Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

rowery / GT

Dystans całkowity:45227.56 km (w terenie 630.26 km; 1.39%)
Czas w ruchu:2116:31
Średnia prędkość:20.17 km/h
Maksymalna prędkość:66.05 km/h
Suma podjazdów:240028 m
Liczba aktywności:756
Średnio na aktywność:59.82 km i 2h 59m
Więcej statystyk

Japonia po polsku

  57.75  03:22
Dzisiejszy plan podsunął mi Rob. Ponieważ Nagoyę poznałem 2 lata temu, to mogłem pojechać gdzieś dalej. Propozycją było miasteczko Inuyama.
Rano niebo pokrywały chnury i wiał przyjemny wiatr. Dzisiejsze powietrze było dużo mniej wilgotne, więc jechało się przyjemnie. Jako że koniec złotego tygodnia spowodował duży ruch na drogach, to starałem się wybierać boczne uliczki. Czasem miałem szczęście zabłądzić, ale bardzo sporadycznie.
Jeszcze zanim dojrzałem zamek w Inuyamie, na mojej drodze wyrósł zamek Komaki-yama-jō. Niewielki i dojście było lekko utrudnione przez prace remontowe, ale dostałem się na wzniesienie, na którym stał. Wejście było płatne, więc jedynie obszedłem go dookoła.
Chwilę potem dojechałem do Inuyamy. Bardzo dużo ludzi odwiedziło dzisiaj ten najstarszy w Japonii zamek. Kolejki były długie, ale szło sprawnie. Wnętrze nie oferowało atrakcji, ale dla klimatu warto wejść do środka.
Przechodząc po ulicach miasta, natknąłem się na Jurka i Ewę, którzy odwiedzili Japonię na 2 tygodnie. Byli tak samo zaskoczeni spotkaniem Polaka, jak i ja. Moja flaga na przyczepce przyciąga wzrok.
Miałem mały problem z dzisiejszym noclegiem. Planowałem zatrzymać się na wschód od Nagoi, ale gospodarz na dzisiejszy wieczór nie odpowiadał, więc byłem zmuszony zatrzymać się w mieście Ichinomiya, czyli całkowicie nie po drodze do mojego jutrzejszego celu. O dziwo chodniki na trasie były prawie równe. Dojechałem do Poli i Nory, małżeństwa Polki i Japończyka, którzy mieszkali w Hongkongu i przeprowadzili się do Japonii, aby ratować stare fabryki. Powoli zapominam jak się mówi po polsku.

Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Aichi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Nagoya

  74.79  04:16
Złoty tydzień (odpowiednik majówki w Polsce) zmierza ku końcowi. Na drogach jednak jest wciąż pusto, więc mogłem spokojnie pojechać do Nagoi.
Dzień był pochmurny i zanosiło się na deszcz, temperatura dochodziła do 30 °C i na domiar wszystkiego było bardzo wilgotno. Najgorzej podczas postojów, ale jazda przynosiła ulgę dzięki wiatrowi. Jako że drogi były puste, teren płaski, a do wiejskich widoków zdążyłem się przyzwyczaić, to nie mam o czym pisać. Dopiero Nagoya przyniosła atrakcje.
W Nagoi byłem prawie 2 lata temu. Odwiedziłem kilka miejsc, w tym ogród Shirotori-teien. Poznałem znajome miejsce i skusiłem się, aby do niego zajrzeć po raz kolejny. Nie zmienił się ani trochę. Jedynie herbaciarnia była tym razem otwarta.
Kręcąc się po centrum, pojechałem pod zamek, okrążyłem go i spotkałem pewnego Japończyka. 40 lat temu wyjechał do Szwajcarii i po raz pierwszy od tego czasu odwiedził ojczyznę. Przyleciał ze swoim rowerem, ale pod Hakone miał dość podjazdów (tam jest ok. 1000 m przewyższeń) i porzucił rower. Właściwie to policja zawróciła go, gdy przypadkiem wjechał na autostradę i dlatego zrezygnował z turystyki rowerowej. Zabrał najważniejszy bagaż i wyruszył w pieszą wędrówkę po ojczyźnie. Spędziliśmy prawie godzinę na pogawędce.
Dzisiejszy wieczór spędziłem z Robem z Kanady, który od 10 lat mieszka w Japonii. Podczas naszego spotkania nadszedł przelotny deszcz, ale wieczorem już było przyjemnie i nawet mniej wilgotno. Wybraliśmy się do kilku barów, aby porozmawiać z przypadkowymi Japończykami mówiącym po angielsku. To był dobrze spędzony wieczór.

Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Aichi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

W drodze do Gamagori

  59.11  03:17
Wyruszyłem wcześnie rano i prawie zapomniałem, że chciałem zobaczyć zamek. Wiele bym nie stracił, bo jest niewielki. Opłata za wejście też była nieznaczna.
Było niesamowicie gorąco. Chyba najbardziej upalny dzień od miesiąca. Niestety dzisiaj na ulicach było tłoczno i nierzadko trafiałem na boczne drogi. Nie działo się też nic specjalnego, więc nie mam o czym pisać. No, może poza tym, że pękła szprycha w tylnym kole. Dało się jechać, ale scentrowane koło nie pozwalało na duże prędkości. Wtem przejechałem obok serwisu rowerowego, więc zatrzymałem się w nim. Powiedzieli, że wymiana zajmie 2 godziny, ale po 45 minutach było po sprawie. Zapłaciłem 5300 jenów (ok. 180 zł) i spóźniony pojechałem do Gamagori na spotkanie z Couchsurferem Kato, którego odwiedził przyjaciel Niel ze Stanów. W takim towarzystwie spędziłem wieczór w tradycyjnym japońskim domu, próbując tradycyjnych japońskich przysmaków.

Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Shizuoka, Japonia / Aichi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Festiwal w Hamamatsu

  105.55  05:47
Z rana wybrałem się ponownie na plażę, bo Fuji-san był widoczny z osiedla, więc miałem szansę na jakieś zdjęcia. Ludzi było tyle samo, co wczoraj, ale znalazłem dobre punkty do zdjęć. Byłem przekonany, że Wielka fala z Kanagawy została wpisana w ten krajobraz, ale pomyliłem się z pracą zatytułowaną Suruga miho no matsubara, która pochodzi z kolekcji 36 widoków na górę Fuji.
Po drodze do mojego celu, czyli miasta Hamamatsu, natknąłem się na chram wybudowany wysoko na skale. Wspinaczka po kamiennych schodach była bardzo wyczerpująca, ale najgorszy był szczyt, na którym dopiero pojawiła się informacja o opłacie za wstęp. Dosyć dużo żądali, więc pocieszyłem się jedynie widokami i napojem z automatu.
Jechałem różnymi drogami. Czasem z dużym ruchem, czasem między osiedlami, były też wały przeciwpowodziowe, aż w końcu zorientowałem się, że jazda wzdłuż wybrzeża będzie dłuższa i skręciłem w stronę lądu. Pierwszą niespodzianką był pagórkowaty teren. Kolejną – zielone pola. Czułem zapach herbaty matcha długo.
Pojechałem wzdłuż autostrady. Po pewnym czasie zapadł zmrok, przestrzeń wokół mnie wypełniły pola ryżu oraz dźwięki żab i cykad. Te ostatnie były tak głośne, że aż uszy bolały. Miasta jednak szybko zmieniły tę sytuację. Po dojechaniu do Hamamatsu pojawiły się inne dźwięki – festiwalowe okrzyki i bębny. Po całym mieście byli porozrzucani ludzie w jednolitych strojach z latarniami w dłoniach. Festiwal dobiegał końca, ale klimat wciąż było czuć. Dojechałem do centrum, gdzie spotkałem się z Barisem, który zaprosił mnie do wolnego pokoju w akademiku.

Kategoria na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Shizuoka, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Shizuoka

