszkadzał. Na początek dałem się skusić drodze dla rowerów nad Wartą, którą zauważyłem podczas ostatniej wycieczki. Zwłaszcza że wzdłuż głównej ulicy strasznie śmierdziało spalinami. Ścieżka wygodna, bo nowa, a i zobaczyłem Poznań od innej strony. Gdy wyjeżdżałem z miasta, wszystkie sygnalizacje świetlne zostały wyłączone i na większości ślamazarnie zaczęła pojawiać się policja. Pobocza drogi do Gniezna są coraz bardziej zaśmiecone. W dodatku ruch był niespotykanie duży. Później zacząłem to tłumaczyć pogrzebem w Lednicy, ale nic się nie zmieniło, gdy minąłem zjazd do Pól Lednickich. Zatrzymałem się na Orlenie, żeby wypić kawę i napełnić termos herbatą, bo nie zdążyłem tego zrobić w domu. W międzyczasie zmieniłem rękawice rowerowe na narciarskie. Jakie one ciepłe! Miałem na sobie też zimowe buty, które kupiłem wiosną po przecenie. Wysoka cholewa nie była dobrym pomysłem, ale buty spisują się na medal. Założyłem też drugie spodnie, bo jedna warstwa nie dawała rady. Zima już nie jest mi straszna.
Nie mogłem trafić na czynny bar, a mijało coraz więcej czasu od mojego śniadania. Temperatura spadła do -5 °C, co odczułem na dłoniach, które przemarzły, mimo że siedziały w ciepłych rękawicach. Tłumaczyłem sobie, że to przez głód. Ostatecznie wylądowałem na kebabie w Gnieźnie. Zapadł zmierzch, gdy skończyłem jeść. Ze znaków drogowych wywnioskowałem, że czeka mnie długa droga. A jak jeszcze pomyślałem o wzmożonym ruchu, to odechciewało się wszystkiego. Spróbowałem najpierw lokalnymi drogami, a gdy dojechałem do krajówki, miałem dwa wyjścia – albo wjechać na nią, albo dalej lokalnymi. Jako że nie było ruchu, wybrałem krótszą trasę i pojechałem krajową piętnastką. Błąd, ponieważ ruch był, tylko wahadłowy. W dodatku brakowało pobocza. Świetnie. Szczęśliwie droga krajowa szybko mi poszła i dojechałem do Mogilna. Dalej mogłem dobrać się do dróg lokalnych. Ciut inaczej niż ostatnio, ponieważ chciałem dotrzeć jak najszybciej do Inowrocławia. Dalej nie dałbym rady. Za późno wyruszyłem. Trochę szkoda, że przyszedł mróz. Chciałem zobaczyć działające tężnie.
Kilka kilometrów od Inowrocławia zaczepili mnie panowie, zaciekawieni rowerzystą o tak późnej porze. Wtedy zorientowałem się, że jest po godz. 20, a ja jeszcze nie miałem noclegu. Moja średnia od kilku godzin wynosiła ok. 16 km/h. Nie wiem, czy to po świętach, czy przez zbyt małą ilość paliwa. Na pewno wiatr miał w tym swój udział. W mieście zrobiłem zakupy na kolację i zacząłem szukać czegokolwiek. Hostelów tutaj nie ma, a wszystkie hotele zaczynały się od trzech gwiazdek. Były też dziesiątki will, pensjonatów i dworków. Zatrzymałem się w czymś Księżycowym. Ciekawa nazwa, bo i właściciel niedaleko mieszka, więc mogłem o późnej godzinie dostać pokój. Prognoza pogody się zmieniła. Zapowiadają śnieg w Poznaniu. Nie będzie dobrze.
Kategoria Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, z sakwami, Polska / wielkopolskie, setki i więcej, po zmroku i nocne, wyprawy / Zimowa 2015/2016, rowery / Trek

Złotów

  136.18  05:56
Mogłem być dzisiaj gdzieś nad morzem. Nie udało mi się wczoraj wstać rano, więc pozostało mi tylko pojechać z wiatrem na północ. Akurat kilka gmin wpadło mi w oko.
Po wyjściu z bloku stanąłem w psie odchody. Przeklinając w myślach, wjechałem do lasu komunalnego. Było dużo błota, więc wiedziałem, że dzisiaj muszę stronić od terenu. Na moście Lecha wciąż bałagan z brakiem prawidłowego oznakowania. Pojechałem przez Czerwonak/Koziegłowy i bardzo się zdziwiłem. Nie dość, że przebudowują nędzny chodnik dla pieszych i rowerów w coś przyzwoitego, to w dodatku połączą ze sobą dwa odcinki dróg rowerowych. Coś niesłychanego.
Droga do Murowanej Gośliny była dzisiaj pusta. Przynajmniej na północ prawie nikt nie jechał. Za to na południe korki aż miło. Do Białośliwia drogę miałem obeznaną, bo jechałem nią w sierpniu, tylko w przeciwnym kierunku. Dziury się nie zmieniły ani odrobinę.
Zmrok złapał mnie, gdy przekraczałem Wartę. Trafiły mi się niestety drogi w bardzo złym stanie. Po ciemku było to podwójnie niewygodne. Na szczęście szybko dojechałem do Krajenki. Ani razu nie spojrzałem na mapę, bo tak prostą dziś obrałem drogę, a ile znaków mnie prowadziło. Dlaczego na pewnych drogach jest aż przesyt znaków z kilometrażem, a na innych kilometrami nie można spotkać nawet jednego? Na stacji benzynowej w Krajence zasłyszałem, że ktoś nie zapłacił za paliwo. Takie rzeczy w cywilizowanym kraju. To nie do pomyślenia.
Do Złotowa było wygodnie. Później miasto przywitało mnie zakazem wjazdu rowerem oraz brakiem drogi dla rowerów. Jak się po czasie domyśliłem, drogi dla rowerów są tylko dla miejscowych, bo trzeba na pamięć znać ich położenie; znaków ciężko tu doświadczyć. Kolejny problem to olbrzymia liczba dróg jednokierunkowych. Bez nawigacji elektronicznej lub pełnej znajomości miasta nie da się tutaj poruszać. Jedno mi się spodobało – można trafić tutaj na bardzo dużą liczbę skrzyżowań równorzędnych. Ciekawe, jak się one sprawdzają. Ostatnimi czasy Poznań sukcesywnie wprowadza tak oznaczone skrzyżowania, więc będę mógł to sprawdzić na własnej skórze. Do domu wróciłem ostatnimi tego dnia połączeniami kolejowymi. Na torach mocno trzęsło.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Suchy w Koninie

  125.11  05:34
W nocy padało, dlatego chciałem wyeliminować dzisiaj wszelki teren. Miało być bezdeszczowo przez większość dnia, a silniejszy wiatr z zachodu zaproponował mi Konin. Niestety podróż na jeden dzień, ponieważ niedziela zapowiada się mokro.
Przez cały dzień temperatura utrzymywała się na tym samym poziomie – 4,9 °C z nieznacznymi odchyleniami. Tak jak tydzień temu, grzebałem się z wyjściem do samego południa. Wyjazd z Poznania zajął mi prawie półtorej godziny, z czego pół godziny poszło na czekanie na światłach. Na moście Lecha teoretycznie zamknęli drogę dla rowerów, ale jakiś idiota odsunął blokady, przez co myślałem, że można przejechać. Na szczęście niczego nie uszkodziłem. Zabłądziłem tylko dwa razy: pod zoo oraz na Kobylimpolu, a potem było z górki. Może nie dosłownie, ale tam gdzie jechałem prosto na wschód, pomagał mi wiatr. Dopiero gdy trzeba było jechać bardziej na południe, zaczynały się schody. Wiatr spowalniał i wychładzał. Wybrałem taką drogę, bo była jedyną sensowną, a nie chciałem jechać drogą krajową, bo to bez sensu. Zanudziłbym się.
Miłosław okazał się dzisiaj deszczowym miastem, bo zaczęło padać, gdy tam wjechałem i przestało, gdy wyjechałem. W międzyczasie zaczęło się ściemniać. W Pyzdrach zatrzymałem się na herbatę, aby przemyśleć dalszą drogę. Prowadziła ona na Golinę, a właściwie na Słupcę i po drodze odbijała do pierwszego miasta, ale w mojej głowie zrobiła się z tego Solina. Jak to mawiają, głodnemu chleb na myśli. Minąłem też Myślibórz, już trzeci w Polsce. Gdzieś jest jeszcze czwarty. Planowałem dojechać do Goliny i wsiąść w pociąg, ale ostatecznie nie zdążyłem, więc nie przerywałem mojego planu i pojechałem do samego Konina na kolejne połączenie. Tam wziąłem jak zwykle chińszczyznę na wynos i pojechałem do domu. Tym razem w pociągu było niewielu ludzi i mogłem usiąść.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Mikołaj w Gdańsku

  161.33  07:39
Ups, nie chodziło mi o stolicę naszego kraju. Obcego też nie. Kierowałem się do rowerowej stolicy Polski. Tak przynajmniej mi się wydawało. Ale po kolei (o kolei też będzie).
Wstałem dopiero o 7, więc zanim się ogarnąłem, słońce zaczęło szykować się do wzejścia. Właściciel hotelu wybierał się na rower do lasu, a ponieważ zaparkowałem moją bryką w jego garażu, mógł on przyjrzeć się jej z bliska pod moją nieobecność. Zauważył luz w tylnej piaście. Niewielki, ale jednak. Może to jest powodem któregoś stukania (od dawna borykam się z różnymi dźwiękami stukania, trzeszczenia, a ostatnio nawet moje nowe pedały z maszynowymi łożyskami zaczęły piszczeć). W każdym razie wizyta w serwisie jest jutrzejszym obowiązkiem.
Rano temperatura wynosiła ponad 4 °C. Było prawie bezchmurnie i zapowiadał się słoneczny dzień. Pierwszym miastem na mojej trasie była Tuchola. Jaka szkoda, że Bory Tucholskie nie znajdowały się w pobliżu. Byłem ciekaw, czy mocno się różnią od innych lasów.
Czersk przyniósł niewielki kłopot. Powoli kończyła się prosta droga do Gdańska. Z początku udałem się do miejscowości Odry, w której przy okazji miały się znajdować kamienne kręgi. Nie zobaczyłem ich, bo są ogrodzone, a zimą z jakiegoś powodu nie ma wejść (co najwyżej po telefonicznym uzgodnieniu dzień wcześniej). Nie planowałem skakać przez płot, więc jechałem dalej. Znalazłem się na leśnej drodze, która była zaznaczona na mapie jako asfalt. Już nie mam sił do ciągłego poprawiania po tych nieukach. Mokry piach na szczęście łatwo poddawał się moim nowym oponom, ale oczywiście zajmowało to dużo więcej czasu niż mielenie po asfalcie.
Wraz ze Starą Kiszewą zaczęły się kolejne problemy. Wiatr, który z początku wiał z południowego-zachodu zmienił się w wiatr zachodni. Nie dość że zaczął uprzykrzać mi życie, to jeszcze temperatura odczuwalna spadła bardzo nisko. Na słońce za chmurami także nie miałem co liczyć. Ta niewygoda ciągnęła się kilometrami, aż do Nowej Karczmy. Zatrzymałem się tam w sklepie sieciowym, który rozreklamował się chyba w całym powiecie jako jedyna kaszubska Polska Chata. Zjadłem jakieś zrazy i ruszyłem w kierunku Gdańska.
Powoli zaczęło się ściemniać, ruch wzmagać, a chodniki dla rowerów pojawiać w swoim chaotycznym porządku. Wjechałem na nie dopiero, gdy jakiś blachosmród zaczął na mnie trąbić bez powodu. Zdenerwowany wolałem nie lawirowć wśród takich gnojków. Miałem wielką nadzieję, że w Gdańsku będzie inaczej. Tak nie było. Miasto przywitało mnie, co prawda, niespodzianką w postaci znaku rowerzysty, auta oraz metra odstępu między nimi, ale na kierowcach wrażenia to nie robiło. Drogi dla rowerów mnie też zawiodły, bo nie były przyjazne. Potem był problem remontu i dezinformacji z tego powodu. A jak już sobie poradziłem, to nie miałem bladego pojęcia jak dostać się – nawet pieszo – do dworca kolejowego. Po dwukrotnym okrążeniu jakiegoś budynku trafiłem na tajne przejście podziemne, dostałem się do dworca, kupiłem bilet do Poznania i ruszyłem do Starego Miasta. Miałem 2 godziny wolnego. Po pół godzinie udało mi się znaleźć drogę do Starówki, obejść kilka razy wkoło i uchwycić nocne ujęcia z różnymi ubogimi ustawieniami aparatu w telefonie. W Gdańsku byłem już dwukrotnie. Raz pieszo, ale wyleciało mi z głowy dużo dróg, jak ta łącząca dworzec ze Starym Miastem. Przynajmniej pamiętałem niektóre budynki. Drugim razem byłem tylko przejazdem i jak się później zorientowałem, z Oruni do centrum dojechałem po tej samej drodze.
Kraków oraz Gdańsk to jak do tej pory jedyne miasta, w których spotkałem się z dużą różnorodnością językową wśród turystów. Widziałem wiele czynnych lokalów i rozważałem, czy nie zjeść w którymś. Ograniczony czas wybił mi ten pomysł z głowy. Zastanawia mnie skąd wziął się ten boom na jedzenie typu sushi. I tak nie dorównują tym japońskim. Wolałbym zjeść teppanyaki albo omuraisu. Polskie sushi już mi się przejadło.
Odwiedziłem jarmark bożonarodzeniowy. Było dużo ludzi. Dużo więcej niż w Poznaniu, gdy tam byłem ostatnio. To pewnie weekend sprawiał takie wrażenie. Czas zleciał mi szybko. Z dotarciem do dworca miałem mniej problemów. Oddałem część mojej kolacji bezdomnemu, bo poprosił uprzejmie. Do pociągu zapakowałem się cudem, bo numerów wagonów oczywiście nie było, a peron był pełny ludzi czekających na nie wiadomo co. Typowy bałagan na kolei. A do domu dotarłem po godz. 23. Ale ze mnie dzisiaj malkontent. Jaki wiatr zawieje w przyszłym tygodniu?
Kategoria Polska / pomorskie, Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, dojazd pociągiem, mikrowyprawa, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery