Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

po zmroku i nocne

Dystans całkowity:42647.00 km (w terenie 3103.63 km; 7.28%)
Czas w ruchu:2219:38
Średnia prędkość:19.10 km/h
Maksymalna prędkość:70.40 km/h
Suma podjazdów:290535 m
Maks. tętno maksymalne:150 (76 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:108246 kcal
Liczba aktywności:520
Średnio na aktywność:82.01 km i 4h 18m
Więcej statystyk

Po Poznaniu, część 27

  23.71  01:11
Planowałem zrobić plan z zeszłego tygodnia, ale zaspałem, a jak już wstałem, to nie czułem się najlepiej. Nie mogłem jednak siedzieć cały czas w domu. W końcu zebrałem się i pojechałem na wieczorną przejażdżkę.
Wybrałem mojego staruszka, bo wczoraj lało i ruszyłem na zachodni klin zieleni, gdzie mogłem się schować przed silnym wiatrem. Momentami zaczynałem się zastanawiać, czy to był dobry pomysł, bo błoto było niemożliwe. Czasem zdarzały się utwardzone odcinki, ale mlaskanie towarzyszyło mi przez cały przejazd terenem.
Wyjechałem z terenu i zamiast jechać do domu przez Strzeszyn, pojechałem, aby sprawdzić, dokąd biegnie nowa droga dla rowerów. Typowa droga dla rowerów. Zasypana liśćmi i od ostatniego mrozu zaczęła być śliska. Do tego prowadzi donikąd, bo próbując się odnaleźć, wróciłem prawie do punktu wyjścia. A potem już prosto do domu.
Kategoria po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Szosa na mrozie

  137.44  05:57
Wybrałem się na wycieczkę, rano, przed godz. 6. Planowałem wsiąść do pociągu, dwóch minut zabrakło, jak zawsze. Nie chciałem wracać, więc pomyślałem, aby pojechać gdzieś na krótką przejażdżkę. Wybrałem Gniezno.
Byłem ubrany na lekko, bo nie planowałem tak wcześnie jechać. Pociąg miał mnie zabrać kawałek i wysadzić po wschodzie słońca, a tymczasem słońca nadal nie było. Wstało gdzieś za drzewami, więc nawet nie widziałem. Nie było ciepło, bo temperatura dochodziła do -5 °C. I przez mój brak stroju trochę żałowałem wyruszenia na tę przejażdżkę. Myślałem o zawróceniu gdzieś w Pobiedziskach, ale robiąc przystanki, rozgrzewałem się – chodziłem tam i z powrotem, aż w palce szczypało od ciepła. Po drodze zatrzymałem się też na stacji benzynowej, żeby przypomnieć sobie smak tamtejszej kawy. Nie pamiętam już kiedy ostatnio robiłem takie przystanki. A w takim zimnie to już dawno nie jechałem. W ogóle dawno jeździłem i coś mnie wzięło na taką przejażdżkę. Czuję się jak mors. Może mam coś z jego natury?
W Gnieźnie tradycyjnie zdjęcie katedry i w drogę. Na południe, aby nie rysować odcinków na mapie, tylko ładne pętle. Ledwo wyjechałem z miasta, a nadciągnęła okropna mgła. Jechałem blisko prawej, jak tylko mogłem, bo światła aut były ledwo widoczne, więc nie wiem, co widzieli jadący za mną; nie chcę o tym myśleć. Tylko jeden baran się trafił, co wyprzedził inne auto i prawie doprowadził do wypadku. Jak można wyprzedzać we mgle, i to jeszcze tak silnej?
Szczęśliwie mgła do Wrześni zdążyła się zmyć i mogłem już do Poznania jechać bez stresu. Aut nie za wiele, tylko pobocza takie brudne. Dobrze, że jeszcze solą nie sypią. Po godz. 11 temperatura w końcu stała się dodania. Miałem nadzieję wrócić do domu przed południem i że będzie to 80, maksymalnie 100 km, ale się trochę wydłużyło i powrót zajął godzinę więcej. Na szczęście słońce przegoniło mróz i ostatecznie w Poznaniu były 3 stopnie na plusie. Może jutro mi się uda?
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, rowery / GT

Szosa w Puszczy Noteckiej

  167.27  07:18
Miałem jechać do Jury Krakowsko-Częstochowskiej, miałem jechać do rodziny na drugim krańcu Polski (próbując pobić swoją życiówkę), ale pogoda wszystko zepsuła, zostawiając 2 dni z czterech bez deszczu. To już nie Islandia, więc nie mam ochoty moknąć. Wybrałem więc kręcenie po okolicy. Plan był taki, aby pojechać pod wiatr i wrócić razem z nim.
Założyłem dzisiaj cieplejsze buty – te, w których byłem na Islandii. Jak się okazało, są za wysokie, aby wcisnąć się w noski, a nie miałem ochoty wracać się do domu, żeby cokolwiek demontować, więc jedynie zaciągnąłem paski i trzymałem stopy na drugiej stronie pedałów. Mało wygodne, ale to był jedyny sposób.
Ruszyłem krajówką. Był duży ruch – w niedzielę, w środku długiego weekendu. Zupełnie nie pojmuję tego. Gdzie ci wszyscy ludzie tak pędzą? Za Obornikami przerzedziło się tylko odrobinę. Nie miałem szczęścia do słońca, bo co się zatrzymałem, to zdążyło ono schować się za chmurami. Ale na kilku zdjęciach uchwyciłem resztki złotej jesieni. Szkoda, że tak szybko zniknęła, ale sam jestem sobie winien, że tak mało jeździłem.
Chciałem się przejechać po nowej obwodnicy Czarnkowa. Spotkałem tam policjantów, którzy złapali wariata, który prawie mnie potrącił. Dokąd ci idioci się spieszą? Miastem docelowym na dzisiaj była Trzcianka, jednak uznałem w Czarnkowie, że lepiej będzie jechać już do domu, bo zbliżał się wieczór. Wymyśliłem, że podjadę jeszcze kawałek i zrobię ładną pętlę przez Wronki. Nie pomyślałem o jednym – na odcinku wojewódzkiej 153 z Gajewa do Ciszkoda jest przeprawa promowa, która dodatkowo jest czynna tylko w dni robocze. Z początku pomyślałem o dojechaniu do kolejnego mostu na Noteci, który jest w Wieleniu, ale to jeszcze dalej niż do Trzcianki, więc zawróciłem się do Czarnkowa. Potem, aby nie jechać po własnym śladzie, skręciłem na Obrzycko. W Puszczy Noteckiej wciąż złoto na drzewach. Trzeba by się tam jeszcze kiedyś wybrać przy lepszej pogodzie. Z Obrzycka do Szamotuł miałem rzut beretem, ale jak przypomniałem sobie jak tragiczna jest nawierzchnia na tym odcinku, to aż mnie głowa rozbolała. Przyszła z ratunkiem dawna wojewódzka prowadząca na Ostroróg. Prawie idealna nawierzchnia do samych Szamotuł. A z Szamotuł do Pamiątkowa kolejna niespodzianka, bo zapomniałem, że tam była tragedia równie duża, co z Ostrowa do Szamotuł. Była, bo całą drogę wyremontowali i jedzie się teraz idealnie. Gdyby tak jeszcze nie zrobili tamtej beznadziejnej drogi dla rowerów z kostki Bauma.
Temperatura po zmroku spadła do 7 °C. Miałem na sobie zwykłą bluzę, ale było mi wyjątkowo ciepło. Ponarzekać mogę na buty, w których było mi zimno, a na Islandii przy nawet niższej temperaturze czułem pełen komfort. Jaka tu różnica? Mam też nowe rękawice Shimano, które miały chronić od wiatru (i działać w temperaturze 5 °C), a nie dość, że szybko się brudzą (są jasne, więc to pewnie normalne?), to jeszcze płytki srebra działają jak radiator, wychładzając dłonie. Plus dla Garmina, bo dzisiaj się nie wyłączył.

Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Puszcza Notecka, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, rowery / GT

Wieczorna szosa

  70.56  03:06
Chciałem przejechać się po suchych drogach. Mimo że wczoraj wieczorem padało, to dzisiaj już było w miarę sucho. Wsiadłem więc po pracy na rower i ruszyłem, zrobić plan z poprzedniego dnia.
Wczoraj odebrałem mój drugi rower, który zostawiłem przedwczoraj w sklepie. Tragedia. Tak się topornie i powoli nim jechało, a jeszcze jak mocno się spociłem. Niesłychane. Nie wiem, jak ja będę na nim dalej jeździł. Chyba tylko wyprawy z sakwami mi pozostają. I dojazdy do pracy, bo szkoda mi kolarzówki. Będę na nią chuchał, przynajmniej przez jakiś czas, bo jest nowa, to trzeba szanować.
Zanim wyjechałem z miasta miałem do odwiedzenia kilka miejsc. Najpierw pojechałem do sklepu rowerowego, aby zapytać o uchwyt do latarki, ale nie mieli. Potem skoczyłem po uchwyt do Garmina, a tuż przed zmrokiem jeszcze zahaczyłem o jeden sklep, gdzie też bez sukcesu. Pozostaje mi tylko zamówienie tego ustrojstwa przez internet.
Jechałem zgodnie z planem. Przez Biedrusko i Murowaną Goślinę. Ruch taki sobie, jak to po pracy. Nadal zachwycam się nowym rowerem, choć dzisiaj się spociłem. Było za ciepło. Raptem kilka stopni, a różnica bardzo odczuwalna. Za Gośliną pojawiły się lekkie mgły, a potem mżawka. Przystanąłem na przystanku, aby rzucić okiem na mapę i okazało się, że Garmin się wyłączył. Wymieniłem baterie na naładowane, ale problem pojawił się z latarką, bo przełączyła się na tryb oszczędzania energii i świeciła bardzo słabo. Zrezygnowałem z dalszej podróży. Zdjąłem okulary, bo mżawka przybrała na sile i zawróciłem do domu po własnym śladzie. Plucha skończyła się, gdy wjechałem do Murowanej Gośliny, ale nie mogłem wznowić jazdy z planem, bo mogłem skończyć bez świateł. W domu okazało się, że Garmin po raz kolejny się wyłączył – w połowie drogi powrotnej. Co za diabeł w niego wstąpił? Tak słabego śladu już dawno nie miałem.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, rowery / GT

Nowa zabawka

  16.27  00:48
Tak więc stało się. Miałem czekać do grudnia, ale po odwiedzinach sklepu, aby dokupić uchwyt do latarki, skusiłem się na przeceniony model GT GTS Comp 2016 (albo GTS Sora, jak wpisali w karcie gwarancyjnej). Dzisiaj dokonałem formalności i tak też przejechałem się po raz pierwszy.
Po pracy jeszcze lał deszcz, ale sprawnie dojechałem do sklepu. Tam odczekałem na złożenie maszyny i ponieważ miałem 2 rowery, to dostałem sugestię, abym zostawił mojego Treka, a pojechał nowym. Tak też zrobiłem. (Oczywiście jutro po niego jakoś wrócę).
Pierwsze metry nie były łatwe. Węższa kierownica, baranek, rozpracowanie klamkomanetek, do tego noski na pedałach, sztywny widelec, opony z wysokim ciśnieniem. Było trudno, ale po kilku kilometrach jazdy zaczynała się robić sama przyjemność. Co więcej, średnia prędkość na liczniku szalała, a ja nie pociłem się jak podczas jazdy moim wyprawowym przyjacielem. Kolarzówka miała być na dojazdy do pracy, ale szkoda mi jej. Ominąłem mnóstwo dziur i dróg dla rowerów, aby nie uszkodzić nowej zabawki na jakimś krawężniku i dojechałem do domu. Niestety rower był cały mokry przez te wszystkie kałuże, których nie ominąłem w całości (a omijałem, bo wolałem nie wpaść w studzienkę ukrytą pod wodą). Mam nadzieję, że to jego ostatnia podróż w deszczu. Ciężko się jeździ w takich warunkach. Chyba że jeszcze nie przywykłem i potem będę śmigał, jak na moim staruszku. Mam tylko nadzieję, że o nim nie będę zapominał. Szosówka bardzo mi przypadła do gustu. Chciałbym nią jak najszybciej zrobić dłuższą rundkę.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, rowery / GT

Zielonka jesienią zielona

  47.49  02:34
Ostatnio jeżdżę tylko po mieście, więc tym razem wyrwałem się dalej, żeby nie zanudzić się na ulicach Poznania.
Poprawki do wytyczonych miesiąc temu dróg i pasów rowerowych w centrum Poznania wciąż trwają, ale mimo to wciąż się tam kręcę, aby obejrzeć i ponarzekać. Przejechałem się po Gdyńskiej, ale od pół roku nic nie ruszyli z drogą dla rowerów, więc pewnie będzie trzeba poczekać do wiosny, aż skończą wiadukt i łaskawie wezmą się za takie nic nie znaczące wykończenia.
Dojechałem do Zielonki, a tam jakoś tak zielono. Wciąż nie widać jesieni. Czekam zatem, aż jesień wyciągnie swoje farby. Trafiłem na ogłoszenie, w którym Policja oferuje 5 tys. zł za pomoc w złapaniu wandalów, którzy niszczą ambony myśliwskie. Ciekawe, czy to jacyś pseudo obrońcy zwierząt czy miejscowa patologia.
Ostatecznie nie dojechałem do serca puszczy i wydostałem się z niej. Ruszyłem inną drogą, żeby nie wracać się ponownie przez Koziegłowy. Znalazłem też odpowiedź na nurtujące mnie pytanie, dlaczego jadąc ostatnim razem przez Wierzenicę, wylądowałem na starej krajówce. Właściciel kilku działek postanowił je ogrodzić (tylko po co, skoro nic na nich nie ma?) i zmienił się układ dróg, przez co przegapiłem właściwe skrzyżowanie.
To chyba tyle na dziś. W Poznaniu dzisiaj jakoś mało idiotów bez świateł, ale gdy już jakiś się trafi, to oczywiście czarny jak śmierć.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Puszcza Zielonka, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Wyprzedzić jesień

  131.59  06:35
Wydaje się, że niedawno kupowałem bilet na Islandię, a to już prawie 2 miesiące jak stamtąd wróciłem. Ale ten czas leci. Kilka dni temu zauważyłem, że w Poznaniu wiele drzew zrzuciło już liście. To na pewno toksyczne powietrze, dlatego musiałem się stamtąd wyrwać. Pojechałem do Puszczy Noteckiej.
Skwar był nieznośny już od początku podróży. Temperatura wynosiła 33–36 °C i nie było nawet odrobiny wiatru. Można było liczyć najwyżej na opory powietrza. Szukając jakiejś ciekawej drogi, wpadłem na pomysł dostać się najpierw do Kaźmierza, ale coś mi nie wyszło i dojechałem tam okrężną drogą przez Tarnowo Podgórne. Dalej do Szamotuł, skąd wymyśliłem, aby wyjechać inną drogą. Tak wpadłem na piaski, przez które się jakoś przedarłem. Myślałem, że wyjadę we Wronkach, a tu niespodzianka, bo dotarłem do Obrzycka. To nic, i tak moim planem była Puszcza Notecka.
Jazda przez las przynosiła dużą ulgę. Przynajmniej przez las liściasty. Na szczęście słońce powoli skłaniało się ku horyzontowi, więc już tak nie prażyło. Po wjechaniu na leśne drogi było z początku grząsko, ale potem znalazłem szutrową drogę, która biegła zygzakiem. Dalej znalazłem drogę asfaltową, którą dostałem się do Obornik. Było już po zmierzchu. Niestety nie udało mi się uchwycić żadnego ładnego zdjęcia przed zachodem, a wciąż tak mocno poluję na to, aby uchwycić coś cieszącego moje oko. Teraz będę miał coraz więcej czasu na to, bo zmrok przychodzi coraz szybciej. Dzisiaj zastał mnie po raz pierwszy od dawien dawna, bo już nie pamiętam, kiedy ostatnio jechałem po ciemku. Na Islandii się nie liczy, bo tam zawsze było widno.
Miałem do wyboru powrót do Poznania po krajówce lub przez wioski. Chyba się zamyśliłem i ostatecznie pojechałem po drodze krajowej. Strasznie duży ruch, auto na aucie. Musiałem czekać kilka minut, aby móc się włączyć do ruchu (porąbane chodniki dla rowerów po przeciwnej stronie drogi). Dobrze, że jest tam ociupina pobocza, to byłem spokojniejszy o siebie. Jedynie kierowcy tirów wydawali się agresywniejsi niż zwykle, ale przecież się mieścili. W każdym razie, ruch się zmniejszył (kierowcy zachowywali większy odstęp) dopiero za węzłem z drogą ekspresową. Tak jakby zabrać co drugi pojazd w porównaniu do tego, co było wcześniej.
Kategoria po zmroku i nocne, Puszcza Notecka, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Podziemia Islandii

  95.79  06:20
Zapowiadał się dobry, pochmurny dzień. Kupiłem widokówki i zajechałem na śniadanie do kawiarni wskazanej w sklepie z pamiątkami. Zamówiłem zestaw składający się z zupy, dania głównego, kawy i ciasta. Zupa z owocami morza przepyszna. Schab owczy, choć tłusty, to bardzo dobry. Kawa była bez ciasta, a okazało się, że zamawiając latte, wybrałem kawę spoza zestawu. Ostatecznie wziąłem jeszcze jedną kawę oraz należny mi kawałek ciasta. Wypełniłem w międzyczasie treścią moje kartki, przez co wyszło, że zjadłem obiad, bo wyszedłem po godz. 13. A skoro było tak późno, to wprowadziłem w życie plan alternatywny.
Skierowałem się do miasteczka na północy. Nie wiem po co, chyba z nudów. Prowadził do niego tunel o długości 4,2 km, a obok stara droga ze znakiem braku przejazdu. Pojechałem więc tunelem – połowę pod górkę, połowę z górki. Za tunelem mewy czarnogłowe miały swoje siedlisko i były to jak do tej pory najbardziej agresywne ptaki na Islandii. Bolały mnie nogi od ucieczki, ale i tak oberwało mi się odchodami jednej z nich. Z powrotem chciałem ominąć tę zgraję, ale do Bolungarvíku prowadzi tylko jedna droga. Ostatecznie wjechałem na chodnik, który, choć oddalony tylko o kilka metrów od drogi, okazał mniejsze zainteresowanie tych „drapieżników”.
Trafiłem do muzeum rybołówstwa, w którym znajdowała się najstarsza na Islandii wioska rybacka. Przewodnik był w cenie. Pani oprowadziła mnie po muzeum, opowiadając to i tamto o dawnych czasach. Dowiedziałem się też, że ta zamknięta droga jest jedynie nieprzejezdna dla pojazdów wielośladowych. I rzeczywiście, na drodze spotkały mnie jedynie głazy, wyrwy, osunięcia ziemi. Od otwarcia tunelu w 2010 roku natura zaczęła odbierać, co jej.
Wróciłem do Ísafjörður, na przedmieścia, żeby zrobić zakupy w markecie, który zauważyłem dzień wcześniej. Ale było już zamknięte. Gdzie mi ten czas uciekł? Wróciłem się do centrum, a potem wyruszyłem dalej w drogę. Przy okazji trafiłem na sklep SAM. Polacy na Islandii to pokaźna mniejszość narodowa.
Choć było późno, to ruszyłem do jeszcze jednego fiordu. Tunel z początku był zwyczajny, ale od rozwidlenia stał się jednokierunkowy. Trzeba było wymijać się z autami, których kierowcy strasznie się gdzieś spieszyli.
W miasteczku Suðureyri panował spokój. Na jego końcu cuchniało rybami oraz padliną. Chciałem dzisiaj pojechać dalej, ale nie wiem, gdzie mój dzień uciekł. Wróciłem do tunelu, a po drugiej stronie zobaczyłem zbliżającą się północ, więc koniecznie pojechałem na kemping we Flateyri.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Islandia, po zmroku i nocne, pod namiotem, setki i więcej, z sakwami, za granicą, wyprawy / Islandia 2016, rowery / Trek

Pierwsze metry po Islandii

  15.80  00:59
Wylądowałem. Pół godziny oczekiwania na bagaż, godzina na złożenie roweru i jeszcze przepakowanie się, i mogłem ruszać.
Po spóźnieniu na samolot w Warszawie, dostałem się do Gdańska, tam spędziłem dzień, spaliłem się w słońcu i kolejnego dnia byłem na lotnisku. Pierwszy lot z rowerem przebiegł pomyślnie. Wylądowałem ok. godz. 23 czasu lokalnego (2 godziny różnicy względem Polski). Pierwsze, co poczułem to chłód. Wyleciałem w samej koszulce, więc był to problem. Oczekiwanie na bagaż wydłużało się strasznie, ale w końcu się doczekałem i odnalazłem ustronne miejsce do złożenia roweru. W trakcie montowania kolejnych części zaczepiło mnie parę osób. Ciekawi moich planów, ale też informacyjnie, że gdzieś na terenie lotniska jest miejsce do zmontowania roweru. Mając sprawny rower, poszukałem i rzeczywiście. Nie jest to miejsce oczywiste, bo znajduje się poza halą lotniska i jest niewielkim budynkiem. Są tam dwa stojaki z narzędziami. Szkoda, że nie wiedziałem o tym wcześniej. Znalazłem tam rowerową mapę wyspy. Dużo lepszą od tej, którą kupiłem przed wylotem. Stała się moim ulubionym przewodnikiem i planerem podczas tej podróży.
Padał deszcz, gdy w końcu byłem gotowy do wyruszenia. Było zdecydowanie przyjemniej niż 40 stopni w Polsce. Ubrałem się w pierwsze lepsze ubrania z góry sakw, a karton na rower zostawiłem we wspomnianym wcześniej miejscu dla podróżnych z rowerami, bo uznałem, że skoro już leżały tam dwa, to dobrą praktyką była wymiana kartonów między rowerzystami. Godzina 1, w końcu pojechałem. Jak na środek nocy, to było jasno. Krajobrazy bardzo księżycowe, powietrze wilgotne od deszczu, moje ubrania też. Pierwsze metry po Islandii nie napawały optymizmem, ale szczęście znalezienia się tam i spędzenia kolejnego miesiąca bardzo mnie ekscytowały.
Rozglądałem się za noclegiem. Islandzkie prawo zezwala na rozbicie się na ziemi niczyjej, więc próbowałem swojego szczęścia. Na plaży zostałem zaatakowany przez mewy, które prawdopodobnie broniły swojego gniazda. Musiałem więc jechać dalej. Zauważyłem, że mech pokrywający islandzkie pola lawowe jest bardzo mięciutki. Ale nie można niszczyć przyrody, pamiętajcie o tym.
Po paru kilometrach znalazłem idealne miejsce. Osłonięte kamiennym murem od drogi, po której wciąż jeździły auta. Przestało nawet padać, więc rozbiłem się, część rzeczy zostawiłem poza namiotem w wodoodpornych sakwach, część pochowałem w przedsionkach, żeby nie zamoczyć sypialni i poszedłem spać... o 3 rano.

Kategoria kraje / Islandia, po zmroku i nocne, pod namiotem, z sakwami, za granicą, rowery / Trek, wyprawy / Islandia 2016

Jak przebrnąć przez Brno?

  125.13  07:54
Po bardzo ciepłej nocy nawet wiatr z północy lekko osłabł. Cieszył taki stan rzeczy, gdyż w drodze do domu, Brno było moim kolejnym celem.
No dobrze, upalny dzień nie był niczym przyjemnym. Jechałem więc mozolnie, mając nadzieję na poprawę aury. Trafiłem na zamkniętą drogę, ale tablica mówiła o jakimś objeździe dla rowerów. Spróbowałem, jednak trafiłem na domki nad jeziorem, wśród których się trochę pogubiłem i wydawało mi się, że trafiłem na drogę bez przejazdu, więc postanowiłem zawrócić spróbować jakoś przejechać przez zamknięty odcinek. Okazało się, że było tak zamknięte, że aż ogrodzone wysoką siatką. No nic – pomyślałem – może da się objechać drogami polnymi. E–ee, to też nierealne, bo trafiłem na pola winne (pola z winoroślami?), za którymi nic nie było. Zawróciłem więc, aby dostać się do objazdu dla aut. We wsi, pod sklepem przyjrzałem się mapie bardziej szczegółowo i zdobyłem się na jeszcze jedną próbę. Zjechałem znów nad jezioro i, już mając kilku rowerzystów w zasięgu wzroku, pojechałem ich śladem, odkrywając, że jednak ślepa droga taka ślepa nie była. Przedostałem się dalej i darowałem sobie niepotrzebny objazd. Gdybym tylko od razu spróbował dojechać do końca tamtej drogi, to cała ta zabawa byłaby zupełnie niepotrzebna.
Do Brna prowadziła bardzo ruchliwa droga, a że nie wymyśliłem żadnego objazdu dla niej, to nie pozostało mi nic innego, jak przeboleć duży ruch. Próbowałem jeszcze kilka razy zjechać z tej „autostrady”, ale wszystkie drogi prowadziły mnie wciąż z powrotem. Dopiero później zauważyłem na mapie drogi dla rowerów wyznaczone wzdłuż rzek kilka kilometrów na wschód, ale było już po ptokach. W Brnie jakoś dostałem się do centrum, ale w tym upale nie chciało mi się za dużo zwiedzać. Nawet niedziałające źródła wody pitnej oznaczone na mapie zniechęcały do jakichkolwiek aktywności. Mimo to dziwnie dużo ludzi na ulicach spotykałem. Jak nie w Czechach. Przez to też wszystkie ogródki pod restauracjami były zajęte, choć chciałem spróbować jakiegoś dania z czeskiej kuchni.
Ruszyłem w dalszą drogę, ale kilka kilometrów dalej trafiłem na wpół pustą restaurację, gdzie zamówiłem trzy albo dwa dania (gdy zapytałem o trzecie, kelnerka powiedziała, że w zamówieniu były jednak dwa). I tak się objadłem serowymi smakołykami, których nazw już nie pamiętam, że ciężko mi się jechało. Trafiłem na jakąś dolinę o długim podjeździe. Otoczona gęstym lasem, przynosiła ukojenie w tak upalnym dniu. Nic dziwnego, że rowerzystów mijałem setki i przez tyleż samo byłem mijany. Tak mało z nich machało mi, że w ogóle przestałem się przejmować i patrzeć na przeciwny pas ruchu, więc nie wiem, ile pozdrowień ja sam zignorowałem.
Długi podjazd drogą przez dolinę zakończył się chłodnym zjazdem. Wieczór był nie tylko widoczny. Rozglądałem się powoli za schronieniem, ale kończyła mi się woda, więc trzeba było też znaleźć jakiś sklep. Wszystko jednak zamknięte, aż trafiłem do miasta, a na jego obrzeżach do supermarketu. Trochę się obawiałem zostawić rower bez opieki, bo po parkingu kręciły się grupki podejrzanych osób, ale zaryzykowałem i niczego nie straciłem.
Myślałem o noclegu gdzieś w lesie pod zamkiem, ale zauważyłem miejsce piknikowe całkiem niedaleko, więc tam się skierowałem. Po drugiej stronie znajdowały się zabudowania, ale skryłem się głęboko w krzakach i miałem nadzieję, że nikt mnie nie zauważy. Chyba nie dostrzegł mnie też mieszkaniec, który zawracał autem na drodze obok.

Kategoria kraje / Czechy, po zmroku i nocne, pod namiotem, setki i więcej, z sakwami, za granicą, rowery / Trek, wyprawy / Austria 2016

Kategorie

Archiwum

Moje rowery