Po raz kolejny nie miałem pomysłu co ze sobą zrobić, więc zrobiłem sobie dzień podjazdów. Wypatrzyłem górę w pobliżu i drogę wiodącą ku wierzchołkowi.
Przez miasto przejechałem szybko, bo jak by inaczej. Mała miejscowość i niewielki ruch. Było trochę gorąco, ale gdy wjechałem na drogę o znikomym ruchu prowadzącą tylko w górę, naszły chmury. Jechało się komfortowo. Nie było atrakcji, jedynie kontakt z naturą, bo droga biegła doliną. Na szczycie zastałem ośrodek wypoczynkowy albo centrum sportów zimowych. Chociaż mało nie pomyślałem, że to szkoła, bo było tam mnóstwo młodzieży szkolnej. Widziałem też resztki śniegu i znak informujący o 1510 m n.p.m. Szkoda, że widoki zasłaniały inne góry.
Zjazd zaplanowałem inną drogą. Wyglądała na starą, ale wraz z kolejnymi zakrętami zaczynałem podejrzewać, że nikt tamtędy nie jeździ. Mnóstwo kamieni na drodze, kilka osuwisk, brak śladów kół. Przypomniałem sobie, że w Japonii żyją niedźwiedzie. Na nieuczęszczanej drodze istniało bardzo duże prawdopodobieństwo spotkania dzikiego zwierzęcia. Patrzyłem więc w każde lustro na zakrętach, czy aby nic tam nie czeka. Na szczęście jedynym dzikim stworzeniem był serau. Dojechałem do miasta, mając prawie ciągle z górki.