  70.39  03:58
Takeshi powiedział, że Fuji-san jest widoczny z całego wybrzeża. Trochę martwiłem się, że góry między wulkanem i oceanem będą przeszkadzać, ale się myliłem. Fuji był widoczny wszędzie.
Dzisiaj zaplanowałem dostać się do Shizuoki. Droga prosta. Najpierw wydostać się z Mishimy, potem wzdłuż wybrzeża do Shizuoki. Z pierwszym miastem jakoś poszło. Wzdłuż wybrzeża pojechałem po wałach przeciwpowodziowych. Tam z kolei minąłem setki kolarzy. Dojeżdżając do miasta Fuji, trafiłem na przeszkodę – port. Musiałem wjechać do miasta, ale szybko się przez nie przedostałem. Niestety dalsza droga do Shizuoki była zamknięta dla ruchu rowerowego. Dobrze, że zrobili równy chodnik, którym się dostałem do jakiegoś miasteczka. Tam okazało się, że droga jest zamknięta dla ruchu kołowego, więc zrobiłem sobie spacer wśród tłumów. Jaką niespodzianką się okazało, że złapałem kapcia... w przyczepce. Maleńki drucik przebił się przez gruby bieżnik i musiałem poświęcić trochę czasu na załatanie dziury. Powoli kończą mi się łatki.
Droga do Shizuoki znów wiodła po chodniku. Przez problemy z kołem byłem spóźniony. Do miasta dojechałem chwilę po godz. 15. Na miejscu już czekał na mnie Yuya. Pokazał mi market rybny oraz plażę słynną z jednego z drzeworytów, którego autorem jest Hokusai.

Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Shizuoka, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Hakone

  60.59  03:46
Kazuyoshi polecił mi wulkan Hakone, więc skusiłem się. Wiązało się to z bonusowymi podjazdami, ale dla widoków czasem warto pocierpieć. Dzisiaj dużo zdjęć gór, bo zrobiłem ich z tysiąc w przeróżnych sceneriach – głównie z tą jedną jedyną.
Przed śniadaniem pojechaliśmy autem do punktu widokowego, aby zobaczyć górę Fuji z bliska. O poranku jest na to najlepsza pora, bo wtedy nie ma tylu chmur. A potem rozpocząłem podjazd. Nie był tak stromy, jak się obawiałem. Do tego mogłem zrobić kilka przystanków z widokiem na pochmurny Fuji-san.
Po kilku kilometrach pojawił się problem, gdy po środku niczego trafiła się autostrada. Znak zakazu odradzał wjazd, a czujne oko strażnika pilnującego pobliskiej bramy dodatkowo zniechęcało do próby dalszej jazdy. Zastanawiam się tylko kto jeździ tą drogą. Minęło mnie niewiele pojazdów, a znakomitą większość z nich stanowili motocykliści. Na szczęście był jeszcze wybór – ciemny tunel.
Na drugim końcu tunelu ujrzałem przepiękny widok na dolinę i Hakone; a tuż obok punktu widokowego – ukrytą ścieżkę. Skusiła mnie informacja o 10-minutowym spacerze do punktu. Tym punktem był jednak rozstaj dróg otoczony przez wysoką roślinność. Kolejne znaki pokazywały 30, 60 i 90 minut drogi. Spróbowałem swoich sił z najkrótszym szlakiem. Dodatkowo motywowała mnie wieża na górze. Po kilkunastu minutach okazało się, że to stacja nadawcza i nie ma na nią wstępu. Poczułem się oszukany i wróciłem do roweru.
Zjechałem do doliny, aby przejechać się wzdłuż jeziora. Znalazłem nawet ukrytą ścieżkę, dzięki której mogłem spokojnie pokonać kilka kilometrów. Dzięki temu trafiłem do chramu Hakone-jinja, który nad brzegiem jeziora informuje o swojej obecności wielką bramą torii.
Dalsza droga nie była do końca przyjemna. Musiałem wjechać na drogę krajową nr 1, gdzie ruch był dosyć duży. Najpierw podjazd na przełęcz Hakone (chyba że Hakone-Pass to tylko nazwa tamtejszego Michi-no-Eki), a potem niesamowity zjazd. Widoki były przepiękne, ale ani jednego miejsca postojowego, aby uchwycić choć odrobinę tego uroku.
Dojeżdżając do miasta, znalazłem się na wysokości kilkudziesięciu metrów n.p.m. Na tej wysokości nie byłem od wyjazdu z Niigaty. Miałem trochę czasu do spotkania z moim dzisiejszym gospodarzem – Takeshim, którego również poznałem przez serwis Couchsurfing. Pojechałem więc spokojnie do centrum, zahaczając o kilka zielonych punktów na mapie.

Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Shizuoka, Japonia / Kanagawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Gdzie jest Fuji?

  75.57  04:53
Dzisiaj dla odmiany dzień rozpocząłem od podjazdu. Miałem do pokonania trochę gór, które zasłoniły górę Fuji.
Trafiły mi się puste drogi, przynajmniej na początku. Nachylenie nie było duże, więc kolana nie buntowały się po ostatnich dawkach ciężkiej pracy na podjazdach. Po pewnym czasie za moimi plecami pojawiły się ciężkie chmury i gdy tylko dojechałem do rozstaju dróg, zaczęło kropić. Miałem dwie opcje – dalszy podjazd lub tunel. Wybrałem to drugie, mimo większego ruchu. Na drugim końcu było sucho, więc po zjechaniu do miasta zatrzymałem się w restauracji, aby zjeść ramen (taka zupa z makaronem). Jestem w Japonii tak długo, a był to mój pierwszy ramen. Muszę nadrobić zaległości.
Gdy przyszła pora, aby ruszać, na niebie zalegały ciężkie chmury, z których zaczęło padać. Schroniłem się na trochę czasu, ale deszcz nie ustał, więc założyłem ubrania przeciwdeszczowe i pojechałem w dalszą drogę. Wzdłuż lasu po chodniku, bo było pod górę. Na drodze spotkałem wyjątkowo dużo kolarzy, nawet takich w samej koszulce i spodenkach mimo niskiej temperatury. Nie byli jednak chętni do witania się.
Dojechałem do jeziora Yamanaka-ko, a ponieważ wygodna droga dla rowerów się skończyła, to okrążyłem zbiornik po jeszcze wygodniejszej ścieżce. Chociaż się rozpogodziło, to Fuji-san pod słońce nie prezentował się fotogenicznie. Jechałem więc dalej. Trafiłem na podjazd przez przełęcz, a dalej zjazd. Koszmarnie chłodny, bo cały czas w cieniu. Przemarzłem strasznie, ale dotarłem do docelowego miasta – Gotenba (chociaż widziałem też zapis Gotemba). Szukałem jakiegoś dobrego ujęcia na wulkan, ale byłem po jego niewłaściwej stronie. Musiałem się więc nacieszyć tym, co do tej pory udało mi się uzbierać. Pojechałem na miejsce spotkania z Kazuyoshim, który uczy się angielskiego, bo chce podróżować po świecie. Dobrze mu idzie. Praktyka czyni mistrza.

Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Yamanashi, Japonia / Shizuoka, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Jezioro Suwa

  113.99  05:45
Wstałem wcześnie, bo nie mogłem spać. Pewnie przez zimno. Na początek dnia postanowiłem wrócić do jeziora z wczoraj, aby je okrążyć.
Zjazd z góry nie był przyjemny, bo nierówna droga wymuszała użycie hamulców, więc musiałem zatrzymywać się co chwilę, aby obręcze ostygły. Zapowiadał się upalny dzień, ale do jeziora jechało się wygodnie, bo wybrałem boczną drogą z wczoraj. Samo jezioro jest niewielkie – znaki mówią o 16 km obwodu. Dookoła biegnie droga o wygodniejszej nawierzchni dla biegaczy. (Dlaczego nie robią takich dróg dla rowerów?). Wiatr też był sprzyjający, więc jechało się bardzo wygodnie.
Miasto Chino objechałem od wschodu wśród pól uprawnych. Wiązało się to niestety z kolejnymi podjazdami, więc tym razem wspiąłem się na ponad 1100 m n.p.m. Ale za to jakie widoki na Alpy Japońskie się stamtąd rozciągały.
W Hokuto chciałem zobaczyć zamek, który pokazał się na mojej mapie, ale źle trafiłem czy coś, bo nawet jednego znaku nie było. Dalej tylko zmniejszałem wysokość. Spotkałem pierwszego sakwiarza – i to dziewczynę. Uświadomiłem sobie również, że wzgórza, przez które jechałem były zielone. Na północy widziałem same szare zbocza pokryte bezlistnymi drzewami i nawet nie wiem kiedy się to zmieniło. Przyszła wiosna.
W końcu moim oczom ukazał się wulkan Fuji-san. Trochę niewyraźnie przez słabą przejrzystość powietrza, ale brak chmur oraz szczyt pokryty śniegiem to widok, który trzeba zobaczyć na własne oczy. Uszczęśliwiło mnie to na cały dzień, bo Fuji pojawiał się na horyzoncie jeszcze wiele razy.
W Kōfu zapadł zmrok, ale do noclegu miałem niedaleko. No, prawie, bo musiałem dojechać do sąsiedniego miasta. Trochę po szerszych drogach, trochę po uliczkach osiedlowych, ale dzisiaj trafiłem bez problemu. Dom prowadzony jest przez małżeństwo Japończyka i Chinki. Zatrzymał się tam Amerykanin, a dzisiaj dołączyła Peruwianka, więc w takim międzynarodowym gronie spędziłem wieczór.

Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Nagano, Japonia / Yamanashi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kwiecień 2017 (GT)

  56.33 
Krótkie przejazdy.
Kategoria kraje / Japonia, rowery / GT

Shōwa Day

  95.71  05:35
Dzisiaj jest Dzień Cesarza, takie święto. Tytuł można też odczytać z angielskiego jako shower day, bo spotkał mnie prysznic. Może jednak od początku.
Nadeszła majówka, czas urlopów. Również w Japonii, chociaż tutaj nazywa się to złotym tygodniem. Wielu ludzi wyjeżdża do rodziny albo za granicę. Ja wybrałem się w podróż do Nagoi. Głównym celem była jednak góra Fuji. Nie chciałem na nią wjeżdżać ani wchodzić, bo sezon jeszcze się nie rozpoczął, a rowerem i tak nie dałoby się, ale ta góra jest od wieków wykorzystywana w kulturze Japonii ze względu na swoje piękno. Dlatego chciałem ją ujrzeć i uchwycić na zdjęciach.
Dzisiaj chciałem się zatrzymać w miejscowości Tatsuno. Żeby uniknąć ruchu, pojechałem bocznymi drogami. Było całkiem wygodnie i mało ruchu. Tylko podjazd sobie niepotrzebnie zrobiłem, bo uciekłem daleko na zachód, pod góry, a mogłem pojechać wzdłuż rzeki na środku doliny.
Z ciekawości zajrzałem do Parku Alpejskiego Azumino, ale wizyta w centrum informacji w żaden sposób mnie nie zachęciła do kupna biletu, więc nie wchodziłem do parku. Pojechałem dalej na południe, robiąc jeszcze kilka podjazdów. Wiatr z południa niestety nie pomagał, więc nawet na zjazdach było wolno.
Na początku jechałem przez pola ryżu, a od Matsumoto krajobraz zmienił się diametralnie, bo po horyzont rozciągały się różnorakie sady. Szkoda, że jeszcze bez owoców. Ciekawe jak duży wkład ma ten region w krajowej produkcji owoców.
Gdy dotarłem do miasta Shiojiri, za moimi plecami dojrzałem ciemną chmurę. Trochę za późno, bo szybko zaczęło kropić. Myślałem, że miałem szczęście, bo padało z dużymi przerwami i bez ulewy. Gdy tylko zbliżyłem się do Tatsuno, temperatura spadła o połowę. Byłem zdziwiony, ale zrozumiałem przyczynę, gdy nieco dalej wjechałem na mokre drogi, a kiedy się zacząłem cieszyć, że udało mi się ominąć ulewę, zaczęło padać. Schowałem się, żeby przeczekać to i ruszyłem dalej, gdy przestało.
Niestety osoba z Couchsurfingu się przeziębiła i odwołała mój nocleg, więc zacząłem intensywnie szukać nowego miejsca. W złotym tygodniu to niełatwe. Na szczęście w Chino trafił się Sergey, więc tam pojechałem. Zostałem uprzedzony, że dom znajduje się na górze. Podjazd był koszmarem, ale wdrapałem się na miejsce wskazane przez Mapy Google. Niespodzianką było, że Google nie znalazł poszukiwanego adresu i wyświetlił mi najbliższy bez żadnego ostrzeżenia. Gdy dotarłem na miejsce, nie mogłem znaleźć domu. Było chłodno, a ja po podjeździe się mocno zgrzałem, więc było mi jeszcze zimniej. Wziąłem latarkę i zacząłem szukać domu pieszo, bo nie miałem sił na jazdę. Ostatecznie znalazłem go, ostatkami sił dotargałem majdan na wysokość 1000 m n.p.m. i mogłem odpocząć. Chociaż odpoczynek to złe słowo, bo musiałem się dostać do domu zgodnie ze wskazówkami Sergeya, który był w Tokio. A w środku temperatura jak na zewnątrz. Dobrze, że zabrałem ciepły śpiwór.

Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Nagano, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery