Po zmroku i nocne
520 wpisów 42 647 km
- Japonia 2017/2018JaponiaFukushimaIbaraki
Mito się podoba
124,1 kmDostałem instrukcje od Koty gdzie co mogę zobaczyć w mieście, w którym się zatrzymałem. Pojechałem zwiedzać Mito. Najpierw do parku, aby odszukać kwitnące wiśnie. Niestety spóźniłem się na kwitnienie śliw, a na kwitnienie wiśni było wciąż za wcześnie. Pojedyncze drzewa wypuszczały pąki, ale to nadal niewiele w porównaniu do tego, jak pięknie wyglądają parki w okresie pełnego rozkwitu.Zacząłem poszukiwania serwisu rowerowego poleconego przez Kotę. Po drodze zaczepił mnie Japończyk i po wyjaśnieniu mu, że jadę do serwisu na drugim końcu miasta, zaprowadził mnie do bliższego. Niestety było zamknięte, więc powróciłem do mojego planu. Potem jeszcze zagadała do mnie para Japończyków, gdy robiłem zdjęcia. Myślałem, że Japończycy są mniej rozmowni.W drodze do serwisu uznałem, że mogę nie zdążyć do kolejnego miasta, więc odłożyłem naprawę roweru. Wiał tak silny wiatr, że myślałem, że straciłem pieniądze, które jeszcze miałem podczas wizyty w sklepie, ale koniec końców, po krótkiej panice, znalazłem je w tylnej kieszeni. Tak czy inaczej, wiatr zabrał moją mapę prefektury. Widziałem też kilka burz piaskowych w oddali. Wiosna wydawała się być surową porą roku.Zatrzymałem się w sklepie z elektroniką, aby znaleźć kilka rzeczy. Obsługa mnie tak jakby unikała, ale nie dziwię się, bo nie potrafiliby mi pomóc. Kupiłem tylko przejściówkę do kontaktu do mojego laptopa. Jakoś przecież muszę pracować, aby przetrwać za granicą. Brakuje mi tylko ładowarki do baterii do latarki.Pojechałem przez doliny górskie w kierunku Shirakawy. Po drodze zatrzymałą mnie kolejna para Japończyków podróżujących autem. Chwilę porozmawialiśmy po japońsku i dostałem kilka prezentów na podróż. Naprawdę niesamowici są ci Japończycy. Może to taki region, że ludzie są bardziej otwarci niż w dużych miastach?Niestety droga zabrała mi 2 godziny więcej czasu niż planowałem, a do tego zaczęło padać po zmroku, więc moja podróż stała się jeszcze wolniejsza. Najgorsze, że oznaczyłem na mapie miejsce noclegu w złym miejscu i nie mogłem go znaleźć. Po kilkudziesięciu minutach poszukiwań Takeguchi sam mnie zauważył. Był tak uprzejmy, że pomógł mi wysuszyć się po tej deszczowej jeździe. Przegadaliśmy chyba pół nocy.GT, góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą - Japonia 2017/2018JaponiaChibaIbaraki
Narita starym szlakiem
138,5 kmDzień drugi mojej japońskiej przygody. Wstałem później niż pozostali goście, ale miałem okazję porozmawiać z właścicielem hostelu. Powiedział mi parę przydatnych rzeczy i zażartował, że uciekam przed kwitnieniem wiśni, bo zmierzałem na północ, a wiśnie zaczynały kwitnąć od południa. Nie planowałem w sumie dotrzeć do Japonii w trakcie sezonu kwitnącej wiśni, więc było to miłe zaskoczenie.Mój plan podróży po Japonii musiałem złożyć wraz z wnioskiem o udział w programie „Zwiedzaj i pracuj”. Miał on być tylko w celu weryfikacji, ale ostatecznie postanowiłem się go trzymać. Ominąłem więc Tōkyō, stolicę kraju, i pokierowałem się na północ. Jako że język japoński posiada własny alfabet (a nawet kilka), na moim blogu będę korzystał z łatwej do odczytania transkrypcji rōmaji (transkrypcja Hepburna).Musiałem się przepakować, co zajęło mi trochę czasu. Potem jeszcze zatrzymałem się na komisariacie policji, bo wyczytałem w sieci, że należy zarejestrować swój rower. Policjant nie mówił po angielsku, więc wykonał kilka telefonów, w których również ja musiałem wziąć udział. Z tego, co zrozumiałem, rejestracja nie jest obowiązkowa. Potem zauważyłem, że w Japonii określenie bike jest skrótem od motocyklu, a nie od roweru, więc może sam siebie wkopałem, spędzając 2 godziny na darmo.Było upalnie i późno. Toczyłem się w kierunku miasta Narita, gdy na jednym ze skrzyżowań, próbując skorygować kierunek jazdy, niefortunnie cofnąłem się i wykrzywiłem hak przez przyczepkę, która pojechała w bok. Prowizorycznie go naprostowałem, ale i tak profesjonalna naprawa była konieczna.W Naricie trafiłem na drogę, po której 2 lata wcześniej spacerowałem przed powrotem do Polski. Ludzi było tak samo dużo, jak wtedy. A ponieważ już raz zwiedziłem to miasto, pojechałem dalej. Chciałem się dostać do rzeki Tone, wzdłuż której ciągnęła się na mapie droga dla rowerów. Okazało się, że to wyasfaltowana ścieżka na wale przeciwpowodziowym. Zrobiło się wietrznie i mniej przyjemnie. Wiosenny upał wydawał się być lepszym wyjściem. Ale przynajmniej nie było tam aut.Widziałem po drodze wiele różnic względem Polski. Zamiast pól ziemniaków – pola ryżu, zamiast bocianów – żurawie, zamiast jabłek – pomarańcze, zamiast krzyży i figurek przydrożnych – figurki buddyjskie i latarnie sintoistyczne. Ale to dopiero początek. Japonia na pewno zaskoczy mnie jeszcze niejednym.Dojechałem do informacji turystycznej w mieście Kashima, aby zapytać o mapę wyspy lub regionu. Nie znalazłem żadnej interesującej, a tym bardziej mapy rowerowej. Musiałem sam coś wymyślić. Kontynuowałem jazdę wzdłuż jeziora. Duża ilość asfaltu z kilkoma przerwami wysypanymi grysem pozwalała na szybszą jazdę, choć zakręty zdawały się wydłużać drogę. Gdy się ściemniło, zjechałem na drogę krajową. Byłem spóźniony. Policja zabrała mi za dużo czasu, więc gnałem ile sił w nogach.Dotarłem do miasta Mito, gdzie czekał na mnie Kota, którego znalazłem przez serwis couchsurfing.com. Bardzo sympatyczny Japończyk, który chciałby objechać Europę na rowerze. Spędziłem z nim i jego siostrą cały wieczór na rozmowie i wymianie doświadczeń.GT, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą - Japonia 2017/2018JaponiaChiba
Konbanwa
4,4 km 3 komentarzeByło wiele przygód, ale wszystko się udało. Przywitałem ziemię japońską ok. godz. 14 czasu lokalnego (różnica to +7 godzin względem czasu letniego). Zeszło mi trochę zanim wsiadłem na rower, dlatego tytuł oznacza z japońskiego: dobry wieczór. Ale oczywiście wszystko po kolei.Z pakowaniem roweru zeszło mi do czwartej nad ranem. Upchanie trzech kół w jednym pudle było nie lada wyzwaniem. Udało się i byłem z siebie bardzo dumny, choć oczywiście się nie wyspałem. Na lotnisko dotarłem taksówką i byłem jednym z pierwszych w kolejce do odprawy. Leciałem z Air China. Było bardzo wygodnie, prawie jak w liniach All Nippon Airways, a do tego bagaż miałem w cenie – dwie sztuki nadanego, z czego jeden zamieniłem na sprzęt sportowy, czyli mój rower, i też bez dopłaty!Miałem 4-godzinną przesiadkę w Pekinie. Na lotnisku było strasznie pusto. Nie mogłem wymienić złotówek na chińską walutę, ale w restauracji udało mi się zapłacić kartą. Zamówiłem zupę wonton i kawę. Zwiedziłem chyba całe lotnisko i w końcu poszedłem pod moją bramkę. Zmęczenie wzięło nade mną górę i gdy położyłem się na krześle, zasnąłem. Bagaż w samolocie, ja po odprawie, czekałem tylko na wejście na pokład. Obudziłem się na kilka minut przed zamknięciem. Ale była adrenalina, gdy biegłem do bramki. Udało się bez problemów. Serce waliło. Po kilku kolejnych godzinach wylądowałem na lotnisku Narita.Co mnie zmartwiło w powietrzu to śnieg na wyspach. Rozciągał się po horyzont i bałem się o początek mojej podróży, ale okazało się, że tylko centralna część kraju jest nim pokryta. Kolejnym zmartwieniem był duży ruch. Auto jechało za autem. Na to już nie mogłem nic zaradzić. Na 127 milionów mieszkańców jest to czymś normalnym.Po odstaniu w długiej kolejce do bramki imigracyjnej, potem jeszcze celnej – w końcu byłem wolnym mieszkańcem kraju. W lutym złożyłem wniosek o udział w programie „Zwiedzaj i pracuj”, który pozwala na roczny wyjazd do Japonii (działa również w drugą stronę i Japończyk może przylecieć na tych samych zasadach do Polski). Po spełnieniu wielu warunków, zebraniu tony dokumentów i kilku zawahaniach odebrałem swoją wizę i mogłem polecieć do Japonii na cały rok. Jeszcze tylko informacja z firmy, czy praca zdalna przez rok jest przez nich akceptowalna, założenie własnej firmy (umowa o pracę przestała być korzystna), zebranie sprzętu, znalezienie noclegów i mogłem czekać na wielki dzień.W Japonii byłem 2 lata temu, ale z plecakiem. Wiedziałem mniej więcej czego się spodziewać. Dodatkowo interesowałem się tym krajem od kilku lat. Przez jakiś czas nawet chodziłem na kurs języka japońskiego. Gdy przyszło mi wymienić pieniądze, za 1,5 tys. zł dostałem tylko 33 tys. jenów. Około 20 tys. mniej niż kiedyś. Straszna różnica. Chyba że to cena na lotnisku była niekorzystna.Ze składaniem roweru miałem większy kłopot. Nie było do tego wyznaczonej przestrzeni, jak na Islandii, ale Japonia jeszcze nie jest aż tak popularna wśród rowerzystów, więc wciąż nie opłaca im się. Spędziłem kilka godzin na wyciąganiu tego, co włożyłem do kartonu 2 dni wcześniej. Miałem porysowaną ramę i lekko scentrowane koło, ale żadnych więcej szkód. Byłem gotowy do odjazdu przed godz. 19, czyli już po zmroku. Karton, za instrukcją z punktu informacji, zostawiłem pod śmietnikiem. Pomyślałem, że przez rok nikt by go nie przechował tak tanio.Pierwsze metry po Japonii to wielki strach. Ruch lewostronny był dla mnie abstrakcją. Przełączenie się zajęło mi kilka minut, ale potem jechałem coraz pewniej i szybciej. Niestety ruch pozostawał duży i korzystałem z chodników, przy których w sumie stały znaki zezwalające na jazdę rowerem. Nie były jednak zbyt wygodne. Dużo piachu, kamyczków i krawężniki.W oddali mogłem rozpoznać Tōkyō. Niebo nad tym miastem było tak jasne, że ani jednej gwiazdy nie dało się dostrzec. Temperatura spadła bardzo nisko, a odczuwalna w ogóle oscylowała w okolicach zera. Dojechałem do hostelu, który okazał się być prywatnym domem z pierwszym piętrem przeznaczonym dla gości. Szkoda, że karton zostawiłem na lotnisku. Pewnie mogłem się dogadać i zostawić go tutaj.GT, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, z sakwami, za granicą - Polskawielkopolskie
Na trzech kółkach
110,7 km 1 komentarzW tym tygodniu dotarła do mnie paczka z nowym sprzętem, więc trzeba było sprawdzić go w akcji. Tak dokładnie, zamówiłem przyczepkę rowerową; albo określając to dosłownie – trzecie koło.Zabawna sprawa, że w Poznaniu w środku dnia miało padać, więc wybrałem się na północ, gdzie prognozy opadu już nie było. Miałem pod wiatr, ale trzymałem się nadziei, że potem wrócę z wiatrem. Niestety za długo się grzebałem i wyszedłem z domu późno po południu. Zaczepiłem koło (gdy robiłem to po raz pierwszy, przestraszyłem się, że wybrałem za krótki szybkozamykacz, ale ostatecznie okazał się pasować), dorzuciłem sakwy wypełnione przypadkowymi rzeczami z szafy i ruszyłem przed siebie.Na początek chciałem się dostać do Obornik, ale wolałem ominąć drogę krajową. Zjechałem na lokalne drogi. Przyczepka nie do końca sobie radziła z ciężarem sakw. Często wpadała w wibracje (czy jak to inaczej określić) i musiałem przestawać pedałować, aby wyrównać tor jazdy. Odrobinę pomogła zamiana miejscami sakw, ale nadal zdarzało się zakołysać trzecim kołem. Starałem się równomiernie rozłożyć ciężar rzeczy w sakwach, ale najwidoczniej coś mi nie wyszło. Sama jazda lekką kolarką z kołem obładowanym ciężkimi sakwami nie sprawia kłopotów (poza cofaniem). Muszę tylko znaleźć sposób na obniżenie środka ciężkości, aby jazda była przyjemniejsza.Udało mi się przetestować koło również w trudnych warunkach, czyli podczas jazdy po wertepach. Ciężkie sakwy nie powodowały odbijania się przyczepki od podłoża, co widywałem na różnych filmach, więc powinno być dobrze.Potem miałem pojechać do Czarnkowa i przez Ujście wrócić do Poznania, ale ze względu na późną porę pojechałem tylko do Ryczywołu. Stamtąd przez Rogoźno do Murowanej Gośliny. Po drodze złapał mnie malowniczy zachód słońca i na szczęście żadnego deszczu nie było. Jedynie temperatura spadła prawie do trzech stopni, więc końcówka nie była najprzyjemniejsza.GT, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, Puszcza Notecka, setki i więcej, z sakwami - Polskawielkopolskie
Pod Poznaniem, część 11
87,1 kmDawno nie jeździłem na rowerze, bo musiałem nieoczekiwanie wyjechać, ale wróciłem i skorzystałem z okienka pogodowego. Miało nie padać. Tylko ten wiatr.Dzisiaj nie było nic ciekawego. Przejechałem się po Poznaniu w poszukiwaniu jakichś nowych dróg, ale bez skutku. Wpadłem na pomysł, aby z Rokietnicy do Pamiątkowa pojechać polną drogą. Rower wyglądał jeszcze gorzej niż po kąpielach solankowych tej zimy. Do Szamotuł pojechałem tą drogą o nowej nawierzchni i jeździ się tamtędy o wiele przyjemniej. Dalej przez Kazimierz trafiłem niechcący do Tarnowa Podgórnego. Zmęczony po walce z wiatrem, nie miałem ochoty na wygodny powrót do domu, chciałem się tam znaleźć szybko. Wybrałem drogę wzdłuż krajówki, ale w Poznaniu jeszcze pojechałem do marketu budowlanego po kartony. Wkrótce się przeprowadzam.Trek, po zmroku i nocne, terenowe - Polskakujawsko-pomorskiewielkopolskie
Sylwester w Toruniu
118,5 kmRok temu wybrałem się w zimową podróż. Sylwester spędziłem w Toruniu, chociaż wtedy coś mnie rozłożyło i przespałem północ. Postanowiłem wrócić do tego miasta i tym razem obejrzeć pokaz sztucznych ogni nad Wisłą.Wyjrzałem z rana przez okno, a tam biało. Bynajmniej nie od śniegu, ale obawiałem się, że będzie ślisko. Z tego powodu zebranie się zajęło mi trochę czasu i wyjechałem po godz. 11. To nadal za wcześnie. Już nie biel na drogach była przeszkodą, a woda ze stopniałej szadzi. Myślałem nawet o powrocie do domu, aby zmienić rower, ale skoro już uwaliłem kolarzówkę, nie robiło to żadnej różnicy. Najgorsze warunki panowały na poboczach, ale na szczęście ruch był dzisiaj niewielki, więc jechałem często środkiem pasa. Temperatura ok. 2,5 °C, wiatr z zachodu i brak chmur. Słońce czasem oślepiało w lusterko.Wybrałem Gniezno na pierwszy punkt przejazdowy i przystanek obiadowy. Dojazd oczywiście dawną krajówką. Spędziłem tam tylko chwilę. Kolejne miasto to Inowrocław. Pusta krajowa 15 wydawała się idealna. Późnym popołudniem nawet drogi wyschły. Po kilku kilometrach skręciłem na Mogilno, bo zbliżał się zmierzch. Drogi mniej równe, ale nocą bezpieczniejsze, zwłaszcza że ruch na nich był ułamkiem tego z krajówki. Tak dojechałem do Inowrocławia. W sumie identycznie, jak rok temu, tylko w dużo krótszym czasie. Zatrzymałem się, aby zjeść i rozejrzeć się za noclegiem w Toruniu, bo oczywiście planowanie zostawiłem na ostatnią chwilę – nigdy nie wiadomo, czy pogoda pozwoli wyruszyć, a nie przepadam za anulowaniem rezerwacji. Nie było miejsca w hostelu sprzed roku, nie było miejsca w żadnym obiekcie w pobliżu, nie było miejsca w chyba całym mieście. Co zrobić? Nocy na mrozie spędzić nie chciałem, więc zostałem w Inowrocławiu, aby odczekać kilka godzin i wrócić pociągiem do domu. Trafiłem na zbyt wielu idiotów. Dzwoni mi w uszach od petard.GT, dojazd pociągiem, po zmroku i nocne, setki i więcej - Polskałódzkielubelskiemazowieckiewielkopolskie
Zmrożony na pół
457,2 km 14 komentarzyMiałem więcej nie jeździć po nocy, ale to jest silniejsze ode mnie. 2 lata temu spróbowałem pobić mój rekord i wrzucić piątkę na przód trzycyfrowego dystansu. Wtedy przerwał mi deszcz. Wybrałem się więc po raz drugi w tę jeszcze bardziej szaloną podróż. Przez pół Polski zimą.Mozolnie zebrałem się, spakowałem bardzo lekko do plecaka, wziąłem szosę i punkt 11 pojechałem. Niebo bezchmurne, wiatr z południa, niezbyt silny, na termometrze utrzymywały sie 2 °C. Moim pierwszym głównym celem był Kalisz. Prawie godzinę zajęło mi wydostanie się z Poznania. Mapa tego miasta w mojej głowie robi się coraz bardziej skomplikowana. Przydałoby się w końcu zmienić miejsce zamieszkania.Kawałek przed Środą Wielkopolską trafiłem na betonową ścieżkę. Wciąż w trakcie wykańczania, ale widać, że znaleźli się testerzy, którzy przejechali się po wciąż płynnym betonie. Po pewnym czasie pojawiły się i znaki drogi dla pieszych i rowerów. Jest odrobinę wygodniej niż po dziurawym asfalcie, chociaż przez wspomnianego testera i fachowość inżynierów kładących beton nawierzchnia jest po prostu słaba.Ledwo wyjechałem z domu, a łańcuch zaczął skrzypieć. Nie wyobrażałem sobie smarować go co 50 km. Smar Greenline to pomyłka. Dobrze, że wziąłem mój niezawodny Shimano. Dojechałem do Pleszewa, gdzie złapał mnie zmrok. Trafiłem na Rynek, wokół którego – jak w cyrku – krążyły autka. Wyglądało to przekomicznie. Godziny szczytu w miasteczkach potrafią zaskoczyć.Przejechałem kawałek drogami lokalnymi i wyjechałem na krajową 12. Całe szczęście wzdłuż niej ciągnie się droga dla rowerów. Uznałem, że ruch jest zbyt duży, aby się do niego włączyć. Za Kaliszem też znalazłem w polu coś, co przypominało drogę dla rowerów. Asfaltowa nawierzchnia, ale oszroniona, że trochę strach. Nie było jednak ślisko, więc na pewien czas miałem idealną alternatywę. Potem zaczęło zalatywać kostką Bauma, ale to nic w porównaniu do wody z solą na ulicy. Dojechałem do Sieradza, skąd już mniejszymi drogami znalazłem się w Łasku, aby po chwili jechać do Piotrkowa Trybunalskiego. Temperatura spadała nawet do -5 °C. Ruch był jednak znikomy, dominowały oczywiście tiry. Przysypiałem od czasu do czasu i musiałem się wtedy zatrzymać i rozgrzać zziębnięte palce. Gorąca herbata z termosu nie była wtedy najlepszym pomysłem, bo rozszerza naczynia krwionośne, prowadząc tym samym do większej utraty ciepła, ale mrożonej wody też nie mogłem pić. Z czasem wpadłem na pomysł wymieszania ich razem i to było dobre rozwiązanie.Tę noc wykorzystałem strasznie nieefektywnie. Już w Piotrkowie zastał mnie poranek. Nie czułem zmęczenia, a zimno. Gdyby nie grudzień (wszak pierwszy dzień zimy), mógłbym tak wiele. Co ciekawe, najdłuższą noc w roku skróciłem dzięki jeździe ku wschodowi. Na śniadanie zatrzymałem się w barze, których pełno wzdłuż dróg krajowych. Podwójna jajecznica i mogłem jechać dalej. Ruch zdążył wrócić do normy.Temperatura o poranku wynosiła od -2 °C w słońcu do -4 w cieniu, a za dnia nawet 2 °C. Skierowałem się na Tomaszów Mazowiecki, aby potem po mniej ruchliwej drodze krajowej nr 48 zjechać na Radom. Tam złapał mnie zmierzch. Martwiłem się o dalszą podróż, bo do celu już nie dojechałbym. Pomyślałem, aby pojechać tylko do Lublina, a dalej wybrać pociąg albo nocleg. Po raz pierwszy zostałem otrąbiony i to z jakiegoś widzimisię. Wydaje mi się, że chciał mnie zepchnąć do rowu, bo nawet wyprzedził mnie niebezpiecznie. Jakiś początkujący kierowca tira.Wyjechałem z Radomia i przeraziłem się ruchem. Na szczęście znalazłem idealną drogę tuż obok. Równa, pusta, do tego oświetlona. Czego chcieć więcej? No, chyba wyższej temperatury. Noc była cieplejsza od wczorajszej, bo tylko -3 °C, jednak pojawiła się mgła i nawet rękawice narciarskie nie dawały rady. Na szczęście, gdy już myślałem, że mi palce odmarzną, trafiłem na bar. Ogrzałem się i zjadłem zawijasa nadwiślańskiego, który wydawał mi się daniem regionalnym.Była 21. Nie było mowy o dostaniu się do Lublina. Znów musiałem przerwać jazdę w Puławach. Jakieś pechowe to miasteczko. Następnym razem muszę trzymać się od niego z daleka. Obdzwoniłem lokalne miejsca noclegowe i pojechałem do hotelu. Jutro ma padać śnieg. Takiej ilości zanieczyszczeń już dawno nie nawdychałem się. Mój nos to kopalnia węgla.GT, mikrowyprawa, po zmroku i nocne, setki i więcej - Polskawielkopolskie
Pod Poznaniem, część 10
45,1 kmMgła nie zachęcała do jazdy, toteż zwlekałem z wyjściem do późnego popołudnia. Zabrałem jednak aparat, wziąłem staruszka i ruszyłem w kierunku Wielkopolskiego Parku Narodowego.Gdy wyszedłem, to cała tam mgła widoczna z mojego okna była niewidoczna. Może to był smog? W każdym razie, pojechałem do Cytadeli, gdzie miałem nadzieję zrobić kilka zdjęć, ale nic z tego. Szaro, buro i ponuro. Nie wpadło mi nic w oko, więc pojechałem dalej, trafiając przypadkiem na Rynek, gdzie jarmark świąteczny trwa na całego. Dużo ludzi się kręciło, więc pojechałem dalej na południe. Niestety temperatura bliska zeru i być może zbyt leniwa prędkość spowodowały, że dojeżdżając do granic Poznania, przestałem czuć palce u rąk. Musiałem się zatrzymać i coś zjeść, a najbardziej widocznym na horyzoncie był niestety fast food. Chyba za często tam jadam. Ostatnio chyba zeszłej zimy w Kórniku miałem taki przystanek.Gdy się zagrzałem, zorientowałem się, że zaczął zapadać zmrok. Z sesji fotograficznej i tak była klapa przez brak mgły, którą to chciałem ująć na fotografiach. Zacząłem wracać do domu, a dla urozmaicenia, pojechałem w kierunku Ławicy. Trafiłem na zabawną sytuację na przejeździe Poznań Junikowo, gdzie z powodu jakiejś awarii został zamknięty przejazd, a mimo to w kierunku Plewisk utworzył się długi sznurek. Rozumiem tych daleko, mogli nie zauważyć znaku ślepej uliczki, ale ci na przedzie, którzy widzieli zakaz ruchu, raczej powinni wpaść na to, że jednak nie przejadą. Ciekawe, czy pojawią się plotki, jakoby mieli oni stać w tym korku do samych świąt.Dojechałem jeszcze na Stare Miasto i musiałem ominąć korki. W niedzielę. Skąd? Nawet w godzinach szczytu czegoś takiego nie widziałem. Dostałem się na Rynek, a tam jeszcze większe tłumy niż za dnia. Objechałem jarmark, nawąchałem się różnych zapachów i zawróciłem do domu.Półtora tygodnia temu wpadłem w poślizg podczas powrotu do domu. Potłukłem się i zmiażdżyłem prawy pedał. Musiałem go wymienić i trafiłem na platformy o większej powierzchni. Nie chciałem brać takich do jazdy wyczynowej z wkrętami, bo szkoda mi butów na zwykłe dojazdy do pracy (wszak ostatnio jeżdżę tylko kolarzówką na wyprawy), dlatego przystałem na plastiki. Wydają się być wygodne, choć czasem zahaczam nimi o różne przedmioty. Muszę uważać, bo wcześniej miałem metalowe i nie martwiłem się o takie rzeczy.Trek, po zmroku i nocne - Polskakujawsko-pomorskie
Szlakiem wąskich torów: Koronowo – Bydgoszcz
139,9 km 2 komentarzeCzas dokończyć podróż. Po zatrzymaniu się w Koronowie miałem do pokonania jeszcze kawałek do Bydgoszczy, Torunia oraz Inowrocławia.Ruszyłem po 9, dzisiaj nie było mgły, więc liczyłem na ładne widoki. Niestety wczorajszy deszcz zostawił po sobie dużo śladów na drogach, więc czyszczenie maszyny zdało się na nic. Wiatr zmienił kierunek na północno-zachodni, ale było gorąco, bo temperatura utrzymywała się na poziomie 5,5 °C z porywami do sześciu.Zatrzymałem się na stacji benzynowej na kawie, odszukałem początek drogi dla rowerów prowadzącej do Bydgoszczy i ruszyłem. Owa droga została w większości położona na miejscu zlikwidowanej linii kolei wąskotorowej. Najciekawszym punktem całej tej trasy jest most rozciągający się nad doliną, po której przepływa Brda. Planowałem już od ponad roku się tam udać, jednak wciąż nie było mi po drodze. W końcu, gdy się tam znalazłem, most już nie robił na mnie takiego wrażenia, jak na zdjęciach. Chyba Islandia mi napsuła w głowie.Do Bydgoszczy ciągnęła się jako taka droga dla rowerów. Asfalt był mokry, a w wielu miejscach gnijące liście i błoto psuły całą przyjemność z jazdy. Była też kostka brukowa i odkryłem jej jedyną zaletę – jest sucha w przeciwieństwie do asfaltu. Był też biedobeton, na którym wywrotka może się skończyć w szpitalu ze względu na fakturę działającą jak bardzo gruby papier ścierny. Ktokolwiek na to pozwolił jest psychopatą.Gdy dojechałem do Bydgoszczy, to całe to centrum gdzieś mi uciekło bokiem, a gdy się zorientowałem, to nie miałem ochoty zawracać. Pojechałem dalej, bo pewnie jeszcze niejednokrotnie tam wrócę. Chcąc wydostać się z miasta, wjechałem przypadkiem w jakieś przemysłowe tereny, na których równe drogi są pojęciem abstrakcyjnym. Dodatkowo łańcuch zaczął przypominać o potrzebie smarowania. Gdyby nie te deszcze. A może gdybym zaczął wozić ze sobą jakieś podstawowe narzędzia, to byłoby nawet lepiej. Ciekawe kiedy złapię pierwszego kapcia.Zanim wjechałem do Bydgoszczy odrobinę kropiło, ale gdy wyjeżdżałem z niej, to lunęło na całego. I to deszczem ze śniegiem. Padało na szczęście krótko, toteż nie przemokłem kompletnie. Za Solcem – jako że jechałem kolarzówką – czekało mnie nieuniknione, czyli jazda drogą krajową. Gdybym jechał moim Trekiem, to mógłbym spróbować pojechać szlakiem nadwiślańskim, który poleciał gdzieś w las po nieutwardzonych drogach. Całe szczęście ruch nie był za duży, a kierowcy zachowywali się normalnie. No, może poza paroma niedowartościowanymi torunianami, którzy wyprzedzali lub mijali (na trzeciego) na gazetę.Na obiad zatrzymałem się w przydrożnym barze o nazwie Route 10 Bar (wiecie, bo stoi przy drodze krajowej nr 10). W Toruniu odwiedziłem oczywiście punkt widokowy z panoramą na Starówkę. Liczyłem na dobre światło, bo słońce od czasu do czasu pojawiało się zza chmur, oświetlając pięknie krajobraz. Częściowo mi się udało, choć nie jestem zbyt zadowolony. Odwiedziłem też Toruńskie Pierniki, żeby zabrać kilka łakoci dla kolegów i koleżanek z pracy. Ponieważ w ogóle nie planowałem odwiedzać tego miasta, to szybko się zebrałem i ruszyłem w dalszą drogę. Trafiłem na zielony szlak rowerowy prowadzący do Gniewkowa tak samo, jak mój założony plan. Nie chciałem jednak jechać tą samą drogą. Za bardzo przekombinowałem, bo zabłądziłem i musiałbym wjechać na dwie drogi krajowe. Naprostowałem swój błąd i ostatecznie wróciłem na przebytą wcześniej trasę.Do Gniewkowa prowadziła wygodna droga przez las. Prawie pusta, auta policzyć można było na palcach jednej ręki. Zmartwieniem były chmury, które toczyły się ciężko z północy. Musiałem się spiąć mimo zmęczenia i coraz ciężej pracującego łańcucha. Prognoza pogody mówiła o śniegu, ale przy 2 °C raczej nie było o tym mowy. Szlak z Gniewkowa do Inowrocławia prowadził trochę innymi drogami niż planowałem jechać, więc zrezygnowałem z niego i pojechałem na zachód, omijając drogę krajową. Wiało w twarz, a kierowcy oślepiali. Chyba nigdy się nie nauczą, a przecież byłem dobrze widoczny.Dojechałem do Inowrocławia, zatoczyłem pętlę po centrum, aby znaleźć bankomat, kupiłem bilet na pociąg i, mając jeszcze kilka minut zapasu, wziąłem tradycyjnie dworcowego kebaba. Gdy kierowałem się na peron, z nieba zaczął padać śnieg. A jednak.GT, dojazd pociągiem, mikrowyprawa, po dawnej linii kolejowej, po zmroku i nocne, setki i więcej - Polskakujawsko-pomorskiewielkopolskie
Szosa gminy zalicza
200,7 km 2 komentarzeJak to mawiają, do trzech razy sztuka. Tak więc dzisiaj wybrałem się na wycieczkę, którą zaplanowałem jakiś czas temu. Ze względu na wiatr wybrałem odwrotny kierunek od planowanego.Planowałem pojechać wcześnie rano, ale zaspałem. Warunki na dworze i tak nie były najlepsze ze względu na zamglenie. Ruszyłem o 10 w kierunku Biedruska. Tam miałem nieprzyjemną sytuację, bo spod mojego koła wystrzelił kamyk i uderzył w wyprzedzające mnie auto. Całe szczęście kierowca i pasażer byli normalni – zapytali co się stało, wyjaśniłem im i rozjechaliśmy się bez zgrzytów.Zgłodniałem w Wągrowcu, więc zrobiłem sobie tam przerwę lunchową i przy okazji rozgrzałem, bo temperatura wahała się od -0,7 do -0,1 °C. Zero pojawiło się dopiero po południu. W Gołańczy myślałem o zrezygnowaniu z jazdy na północ, bo wiatr nie był przyjemny, ale wyjechałem za miasto na próbę i nie było źle. Tak dojechałem do Wyrzysku, gdzie złapał mnie zmierzch, a potem do Łobżenicy. Co ciekawe, po zachodzie słońca zrobiło się cieplej i nawet 2 °C pojawiały się na termometrze.Nie spodobało mi się na drodze na wschód. Mało wygodne asfalty, czasem asfaltów brak, więc musiałem kombinować, jak przedostać się dalej. A ponieważ szukałem sposobu na zaliczenie kilku gmin, to jechałem zygzakiem. Kierunek południowy stawał się najmniej przyjemny, bo wiatr zmienił kierunek. Do tego zaczęło kropić, potem jeszcze pojawiła się silna mgła, ale na chwilę, bo zaraz zaczęło mżyć. Mokre i brudne ulice brudziły rower, więc nie byłem zadowolony. Jako że na liczniku zbliżało się 200 km, to postanowiłem dojechać tylko do Koronowa i tam się zatrzymać. Nie sądziłem, że mój plan będzie taki długi.Zaskoczyła mnie długość oraz jakość dróg dla rowerów w Koronowie. Chociaż mogłem mieć szczęście, bo jak spojrzałem teraz na mapę, to widzę, że jechałem po jedynych drogach dla rowerów w tym mieście. Drogi mają dwa minusy. Często są mijanki z prawej na lewą strony drogi i odwrotnie. Nie wiem, czy bardziej chcieli tym zdenerwować kierowców czy rowerzystów. Drugi minus za przejazdy rowerowe, na których można się zabić, bo mają wysokie krawężniki i przecinają drogi nieutwardzone.Zatrzymałem się w ośrodku wczasowym, w którym odbywały się aż dwie imprezy andrzejkowe. Dobrze, że pokoje miały tam podwójne drzwi. Recepcjonista, a po części i ja, nie mógł uwierzyć, że dojechałem tam z Poznania w jeden dzień. No to teraz jeszcze powrót.GT, mikrowyprawa, po zmroku i nocne, setki i więcej
O mnie
Rower towarzyszył mi od małego. Przez wiele lat jeździłem na Romecie. W 2012 kupiłem Treka, który na poważnie wciągnął mnie w turystykę rowerową. Przejechałem na nim Islandię i Koreę. Kolejnym połykaczem kilometrów stała się kolarzówka GT, która w duecie z trzecim kołem towarzyszyła mi podczas wyprawy wokół Japonii i Tajwanu. Szukając nowego partnera wyprawowego w trudnych czasach, trafiłem na gravel podrzędnej marki. Mimo to prowadził mnie ku przygodzie po Norwegii i Szkocji. Do tego lubię utrwalać na fotografii ładne rzeczy i widoki.