Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

po zmroku i nocne

Dystans całkowity:42647.00 km (w terenie 3103.63 km; 7.28%)
Czas w ruchu:2219:38
Średnia prędkość:19.10 km/h
Maksymalna prędkość:70.40 km/h
Suma podjazdów:290535 m
Maks. tętno maksymalne:150 (76 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:108246 kcal
Liczba aktywności:520
Średnio na aktywność:82.01 km i 4h 18m
Więcej statystyk

W kierunku stolicy

  150.17  06:31
Koniec siedzenia. W ten weekend zapragnąłem pojechać gdzieś daleko. Najpierw myślałem o planie sprzed miesiąca – trawers przez Sudety. Wczoraj spojrzałem na prognozę pogody i stwierdziłem, że dużo lepiej będzie ruszyć do stolicy.
Wyjechałem późno, bo w południe. Przejechałem się przez las komunalny. Strasznie dużo w nim błota. Uznałem, że będzie lepiej trzymać się z dala od terenu. Najpierw dojechałem do Murowanej Gośliny przez Biedrusko, a potem skierowałem się na Rogoźno. Kolejny był Wągrowiec. Objechałem go po obwodnicy, bo nie miałem ochoty denerwować się na chodnikach dla rowerów. Obwodnica nie jest od nich wolna, jednak są o wiele lepsze. Dobrze, że mam nowe opony, bo krawężniki są tam niebezpieczne.
Zmierzch złapał mnie przed Kcynią, więc w Nakle nad Notecią zdecydowałem, że dojadę tylko do Sępólna Krajeńskiego. Chciałem dotrzeć do Tuchowa, może nawet dalej. Gdybym tylko wstał wcześniej i nie grzebał się z wyjściem.
Była godz. 21, gdy dojechałem do miasta. Plan był taki, aby wcześnie rano wyruszyć dalej, więc nie było mowy o kolejnych kilometrach. Niestety aplikacja Maps.me nie była pomocna. Nie wskazała żadnego noclegu. Zauważyłem za to reklamę hotelu. Mimo trzech gwiazdek skierowałem się w jego stronę. Nie zajechałem daleko, gdyż trafiłem na hotelik. Właściciel okazał się być rowerzystą, więc chwilę porozmawialiśmy i wymieniliśmy się doświadczeniem. Szkoda, że w moim pokoju nie było nagrzane. A opowieść dzisiaj krótka, bo drogi nudne. Mógłbym wiele napisać o kierowcach, jakie to barany. Znaczna większość z nich ma źle ustawione światła i oślepiają jadących z naprzeciwka. Już nie wspomnę o długich.
Kategoria Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, mikrowyprawa, rowery / Trek

Po Poznaniu, część 19

  18.59  00:57
Ostatnio nie mogę zebrać się na wycieczkę. Praca stała się męcząca i po całym tygodniu spędzam weekend na odpoczynku. Nawet jak już znalazł się mniej deszczowy dzień, to nie miałem ochoty na długą wyprawę. Dzisiaj wyjechałem od tak, żeby móc cokolwiek tutaj napisać.
Był wieczór, więc chciałem się tylko pokręcić po mieście. Za oknem choć mokro, nie padało. Zawróciłem do domu dopiero, gdy zaczęło kropić. Bateria w moim telefonie do nagrywania tras była na wyczerpaniu, więc ślad nagrałem moim drugim urządzeniem. Wyszło fatalnie. Temperatura niska, ale przymrozki minęły. Ostatnio było -4 °C. Nawet przyjemnie. Przypominam sobie zeszłoroczne wypady do miast wielkopolskich przy niskich temperaturach. Liczę na dobry początek grudnia, zwłaszcza że specjalnie kupiłem zimowe buty tuż po zeszłorocznym sezonie. Jeszcze muszę się rozejrzeć za rękawicami narciarskimi. Te są równie drogie. Trzeba było ich szukać wiosną. Teraz mnie coś naszło, gdy zobaczyłem połowę alejki sklepowej wypełnioną ciepłymi rękawicami.
W zeszłym tygodniu po raz pierwszy od roku przebiłem moje Continentale. Tak właściwie tylko jedną oponę – dwa razy. Wróciłem do domu i następnego dnia rano zmieniłem dętkę, bo znalazłem kawałek szkła w oponie. Z tyłu guma tak się zużyła, że w kilku miejscach pojawiła się pomarańczowa wkładka antyprzebiciowa. Na nieszczęście, gdy tylko wsiadłem na rower, usłyszałem dziwny, rytmiczny dźwięk. Sprawcą okazał się drugi odłamek szkła, który przebił nowo założoną dętkę. Zabawne, że powietrze schodziło tylko wtedy, gdy dziura stykała się z podłożem, więc pojechałem do pracy, zatrzymując się tylko dwa razy, żeby dodać trochę powietrza.
Chciałem wypróbować opony Continental Travel Contact, ale jedyny sklep z nimi był do końca tygodnia zamknięty. Pojechałem do mojego ulubionego serwisu i tam, mając do wyboru założyć po raz kolejny Continental Tour Ride oraz o połowę tańszy CST, wybrałem opcję drugą. Z ciekawości, ponieważ mają 5-milimetrową wkładkę antyprzebiciową i są wyjątkowo sztywne. W dodatku to 38C z agresywniejszym bieżnikiem (wcześniejsze to 35C, ale różnica i tak jest duża). Spodobały mi się. Montowało się je wyjątkowo ciężko. Nawet pomyślałem, że to model nie na moją obręcz, ale udało się. Na początek wpuściłem do nich zbyt mało powietrza, przez co sterowność była uciążliwa, ale nawet nie widać zbyt niskiego ciśnienia (kapcia). Dodałem powietrza i jechało się już lepiej. Jestem ciekaw, jak będzie w terenie. Jeszcze nie próbowałem, bo jest na to trochę za mokro.
Do swoich zakupów dorzuciłem też okładziny do hamulców, a także nową sztycę podsiodłową. Wciąż coś skrzypi, więc byłem przekonany, że to właśnie ona. Zmieniłem tym razem na sztywną i co? Przez kilka dni wydawało mi się, że jest dobrze, ale potem było jak dawniej. Przymierzam się do zmiany amortyzatora (on wciąż pozostaje głównym podejrzanym) na sztywny widelec i jakoś nie mogę się do tego zabrać. Przy okazji zauważyłem, że moja przednia obręcz nie jest w najlepszym stanie. To już chyba 30 tys., jak jej nie wymieniałem. Chcę taką samą, jak z tyłu. Tylko że mój serwis się ociąga ze sprowadzeniem tego egzemplarza. Napęd też szwankuje odkąd zużyłem jedną zębatkę w kasecie. Te rowery wcale nie są takie tanie w utrzymaniu. Jak to dobrze, że nie mam auta.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Rychwał

  144.84  05:54
Pobudka po godzinie 6 utwierdziła mnie w tym, jak kiepska pogoda jest za oknem. Silne stukanie w okno za sprawą deszczu nakazało wrócić do snu i nie przejmować się niczym. Nie przejmowałem się do tego stopnia, że na rower wyszedłem późnym przedpołudniem. Na zachód, z wiatrem; był bardzo porywisty. W końcu smog przeszedł, ale nie było mowy o kiszeniu się w Poznaniu. Jest tyle gmin do zaliczenia. Na dzisiaj wybrałem dwie pod Koninem.
Było ciepło, wręcz upalnie. Słońce na niebie przygrzewało tak, że temperatura maksymalna wyniosła 19 °C. Wziąłem lekką bluzę, ale po kilku kilometrach zamieniłem ją na wiatrówkę, a potem w ogóle zdjąłem wszystko, zostając w koszulce. Jechało się wyśmienicie. Powyżej 40 km/h bez większego oporu. Jedynie sił mógłbym mieć więcej, ale nie jestem sportowcem, więc nie tym razem. Praca za biurkiem wyniszcza organizm.
Wybrałem typową trasę do Środy Śląskiej, omijając wszelki teren. Pas rowerowy na ul. Topolskiej wciąż powiewa absurdem (chyba pisałem o nim, ale wspomnę, że znaki poziome są narysowane odwrotnie do kierunku jazdy). Potem na Miłosław. Zrobiłem kilka zdjęć na wpół gołych drzew. Przegapiłem jesień i będę teraz żałował, że nie odwiedziłem gór. Gdybym tylko nie zaspał tydzień lub dwa tygodnie temu.
Dojechałem do Pyzdr z odrobiną niespodziewanego terenu. Głupi maperzy. Złapał mnie też zmierzch. Potem wjechałem na zaplanowany teren, bo nie chciało mi się jechać kilka kilometrów dalej do asfaltu. Trafiłem na wygodną leśną drogę pożarową, choć nie mogłem się rozpędzić tak, jak na asfalcie. Gdy wydostałem się z Puszczy Pyzdrskiej (bo to przez nią jechałem w terenie), droga zrobiła się nudna. Niebo było czarne, choć gwiaździste.
Przejechałem przez Grodziec, Rychwał, ostatni teren, który był gorszy nić w Puszczy Noteckiej i dojechałem do dróg dla rowerów pod Koninem. Nie wiem, jak można zezwolić komuś, kto nie umie jeździć na rowerze, aby zaprojektował drogę rowerową. W Koninie też nie jest lepiej. Najgorsze jednak są światła. 5 minut oczekiwania, aby przedostać się przez węzeł drogowy, bo głupcy wpakowali mnie na trzy przejścia dla pieszych (a może to ja dałem się oszukać?). To miasto jest na równi z Poznaniem w precyzyjnym ignorowaniu zasad zrównoważonego transportu. W ogóle zapomniałbym dodać, że w Poznaniu budują jakąś nową galerię oraz wiadukt. Zdenerwowałem się, gdy nowa droga dla rowerów skończyła się na zaroślach. Mogli jakikolwiek znak postawić, żebym nie marnował czasu.
Po chwili błądzenia po Koninie dotarłem do dworca, kupiłem bilet, wziąłem chińszczyznę na wynos i pojechałem do domu. Było sporo ludzi, więc pozostało mi rozsiąść się na podłodze. Listopad zapowiada się bardzo deszczowo. Martwi mnie to. Nienawidzę jeździć poznańskimi tramwajami.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Pod Poznaniem, część 2

  39.82  01:54
Polska złota jesień się skończyła. Zaczęły się mgły, smog (a tym samym chodzenie w maseczce ochronnej) oraz deszcze. Te ostatnie pojawiły się chyba w całej Polsce i w ten oto sposób trzeci z kolei weekend prób wyruszenia w góry, aby zobaczyć kolory jesieni był zmarnowany. No, może prawie, bo wyszedłem w nocy pokręcić pod Poznaniem.
Było bardzo gorąco w stosunku do ostatnich dni. Zgrzałem się już po kilkunastu kilometrach jazdy. Plan miałem prosty – przejechać przez poligon, omijając wszelki teren. Drogi były mokre, tak jakby ledwo przestało padać. Na szczęście nie utworzyło się zbyt wiele kałuż.
Tylko wjechałem na teren wojskowy i od razu zaczęły się mgły. Zwierzęta buszowały w zaroślach, więc palce miałem na klamkach. Ludzi prawie nie spotkałem. Jeden jedynie osobnik świecił latarką daleko w terenie niedostępnym dla cywili. Na drodze przez poligon pojawiły się rosnące liczby od 1 do 9. Jakaś atrakcja tej nocy. Mgły robiły się tak gęste, że czasem asfaltu nie widziałem. Nawdychałem się też siarkowodoru. Smród nie do wytrzymania. Miałem wrażenie jakby ktoś rzucał mi pod koła zgniłe jaja. W tej mgle było wszystko możliwe. Potem już bez atrakcji. Jedynie w Poznaniu zabłądziłem, bo chciałem skrócić sobie drogę.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Byłoby daleko na zachód

  187.60  09:32
Późny przyjazd do miasta wiązał się z krótkim snem. Albo późną pobudką. Mnie przytrafiło się to drugie. Lepiej zresztą dać odpocząć mięśniom niż męczyć się cały dzień. Choć z drugiej strony ostatnio często zdarza mi się zaspać. Nie wróży to dobrze.
Z Gorzowa udało mi się wyjechać po drodze dla pieszych i rowerów z kostki. Jednak to, co ujrzałem dalej – w Barlinecko-Gorzowskim Parku Krajobrazowym – przeszło moje wszelkie oczekiwania. Kilkanaście kilometrów drogi otoczonej złotymi drzewami. Tyle szczęścia. Myślałem, że tak pięknie może być tylko w górach. Nie mogłem się nacieszyć tymi widokami. Żeby jednak nie marnować czasu na postoje co minutę, zdjęcia robiłem w trakcie jazdy. Gdybym tak miał kamerę na kasku.
Rozważałem, jak zaliczyć dodatkowe gminy, nie zużywając zbyt dużo czasu. Niestety przekombinowałem swój plan i trafiłem na niewygodne oraz bardzo niewygodne drogi. Osłodziłem sobie tę niewygodę pod jabłonią. Wyglądało na to, że kiedyś był tam sad, ale po domostwach pozostały jedynie nieliczne ślady.
Dotarłem do Myśliborza. Tego miasta, które zawsze pojawiało się na pierwszych miejscach w wynikach wyszukiwarki, gdy chciałem się czegoś dowiedzieć o dolnośląskim Myśliborzu. Przypomniałem sobie, że wszystko było zamknięte z powodu święta, więc zatrzymałem się na stacji benzynowej. Tam zjadłem i wylosowałem figurkę R2-D2, robota z Gwiezdnych Wojen. Wszędzie jest szaleństwo na punkcje tej serii, więc Orlen wprowadził zdrapki, pod którymi można wylosować zabawki oraz jakieś większe nagrody.
Jazda nie szła mi najlepiej. Opadałem z sił, więc gdy dojechałem do Witnicy, zrezygnowałem z dalszego planu. Byłoby daleko na zachód, aż po kraniec Polski, ale istniała obawa, że nie zdążę na pociąg powrotny. Ruszyłem więc krajówką na północ i gdzieś przed zjazdem z niej wróciłem do mojego planu dostania się do Stargardu Szczecińskiego. Zmrok zapadł w połowie drogi krajowej, więc nieplanowane piaszczyste drogi terenowe były bardzo nieprzyjemnym doświadczeniem. Zwłaszcza z sakwami. Czas strasznie się dłużył, a droga ani trochę nie była ciekawa. Mgły zaczynały coraz bardziej dokuczać, a gdy dotarłem na północ jeziora Miedwie, mgła była tak gęsta, że momentami nie widziałem drogi pod kołami. Do dworca dotarłem na pół godziny przed odjazdem pociągu. Wagon był prawie pusty. Tylko jeden wieszak na rowery został zajęty. Przeze mnie.
Kategoria Polska / zachodniopomorskie, Polska / lubuskie, kraje / Polska, z sakwami, terenowe, setki i więcej, po zmroku i nocne, dojazd pociągiem, mikrowyprawa, rowery / Trek

Rowerowy październik

  163.81  07:27
Zaspałem po raz kolejny. Moja wyprawa w góry, aby zobaczyć złotą jesień powoli staje się tylko marzeniem. Nie chciałem jednak bezczynnie siedzieć przez cały dzień. Zmusiłem siebie do wyjścia i to na więcej niż jeden dzień.
Wybrałem zachód. Sprzyjał mi wiatr, sprzyjała pogoda. Miałem kilka gmin na oku i punkt Polski wysunięty najdalej na zachód. Nogi pełne roboty. Aparat pod ręką, sakwy na bagażnik i w drogę. Zacząłem dosyć szybko. Dostałem się na krajową 94, aby z wiatrem i minimalną liczbą świateł oddalić się od Poznania jak najszybciej. Było bardzo ciepło, nawet 14 °C. Szybko się zgrzałem.
Jutro Wszystkich Świętych, więc ludzie masowo przypominają sobie o odwiedzeniu grobów. Stąd też pod wszystkimi cmentarzami było bardzo niebezpiecznie. Wydawało się jakby każdy stracił głowę. Tylko czy warto? Niektórym to naprawdę spieszno do grobu.
Lokalnymi drogami dojechałem do Lwówka, gdzie złapał mnie zmierzch. Chciałem kombinować coś ze spokojnymi trasami, ale droga krajowa okazała się najlepszym wyborem, aby przemieścić się szybko i bezpiecznie. Przynajmniej dopóki nie pojawiły się zakazy wjazdu rowerem. Po drodze zatrzymałem się w barze rybnym. Tym samym, co rok temu. Temperatura w międzyczasie spadła do 8 °C.
W mijanych miastach pojawiało się coraz więcej dzieci z reklamówkami. Ta zagraniczna zabawa coraz mocniej się u nas zadomawia. Ale tak dziwnie odwiedzać obcych ludzi i żebrać o słodycze. W dodatku od tego się zaczyna uzależnienie od cukru.
Za Trzcielem wyjechałem po raz trzeci na tę samą drogę z betonowych płyt. Po prostu świetnie. Kawałek dalej, gdy był już asfalt i minęła godzina 19, nagle niebo stało się jasne jak o poranku. Wydawało mi się, że mdleję. Nie wiem, jakie to uczucie, bo nigdy tego nie doświadczyłem, ale taka była pierwsza myśl. Dopiero po chwili spojrzałem w prawo i zobaczyłem powód rozbłysku. Meteoryt właśnie kończył spalać się w atmosferze ziemskiej. Wyglądało to zjawiskowo, aczkolwiek zacząłem mieć obawy oraz najdziwniejsze myśli, jakie mi tylko przychodziły do głowy. Oczekiwałem nawet kolejnych efektów specjalnych, ale niczego się nie doczekałem.
Mgły zaczynały się robić coraz gęstsze, a temperatura obniżyła się do 2 °C albo i niżej. A ja wpadłem w teren. Jak zwykle nie był planowany, ale ktoś musiał się nieźle bawić, rysując na mapie nieprawidłowy rodzaj dróg. W Skwierzynie pani na stacji benzynowej powiedziała, że mam jeszcze 25 km do Gorzowa. Wyszło więcej, choć miałem wręcz przeciwne wrażenie. Objechałem miasto w poszukiwaniu noclegu. Było późno, więc nie miałem dużego wyboru. Nie udało mi się połączyć z internetem, więc pozostało mi odszukać noclegi w Maps.me. Ciężko w tym mieście o tani nocleg. Zatrzymałem się w hoteliku dworcowym.
Właśnie przejechałem 31. dzień z rzędu (a nawet więcej, gdy wliczyć 2 tygodnie września) na rowerze. To chyba najbardziej rowerowy miesiąc w moim życiu.

Kategoria Polska / lubuskie, kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, z sakwami, mikrowyprawa, rowery / Trek

Pod Poznaniem, część 1

  40.38  02:03
Wybrałem się na krótką przejażdżkę przed siebie. Po zmianie czasu na zimowy wychodzę z pracy po zmroku. Tytuł wpisu miał być zupełnie inny, ale pomyślałem, że może nie będzie to ostatni taki wyjazd w środku tygodnia.
Po pracy pojechałem do domu zostawić rzeczy. Może któregoś dnia zabiorę sakwę, żeby wyruszyć prosto z biura. Mam wciąż w planach Wielkopolski Park Narodowy, w którym już nie pamiętam kiedy ostatnio byłem. Ruszyłem dzisiaj na wschód bez konkretnego planu. Myślałem o przejechaniu wokół Jeziora Maltańskiego, ale skręciłem na Pobiedziska. Wtedy właśnie zdenerwowałem się na światłach, które w ogóle nie chciały się aktywować, ilekroć nie traktowałem przycisków po mojej stronie przejścia. To nie pierwszy raz, gdy w tym chorym mieście zostałem potraktowany jak intruz. Piesi (i tym samym rowerzyści wrzucani na idiotyczne drogi dla pieszych i rowerów) są traktowani z najmniejszym szacunkiem. Czytałem niejeden artykuł obcokrajowców, którzy odwiedzili nasz kraj i opisali to, jak chora jest logika drogowców, jak to samochód jest bóstwem, a pieszy intruzem. Całkowicie się z tym zgadzam, gdyż codziennie tego doświadczam.
Gdy jechałem przed siebie, emocje zdołały opaść. Rower to dobry sposób na odstresowanie. Trzeba tylko mieć dużo szczęścia, aby nie spotkać na swojej drodze idiotów, bo wtedy ciśnienie skacze jeszcze wyżej niż na początku podróży. Przynajmniej nikt nie zabroni mi wyobrażać sobie, jak oni wszyscy smażą się w piekle za swoje złe uczynki.
Odechciało mi się dalszej jazdy, więc skręciłem w pierwszą odnogę. Skończyła się ona na Aeroklubie Poznańskim. Na mapie upatrzyłem więc drogę przez Kobylnicę oraz szlak rowerowy, którym nie poruszałem się od wieków. Było na nim pusto. Liście przyjemnie szeleściły pod kołami. Żałuję, że zapomniałem telefonu, bo choć panował mrok, to na pewno uchwyciłbym kilka ładnych ujęć aparatem.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, po zmroku i nocne, rowery / Trek

Nowa Sól

  130.10  06:31
Prawie dzisiaj zaspałem, ale udało się. W pół godziny zjadłem, spakowałem się i ubrałem, aby wcześnie rano wyruszyć na pociąg do Zielonej Góry. Dzień nie zapowiadał się pogodnie, dlatego byłem przygotowany na najgorsze – deszcz.
Po przyjeździe do Zielonej Góry przywitały mnie krople z nieba. Nie padało jednak długo. Byłem w tym mieście kilka lat temu, ale pieszo. Sporo utkwiło mi w pamięci. Miło jest wrócić do znajomych miejsc. Potem było mniej przyjemnie, bo udałem się na wschód, aby zaliczyć gminę, która umknęła mi podczas wcześniejszej wycieczki. Miałem piach i błoto do pokonania. Jak zwykle nic ciekawego. No dobrze, kolory złotej jesieni łagodziły ten mankament.
Pałacu w Zaborze nie zobaczyłem ze względu na zakazy. Gdy stałem pod planem gminy w poszukiwaniu czegoś ciekawego, mieszkaniec wskazał mi drogę na Nową Sól i przestrzegł przed dwiema górkami. Jedna to zwykły wzgórek, drugiej chyba nawet nie zauważyłem. W Nowej Soli prawie każdy chodnik to droga dla pieszych i rowerów. To takie dziwne uczucie poruszać się po tym mieście. Znalazłem bar, ale był pełny, więc zamówiłem udko kurczaka na wynos i zjadłem nad Odrą, chowając się przed chłodnym wiatrem. Musiałem nabrać sił, bo kolejnym przystankiem miał być Głogów.
Dzisiaj niektóre drzewa wydawały się być takie szare. Czy to z braku słońca, czy dlatego, że miałem przezroczyste okulary zamiast żółtych szkieł? Dla skrócenia sobie drogi (i tym samym urozmaicenia jej) wjechałem na wał przeciwpowodziowy, po którym podobno prowadzi Greenway Rowerowy Szlak Odry. Nie byłem pewien, bo znakowanie zniknęło w międzyczasie. Mój pomysł nie okazał się najlepszy. Nie dość, że jechało się ciężko, to w dodatku szukając dalszej drogi, tylko wydłużyłem podróż podczas błądzenia po polnych (ale asfaltowych) drogach. Gdy w końcu wyjechałem, odsapnąłem chwilę przy mostku. Podczas ruszania zobaczyłem za sobą dwóch rowerzystów na MTB. Zacząłem więc rozpędzać się powoli w nadziei na wymianę kilku zdań. Nic z tego. Usiedli mi na kole, więc zacząłem przyspieszać. Najpierw spokojnie, bo wiatr boczny, potem ponad 30 km/h z wiatrem. Po kilku kilometrach odpadli, ale tuż przed Głogowem, gdy średnia siadła na 26 km/h, wyprzedzili mnie (o dziwo we trzech). Żadnego powitania czy podziękowania. Nie mieli zresztą ani kasków, ani sportowych ubrań. Nawet świateł, co prawdopodobnie skomentował z płaczliwym głosem mijany rowerzysta. Choć miał głos dziecka, to poza bluzgami z jego ust usłyszałem „dzieci”. Pewnie chodziło o brak świateł, które tylko on miał włączone. Nie było ciemno, więc po co ten lament?
Miałem ostatnią gminę do zaliczenia w zachodniej części województwa dolnośląskiego, więc maksymalnie skróciłem sobie drogę po krajówce, choć ruch był spory. W dodatku pojawiły się podjazdy, którymi 3 lata temu jechałem w przeciwnym kierunku. Potem skierowałem się na Bytom Odrzański, przed którym na chwilę zaczęło kropić, a dalej do Nowej Soli na pociąg. W planach miałem Nowe Miasteczko i Kożuchów, ale za dużo czasu spędziłem w terenie. Jeszcze kiedyś wrócę w tamte okolice. Pewnie zimą.
W Nowej Soli zjadłem regeneracyjną chińszczyznę i dotarłem na dworzec na 5 minut przed odjazdem pociągu, a ponieważ mój zegarek z jakiegoś powodu spieszył się 5 minut, to ominąłem kasę. Konduktor był wobec mnie pobłażliwy. Wypróbowałem nowe spodnie z wczoraj. Łapią wiatr jak trzeba. Pomyślnie zastąpią moje ulubione, które zniszczyły się w ciągu trzech lat użytkowania.
Kategoria Polska / lubuskie, kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Po Poznaniu, część 18

  24.56  01:14
Kolejny śmieszny dystans w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Zimę wyczuwam. Zupełnie jak niedźwiedź. Chciałem dzisiaj wybrać się w góry w poszukiwaniu złota (nie, nie chodzi mi o ten pociąg), jak rok temu, jednak zrobiłem błąd, mrużąc na chwilę oczy po wyłączeniu budzika. W ten oto sposób ten weekend podzielił los weekendu poprzedniego. Tym samym zmniejszam swoje szanse na zobaczenie złotej jesieni, czego pragnę w ostatnim czasie najbardziej. A jeśli dochodzą do tego góry, to będę żałował chyba przez najbliższy rok.
Niestety późna pobudka to stożek góry lodowej mojego leniwego dnia. Spędziłem jego większość przed komputerem, ucząc się i grzebiąc przy zaległych wpisach do bloga. Musiałem też wyskoczyć do sklepu po nowe spodnie, bo tych, które kupiłem 3 lata temu nie dało się uratować. Co zacerowałem dziurę, to zmęczony materiał rozdzierał się w innym miejscu. To były moje ulubione spodnie na rower. O nowe było trudno, a podobnych wciąż nie mogłem znaleźć. Mam nadzieję, że te, które znalazłem choć odrobinę dorównają poprzednim.
Tymczasem moja dzisiejsza wycieczka to zwykły śmieciowy wpis, do którego aż wstyd się przyznać, ale chciałem gdzieś umieścić kilka zdjęć, więc można przymknąć na to oko. Co prawda zostałem namówiony ostatnimi czasy na założenie konta na Instagramie, jednak jakoś mi nie w smak, aby zaprzestać dodawania zdjęć wszędzie indziej. Chciałem przerwać jazdę już po kilku kilometrach, bo było tak ciepło podczas wcześniejszych zakupów, że ubrałem się za cienko, a ponieważ zaczęło zmierzchać, to temperaturze spadło. Zmusiłem się jednak do większego tempa, dzięki czemu, po rozgrzaniu, udało mi się zaliczyć trochę terenu i jeszcze pokręcić po mieście. Nawet raz zabłądziłem, ale że te poznańskie osiedla nie są jakoś mocno skomplikowane, to nie było tak źle. Mam nadzieję, że chociaż jutro uda mi się porobić coś ciekawszego.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Pod Bieczyny

  83.73  03:54
Zaspałem na pociąg wczoraj, zaspałem i dzisiaj. Przez to nic mi się nie chciało. Prawie, bo nie miałem ochoty siedzieć cały dzień w domu. Wybrałem się na południe – do miejscowości, która jest zaznaczona na mojej mapie jako warta odwiedzenia.
Wydawało mi się, że jest chłodno i założyłem cieplejszą bluzę. Pomyliłem się i trochę ponarzekałem sobie pod nosem. Pojechałem do Cytadeli szukać jesieni, a znalazłem ją po drodze – w Parku Czarneckiego, który mijam często w drodze powrotnej z pracy, wtedy gdy zaczyna zmierzchać i kolory stają się niewidoczne. Po Cytadeli też pojeździłem wzdłuż i wszerz, aż uznałem, że trzeba ruszać, bo zmrok nie będzie czekał.
Do Puszczykowa pojechałem oczywiście przez Luboń. Dużo wygodniej niż drogami dla rowerów. Pomijając te w Puszczykowie, ale tam olewka. Nikt nie trąbił. Za Mosiną skręciłem na mniej uczęszczaną drogę, aż w końcu wjechałem w teren. Było już ciemno, ale latarka jak zawsze się spisywała. Nie dojechałem do Bieczyn, bo nie było sensu. Niczego nie zobaczyłbym, zwłaszcza że nie wiedziałem, gdzie szukać. Skierowałem się na Stęszew. Miałem jechać asfaltem, ale okazało się, że to tylko piach. Potem przejechałem się kawałek drogą krajową. Strasznie duży ruch. Dobrze, że było pobocze. Skręt w lewo nie należał do łatwych. Miałem wolne, więc zjechałem na środek pasa, aby zjechać na pas do lewoskrętu, ale jakiś burak i tak mnie otrąbił. Potem w Poznaniu też skręcałem w lewo, wyciągnąłem rękę, zjechałem na środek, a baran wyprzedził mnie z lewej na skrzyżowaniu, że musiałem się zatrzymać. Gdyby chociaż umiał dynamicznie jeździć. Ta kamizelka samochodowa to jakaś pomyłka, bo ci wszyscy idioci w blachosmrodach traktują rowerzystów w kamizelkach jak trędowatych. Ja już nie mam sił. Dlaczego tylu kretynów jest na tym świecie?
Aha, odkryłem nowość. Coś niespotykanego w Poznaniu – drogowcy zmienili organizację ruchu na ul. Pułaskiego, tworząc z trzech pasów dwa oraz... pasy dla rowerów. Nie wiem co powiedzieć. I tak już tamtędy nie jeżdżę.

Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, terenowe, Polska / wielkopolskie, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery