Rano zostałem poczęstowany śniadaniem przez pracowników. Zjadłem chyba za dużo, bo ruszyłem leniwie. Po niebie sunęły się chmury, było gorąco, a ja jechałem tą samą drogą, co tydzień temu, tylko w przeciwnym kierunku.
Okolica nic się nie zmieniła. Nawet wojsko – wykonujące manewry myśliwcami – hałasowało tak samo jak ostatnio. Dojechałem do wioski Sangmo-myeon, zjadłem obiad, wysłałem pocztówki, które w końcu udało mi się znaleźć w stolicy tego biednego kraju, i dojechałem do hotelu. Tutaj niespodzianka, bo mogłem zabrać rower do pokoju (sam pokój nie wyróżniał się niczym szczególnym).