Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

rowery / GT

Dystans całkowity:44167.00 km (w terenie 612.21 km; 1.39%)
Czas w ruchu:2075:19
Średnia prędkość:20.12 km/h
Maksymalna prędkość:66.05 km/h
Suma podjazdów:236488 m
Liczba aktywności:730
Średnio na aktywność:60.50 km i 3h 01m
Więcej statystyk

Na trzech kółkach

  110.66  05:07
W tym tygodniu dotarła do mnie paczka z nowym sprzętem, więc trzeba było sprawdzić go w akcji. Tak dokładnie, zamówiłem przyczepkę rowerową; albo określając to dosłownie – trzecie koło.
Zabawna sprawa, że w Poznaniu w środku dnia miało padać, więc wybrałem się na północ, gdzie prognozy opadu już nie było. Miałem pod wiatr, ale trzymałem się nadziei, że potem wrócę z wiatrem. Niestety za długo się grzebałem i wyszedłem z domu późno po południu. Zaczepiłem koło (gdy robiłem to po raz pierwszy, przestraszyłem się, że wybrałem za krótki szybkozamykacz, ale ostatecznie okazał się pasować), dorzuciłem sakwy wypełnione przypadkowymi rzeczami z szafy i ruszyłem przed siebie.
Na początek chciałem się dostać do Obornik, ale wolałem ominąć drogę krajową. Zjechałem na lokalne drogi. Przyczepka nie do końca sobie radziła z ciężarem sakw. Często wpadała w wibracje (czy jak to inaczej określić) i musiałem przestawać pedałować, aby wyrównać tor jazdy. Odrobinę pomogła zamiana miejscami sakw, ale nadal zdarzało się zakołysać trzecim kołem. Starałem się równomiernie rozłożyć ciężar rzeczy w sakwach, ale najwidoczniej coś mi nie wyszło. Sama jazda lekką kolarką z kołem obładowanym ciężkimi sakwami nie sprawia kłopotów (poza cofaniem). Muszę tylko znaleźć sposób na obniżenie środka ciężkości, aby jazda była przyjemniejsza.
Udało mi się przetestować koło również w trudnych warunkach, czyli podczas jazdy po wertepach. Ciężkie sakwy nie powodowały odbijania się przyczepki od podłoża, co widywałem na różnych filmach, więc powinno być dobrze.
Potem miałem pojechać do Czarnkowa i przez Ujście wrócić do Poznania, ale ze względu na późną porę pojechałem tylko do Ryczywołu. Stamtąd przez Rogoźno do Murowanej Gośliny. Po drodze złapał mnie malowniczy zachód słońca i na szczęście żadnego deszczu nie było. Jedynie temperatura spadła prawie do trzech stopni, więc końcówka nie była najprzyjemniejsza.
Kategoria kraje / Polska, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, z sakwami, Puszcza Notecka, rowery / GT

Wiosna, cieplejszy wieje wiatr

  71.82  02:55
Było dzisiaj ciepło. Może nawet za ciepło w porównaniu do ostatnich dni. Wiosna nadchodzi wielkimi krokami, a dzisiaj była idealna okazja do tego, aby przejechać się gdzieś dalej. Szkoda tylko, że nie miałem wystarczająco czasu.
Wybrałem się do Kórnika, jako że wiało z południa. W mieście nic specjalnego. Obrałem drogę przez Cytadelę, potem na Wildę, Głuszynę i poza Poznań. Spotkałem po drodze sporo kolarzy, może nawet zawodowych. Były nawet 3 dziewczyny, które kiedyś spotkałem w tamtych stronach, ale to egoistyczne idiotki, bo za głowę się człowiek łapie, gdy na nie patrzy. O braku powitania nawet nie wspomnę.
Podczas wcześniejszej wizyty w Kórniku zauważyłem, że kładli asfalt na drodze z Borówca do Mościenicy. Musiałem go wypróbować. Zawiodłem się, bo utwardzili tylko połowę drogi. Musiałem kawałek przejechać po starej gruntówce.
Zastanawiałem się, czy nie odwiedzić arboretum, ale pewnie nie wpuściliby mnie z rowerem, a o tej porze nie ma tam za dużo roślin do podziwiania. Pojechałem tylko pod jezioro, a potem ruszyłem do domu. Jazda z wiatrem była o wiele przyjemniejsza. Mogłem dorzucić nawet dziesiątkę do średniej prędkości. Chociaż na tym połykaczu kilometrów nawet jazda pod wiatr nie sprawia większych trudności.
Poznań zalała fala rowerów.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, rowery / GT

Pod Poznaniem, część 12

  58.19  02:41
Słońce przekonało mnie do wyjścia z domu, ale gdy się uporałem z podstawowym serwisem roweru, niebo przesłaniała gruba warstwa chmur. Mimo to pojechałem przed siebie.
Chciałem odwiedzić sklep rowerowy, więc skierowałem się najpierw do centrum. W Cytadeli wypróbowałem nowy asfalt. Teraz tam można jeździć, zwłaszcza na rolkach. Szkoda tylko, że wyremontowali tak mały odcinek. Potem pojechałem pod stadion do sklepu, aby kupić bagażnik do szosy. Tak jest, im więcej przestrzeni na rowerze, tym mniej zmartwień. Wcześniej zamówiłem do tego trzecie koło, albo jak kto woli – przyczepkę rowerową, ponieważ mój plan na wakacje obejmuje podróż na kolarzówce. Więcej szczegółów wkrótce.
Miałem jechać do Buku, ale zimny wiatr mnie zniechęcił. Za lekko się ubrałem, więc skręciłem na Kiekrz, a potem jakoś dziwnie do Baranowa. Spróbowałem pojechać skrótem, który okazał się być drogą prywatną. Zrobiłem tylko kółko i przedostałem się do Poznania w innym miejscu.
Kategoria Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, rowery / GT

Pięć lat minęło

  45.42  02:03
No to zaczynamy. Szósty sezon rowerowania. W sumie zacząłem go w poniedziałek, ale to tylko dojazd do pracy. Wczoraj zaspałem, więc plan dwudniowej wycieczki z noclegiem nie wypalił. Dzisiaj nie pozostało mi nic innego, jak pojechać pod wiatr i wrócić z nim.
Wiało z południowego-zachodu, więc w tamtym kierunku chciałem się udać. Przy stałej temperaturze -5,1 °C pojechałem w kierunku centrum, aby potem ruszyć na Buk. Aut było nawet niewiele, nawierzchnia sucha, więc mogło być idealnie. Czułem lekkie zimno w uda, bo założyłem spodnie bez windstoppera, ale po pewnym czasie poczułem, że zmarzło mi ucho. Planowałem objechać Jezioro Niepruszewskie, czyli w sumie niewiele mi zostało, ale nie mogłem sobie przypomnieć o jakiejkolwiek stacji benzynowej po drodze, więc odpuściłem i odbiłem na jakąś wieś, aby nie wracać po własnym śladzie. Po drodze wstąpiłem do galerii handlowej na zakupy, ale złapałem się za głowę. Ludzi było więcej niż przed świętami. Czy ja coś przespałem?
Rok 2016 przeplatał się wieloma sukcesami, choć skończyła się passa rokrocznego bicia całorocznego dystansu z wynikiem prawie 12,4 tys. km. Spróbowałem jazdy na sztywnym widelcu, który później się wygiął i wróciłem do wygodnej amortyzacji. Wygrana w hakatonie pomogła mi w późniejszej realizacji wyprawy na Islandię. W marcu wybrałem się pod namiot, aby przetestować sprzęt, który powoli kolekcjonowałem do tej wyprawy. Potem jeszcze na urlop wybrałem się na południe. Odwiedziłem Czechy, Austrię i Słowację, a także moich legnickich znajomych. Zebrałem trochę doświadczenia i znalazłem się na Islandii. Spędziłem tam 27 dni (2 dni krócej niż planowałem przez 15-minutowe spóźnienie). Przejechałem ponad 2,8 tys. km wokół wyspy. Sprawiłem sobie nową zabawkę. GTS Sora stała się moim nowym ulubieńcem do tego stopnia, że spróbowałem pobić własny rekord jednorazowej wyprawy. Udało mi się to, bo przejechałem 457,2 km, o 33 km więcej niż wcześniejszy rekord, ale mierzyłem w 500 km. Teraz mogę zażartować, że będę się starał o 500 plus.
Co przyniesie bieżący rok? Mam cichy plan kolejnej wyprawy za granicą, ale jak zwykle nie będę zapeszał i wyjawię szczegóły w odpowiednim czasie. Może też uda mi się pobić jakiś rekord. Zobaczymy. Najwięcej wspomnień przynoszą spontaniczne decyzje.
Kategoria Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, rowery / GT

Sylwester w Toruniu

  118.51  04:42
Rok temu wybrałem się w zimową podróż. Sylwester spędziłem w Toruniu, chociaż wtedy coś mnie rozłożyło i przespałem północ. Postanowiłem wrócić do tego miasta i tym razem obejrzeć pokaz sztucznych ogni nad Wisłą.
Wyjrzałem z rana przez okno, a tam biało. Bynajmniej nie od śniegu, ale obawiałem się, że będzie ślisko. Z tego powodu zebranie się zajęło mi trochę czasu i wyjechałem po godz. 11. To nadal za wcześnie. Już nie biel na drogach była przeszkodą, a woda ze stopniałej szadzi. Myślałem nawet o powrocie do domu, aby zmienić rower, ale skoro już uwaliłem kolarzówkę, nie robiło to żadnej różnicy. Najgorsze warunki panowały na poboczach, ale na szczęście ruch był dzisiaj niewielki, więc jechałem często środkiem pasa. Temperatura ok. 2,5 °C, wiatr z zachodu i brak chmur. Słońce czasem oślepiało w lusterko.
Wybrałem Gniezno na pierwszy punkt przejazdowy i przystanek obiadowy. Dojazd oczywiście dawną krajówką. Spędziłem tam tylko chwilę. Kolejne miasto to Inowrocław. Pusta krajowa 15 wydawała się idealna. Późnym popołudniem nawet drogi wyschły. Po kilku kilometrach skręciłem na Mogilno, bo zbliżał się zmierzch. Drogi mniej równe, ale nocą bezpieczniejsze, zwłaszcza że ruch na nich był ułamkiem tego z krajówki. Tak dojechałem do Inowrocławia. W sumie identycznie, jak rok temu, tylko w dużo krótszym czasie. Zatrzymałem się, aby zjeść i rozejrzeć się za noclegiem w Toruniu, bo oczywiście planowanie zostawiłem na ostatnią chwilę – nigdy nie wiadomo, czy pogoda pozwoli wyruszyć, a nie przepadam za anulowaniem rezerwacji. Nie było miejsca w hostelu sprzed roku, nie było miejsca w żadnym obiekcie w pobliżu, nie było miejsca w chyba całym mieście. Co zrobić? Nocy na mrozie spędzić nie chciałem, więc zostałem w Inowrocławiu, aby odczekać kilka godzin i wrócić pociągiem do domu. Trafiłem na zbyt wielu idiotów. Dzwoni mi w uszach od petard.
Kategoria Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, rowery / GT

Grudzień 2016 (GT)

  115.09 
Dojazdy do pracy.
Kategoria kraje / Polska, rowery / GT

To jeszcze z Puław do Lublina

  50.51  02:16
Dzisiejsza wycieczka jakoś tak wyszła. Miałem pojechać tylko na dworzec, bo w prognozie był deszcz, ale skusiłem się na Lublin.
Ulice były mokre, jednak nie padało. Nawet mimo temperatury bliskiej zeru było ciepło. Wszystko dzięki wiatrowi z zachodu, który mnie pchał do Lublina.
Tuż przed Lublinem zaczął padać śnieg z deszczem. Do tego cały Lublin był przesiąknięty słoną wodą. Miałem dość takiej jazdy. Wodę czułem w butach i w pampersie, i szkoda mi było roweru, więc nawet nie planowałem dalszej jazdy. Ruszyłem prosto na dworzec. Niby takie rowerowe miasto na nie trafiłem nawet na jedną drogę dla rowerów.
Część moich ubrań pokrywała nawet kilkumilimetrowa warstwa błota. Najgorzej ucierpiały od soli buty oraz napęd. Co mnie podkusiło do tej wycieczki? Muszę rozważniej podchodzić do moich tras. Miałem oszczędzać kolarzówkę.
Kategoria kraje / Polska, Polska / lubelskie, mikrowyprawa, rowery / GT

Zmrożony na pół

  457.17  22:20
Miałem więcej nie jeździć po nocy, ale to jest silniejsze ode mnie. 2 lata temu spróbowałem pobić mój rekord i wrzucić piątkę na przód trzycyfrowego dystansu. Wtedy przerwał mi deszcz. Wybrałem się więc po raz drugi w tę jeszcze bardziej szaloną podróż. Przez pół Polski zimą.
Mozolnie zebrałem się, spakowałem bardzo lekko do plecaka, wziąłem szosę i punkt 11 pojechałem. Niebo bezchmurne, wiatr z południa, niezbyt silny, na termometrze utrzymywały sie 2 °C. Moim pierwszym głównym celem był Kalisz. Prawie godzinę zajęło mi wydostanie się z Poznania. Mapa tego miasta w mojej głowie robi się coraz bardziej skomplikowana. Przydałoby się w końcu zmienić miejsce zamieszkania.
Kawałek przed Środą Wielkopolską trafiłem na betonową ścieżkę. Wciąż w trakcie wykańczania, ale widać, że znaleźli się testerzy, którzy przejechali się po wciąż płynnym betonie. Po pewnym czasie pojawiły się i znaki drogi dla pieszych i rowerów. Jest odrobinę wygodniej niż po dziurawym asfalcie, chociaż przez wspomnianego testera i fachowość inżynierów kładących beton nawierzchnia jest po prostu słaba.
Ledwo wyjechałem z domu, a łańcuch zaczął skrzypieć. Nie wyobrażałem sobie smarować go co 50 km. Smar Greenline to pomyłka. Dobrze, że wziąłem mój niezawodny Shimano. Dojechałem do Pleszewa, gdzie złapał mnie zmrok. Trafiłem na Rynek, wokół którego – jak w cyrku – krążyły autka. Wyglądało to przekomicznie. Godziny szczytu w miasteczkach potrafią zaskoczyć.
Przejechałem kawałek drogami lokalnymi i wyjechałem na krajową 12. Całe szczęście wzdłuż niej ciągnie się droga dla rowerów. Uznałem, że ruch jest zbyt duży, aby się do niego włączyć. Za Kaliszem też znalazłem w polu coś, co przypominało drogę dla rowerów. Asfaltowa nawierzchnia, ale oszroniona, że trochę strach. Nie było jednak ślisko, więc na pewien czas miałem idealną alternatywę. Potem zaczęło zalatywać kostką Bauma, ale to nic w porównaniu do wody z solą na ulicy. Dojechałem do Sieradza, skąd już mniejszymi drogami znalazłem się w Łasku, aby po chwili jechać do Piotrkowa Trybunalskiego. Temperatura spadała nawet do -5 °C. Ruch był jednak znikomy, dominowały oczywiście tiry. Przysypiałem od czasu do czasu i musiałem się wtedy zatrzymać i rozgrzać zziębnięte palce. Gorąca herbata z termosu nie była wtedy najlepszym pomysłem, bo rozszerza naczynia krwionośne, prowadząc tym samym do większej utraty ciepła, ale mrożonej wody też nie mogłem pić. Z czasem wpadłem na pomysł wymieszania ich razem i to było dobre rozwiązanie.
Tę noc wykorzystałem strasznie nieefektywnie. Już w Piotrkowie zastał mnie poranek. Nie czułem zmęczenia, a zimno. Gdyby nie grudzień (wszak pierwszy dzień zimy), mógłbym tak wiele. Co ciekawe, najdłuższą noc w roku skróciłem dzięki jeździe ku wschodowi. Na śniadanie zatrzymałem się w barze, których pełno wzdłuż dróg krajowych. Podwójna jajecznica i mogłem jechać dalej. Ruch zdążył wrócić do normy.
Temperatura o poranku wynosiła od -2 °C w słońcu do -4 w cieniu, a za dnia nawet 2 °C. Skierowałem się na Tomaszów Mazowiecki, aby potem po mniej ruchliwej drodze krajowej nr 48 zjechać na Radom. Tam złapał mnie zmierzch. Martwiłem się o dalszą podróż, bo do celu już nie dojechałbym. Pomyślałem, aby pojechać tylko do Lublina, a dalej wybrać pociąg albo nocleg. Po raz pierwszy zostałem otrąbiony i to z jakiegoś widzimisię. Wydaje mi się, że chciał mnie zepchnąć do rowu, bo nawet wyprzedził mnie niebezpiecznie. Jakiś początkujący kierowca tira.
Wyjechałem z Radomia i przeraziłem się ruchem. Na szczęście znalazłem idealną drogę tuż obok. Równa, pusta, do tego oświetlona. Czego chcieć więcej? No, chyba wyższej temperatury. Noc była cieplejsza od wczorajszej, bo tylko -3 °C, jednak pojawiła się mgła i nawet rękawice narciarskie nie dawały rady. Na szczęście, gdy już myślałem, że mi palce odmarzną, trafiłem na bar. Ogrzałem się i zjadłem zawijasa nadwiślańskiego, który wydawał mi się daniem regionalnym.
Była 21. Nie było mowy o dostaniu się do Lublina. Znów musiałem przerwać jazdę w Puławach. Jakieś pechowe to miasteczko. Następnym razem muszę trzymać się od niego z daleka. Obdzwoniłem lokalne miejsca noclegowe i pojechałem do hotelu. Jutro ma padać śnieg. Takiej ilości zanieczyszczeń już dawno nie nawdychałem się. Mój nos to kopalnia węgla.

Kategoria Polska / mazowieckie, Polska / łódzkie, kraje / Polska, Polska / lubelskie, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, mikrowyprawa, rowery / GT

Listopad 2016 (GT)

  29.25 
Dojazdy do pracy.
Kategoria kraje / Polska, rowery / GT

Szlakiem wąskich torów: Koronowo – Bydgoszcz

  139.94  06:23
Czas dokończyć podróż. Po zatrzymaniu się w Koronowie miałem do pokonania jeszcze kawałek do Bydgoszczy, Torunia oraz Inowrocławia.
Ruszyłem po 9, dzisiaj nie było mgły, więc liczyłem na ładne widoki. Niestety wczorajszy deszcz zostawił po sobie dużo śladów na drogach, więc czyszczenie maszyny zdało się na nic. Wiatr zmienił kierunek na północno-zachodni, ale było gorąco, bo temperatura utrzymywała się na poziomie 5,5 °C z porywami do sześciu.
Zatrzymałem się na stacji benzynowej na kawie, odszukałem początek drogi dla rowerów prowadzącej do Bydgoszczy i ruszyłem. Owa droga została w większości położona na miejscu zlikwidowanej linii kolei wąskotorowej. Najciekawszym punktem całej tej trasy jest most rozciągający się nad doliną, po której przepływa Brda. Planowałem już od ponad roku się tam udać, jednak wciąż nie było mi po drodze. W końcu, gdy się tam znalazłem, most już nie robił na mnie takiego wrażenia, jak na zdjęciach. Chyba Islandia mi napsuła w głowie.
Do Bydgoszczy ciągnęła się jako taka droga dla rowerów. Asfalt był mokry, a w wielu miejscach gnijące liście i błoto psuły całą przyjemność z jazdy. Była też kostka brukowa i odkryłem jej jedyną zaletę – jest sucha w przeciwieństwie do asfaltu. Był też biedobeton, na którym wywrotka może się skończyć w szpitalu ze względu na fakturę działającą jak bardzo gruby papier ścierny. Ktokolwiek na to pozwolił jest psychopatą.
Gdy dojechałem do Bydgoszczy, to całe to centrum gdzieś mi uciekło bokiem, a gdy się zorientowałem, to nie miałem ochoty zawracać. Pojechałem dalej, bo pewnie jeszcze niejednokrotnie tam wrócę. Chcąc wydostać się z miasta, wjechałem przypadkiem w jakieś przemysłowe tereny, na których równe drogi są pojęciem abstrakcyjnym. Dodatkowo łańcuch zaczął przypominać o potrzebie smarowania. Gdyby nie te deszcze. A może gdybym zaczął wozić ze sobą jakieś podstawowe narzędzia, to byłoby nawet lepiej. Ciekawe kiedy złapię pierwszego kapcia.
Zanim wjechałem do Bydgoszczy odrobinę kropiło, ale gdy wyjeżdżałem z niej, to lunęło na całego. I to deszczem ze śniegiem. Padało na szczęście krótko, toteż nie przemokłem kompletnie. Za Solcem – jako że jechałem kolarzówką – czekało mnie nieuniknione, czyli jazda drogą krajową. Gdybym jechał moim Trekiem, to mógłbym spróbować pojechać szlakiem nadwiślańskim, który poleciał gdzieś w las po nieutwardzonych drogach. Całe szczęście ruch nie był za duży, a kierowcy zachowywali się normalnie. No, może poza paroma niedowartościowanymi torunianami, którzy wyprzedzali lub mijali (na trzeciego) na gazetę.
Na obiad zatrzymałem się w przydrożnym barze o nazwie Route 10 Bar (wiecie, bo stoi przy drodze krajowej nr 10). W Toruniu odwiedziłem oczywiście punkt widokowy z panoramą na Starówkę. Liczyłem na dobre światło, bo słońce od czasu do czasu pojawiało się zza chmur, oświetlając pięknie krajobraz. Częściowo mi się udało, choć nie jestem zbyt zadowolony. Odwiedziłem też Toruńskie Pierniki, żeby zabrać kilka łakoci dla kolegów i koleżanek z pracy. Ponieważ w ogóle nie planowałem odwiedzać tego miasta, to szybko się zebrałem i ruszyłem w dalszą drogę. Trafiłem na zielony szlak rowerowy prowadzący do Gniewkowa tak samo, jak mój założony plan. Nie chciałem jednak jechać tą samą drogą. Za bardzo przekombinowałem, bo zabłądziłem i musiałbym wjechać na dwie drogi krajowe. Naprostowałem swój błąd i ostatecznie wróciłem na przebytą wcześniej trasę.
Do Gniewkowa prowadziła wygodna droga przez las. Prawie pusta, auta policzyć można było na palcach jednej ręki. Zmartwieniem były chmury, które toczyły się ciężko z północy. Musiałem się spiąć mimo zmęczenia i coraz ciężej pracującego łańcucha. Prognoza pogody mówiła o śniegu, ale przy 2 °C raczej nie było o tym mowy. Szlak z Gniewkowa do Inowrocławia prowadził trochę innymi drogami niż planowałem jechać, więc zrezygnowałem z niego i pojechałem na zachód, omijając drogę krajową. Wiało w twarz, a kierowcy oślepiali. Chyba nigdy się nie nauczą, a przecież byłem dobrze widoczny.
Dojechałem do Inowrocławia, zatoczyłem pętlę po centrum, aby znaleźć bankomat, kupiłem bilet na pociąg i, mając jeszcze kilka minut zapasu, wziąłem tradycyjnie dworcowego kebaba. Gdy kierowałem się na peron, z nieba zaczął padać śnieg. A jednak.
Kategoria po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, dojazd pociągiem, mikrowyprawa, po dawnej linii kolejowej, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery