Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

dojazd pociągiem

Dystans całkowity:15792.02 km (w terenie 1828.97 km; 11.58%)
Czas w ruchu:771:38
Średnia prędkość:20.24 km/h
Maksymalna prędkość:70.30 km/h
Suma podjazdów:83126 m
Maks. tętno maksymalne:130 (66 %)
Maks. tętno średnie:150 (76 %)
Suma kalorii:73898 kcal
Liczba aktywności:153
Średnio na aktywność:103.22 km i 5h 08m
Więcej statystyk

Zbąszyń na pociąg

  62.11  03:46
Dzisiaj już nie było tak przyjemnie. Zachmurzenie przepadło i słońce psuło zdjęcia. Pojechałem do Łagowa, żeby rzucić okiem na zamek. Nie miałem planu na resztę dnia, więc ruszyłem do Świebodzina, a potem do Zbąszynia. Po drodze wpadłem na kilka niewygodnych dróg, które mnie spowalniały. Postanowiłem wsiąść do pociągu i wrócić do domu wcześniej. Tak się złożyło, że zdążyłem na wcześniejsze połączenie. Niestety mieli na dworcu otwartą kasę, więc poszedłem kupić bilet, żaby uniknąć dopłaty, ale pociąg już odjeżdżał, gdy wtoczyłem się na peron. Kolejny odjeżdżał godzinę później. Przynajmniej zjadłem i przespacerowałem się po mieścinie.
Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, mikrowyprawa, Polska / lubuskie, Polska / wielkopolskie, terenowe, rowery / Fuji

Nadwarciańskie przedwiośnie

  109.12  06:11
W końcu udało mi się kupić bilety na pociąg (do tego pociąg był w połowie pusty w porównaniu do ostatniej próby), więc znalazłem się w Kostrzynie. Była świetna pogoda: pochmurno, umiarkowana temperatura, wiatr w plecy.
Na pierwszy cel wybrałem Dąbroszyn. Dostałem się tam po jeszcze znośnych drogach dla rowerów. Po drodze minąłem kilka kwitnących drzew. Przejechałem się po dąbroszyńskim parku pałacowym w poszukiwaniu ruin Świątyni Zofii. Nic ciekawego po niej nie zostało. Zachowała się za to wyremontowana Świątynia Cecylii z rzeźbą Chronosa. Jedynie dojście zostało utrudnione przez wciąż nieusunięte wiatrołomy.
Moim głównym celem był Park Narodowy „Ujście Warty”. Miałem dotrzeć do drogi na wale przeciwpowodziowym, aby dostać się do ścieżki biegnącej po drewnianej kładce, ale wpadłem na lepszy pomysł i zrobiłem zygzak, poznając większy obszar parku. Na przykład, wzdłuż Bobrowej Drogi ostało się zaledwie kilka drzew. Dużo zostało powalonych przez bobry. Ciekawe, że ślady wyglądały na świeże. Tak jakby bobry wkroczyły tam relatywnie niedawno. Spotkałem kilka stad saren i jeleni, wśród ptactwa dominowały łabędzie, a gęsi tym razem niemal nie widziałem. Kaczki z kolei były najbardziej płochliwe, ale zauważyłem, że one już tak mają.
Po spacerze na drewnianej ścieżce wróciłem na szlak wzdłuż Warty. Nie zmienił się wiele. Jedynie woda opadła o jakieś pół metra. Pojechałem prosto do Świerkocina, bo zrobiłem się głodny. Chyba wciąż mogę rozważać powrót do tego parku latem, bo zimowe i wczesnowiosenne krajobrazy już mam utrwalone w pamięci.
Chciałem zobaczyć architekturę nadwarciańską, o której czytałem na początku roku. Wybrałem tylko kilka miejscowości ze względu na ograniczony czas. Mimo to minąłem kilka ładnych szachulców, a także sporo zaniedbanych i sypiących się budynków. Nawet trafiły się okazy w nowym budownictwie.
Pozostała ostatnia atrakcja na dzisiaj. Niestety zakładałem, że nie zdążę przed zmrokiem, więc pojechałem prosto na nocleg. Po drodze wpakowałem się na drogę z kocich łbów, typowy urok ziemi lubuskiej, a potem jeszcze na asfalt w formie sera szwajcarskiego. Przynajmniej liczba wzgórz była mniej straszna niż się obawiałem.

Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, mikrowyprawa, Polska / lubuskie, setki i więcej, terenowe, rowery / Fuji, Park Narodowy „Ujście Warty”

Jelenia Wyspa – Kaszubska Marszruta – Bory Tucholskie

  87.85  04:49
Dzień zaczął się podobnie, co wczorajszy, tylko z temperaturą 13 °C. Ach ta wiosna. Na początek zaplanowałem spacer po ścieżce przyrodniczo-dydaktycznej „Jelenia Wyspa”, która kiedyś mnie kusiła, ale zabrakło na nią czasu. Bory Tucholskie wyglądały fantastycznie w świetle porannego słońca. Ptasie radio wybrzmiewało wciąż nieśmiało, więc bardziej zachwycałem się ciszą i zapachami przemijającej zimy.
W końcu mogłem ruszyć w drogę. Spacer mocno skrócił mój poranek. Pojechałem kawałek po lasach, by potem dostać się do Czerska. Tylko na chwilę, bo zaraz ruszyłem dalej. Trochę późno się zorientowałem, bo miałem jechać szlakiem czerwonym, a pojechałem szlakiem żółtym Kaszubskiej Marszruty. Nie wyszło źle, bo urozmaiciłem sobie wycieczkę. Szlak czerwony okazał się mało interesujący. Dalej były zielony, znów żółty, który połączył się z czerwonym, póki nie dojechałem do kolejnego celu – Parku Narodowego Bory Tucholskie.
Podczas ostatniej wizyty w tych stronach zabrakło czasu na park narodowy, bo baliśmy się piachu. Tym razem było tylko przyjemne błotko i miałem dylemat. Pociąg odjeżdżał godzinę później, więc musiałem się spiąć, ale gdy tylko dojrzałem pomosty, odpuściłem. Przespacerowałem się po wszystkich, które minąłem. Promienie popołudniowego słońca rozświetlały korony borów tak, że zachwyciłem się kolejnym z rzędu parkiem narodowym. Chyba muszę sobie zrobić listę parków, w których jeszcze mnie nie było.
Z tego całego zachwytu znów gonił mnie czas, ale dojechałem do Chojnic w porę. Kolejny udany weekend za mną.
Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, mikrowyprawa, Polska / kujawsko-pomorskie, Polska / pomorskie, terenowe, rowery / Fuji

Alternatywna Bydgoszcz

  122.71  06:42
Pierwotnie planowałem wrócić nad ujście Warty, ale gdy przed wyjściem zabrałem się za rezerwację biletu na pociąg, widziałem tylko miejsca stojące, a na rower mogłem tylko pomarzyć. Szybko wymyśliłem inny plan i z powodzeniem dorwałem bilety. Tak znalazłem się w Bydgoszczy.
Poranek był chłodny, ale jazda szybko to zmieniła. Specjalnie ubrałem się cieplej w obawie przed przymrozkami, a niemal się „gotowałem”, gdy temperatura dobijała do 12 °C. Najgorsze, że nie zabrałem niczego lżejszego, więc musiałem trochę pocierpieć.
Wydostanie się z Bydgoszczy było nie lada wyzwaniem. Remonty, nierówne drogi, niespójne oznakowanie. Coś jak w Pile, tylko na większą skalę.
Za Wisłą odwiedziłem pierwszy punkt z listy, dla której wymyśliłem tę wycieczkę. Był nim zespół pałacowo-parkowy w Ostromecku. Park zieleniał od bluszczu pokrywającego niemal każde drzewo. A pałace, cóż, tylko sfotografowałem. Czas mnie gonił, bo Bydgoszcz niecnie mnie z niego ograbiła.
Następna stacja: Chełmno. Pojechałem szlakiem Wiślanej Trasy Rowerowej, odcinkiem prawobrzeżnym, bo była tam gmina, której nie odwiedziłem. Na miasto nie poświęciłem wiele czasu, bo to moja druga wizyta tamże. Z pewnością warto będzie wrócić dla architektury.
Kolejne były mosty kolejowe nad Wdą. Obfotografowałem je ze wszystkich stron. Był to również ostatni punkt dnia. Dalej myślałem o zatrzymaniu się w Tleniu, bo kiedyś spodobał mi się pensjonat z tematycznymi pokojami. Zmieniłem zdanie, żeby polecieć jak najdalej na zachód. Widziałem złotą godzinę, smog, zapadł zmrok, temperatura diametralnie spadła do -1,5 °C. Do tego oberwało mi się, bo wymyśliłem sobie skrót. Wiódł on przez las, a tam piaszczyste drogi mi dopiekły. Dotarłem do celu później niż planowałem – w godzinę zamknięcia hotelowej restauracji, ale kucharze zgodzili się coś dla mnie przyrządzić.

Kategoria dojazd pociągiem, góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, mikrowyprawa, po zmroku i nocne, Polska / kujawsko-pomorskie, setki i więcej, terenowe, rowery / Fuji

Trasa Rowerowa Warta – Noteć

  92.25  05:13
Dzień zaczął się zgoła inaczej niż w prognozie pogody. Było lekkie zamglenie, a temperatura oscylowała wokół 1 °C.
Zrobiłem szybki objazd po Skwierzynie, spróbowałem uchwycić mosty na dawnej linii kolejowej, a potem pojechałem na północ po głównie pustych, choć nie zawsze wygodnych drogach. Mijałem dużo wody. Rezerwat Santockie Zakole to teraz kilka wysepek na krzyż. Ujście Noteci też nie miałoby widocznych zarysów, gdyby nie most tuż przed końcem rzeki.
W Santoku chciałem zobaczyć panoramę z punktu widokowego. Baszta była nieczynna, ale bezlistne drzewa, które i tak w większości zostały wykarczowane, nie zasłaniały widoków na wzgórzu. Gdyby nie ta mgła.
Jechałem dalej wzdłuż Warty. W sumie cały dzień był pod znakiem tej rzeki. Minąłem kilka bunkrów i dotarłem do Gorzowa Wielkopolskiego. Po szybkim objedzie kontynuowałem po znajomych drogach.
Wjechałem na wał przeciwpowodziowy. Koszmarnej jakości droga nie dawałaby frajdy, gdyby nie widoki. Zacząłem dostrzegać uroki mgły.
Im dalej od cywilizacji, tym droga była wygodniejsza. Widziałem mnóstwo ptaków, parę jeleni i dzika. Miałem minąć kilka wież widokowych, ale żadnej nie znalazłem. Za to zobaczyłem kładkę z widokiem, jak na Polesiu.
Zbliżał się zmierzch. Zastanawiałem się, czy uda mi się złapać wcześniejszy pociąg. Jechałem szybko, robiąc jak najmniej postojów. Udało mi się, a do tego wiem, że jeszcze wrócę w tamte strony.
Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, mikrowyprawa, Polska / lubuskie, terenowe, rowery / Fuji, Park Narodowy „Ujście Warty”

Szczecińskie labirynty

  83.38  04:27
Zaskoczył mnie przymrozek. Drogi były pokryte szadzią, przez długi czas utrzymywała się ujemna temperatura. Wiatr zmienił się na południowo-wschodni, więc do Pyrzyc jechało się okropnie. Było mi zimno, a ile pagórków pojawiło się po drodze.
Nie byłem w Pyrzycach parę lat. Pozwoliłem sobie objechać mury miejskie. Drogi dla rowerów mają tam tylko dla wtajemniczonych. Gdzieniegdzie były przejazdy rowerowe, ale poza nimi nie było żadnych znaków. Na koniec zatrzymałem się na rozgrzewającą kawę, bo porządnie przemarzłem.
Droga wojewódzka do Szczecina miała szerokie pobocze. Do tego wiało w plecy, więc nie czułem zimna. To była dobra droga, ale zjechałem z niej, aby zbadać szlak na nasypie dawnej linii kolejowej. Był oznaczony białą plakietką, więc pewnie nie wybrali mu numeru lub nie planują rozbudowywać tego szlaku.
Początek trasy nie zachwycał, ale wjazd do Puszczy Bukowej to zmienił. Drzewa porastające wzniesienia wyglądały pięknie. Za dużo czasu spędziłem na płaskich drogach, żeby tego nie doceniać. Wjechałem do Szczecina, szlak przestał podążać po torach, więc skręciłem na szlak 20A, który był łącznikiem na Trasie Pojezierzy Zachodnich. Początek leciał po leśnych drogach, ale potem pojawił się kolejny wyasfaltowany kawałek nasypu dawnej linii kolejowej. Chyba nawet ta sama linia, którą biegł nieoznaczony szlak.
Skończył się szlak, a zaczął horror. Szczecin ma najbardziej nieprzemyślany układ dróg dla rowerów, jaki widziałem. Istny labirynt, bo nie było żadnych znaków, trafiłem na kilka ślepych dróg, chyba nawet jechałem pod prąd, kilka dróg skończyło się na chodnikach. Koszmarne miasto. Rozważałem któregoś razu spędzić w nim kilka dni z rowerem, ale po tej wycieczce rozmyśliłem się. Było mi zimno, więc przez wielki plac budowy, jaki znajduje się w centrum, dostałem się na dworzec i zakończyłem wyprawę.

Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, po dawnej linii kolejowej, Polska / zachodniopomorskie, z sakwami, wyprawy / Odra 2022, rowery / Fuji

Przygoda z Nysą

  100.91  06:18
Przyszła mi do głowy spontaniczna wyprawa. Spakowałem się, wstałem w połowie nocy i ruszyłem w najoptymalniejsze względem czasu i pogody miejsce, którym okazał się Węgliniec.
Najpierw podjechałem kawałek wojewódzką, aby skręcić w leśne dukty. Wjechałem w Bory Dolnośląskie porośnięte sosną z runem licznie pokrytym wrzosami. Spotkałem wiele jeleni i jednego kierowcę, który zatrzymał się, żeby zapytać, czy nie zgubiłem się. Drogi grząskie, niewygodne, ale doprowadziły mnie do pierwszego celu – zielonego szlaku Przygoda z Nysą. Kawałek asfaltem, potem terenem z dużą ilością błota i znalazłem się w Przewozie, gdzie w końcu zastałem otwarty sklep.
Droga do Łęknicy była usłana kolcami. Jechałem pod wiatr, dość silny. Coraz częściej zaczął pojawiać się bruk, niezbyt wygodny. Ucieszyłem się, gdy szlak uciekł w las. W terenie telepało, było grząsko i jechało się mozolnie. Nie wiem, co gorsze.
W Łęknicy wjechałem na Szlak Kolejowo-Górniczy. Szutrowy, całkiem wygodny. Wzdłuż niego rozmieszczono mnóstwo interesujących punktów i tablic informacyjnych. Niestety gonił mnie czas i już nie zjeżdżałem do atrakcji. W Tuplicach kończył się odcinek szlaku biegnący po dawnej linii kolejowej. Dalej były leśne drogi. Niestety nastał zmierzch, temperatura spadła poniżej zera i zacząłem przemarzać. Skróciłem plan i ruszyłem głównymi drogami. Były brzydkie, wąskie, dziurawe, czasem pokryte brukiem. Lubuskie nie daje się lubić. W Brodach zatrzymałem się w jedynym czynnym hotelu. Całe szczęście mieli restaurację.

Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, po dawnej linii kolejowej, po zmroku i nocne, Polska / dolnośląskie, Polska / lubuskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, wyprawy / Odra 2022, rowery / Fuji

Roztoczański Park Narodowy

  56.40  03:14
Przywitała mnie ujemna temperatura. Ruszyłem do kasy po bilet. Tam informacja, że punkt został przeniesiony. Dokąd? Trzeba się domyślić. Gdy znalazłem to miejsce, znowu informacja, że 2 dni w tygodniu nieczynne. Nie mogli od razu na tych tabliczkach przed wejściem do parku napisać, że bilety można kupić tylko od wtorku do soboty?
Zostawiłem rower na parkingu i ruszyłem szlakiem zielonym na Bukową Górę. Było trochę schodów, lód nie przeszkadzał mocno, ale zimowa panorama nie zachwycała tak mocno, jak letnia czy jesienna na tablicy informacyjnej. Dalej chciałem wrócić do Stawów Echo, ale wybrałem czerwony szlak. Ktoś go jednak źle narysował na mapie, bo na długim odcinku nie widziałem ani jednego znaku. Przynajmniej ciężko było się zgubić, idąc na wschód. Nad stawami przeszedłem szlakiem niebieskim z wczoraj i wróciłem po rower.
Przemarzłem, ale niemal wszystko było pozamykane. Całe szczęście był poniedziałek i mogłem wejść do supermarketu. Niczego ciepłego tam nie dostałem, ale mogłem się ogrzać. Potem wróciłem do planu i pojechałem po szlaku Green Velo w kierunku południowym. Droga była pokryta lodem. Jedynie skrawki pobocza nie zostały ujeżdżone, dzięki czemu śnieg stopniał, zostawiając bezpieczną drogę.
Kolejny etap to droga do Zwierzyńca, która była na mapach oznaczona jako malownicza. Zimą tak średnio, a może za bardzo odczuwałem zimno i nie zwracałem uwagi na krajobrazy. Zrezygnowałem z dalszego zwiedzania i pojechałem prosto do Zamościa. Tam znalazłem restaurację, w której się ogrzałem i zjadłem coś regionalnego. W tych okolicach lubią kaszę gryczaną, bo wczoraj jadłem kotlety, a dzisiaj gołąbki z tą kaszą.
Na koniec pojechałem na dworzec. Nie chciałem już walczyć z wiatrem z północy. Pociąg miał lekkie opóźnienie, ale obiad mnie rozgrzał na tyle, że wytrzymałem dodatkowe kilkadziesiąt minut na mrozie.

Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, mikrowyprawa, Polska / lubelskie, terenowe, rowery / Trek

Kazimierz Dolny

  75.17  04:03
Nigdy nie byłem w Kazimierzu Dolnym, chociaż jest on tak blisko. Musiałem to zmienić. Wsiadłem w pociąg i znalazłem się w Puławach. Choć byłem tam wielokrotnie, to nigdy nie zwiedzałem miasta. Na początek pojechałem do Parku Czartoryskich, aby rzucić okiem na kilka zabytków. Potem do portu, skąd dostałem się na drogę dla rowerów wzdłuż wałów wiślanych. Nawierzchnia była okropnie nierówna, do tego wiało całą drogę w twarz.
Przedmieścia Kazimierza były pełne zabytkowej architektury. W centrum nie było inaczej. Przespacerowałem się chwilę i ruszyłem na poszukiwanie wąwozów. W pierwotnym planie miałem ich kilka, ale gonił mnie czas, więc ruszyłem do Korzeniowego Dołu. Przeszedłem nim na samą górę i pogoniłem dalej na wschód.
Skracałem sobie drogę maksymalnie, jak mogłem. Jechałem różnymi szlakami: żółtym, bursztynowym, niebieskim, czerwonym. Tylko ten ostatni był oznaczony na mapie OpenStreetMap, choć był to najnowszy szlak, oznaczony znakami R-4. Biegł z Kazimierza Dolnego do Lublina, ale prowadził zygzakiem. Nie był najlepszym wyborem na tak krótki dzień. Z chęcią wróciłbym do Kazimierza wiosną, aby dokończyć zwiedzanie. Wtedy też mógłbym pokonać cały ów szlak.
W Nałęczowie złapał mnie zmierzch, więc nie było już mowy o zwiedzaniu. Ruszyłem do Lublina. Trochę głównymi drogami, trochę szlakami, ale bez większych problemów dotarłem do centrum. Zrobiłem kilka zdjęć, wypiłem coś ciepłego, bo przemarzłem i ruszyłem na dworzec. Rozważałem powrót rowerem, ale termometr zaczął pokazywać ujemną temperaturę, co zacząłem odczuwać. Miałem szczęście złapać pociąg na kilka minut przed odjazdem.
Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / lubelskie, terenowe, rowery / Trek

Ścieżki „Spławy” i „Dąb Dominik”

  95.54  04:35
Poranek był jeszcze chłodniejszy niż poprzednie, snuła się mgła, ale przynajmniej wiatr zmienił się o 180°, więc mój plan również się odwrócił.Chciałem wciągnąć do niego poranny pociąg, ale pojechałem prosto do Poleskiego Parku Narodowego. W dużej mierze po śladzie z wczoraj, ale ta niedogodność miała zostać wynagrodzona.
Temperatura kapkę podskoczyła, mgły też przepadły, a ja wjechałem na szlak z Lublina do Woli Uhruskiej, którego odcinkiem jechałem wiosną. Asfalt może i równy, ale porzygać się można od bezsensownych obniżeń na każdym wjeździe na posesję. Gdybym chciał takich wrażeń, to pojechałbym na pumptrack.
Zostawiłem rower na parkingu i ruszyłem na ścieżkę przyrodniczą „Spławy”, która wzięła swoją nazwę od bagna, przez które prowadzi. Początek był wąski i nawet ciekawy, ale potem, gdy ścieżka wbiegła przez bagno, oczarowała mnie. Widok był piękniejszy niż na ścieżce „Czahary”. Zdecydowałem, że chcę tam wrócić. Najchętniej wiosną, gdy bagno „ożyje” i zazieleni się. Dalej ścieżka biegła przez las. Biel brzóz świetnie kontrastowała z martwym podszyciem. Pobudzał wyobraźnię, jak to mogłoby wyglądać wiosną.
Dotarłem pod jezioro Łukie. Ścieżka, choć powinna być na tamtym odcinku dwukierunkowa, walczyła z otyłością wśród odwiedzających, a mijanie się w sezonie turystycznym musi wyglądać kuriozalnie, bo jest zakaz schodzenia z kładki. Samo jezioro było ciche i poza paroma łabędziami nie dawało oznak życia.
Końcówka szlaku to dawna droga do jeziora, nazywana też groblą dziedzica. O jego burzliwej historii można dowiedzieć się z tablic na szlaku. Szkoda jedynie, że szlak nie jest wizualnie oznaczony jako jednokierunkowy, bo poza mną był jeszcze jeden turysta, który szedł pod prąd. Jedynie drobna wzmianka w internecie mówi o kierunku ruchu.
Wróciłem do roweru. Po parku można się poruszać rowerem tylko po wyznaczonych szlakach i do kolejnej atrakcji chciałem dostać się na około po drogach publicznych, ale w terenie zobaczyłem znakowany rowerowy szlak niebieski, którego nie było na innych mapach, więc skróciłem sobie dystans, co było bardzo na plus. Inaczej prawdopodobnie nie zobaczyłbym nic, ale o tym za moment.
Wszedłem na ścieżkę przyrodniczą „Dąb Dominik”. Kładka była szersza niż na szlaku „Spławy”, ale dopiero po powrocie zorientowałem się, że tam też obowiązywał ruch jednokierunkowy bądź takowy był zalecany. Pewnie ze względu na osoby niepełnosprawne i wózki dziecięce, dla których pewien odcinek został przystosowany. Całe szczęście byłem tam sam.
Dotarłem do jeziora Moszne, którego panorama nie różniła się wiele od tej z poprzedniego jeziora, ale okolica już była interesująca: zarastające jezioro, bory bagienne, torfianki. Niestety nie widziałem żadnego żółwia błotnego, z którego słynie park, ale dostrzegłem dzięcioła czarnego.
Wielkim minusem listopada jest wilgoć. Wszystkie szlaki były mokre i śliskie. Nie zaliczyłem żadnego upadku, choć kilka razy mało brakowało. Niestety zbliżał się zmierzch i ostatnie zdjęcia wychodziły kiepskie, o ile jakiekolwiek udało się zrobić. Miałem bilet wstępu na wszystkie ścieżki w parku, a pozostały jeszcze dwie. Będą musiały poczekać na kolejną okazję. Nie wiem, czy w tym roku, bo pomysłów mam wciąż sporo, a nie powinienem jeździć ciągle w te same okolice.
Jako że wiało ze wschodu, to nie pozostało mi nic innego, jak ruszyć do Lublina. Po drodze dostrzegłem dwa łosie pasące się tuż przy drodze. Klępy bacznie mnie obserwowały, a po drugiej stronie drogi dostrzegłem tylko biały zad, pewnie samca. Nim dotarłem do drogi wojewódzkiej zaczęło padać. Deszcz z różną intensywnością i z paroma przerwami nie rozstawał się ze mną przez kilkadziesiąt kilometrów. Ostatecznie plan zmieniłem i dojechałem na dworzec w Świdniku, bo mogłem nie wyrobić się na pociąg w Lublinie. Poza jazdą na rowerze przeszedłem dzisiaj ponad 10 km, co jest u mnie rzadkością.
Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, po zmroku i nocne, Poleski Park Narodowy, Polska / lubelskie, terenowe, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery