Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

dojazd pociągiem

Dystans całkowity:15231.04 km (w terenie 1715.10 km; 11.26%)
Czas w ruchu:742:19
Średnia prędkość:20.28 km/h
Maksymalna prędkość:70.30 km/h
Suma podjazdów:81058 m
Maks. tętno maksymalne:130 (66 %)
Maks. tętno średnie:150 (76 %)
Suma kalorii:73898 kcal
Liczba aktywności:146
Średnio na aktywność:104.32 km i 5h 11m
Więcej statystyk

Tunelowe szaleństwo

  91.17  05:53
W nocy było w końcu sucho, więc namiot wysechł, ale poranna rosa znów go zamoczyła. Trudno, po powrocie go wysuszę.
Ruszyłem wzdłuż doliny, która przypominała mi Dolinę Prądnika, tylko wyższą i zbudowaną z innych skał. Słońce nadal tam nie sięgało, więc temperatura wynosiła ok. 9 °C. Na końcu czekała mnie serpentyna – i to w słońcu, więc ze skrajności w skrajność.
Serpentyna zabrała mi ponad godzinę, choć widoki to rekompensowały. Na górze leżało sporo śniegu, ale tym razem nie musiałem po nim chodzić. Niebo całkowicie zachmurzyło się na szczycie, więc jechało się dobrze.
Zjechałem do drugiej doliny. Minąłem sporo wodospadów. Na tyle dużo, że przestałem się przy wszystkich zatrzymywać.
Pojawiły się tunele. Pierwszy przejechałem po dawnej linii kolejowej, więc teraz był pierwszy drogowy. Potem kolejny i jeszcze jeden. Każdy inny od poprzedniego, a jednak tak podobne. Straciłem rachubę, licząc je, choć sfotografowałem każdy, więc po powrocie uda mi się zsumować ich liczbę (z oczywistych względów nie zamieszam w galerii zdjęć wszystkich). Przy jednym aż wywróciłem się w błoto, bo norweskie drogi są tak wąskie, że ledwo auto mija się z rowerem, a ja chcąc przepuścić samochód, za mocno się wychyliłem i poleciałem na mokrą ścianę skalną pokrytą mokrą roślinnością. Świadkowie w autach nawet się zatrzymali, żeby upewnić się, że mam się dobrze.
Plan wyprawy wyznaczony przez mapy.cz nie podobał mi się na dzisiejszym odcinku. Biegł ścieżkami, które mogły nie być przejezdne. Pojechałem dalej Krajowym Szlakiem Rowerowym nr 4, który nieco dłuższą drogą, ale także prowadził do Bergen.
Zorientowałem się, że Garmin kiepsko odbierał sygnał w tych dolinach, więc pewnie wykres wysokości zawiera jakieś błędne dane.
Przez cały dzień spotkałem tak mało aut, że się dziwiłem. Dopiero po dojechaniu do drogi krajowej ruch wrócił do zwykłego. Norwegowie strasznie pędzą po tych wąskich drogach. Nawet na łukach nie zawsze są rozważni.
Zamknęli drogę. Na krajówce stał zakaz wjazdu rowerem, więc musiałbym pojechać boczną drogą, ale ona też była zamknięta, jak mi wyjaśnił pracownik pilnujący wjazdu. Usuwali coś ze zbocza doliny, powodując głośne osuwanie się skał, więc cały ruch w okolicy został wstrzymany. Po jego wznowieniu mogłem wjechać tylko na krajówkę. Dostałem możliwość zignorowania zakazu wjazdu rowerem. Do tego wstrzymali ruch dla aut póki nie zjechałem w wyznaczonym miejscu na boczny szlak.
Rozpadało się. Dojechałem do Stanghelle, skąd mogłem dalej dostać się tylko pociągiem, bo tunele były niedostępne dla rowerzystów. Jeden Norweg, gdy mnie zauważył, prawdopodobnie pomyślał, że nie wiem o braku przejazdu, ale powiedziałem, że jadę na pociąg. Wydaje mi się, że się zrozumieliśmy, bo to był pierwszy spotkany mieszkaniec, który nie mówił po angielsku.
Pociągiem wystarczyło przejechać dwie stacje, ale z racji późnej godziny podróży kupiłem wczoraj bilety na dłuższą wycieczkę. Dobrze się złożyło, bo nie musiałem tak dużo moknąć. W pociągu spotkałem konduktorkę z wczoraj. Chyba miała skaner kodów QR w oczach, bo nie miała żadnego urządzenia, a nie powiedziała nic, gdy pokazałem tę część biletu na telefonie, jak to zwykle robię w Polsce. A może zaufanie do ludzi jest tam inne.
Pojechałem na kemping, bo na tym obszarze zdecydowanie ciężko odnalazłbym miejsce na namiot. I tak musiałem zrobić pranie, bo byłem cały w błocie.
Kategoria za granicą, z sakwami, wyprawy / Nordkapp 2022, pod namiotem, kraje / Norwegia, góry i dużo podjazdów, dojazd pociągiem, rowery / Fuji

Pociąg do Norwegii

  29.05  02:08
Padało do poranka. Znów spakowałem mokry namiot. Przynajmniej jeszcze nie przecieka. Poszedłem na śniadanie do kempingowego bufetu, a okazało się, że trzeba je zamówić. Poprzedniego dnia miałem szczęście, że ktoś inny to zrobił, więc wtedy się załapałem. Pani z obsługi zaproponowała, że coś przygotuje. Zjadłem, rozgrzałem się i mogłem ruszać dalej.
Po wczorajszej porażce ostatecznie wybrałem pociąg, ale znalazłem bezpośrednie połączenie, dzięki któremu nie tylko pokonałbym góry, ale także odzyskałbym czas, bo jedyny pociąg był w południe i jechał niemal 2 godziny. 369 koron za mnie i 185 za rower, który kosztuje tyle, co bilet na dziecko (na niektórych odcinkach są opłaty zryczałtowane, ale najwidoczniej nie załapałem się).
Pokręciłem się po mieście i pojechałem na stację. Wagon rowerowy był na środku pociągu, a moje miejsce na końcu. I tak nawet nie usiadłem. Nie mogłem oderwać aparatu od okna. Jaki zmienny krajobraz. Poczynając na widokach z wczoraj (dostrzegłem dwójkę śmiałków, którzy też nie wiedzieli o nieprzejezdnej trasie), był lodowiec, były góry, a każda inna od poprzedniej. Potem polecieliśmy w dół. Widziałem szlak zasypany śniegiem, w końcu zrobiło się zielono i dojechałem na miejsce. Ciekawostka: stacja Finse to najwyżej położona w Skandynawii stacja kolejowa. Znajduje się na wysokości 1222 m n.p.m.
Wiosna na całego. Było tutaj o tyle cieplej, że mlecze już dawno przekwitły w porównaniu z żółtymi łąkami na wschodzie. Do tego słońce podsmażało.
Robiło się późno. Nie widziałem możliwości rozbicia obozu w dolinie, przez którą jechałem, więc zatrzymałem się w jedynym kempingu przez najbliższe kilka godzin jazdy. Kameralne miejsce, bo właściciel przyjechał dopiero późnym wieczorem. Były domki i pole namiotowe. Ciekawe, kiedy zobaczę pierwszy obcy namiot, bo jak dotąd widuję tylko swój. Sakwiarza też tylko jednego do tej pory minąłem (nie licząc tej dwójki z okna pociągu).
Zawsze miałem łeb do interesów. Może i dużo zapłaciłem, ale plan czterodniowy wykonałem w sześć dni.
Kategoria za granicą, z sakwami, wyprawy / Nordkapp 2022, pod namiotem, kraje / Norwegia, dojazd pociągiem, rowery / Fuji

Wiosenne „Spławy”

  82.29  04:04
Wsiadłem do pociągu, żeby urozmaicić sobie wycieczkę, ale przegapiłem moją stację. Nie wyszło tak źle, mogłem nawet podjechać jeszcze jedną, to spędziłbym mniej czasu na słońcu. Było gorąco, jak na mój zakres tolerancji. Przynajmniej coś tam wiało.
Mój cel na dzisiaj to ścieżka przyrodnicza „Spławy”, którą odwiedziłem pierwszy raz jesienią. Już liczby aut i ludzi przy łączniku szlaków nie napawały optymizmem. Zostawiłem rower na parkingu i ruszyłem zgodnie z niepisanym kierunkiem wędrówki po szlaku. Kładka jest niezwykle wąska, a mimo to zarząd parku oznaczył kierunek spaceru wyłącznie na maleńkiej mapce umieszczonej gdzieś na stronie internetowej. Nie zadbali o prawidłowe oznakowanie na trasie, przez co musiałem mijać kilkadziesiąt osób, nierzadko w miejscach, gdzie jeden zły krok może doprowadzić do kąpieli.
Pomijając to, że odwiedziłem popularne turystycznie miejsce podczas majówki, było całkiem przyjemnie. Może pojawiłem się tam za wcześnie, bo chciałem zobaczyć skrzypowy las, a skrzypy dopiero wyrastały z bagien. Kilka roślin wypuściło listki, pojawiła się knieć błotna i pachniała czeremcha, a kolory z rdzawych zmieniły się w wiosenną zieleń. Było to jednak mało zmian. Z pewnością jeszcze tam wrócę.
Ruszyłem w drogę powrotną, ale mam tak mało opcji do wyboru. Szkoda, że sieci dróg i kolei są tak słabo rozwinięte w tych stronach. Mimo to już wpadł mi pomysł na kolejną wycieczkę.
Kategoria Chełmski Park Krajobrazowy, dojazd pociągiem, kraje / Polska, Poleski Park Narodowy, Polska / lubelskie, rowery / Trek

Zbąszyń na pociąg

  62.11  03:46
Dzisiaj już nie było tak przyjemnie. Zachmurzenie przepadło i słońce psuło zdjęcia. Pojechałem do Łagowa, żeby rzucić okiem na zamek. Nie miałem planu na resztę dnia, więc ruszyłem do Świebodzina, a potem do Zbąszynia. Po drodze wpadłem na kilka niewygodnych dróg, które mnie spowalniały. Postanowiłem wsiąść do pociągu i wrócić do domu wcześniej. Tak się złożyło, że zdążyłem na wcześniejsze połączenie. Niestety mieli na dworcu otwartą kasę, więc poszedłem kupić bilet, żaby uniknąć dopłaty, ale pociąg już odjeżdżał, gdy wtoczyłem się na peron. Kolejny odjeżdżał godzinę później. Przynajmniej zjadłem i przespacerowałem się po mieścinie.
Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, mikrowyprawa, Polska / lubuskie, Polska / wielkopolskie, terenowe, rowery / Fuji

Nadwarciańskie przedwiośnie

  109.12  06:11
W końcu udało mi się kupić bilety na pociąg (do tego pociąg był w połowie pusty w porównaniu do ostatniej próby), więc znalazłem się w Kostrzynie. Była świetna pogoda: pochmurno, umiarkowana temperatura, wiatr w plecy.
Na pierwszy cel wybrałem Dąbroszyn. Dostałem się tam po jeszcze znośnych drogach dla rowerów. Po drodze minąłem kilka kwitnących drzew. Przejechałem się po dąbroszyńskim parku pałacowym w poszukiwaniu ruin Świątyni Zofii. Nic ciekawego po niej nie zostało. Zachowała się za to wyremontowana Świątynia Cecylii z rzeźbą Chronosa. Jedynie dojście zostało utrudnione przez wciąż nieusunięte wiatrołomy.
Moim głównym celem był Park Narodowy „Ujście Warty”. Miałem dotrzeć do drogi na wale przeciwpowodziowym, aby dostać się do ścieżki biegnącej po drewnianej kładce, ale wpadłem na lepszy pomysł i zrobiłem zygzak, poznając większy obszar parku. Na przykład, wzdłuż Bobrowej Drogi ostało się zaledwie kilka drzew. Dużo zostało powalonych przez bobry. Ciekawe, że ślady wyglądały na świeże. Tak jakby bobry wkroczyły tam relatywnie niedawno. Spotkałem kilka stad saren i jeleni, wśród ptactwa dominowały łabędzie, a gęsi tym razem niemal nie widziałem. Kaczki z kolei były najbardziej płochliwe, ale zauważyłem, że one już tak mają.
Po spacerze na drewnianej ścieżce wróciłem na szlak wzdłuż Warty. Nie zmienił się wiele. Jedynie woda opadła o jakieś pół metra. Pojechałem prosto do Świerkocina, bo zrobiłem się głodny. Chyba wciąż mogę rozważać powrót do tego parku latem, bo zimowe i wczesnowiosenne krajobrazy już mam utrwalone w pamięci.
Chciałem zobaczyć architekturę nadwarciańską, o której czytałem na początku roku. Wybrałem tylko kilka miejscowości ze względu na ograniczony czas. Mimo to minąłem kilka ładnych szachulców, a także sporo zaniedbanych i sypiących się budynków. Nawet trafiły się okazy w nowym budownictwie.
Pozostała ostatnia atrakcja na dzisiaj. Niestety zakładałem, że nie zdążę przed zmrokiem, więc pojechałem prosto na nocleg. Po drodze wpakowałem się na drogę z kocich łbów, typowy urok ziemi lubuskiej, a potem jeszcze na asfalt w formie sera szwajcarskiego. Przynajmniej liczba wzgórz była mniej straszna niż się obawiałem.

Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, mikrowyprawa, Polska / lubuskie, setki i więcej, terenowe, rowery / Fuji, Park Narodowy „Ujście Warty”

Jelenia Wyspa – Kaszubska Marszruta – Bory Tucholskie

  87.85  04:49
Dzień zaczął się podobnie, co wczorajszy, tylko z temperaturą 13 °C. Ach ta wiosna. Na początek zaplanowałem spacer po ścieżce przyrodniczo-dydaktycznej „Jelenia Wyspa”, która kiedyś mnie kusiła, ale zabrakło na nią czasu. Bory Tucholskie wyglądały fantastycznie w świetle porannego słońca. Ptasie radio wybrzmiewało wciąż nieśmiało, więc bardziej zachwycałem się ciszą i zapachami przemijającej zimy.
W końcu mogłem ruszyć w drogę. Spacer mocno skrócił mój poranek. Pojechałem kawałek po lasach, by potem dostać się do Czerska. Tylko na chwilę, bo zaraz ruszyłem dalej. Trochę późno się zorientowałem, bo miałem jechać szlakiem czerwonym, a pojechałem szlakiem żółtym Kaszubskiej Marszruty. Nie wyszło źle, bo urozmaiciłem sobie wycieczkę. Szlak czerwony okazał się mało interesujący. Dalej były zielony, znów żółty, który połączył się z czerwonym, póki nie dojechałem do kolejnego celu – Parku Narodowego Bory Tucholskie.
Podczas ostatniej wizyty w tych stronach zabrakło czasu na park narodowy, bo baliśmy się piachu. Tym razem było tylko przyjemne błotko i miałem dylemat. Pociąg odjeżdżał godzinę później, więc musiałem się spiąć, ale gdy tylko dojrzałem pomosty, odpuściłem. Przespacerowałem się po wszystkich, które minąłem. Promienie popołudniowego słońca rozświetlały korony borów tak, że zachwyciłem się kolejnym z rzędu parkiem narodowym. Chyba muszę sobie zrobić listę parków, w których jeszcze mnie nie było.
Z tego całego zachwytu znów gonił mnie czas, ale dojechałem do Chojnic w porę. Kolejny udany weekend za mną.
Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, mikrowyprawa, Polska / kujawsko-pomorskie, Polska / pomorskie, terenowe, rowery / Fuji

Alternatywna Bydgoszcz

  122.71  06:42
Pierwotnie planowałem wrócić nad ujście Warty, ale gdy przed wyjściem zabrałem się za rezerwację biletu na pociąg, widziałem tylko miejsca stojące, a na rower mogłem tylko pomarzyć. Szybko wymyśliłem inny plan i z powodzeniem dorwałem bilety. Tak znalazłem się w Bydgoszczy.
Poranek był chłodny, ale jazda szybko to zmieniła. Specjalnie ubrałem się cieplej w obawie przed przymrozkami, a niemal się „gotowałem”, gdy temperatura dobijała do 12 °C. Najgorsze, że nie zabrałem niczego lżejszego, więc musiałem trochę pocierpieć.
Wydostanie się z Bydgoszczy było nie lada wyzwaniem. Remonty, nierówne drogi, niespójne oznakowanie. Coś jak w Pile, tylko na większą skalę.
Za Wisłą odwiedziłem pierwszy punkt z listy, dla której wymyśliłem tę wycieczkę. Był nim zespół pałacowo-parkowy w Ostromecku. Park zieleniał od bluszczu pokrywającego niemal każde drzewo. A pałace, cóż, tylko sfotografowałem. Czas mnie gonił, bo Bydgoszcz niecnie mnie z niego ograbiła.
Następna stacja: Chełmno. Pojechałem szlakiem Wiślanej Trasy Rowerowej, odcinkiem prawobrzeżnym, bo była tam gmina, której nie odwiedziłem. Na miasto nie poświęciłem wiele czasu, bo to moja druga wizyta tamże. Z pewnością warto będzie wrócić dla architektury.
Kolejne były mosty kolejowe nad Wdą. Obfotografowałem je ze wszystkich stron. Był to również ostatni punkt dnia. Dalej myślałem o zatrzymaniu się w Tleniu, bo kiedyś spodobał mi się pensjonat z tematycznymi pokojami. Zmieniłem zdanie, żeby polecieć jak najdalej na zachód. Widziałem złotą godzinę, smog, zapadł zmrok, temperatura diametralnie spadła do -1,5 °C. Do tego oberwało mi się, bo wymyśliłem sobie skrót. Wiódł on przez las, a tam piaszczyste drogi mi dopiekły. Dotarłem do celu później niż planowałem – w godzinę zamknięcia hotelowej restauracji, ale kucharze zgodzili się coś dla mnie przyrządzić.

Kategoria dojazd pociągiem, góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, mikrowyprawa, po zmroku i nocne, Polska / kujawsko-pomorskie, setki i więcej, terenowe, rowery / Fuji

Trasa Rowerowa Warta – Noteć

  92.25  05:13
Dzień zaczął się zgoła inaczej niż w prognozie pogody. Było lekkie zamglenie, a temperatura oscylowała wokół 1 °C.
Zrobiłem szybki objazd po Skwierzynie, spróbowałem uchwycić mosty na dawnej linii kolejowej, a potem pojechałem na północ po głównie pustych, choć nie zawsze wygodnych drogach. Mijałem dużo wody. Rezerwat Santockie Zakole to teraz kilka wysepek na krzyż. Ujście Noteci też nie miałoby widocznych zarysów, gdyby nie most tuż przed końcem rzeki.
W Santoku chciałem zobaczyć panoramę z punktu widokowego. Baszta była nieczynna, ale bezlistne drzewa, które i tak w większości zostały wykarczowane, nie zasłaniały widoków na wzgórzu. Gdyby nie ta mgła.
Jechałem dalej wzdłuż Warty. W sumie cały dzień był pod znakiem tej rzeki. Minąłem kilka bunkrów i dotarłem do Gorzowa Wielkopolskiego. Po szybkim objedzie kontynuowałem po znajomych drogach.
Wjechałem na wał przeciwpowodziowy. Koszmarnej jakości droga nie dawałaby frajdy, gdyby nie widoki. Zacząłem dostrzegać uroki mgły.
Im dalej od cywilizacji, tym droga była wygodniejsza. Widziałem mnóstwo ptaków, parę jeleni i dzika. Miałem minąć kilka wież widokowych, ale żadnej nie znalazłem. Za to zobaczyłem kładkę z widokiem, jak na Polesiu.
Zbliżał się zmierzch. Zastanawiałem się, czy uda mi się złapać wcześniejszy pociąg. Jechałem szybko, robiąc jak najmniej postojów. Udało mi się, a do tego wiem, że jeszcze wrócę w tamte strony.
Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, mikrowyprawa, Polska / lubuskie, terenowe, rowery / Fuji, Park Narodowy „Ujście Warty”

Szczecińskie labirynty

  83.38  04:27
Zaskoczył mnie przymrozek. Drogi były pokryte szadzią, przez długi czas utrzymywała się ujemna temperatura. Wiatr zmienił się na południowo-wschodni, więc do Pyrzyc jechało się okropnie. Było mi zimno, a ile pagórków pojawiło się po drodze.
Nie byłem w Pyrzycach parę lat. Pozwoliłem sobie objechać mury miejskie. Drogi dla rowerów mają tam tylko dla wtajemniczonych. Gdzieniegdzie były przejazdy rowerowe, ale poza nimi nie było żadnych znaków. Na koniec zatrzymałem się na rozgrzewającą kawę, bo porządnie przemarzłem.
Droga wojewódzka do Szczecina miała szerokie pobocze. Do tego wiało w plecy, więc nie czułem zimna. To była dobra droga, ale zjechałem z niej, aby zbadać szlak na nasypie dawnej linii kolejowej. Był oznaczony białą plakietką, więc pewnie nie wybrali mu numeru lub nie planują rozbudowywać tego szlaku.
Początek trasy nie zachwycał, ale wjazd do Puszczy Bukowej to zmienił. Drzewa porastające wzniesienia wyglądały pięknie. Za dużo czasu spędziłem na płaskich drogach, żeby tego nie doceniać. Wjechałem do Szczecina, szlak przestał podążać po torach, więc skręciłem na szlak 20A, który był łącznikiem na Trasie Pojezierzy Zachodnich. Początek leciał po leśnych drogach, ale potem pojawił się kolejny wyasfaltowany kawałek nasypu dawnej linii kolejowej. Chyba nawet ta sama linia, którą biegł nieoznaczony szlak.
Skończył się szlak, a zaczął horror. Szczecin ma najbardziej nieprzemyślany układ dróg dla rowerów, jaki widziałem. Istny labirynt, bo nie było żadnych znaków, trafiłem na kilka ślepych dróg, chyba nawet jechałem pod prąd, kilka dróg skończyło się na chodnikach. Koszmarne miasto. Rozważałem któregoś razu spędzić w nim kilka dni z rowerem, ale po tej wycieczce rozmyśliłem się. Było mi zimno, więc przez wielki plac budowy, jaki znajduje się w centrum, dostałem się na dworzec i zakończyłem wyprawę.

Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, po dawnej linii kolejowej, Polska / zachodniopomorskie, z sakwami, wyprawy / Odra 2022, rowery / Fuji

Przygoda z Nysą

  100.91  06:18
Przyszła mi do głowy spontaniczna wyprawa. Spakowałem się, wstałem w połowie nocy i ruszyłem w najoptymalniejsze względem czasu i pogody miejsce, którym okazał się Węgliniec.
Najpierw podjechałem kawałek wojewódzką, aby skręcić w leśne dukty. Wjechałem w Bory Dolnośląskie porośnięte sosną z runem licznie pokrytym wrzosami. Spotkałem wiele jeleni i jednego kierowcę, który zatrzymał się, żeby zapytać, czy nie zgubiłem się. Drogi grząskie, niewygodne, ale doprowadziły mnie do pierwszego celu – zielonego szlaku Przygoda z Nysą. Kawałek asfaltem, potem terenem z dużą ilością błota i znalazłem się w Przewozie, gdzie w końcu zastałem otwarty sklep.
Droga do Łęknicy była usłana kolcami. Jechałem pod wiatr, dość silny. Coraz częściej zaczął pojawiać się bruk, niezbyt wygodny. Ucieszyłem się, gdy szlak uciekł w las. W terenie telepało, było grząsko i jechało się mozolnie. Nie wiem, co gorsze.
W Łęknicy wjechałem na Szlak Kolejowo-Górniczy. Szutrowy, całkiem wygodny. Wzdłuż niego rozmieszczono mnóstwo interesujących punktów i tablic informacyjnych. Niestety gonił mnie czas i już nie zjeżdżałem do atrakcji. W Tuplicach kończył się odcinek szlaku biegnący po dawnej linii kolejowej. Dalej były leśne drogi. Niestety nastał zmierzch, temperatura spadła poniżej zera i zacząłem przemarzać. Skróciłem plan i ruszyłem głównymi drogami. Były brzydkie, wąskie, dziurawe, czasem pokryte brukiem. Lubuskie nie daje się lubić. W Brodach zatrzymałem się w jedynym czynnym hotelu. Całe szczęście mieli restaurację.

Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, po dawnej linii kolejowej, po zmroku i nocne, Polska / dolnośląskie, Polska / lubuskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, wyprawy / Odra 2022, rowery / Fuji

Kategorie

Archiwum

Moje rowery