Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

wyprawy / Korea 2019

Dystans całkowity:2544.96 km (w terenie 11.35 km; 0.45%)
Czas w ruchu:148:04
Średnia prędkość:17.19 km/h
Maksymalna prędkość:55.25 km/h
Suma podjazdów:15987 m
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:82.10 km i 4h 46m
Więcej statystyk

Droga bambusowa, aleja metasekwojowa

107.1706:07
Ruszyłem wcześnie, bo miało padać. Było pochmurno i parno.
Przedostanie się na szlak sprawiło mi nieco problemów. Most, na który prowadził stary chodnik, był dziwny. Po drugiej stronie chodnik się urwał i nie miałem pojęcia co dalej przez brak znaków i szczegółowych map. Zawróciłem i wtedy zwróciłem uwagę na znak końca drogi ekspresowej. Podjąłem raczej dobrą decyzję.
Po porannych przygodach droga była spokojna. Zacząłem dostrzegać lasy bambusowe, a potem nawet wjechałem na drogę otoczoną tymi roślinami. Niebo się przejaśniło i słońce zaczęło, jak co dzień, smażyć. Było do tego tak parno, że widoczność uniemożliwiała podziwianie gór.
W Damyang chciałem spróbować ryżu serwowanego w łodydze bambusa, który jest lokalną specjalnością. Zboczyłem z tego powodu ze szlaku i przespacerowałem się przez centrum. Nic nie znalazłem, a do tego zacząłem się martwić, że przegapiłem punkt z pieczątką. Całe szczęście, gdy już zaczynałem odliczać metry przed zawróceniem, pojawił się drogowskaz. W ten sposób przypadkiem dotarłem do alei z metasekwojami. Koreańczyk poznany wczoraj w domu gościnnym opowiedział mi o tym miejscu, ale nie sądziłem, że tu trafię. Wejście było jednak płatne, więc nawet się nie trudziłem. I tak potem przejechałem po kilku drogach obsadzonych tymi drzewami. Sam widok przypomniał mi o przejazdach po alejach cedrowych w japońskim Nikkō.
Wspinając się do ostatniej pieczątki na szlaku Yeongsangang, musiałem przejechać po drodze o nawierzchni kauczukowej, którą zwykle można spotkać na drogach dla biegaczy. Ktoś się tutaj nie popisał, bo przez kilka kilometrów czułem się jakbym holował kogoś z urwanym łańcuchem. Nie było lekko.
Kolejna pieczątka i kolejne problemy. Tym razem nie brak tuszu ani wyszlifowany stempel, a jego brak. Pozostała tylko gąbka, która rozkładała siłę nacisku stempla na papierze. W paszporcie rowerowym zostawiłem odcisk gąbki, zrobiłem zdjęcie wybrakowanej pieczątki, moje zdjęcie z budką w tle za sugestią internetu i pojechałem dalej do kolejnego szlaku, ostatniego na mojej spontanicznej liście rzeczy do zrobienia w Korei.
Byłem zaledwie parę kilometrów od początku szlaku, gdy zaczęło kropić. Takie wielkie krople, jakby miało zaraz sypnąć gradem. Ale nie. Nic więcej się nie stało. Wbiłem pieczątkę i pojechałem zgodnie ze szlakiem. Na niebie wisiały ciężkie chmury. Widoki za to cieszyły oko. Wjechałem na drogi pokryte kałużami. Deszcz mnie przegapił. Pozostał tylko zaduch.
Zebrałem jeszcze jedną pieczątkę i zjechałem ze szlaku, aby zatrzymać się na farmie, miejscu mojego noclegu. Ostatnim razem w takim miejscu zatrzymałem się w Japonii.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, setki i więcej, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Wyprawa do Gwangju

65.4003:51
Miałem niezwykłe szczęście poznać Jaein i Nari. Nie tylko ze strony ich gościnności. Są bowiem nauczycielami jazdy na monocyklu i uczą w całym regionie. Tak się złożyło, że dzisiaj Nari miała uczyć dzieci daleko na południu kraju. Mokpo, miasto, do którego miałem zmierzać, było po drodze do jej celu. Zaproponowała mi podwózkę. Tym samym dystans dwóch dni na rowerze skrócił się do dwóch godzin w aucie, a do tego zostało jeszcze kilka godzin na pokonanie części szlaku.
Dzień zaczął się pochmurnie, ale po dotarciu do Mokpo panował nieznośny upał. Jeden z ostatnich takich dni przed nastaniem pory deszczowej. Nari wysadziła mnie na parkingu pod budką z pierwszą pieczątką. Zacząłem więc podróż po szlaku Yeongsangang, ostatnim na Szlaku Czterech Rzek.
Nie miałem ochoty na dłuższą jazdę. Pełny odcinek po szlaku wzdłuż meandrującej rzeki to 90 km, więc posiłkując się kilkoma różnymi mapami oraz zdjęciami satelitarnymi, znalazłem parę dróg na skróty. Całe szczęście budki z pieczątkami były rozmieszczone w normalnych miejscach. W ostatkach sił odebranych przez upał dojechałem do Gwangju.
Kategoria kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Samgyeopsal w Gunsan

95.3105:42
Omal nie zapomniałem, że dzisiaj święto. Całe szczęście zorientowałem się w porę i zaplanowałem dłuższą wycieczkę. Kolejny pochmurny, bezdeszczowy dzień. Przynajmniej rano.
Ruszyłem w dalszą drogę szlakiem. W sumie tutaj mógłbym skończyć, bo nic więcej się nie działo. Szlak zaczął być po prostu nudny. Ranek był jeszcze przyjemny, ale potem słońce zaczęło przebijać się przez chmury i zrobiło się jak w palmiarni. Nie polecam.
Zebrałem ostatnie pieczątki na szlaku Geumgang i, wykończony całym upałem, dotarłem do miasta Gunsan. Jeszcze w połowie dnia dostałem wiadomość zwrotną od Couchsurfera. Na miejscu spotkałem się z Koreańczykiem o imieniu Jaein. Zabrał mnie do siebie, gdzie jeszcze poznałem jego żonę, Nari. Wyszliśmy we trójkę na samgyeopsal, czyli grillowany boczek, który jest tu przysmakiem. Potem jeszcze odwiedziliśmy ich znajomych, bo oboje są instruktorami jazdy na monocyklu. Na koniec zjedliśmy deser – koreański melon (znany też jako orientalny melon). Był to najlepiej spędzony wieczór podczas mojej koreańskiej wyprawy.
Kategoria kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Gongju

83.4604:47
Rano było pochmurno i przyjemnie chłodno, ale bez deszczu. Powrót na szlak zaplanowałem nieco inny, bo miałem przed sobą dwa szlaki krzyżujące się w niestrategiczny sposób. Ruszyłem na południe, aby skrócić sobie dystans.
Droga dla rowerów wzdłuż rzeki zabrała mnie do dróg z wydzielonymi pasami rowerowymi, a potem do starej drogi. Tą dojechałem do tamy, przy której miał zacząć się kolejny szlak. Nie widziałem żadnych znaków, ale całe szczęście mapa rowerowa oraz rowerzysta wjeżdżający po kładce naprowadzili mnie na właściwy trop. Tak zdobyłem pierwszą pieczątkę na szlaku Geumgang, trzecim szlaku na Szlaku Czterech Rzek.
Dalsza droga nie wyróżniała się niczym szczególnym. Wbiłem ostatnią pieczątkę na szlaku z wczoraj, czyli szlaku Ocheon. Było dzisiaj wilgotno i zrobiło się gorąco jak w szklarni, więc postój potrafił wyciskać więcej potu niż jazda. Od wczoraj spotykam bardzo mało rowerzystów. Najwięcej jeździ na dystansie Seul – Busan. A i słyszałem kilka cykad. Lepsze to niż tutejsi rowerzyści, bo Koreańczycy słuchają głośno muzyki w trakcie jazdy rowerem.
Dotarłem do miasta Gongju. Pojechałem po jeszcze jedną pieczątkę na szlaku, choć było to dziwne. Znaki pokazywały sprzeczny dystans do budki ze stemplem. Najzabawniejsze, że jeden z tych znaków znajdował się tuż obok budki. Może powinienem tam wrócić? W tym kraju nigdy nie można być czegoś pewnym.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Niepogodne Cheongju

93.5805:35
Padało i było nieprzyjemnie chłodno, gdy wstałem. Zjadłem tosty, które są popularnym śniadaniem w koreańskich motelach i hotelach (jak ja tęsknię za japońskimi standardami). W międzyczasie przestało padać, więc ruszyłem dalej na południe, choć na podjeździe znów zaczęło ciapać.
W końcu coś nowego. Cały ten trud powrotu miał cel wjechania na boczny szlak. Nie sądziłem jednak, że będzie to jeden z najgorzej oznaczonych szlaków do tej pory. Już znalezienie pierwszego punktu z pieczątką sprawiło kłopot. Objechałem całą wioskę i jakimś trafem znalazłem miejsce.
Przestało padać, a nawet pojawiło się słońce. Wilgotne powietrze nie było przyjemne. Jechałem na początku nieco w dół, przypadkiem znalazłem kolejny punkt z pieczątką (zero informacji o zbliżaniu się do punktu, jak to było na innych szlakach). Potem podjazd i stromo w dół.
Trzecia pieczątka to kolejna niewiadoma. Zacząłem poszukiwania po omacku. Na szczęście na początku szlaku zrobiłem zdjęcie mapy. Wyciągnąłem z niego nazwę przystanku (wszystko po koreańsku), wyszukałem na mapie w telefonie, na której pojawił się tylko jeden wynik i... to było dokładnie to miejsce. Nie musiałem się frustrować z powodu braku znaków na szlaku.
Dalsza droga była mało przyjemna. Z chmur, które zdążyły zebrać się nad głową, zaczęło kropić, drogi na szlaku były z krzywego betonu, do tego doszły intensywne zapachy zwierząt hodowlanych, które mijałem coraz liczniej wraz ze zbliżaniem się do mojego celu.
Ostatni punkt z pieczątką mnie zaskoczył. Choć był w innym miejscu niż na mapie, to pojawił się po drodze, że nie musiałem wydłużać sobie dnia na poszukiwania. A dzisiaj zatrzymałem się w kilkunastopiętrowym bloku. Właścicielka to starsza osoba, więc wewnątrz było mnóstwo klamotów i choć mieszkanie przypominało mi „wielką płytę” z Polski, to było dużo więcej przestrzeni.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Sangmo-myeon

60.4103:47
Rano zostałem poczęstowany śniadaniem przez pracowników. Zjadłem chyba za dużo, bo ruszyłem leniwie. Po niebie sunęły się chmury, było gorąco, a ja jechałem tą samą drogą, co tydzień temu, tylko w przeciwnym kierunku.
Okolica nic się nie zmieniła. Nawet wojsko – wykonujące manewry myśliwcami – hałasowało tak samo jak ostatnio. Dojechałem do wioski Sangmo-myeon, zjadłem obiad, wysłałem pocztówki, które w końcu udało mi się znaleźć w stolicy tego biednego kraju, i dojechałem do hotelu. Tutaj niespodzianka, bo mogłem zabrać rower do pokoju (sam pokój nie wyróżniał się niczym szczególnym).
Kategoria kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Powrót z Seulu

125.3606:49
Wczoraj zrobiłem sobie wolne od roweru. Odwiedziłem centrum, aby kupić trochę pocztówek, byłem też na stacji kolejowej. Próbowałem rozgryźć biletomat, ale wciąż wyskakiwał błąd (a opcja roweru była do wyboru), więc zapytałem w okienku o bilet na przewóz roweru. Pani powiedziała, że musi to być składak, bo innego nie można. Pewnie jeszcze mógłbym kombinować z pudłem, ale na to nie miałem najmniejszej ochoty. W internecie znalazłem trochę informacji o rowerzystach w koreańskich pociągach, jednak najwidoczniej się to zmieniło.
W ten słoneczny dzień ruszyłem z powrotem na południe. Po szlaku i prawie po własnym śladzie. Nie mam nic ciekawego do opowiadania. Było dziwnie patrzeć na te same widoki. Czasem miałem wrażenie, jakbym jechał przez niektóre miejsca dzień wcześniej. Rano było upalnie, a po południu chmury zakryły słońce i zrobiło się nieco lżej. Odczułem też ulgę, wyjeżdżając z Seulu. Spotkałem dzisiaj tysiące rowerzystów o bardzo różnym ilorazie inteligencji. Dzisiejszą noc spędzam w domku, który jest jeszcze w trakcie wykańczania, ale po co czekać – niech na siebie zarabia.
Kategoria kraje / Korea Południowa, setki i więcej, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, po dawnej linii kolejowej, rowery / Trek

Seul

26.7201:23
Ruszyłem rano, było pochmurno i przyjemnie. Zaplanowałem przedostać się do kolejnego noclegu, zbierając po drodze kolejną pieczątkę. Droga była prosta – jechałem wzdłuż rzeki, zabrało to niewiele czasu. Potem jeszcze kawałek ulicami miasta i znalazłem się w hostelu.
Do kolekcji dołączam kilka zdjęć z zeszłego roku, gdy odwiedziłem Seul. Przyleciałem w maju na tydzień i przeszedłem kawał miasta, odwiedzając wiele ciekawych miejsc. Zrobiłem mnóstwo zdjęć, więc wybranie tych kilku najlepszych nie było proste.
Kategoria kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Korea Cross Country – meta

87.9904:13
Zostawiłem sakwy w hostelu i ruszyłem na lekko na szlak Hangang po ostatnią pieczątkę. Przekroczyłem rzekę, dojechałem do punktu i... nic. Objechałem okolicę, wypytałem ludzi i ani śladu po budce ze stemplem. W końcu – gdy już w głowie mi się zaczynało kręcić od kręcenia się w kółko – zauważyłem znak informujący o 4-kilometrowym dystansie do centrum certyfikacyjnego (tak nazywają owe budki). Głowiłem się o co chodzi, bo z mapy powinno to być zaledwie kilkaset metrów. Pojechałem sprawdzić, a tam... budka. Jak mnie to zirytowało. Czyli budka z zeszłego tygodnia, którą prawdopodobnie pomyliłem z budką z innego szlaku, również mogła być w innym miejscu niż oznaczyli na mapie. Super!
Potem już szybko poszło, wbiłem kolejną pieczątkę na szlaku Ara i ruszyłem wzdłuż kanału. Miałem pod wiatr, więc szybko się zmęczyłem i ochłonąłem po problemach. Tuż przy końcu szlaku trafiłem na nielogiczny układ znaków. Pokierowały mnie na drugą stronę kanału i dobrze, że w porę zauważyłem problem, bo ze zmęczenia jeszcze wróciłbym na sam początek. Spojrzałem na mapę, olałem znaki i dojechałem do mety.
633 kilometry – tyle liczy sobie szlak z Busan do Incheon. Od przybycia na półwysep pokonałem ponad 1100 km, więc dystans prawie wychodzi jak w dwie strony.
Droga powrotna to była formalność. Zatrzymałem się jeszcze, aby coś zjeść i pojechałem – już z wiatrem i z pełnym brzuchem. Było mi obojętne, że po własnym śladzie. Zmęczony problemami i codziennym wysiłkiem chciałem się po prostu znaleźć w hostelu. Dojechałem do niego bez większych trudności.
Kategoria kraje / Korea Południowa, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

To już Seul

92.4305:12
Kolejny gorący dzień w Korei. Na dzisiaj zaplanowałem wrócić się kawał drogi po pieczątkę i przeskoczyć jedną górę w poszukiwaniu nowego szlaku.
Dokończyłem szlak biegnący wokół jeziora i wjechałem na drogi znane mi z wczoraj. Planowałem pojechać wzdłuż drugiego brzegu rzeki, ale za bardzo się zasugerowałem znakiem i pojechałem całkiem po własnym śladzie.
Po drodze nie było nic ciekawego. Kilka widoków, które miałem wczoraj za plecami i tyle. O, odwiedziłem jeszcze pocztę. W sumie nie mam szczęścia do sklepów z pamiątkami, bo od przyjazdu nie trafiłem na żaden. Te w Busan się nie liczą, bo wtedy bałem się zostawić rower bez opieki na turystycznej ulicy. W ten sposób, pół miesiąca od przybycia do kraju, nie mam żadnej pamiątki czy kartki, którą mógłbym wysłać. Ale jest nadzieja w stolicy.
Wbiłem ostatnią pieczątkę na tym szlaku i ruszyłem przez górę, aby dostać się do kolejnego szlaku. Równie dobrze mogłem pojechać jak wczoraj, ale nie podobał mi się ten pomysł. Przetoczyłem się przez górę nawet sprawnie, potem zjazd z wieloma opóźniającymi jazdę skrzyżowaniami, aż zjechałem ze szlaku, aby „skrótem” dostać się do kolejnego. No i się zaczęło. Co skrzyżowanie czerwone światło, do tego nierówne drogi dla rowerów, a na końcu piekło.
Już dawno nie miałem takiego pecha, jak dzisiaj. Trafiłem na remonty. Już pominę duży ruch, bo Korea to jakaś abstrakcja. Tworzą irracjonalnie wielopasowe drogi, które i tak nie dają rady obsłużyć całego ruchu. Od spokojnego szlaku rowerowego dzieliło mnie kilka barierek i masa aut. Na początek wypatrzyłem auto jadące poziom niżej, więc myślałem, że przedostanę się tunelem pod drogą. Zjechałem, a tam ściana. Pojechałem dalej, gdzie już nawet na mapie był przejazd, a tam zamknięte, bo roboty drogowe. Pomyślałem, że pojadę drogami i przedostanę się od strony mniejszej rzeki. Trafiłem na zawalidrogę, za którym potoczyłem się z wolna do wału rzecznego, wspiąłem się nań, a tam jakby mnie coś strzeliło. Droga dla rowerów biegła kilkadziesiąt metrów w dole, zero dróg zjazdowych w zasięgu wzroku, a zbocze tak strome, że dla mojego obładowanego roweru była to bariera nie do pokonania. Ruszyłem w stronę mostu, gdzie czekała na mnie kolejna przykra wiadomość. Remont i zakaz wjazdu. Od tamtej strony też nie mogłem się dostać.
Wróciłem do punktu wyjścia. Kolejnym krokiem była jazda do najbliższego skrzyżowania. Tak dojechałem do łącznika z autostradą, za którym był, jak mi się wydawało, zjazd pod drogę. Owszem, był, ale ów zjazd – ogrodzony porządnie – doprowadził mnie tylko do ruchu w przeciwnym kierunku. Wracać nie było jak, a na drogę dla rowerów mogłem tylko popatrzeć przez barierki. Ostatnia szansa – pojechałem z ruchem, aż wróciłem do punktu wyjścia jeszcze sprzed wcześniejszego punktu wyjścia. Byłem przy skrzyżowaniu, od którego zaczęła się moja bolączka. Pół godziny spędzone na kręceniu się w kółko i w końcu zjechałem do mojego szlaku rowerowego. Byłem wykończony i poirytowany brakiem znaków, infrastruktury, ogólnie stawianiem auta nad człowieka. Horror i to tuż przy stolicy, bo zaraz po przekroczeniu rzeki znalazłem się w Seulu. Odebrałem pieczątkę na szlaku i dojechałem padnięty do wynajętej kwatery. Potrzebuję odpoczynku, bo ten kraj mnie wykończy.
Kategoria kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, po dawnej linii kolejowej, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery