Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

dojazd pociągiem

Dystans całkowity:15792.02 km (w terenie 1828.97 km; 11.58%)
Czas w ruchu:771:38
Średnia prędkość:20.24 km/h
Maksymalna prędkość:70.30 km/h
Suma podjazdów:83126 m
Maks. tętno maksymalne:130 (66 %)
Maks. tętno średnie:150 (76 %)
Suma kalorii:73898 kcal
Liczba aktywności:153
Średnio na aktywność:103.22 km i 5h 08m
Więcej statystyk

Z koleją do Tarnowa

  49.90  02:19
Tym razem było chłodno, ale przyjemnie chłodno. Szkoda, że dodatkowo parno. Z nieba spadło kilka kropel, choć niektóre widoki były jak podczas zbliżającej się ulewy. Jako że nie padało, to zaplanowałem dostać się do Tarnowa na pociąg. Droga była w miarę prosta, bo biegła wzdłuż rzeki i linii kolejowej. Ruch był znośny, nawet nie spotkałem gazeciarzy.
Tylko nie wiem, gdzie mi cały czas uciekł, bo od Tuchowa bałem się, że nie zdążę. Przyspieszyłem, ograniczyłem postoje i udało się w porę dojechać do beznadziejnego Tarnowa. Nadal rządzą tam cymbały, bo na tamtejszych drogach dla kaskaderów wciąż można się zabić.

Kategoria kraje / Polska, Polska / małopolskie, wyprawy / Drewniane cerkwie 2022, z sakwami, dojazd pociągiem, rowery / Fuji

Muszyna – AquaVelo – Krynica-Zdrój

  34.23  01:41
Przeczytałem, że trasa kolejowa z Tarnowa do Muszyny jest piękna, więc musiałem to sprawdzić. Tak w sumie było, tylko brudne okna i kiepskie, popołudniowe światło nie pozwalały na dobre zdjęcia. Dużo lepiej jest przejechać tę drogę rowerem. O tym jednak w kolejnym wpisie.
Było gorąco. Tym razem wmuszałem w siebie dodatkowe litry płynów, dzięki czemu czułem się lepiej, choć pot lał się strumieniami. W Muszynie znalazłem się późnym popołudniem, więc pewnie dlatego było ciut chłodniej niż w Krakowie. Pojechałem najpierw zostawić sakwy w ośrodku, a potem w drogę.
Trafiłem na szlak AquaVelo, który łączy uzdrowiska pogranicza polsko-słowackiego. Pojechałem nim do Krynicy-Zdroju. Biegł wzdłuż rzek Muszynka oraz Kryniczanka, po drogach lokalnych i ścieżkach o nawierzchni relatywnie dobrej jakości. Pojawiło się kilka kładek dla pieszych, które powstały specjalnie pod projekt, choć widać, że doszło do oszustwa na którymś etapie, bo po dwóch latach beton skruszał niczym ściana w wąwozie lessowym.
Chciałem zobaczyć drewnianą cerkiew, ale jak na złość skończyły się mosty i musiałem odłożyć to na drogę powrotną. Tymczasem dostałem się do Krynicy-Zdroju. Na deptaku było wszystko, co w typowym kurorcie, który wysysa ostatni pieniądz z przyjezdnych. Widziałem kilka ładnych domków, ale czas mnie gonił i ruszyłem w drogę powrotną.
Zjazd był oczywiście łatwiejszy. Zaskoczył mnie niewielki ruch, bo spodziewałem się mnóstwa aut, jak na miasto kurortowe. Dotarłem do cerkwi w Powroźniku. Dowiedziałem się, że okolica obfituje w takie budowle i już wiem, że z pewnością wrócę w te strony. Tymczasem kontynuowałem podróż i zboczyłem z trasy, żeby zobaczyć jeszcze dwie budowle. Przy okazji zaliczyłem podjazd. Na zjeździe tak mi się lekko mknęło, że przegapiłem trzecią cerkiew. Trudno, da się ją włożyć do trasy na inną okazję.

Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, Polska / małopolskie, wyprawy / Drewniane cerkwie 2022, rowery / Fuji

Miała być mikrowyprawa

  92.83  05:03
Rozważałem kilka wariantów spędzenia tego weekendu. Ostatecznie, z powodu prognoz pogody, zdecydowałem się na mikrowyprawę. Za późno zabrałem się za planowanie i nie znalazłem pociągu z wolnymi miejscami na rower, więc pozostało mi wyruszyć bezpośrednio z Poznania. Wybrałem drogę przez Puszczę Notecką.
Tym razem ruszyłem nieco inną drogą, chcąc odkryć nieznane. Trafiłem na mogiłę osób zmarłych na cholerę, przekwitłe pole słoneczników czy młyn wodny. Słońce czasem piekło, czasem kryło się za chmurami. Było parno i duszno. Z Obornik pojechałem standardowo po drodze na dawnej linii kolejowej. W Obrzycku chciałem przedostać się do Wronek, ale nie od północnej strony Warty, bo tam objechałem większość dróg, ale od południowej, gdzie mnie jeszcze nie było. Tak trafiłem na dawny dworzec kolejowy, a potem na polną drogę na nasypie dawnej linii kolejowej. Niestety nie biegła daleko, bo zarosła zielskiem i zostałem zmuszony na wjazd na Nadwarciański Szlak Rowerowy. Ten jednak tonął w piachu. Zboczyłem na leśne ścieżki, których nie było na mapach. Sporo pobłądziłem, przedarłem się przez chaszcze pokrywające suche koryto jakiejś rzeczki, aż dotarłem do Wronek.
Mój plan zakładał, że pojadę gdzieś do wnętrza Puszczy Noteckiej i rozbiję tam namiot. Ruszyłem po beznadziejnych drogach, grząskich od piachu. Zauważyłem tam zakwitające wrzosy. Byłem tak skupiony na szukaniu najlepszego ujęcia do sfotografowania, że dopiero oderwały mnie grzmoty. Nad puszczą pojawiły się granatowe chmury. Po kilku minutach zaczęło mocno wiać, a potem padać. Chciałem znaleźć jakąś wiatę, ale w lesie nie było to łatwe. Nagle deszczyk zamienił się w tak intensywną ulewę, że przypominało to gęstą mgłę. Przemokłem, na drogach pojawiły się kałuże i błoto. Jeden plus, że mokry piach mniej się zapadał niż suchy. Dotarłem do głównej drogi i wróciłem do Wronek z myślą o powrocie pociągiem. Dotarłem na wcześniejsze połączenie.

Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, po dawnej linii kolejowej, Polska / wielkopolskie, Puszcza Notecka, terenowe, z sakwami, rowery / Fuji

Kleszczowe oblężenie namiotu

  66.26  03:39
Nie spodziewałem się, że obudzę się z kleszczami spacerującymi po moim namiocie. Najgorsze są nimfy, bo na skórze trudno je zauważyć. Dobrze, że moja sypialnia jest jasna, to bez trudu wytropiłem większość. Kilkadziesiąt sztuk, na polowanie których poświęciłem sporą część poranka. Nie wiem, jak wiele pozostałych się ukryło i jak je teraz usunąć. Przynajmniej jeszcze nie znalazłem żadnego wbitego w moją skórę. Znów nabawiłem się natręctwa oglądania skóry po zetknięciu z każdą roślinką przy drodze.
Dzień zaczął się słonecznie. Z lasu musiałem wyjechać po piachu i bruku. Szczecin zastałem cały w remoncie. Było gorzej niż w Poznaniu. Do tego panuje tu straszna samochodoza. Piesi ani rowerzyści się nie liczą. Koszmarne miasto. Tylko się zakręciłem i już byłem w dalszej drodze. Było zbyt upalnie na jakiekolwiek zwiedzanie tej betonozy. Przynajmniej wyjazd ze Szczecina był prostszy niż wjazd od wschodu.
Wjechałem na szlak 20A, łącznik Trasy Pojezierzy Zachodnich, którym jechałem na początku roku. Przerobili krajówkę na ekspresówkę i nie ma innej możliwości ominięcia jej, jak drogą leśną. Potem starymi drogami do Stargardu. Jakaś kretynka chciała doprowadzić do wypadku, bo jechała obok swojego fagasa zamiast gęsiego. Byłoby po weekendzie, gdybym nie uciekł na trawę. Rowery powinny mieć tablice rejestracyjne, bo gnida sobie pojechała, jakby nic się nie stało.
Na szlaku było dużo cienia, ale dojechałem do wybetonowanego Stargardu i odechciewało się wszystkiego. Z wolna objechałem miasto, odwiedzając te same miejsca, co kiedyś, a potem pojechałem na pociąg. Zaskoczyło mnie, że teraz w Pendolino wybiera się miejscówkę podczas zakupu biletu. Zupełnie jak podczas zakupu biletów lotniczych. Pewnie wkrótce wprowadzą opłatę za możliwość wyboru miejsca.

Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, mikrowyprawa, po dawnej linii kolejowej, pod namiotem, Polska / zachodniopomorskie, terenowe, z sakwami, rowery / Fuji

Ogród japoński w Mierzęcinie

  57.15  03:24
Prognoza deszczowego weekendu nie podobała mi się. Za to pod Szczecinem miało nie padać. Wpadłem na pomysł mikrowyprawy. Wsiadłem po pracy w pociąg i ruszyłem do Mierzęcina.
Było gorąco, choć czasem nachodziły jakieś chmury. Pojechałem prosto do parku pałacowego. Zostawiłem rower na parkingu pod opieką portiera i poszedłem na spacer. W ogrodzie japońskim były brama torii, mostek i altana. Obszedłem staw, obfotografowałem to, co rzucało się w oczy, przespacerowałem się jeszcze pod pałacem i ruszyłem dalej.
Jechałem na zachód. Wolałem ominąć krajówkę, więc wjechałem na boczną drogę, która doprowadziła mnie do szlaku na leśnych drogach. Trafiła się nawet niewielka wieża widokowa. Zaraz za nią był mostek, a potem koszmar. Piach, dużo piachu. O dziwo dało się jechać, choć zarzucało rowerem. Gdy wydostałem się do asfaltów, zrezygnowałem z dalszego terenu i pojechałem dalej krajówką.
Strzelce Krajeńskie trochę się zmieniły od mojej ostatniej wizyty. Zrobili częściowo wygodną ścieżkę przy murach miejskich, więc objechałem całe centrum. Kupiłem coś na kolację i ruszyłem drogą przez wioski, a potem przez las. W lesie drogę pokrywały kocie łby, więc jechało się mozolnie. Zastał mnie zmierzch, a droga zmieniła się w piach. Tym razem musiałem momentami pchać rower.
Postanowiłem skorzystać z programu „Zanocuj w lesie” przygotowanego przez Lasy Państwowe. Dotarłem nad jezioro, do miejsca, gdzie miało znajdować się obozowisko harcerskie. Na miejscu zastałem motocykle i wędkarzy. Było już ciemno, ale nie miałem ochoty tam zostawać. Pojechałem dalej i co chwila mijałem światła latarek. Jezioro odpadało, ale nie chciałem jechać nie wiadomo dokąd. Wjechałem wgłąb lasu po bezdrożu, znalazłem kawałek równego terenu i rozbiłem się na suchych liściach. Mogłem zabrać zatyczki do uszu, bo byłem nadal zbyt blisko wieśniaków puszczających głośną muzykę w środku nocy.

Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, mikrowyprawa, po zmroku i nocne, pod namiotem, Polska / lubuskie, terenowe, z sakwami, rowery / Fuji

Słoneczniki nad Wisłą

  75.52  04:16
Ledwo wróciłem z jednej wyprawy, a już ruszyłem w kolejną. Nic mnie nie zachęcało do wyjścia w Poznaniu, więc ruszyłem w nowe kierunki. Tak jak w zeszłym roku, tylko z odrobinę dłuższym planem.
Opóźnionym pociągiem dostałem się do Katowic. Za oknem widziałem fascynujące chmury i dużo deszczu. W Katowicach było sucho przez kilkanaście minut. Potem się rozpadało… na kolejne kilkanaście minut. Wyszło słońce i przez jakiś czas mi towarzyszyło, choć ciemne chmury kilkakrotnie nadciągały i straszyły. Nic jednak nie spadło poza paroma kroplami.
W końcu trafiłem na słoneczniki. Wszystkie odwrócone od drogi, ale poradziłem sobie z tym. Potem przekroczyłem Wisłę o dość śmiesznie małym korycie, jeśli spojrzeć na szerokość rzeki w Krakowie czy Warszawie.
Mój plan na dzisiaj zahaczał o jedną atrakcję, ale gdy zdałem sobie sprawę z tego, że nie zdążę przed zamknięciem, zmieniłem plan. Trafiłem na Wiślaną Trasę Rowerową, której kawałkiem przejechałem się, aż dotarłem do Bielska-Białej. Tam zatrzymałem się na nocleg. A nawet na kilka.

Kategoria kraje / Polska, z sakwami, Polska / małopolskie, Polska / śląskie, wyprawy / Śląskie – małopolskie 2022, dojazd pociągiem, rowery / Fuji

Spacer po Gdańsku

  30.00  02:00
Strajk ostatecznie doszedł do skutku, ale zaskakująco mój lot do Oslo nie został anulowany. Miał jedynie nieznaczne opóźnienie. Na drugim lotnisku okazało się, że karton z rowerem uległ uszkodzeniu – w transporcie lub podczas przeszukania, bo dostałem go częściowo oklejonego taśmą. Obszedłem więc wszystkie butiki na lotnisku i udało mi się pożyczyć taśmę klejącą dopiero w punkcie nadania bagażu ponadwymiarowego. Co zabawne, tej samej taśmy użyli do oklejenia przeszukanego bagażu.
Drugi lot też był opóźniony i wylądowałem dopiero po północy. Wypadło na Gdańsk, bo było to najtańsze połączenie. Zarówno przez Oslo, jak i przez Gdańsk przeszły ulewy, więc powietrze było całkiem rześkie w porównaniu z północną Norwegią. Dziwnie było znów zobaczyć noc.
Mając sporo czasu do pociągu, złożyłem rower i wybrałem się na krótką przejażdżkę połączoną ze spacerem. Odwiedziłem Park Oliwski, przejechałem się nad morze, potem przespacerowałem się po centrum. Temperatura wahała się od 35 °C rano do 20 °C, gdy naszły chmury. Zachmurzyło się dwukrotnie. Za pierwszym razem spadła tylko kropla, za drugim lunęło przez kilkanaście minut. Po deszczu pokręciłem się jeszcze i wsiadłem w pociąg.
Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, Polska / pomorskie, z sakwami, rowery / Fuji

Tunelowe szaleństwo

  91.17  05:53
W nocy było w końcu sucho, więc namiot wysechł, ale poranna rosa znów go zamoczyła. Trudno, po powrocie go wysuszę.
Ruszyłem wzdłuż doliny, która przypominała mi Dolinę Prądnika, tylko wyższą i zbudowaną z innych skał. Słońce nadal tam nie sięgało, więc temperatura wynosiła ok. 9 °C. Na końcu czekała mnie serpentyna – i to w słońcu, więc ze skrajności w skrajność.
Serpentyna zabrała mi ponad godzinę, choć widoki to rekompensowały. Na górze leżało sporo śniegu, ale tym razem nie musiałem po nim chodzić. Niebo całkowicie zachmurzyło się na szczycie, więc jechało się dobrze.
Zjechałem do drugiej doliny. Minąłem sporo wodospadów. Na tyle dużo, że przestałem się przy wszystkich zatrzymywać.
Pojawiły się tunele. Pierwszy przejechałem po dawnej linii kolejowej, więc teraz był pierwszy drogowy. Potem kolejny i jeszcze jeden. Każdy inny od poprzedniego, a jednak tak podobne. Straciłem rachubę, licząc je, choć sfotografowałem każdy, więc po powrocie uda mi się zsumować ich liczbę (z oczywistych względów nie zamieszam w galerii zdjęć wszystkich). Przy jednym aż wywróciłem się w błoto, bo norweskie drogi są tak wąskie, że ledwo auto mija się z rowerem, a ja chcąc przepuścić samochód, za mocno się wychyliłem i poleciałem na mokrą ścianę skalną pokrytą mokrą roślinnością. Świadkowie w autach nawet się zatrzymali, żeby upewnić się, że mam się dobrze.
Plan wyprawy wyznaczony przez mapy.cz nie podobał mi się na dzisiejszym odcinku. Biegł ścieżkami, które mogły nie być przejezdne. Pojechałem dalej Krajowym Szlakiem Rowerowym nr 4, który nieco dłuższą drogą, ale także prowadził do Bergen.
Zorientowałem się, że Garmin kiepsko odbierał sygnał w tych dolinach, więc pewnie wykres wysokości zawiera jakieś błędne dane.
Przez cały dzień spotkałem tak mało aut, że się dziwiłem. Dopiero po dojechaniu do drogi krajowej ruch wrócił do zwykłego. Norwegowie strasznie pędzą po tych wąskich drogach. Nawet na łukach nie zawsze są rozważni.
Zamknęli drogę. Na krajówce stał zakaz wjazdu rowerem, więc musiałbym pojechać boczną drogą, ale ona też była zamknięta, jak mi wyjaśnił pracownik pilnujący wjazdu. Usuwali coś ze zbocza doliny, powodując głośne osuwanie się skał, więc cały ruch w okolicy został wstrzymany. Po jego wznowieniu mogłem wjechać tylko na krajówkę. Dostałem możliwość zignorowania zakazu wjazdu rowerem. Do tego wstrzymali ruch dla aut póki nie zjechałem w wyznaczonym miejscu na boczny szlak.
Rozpadało się. Dojechałem do Stanghelle, skąd mogłem dalej dostać się tylko pociągiem, bo tunele były niedostępne dla rowerzystów. Jeden Norweg, gdy mnie zauważył, prawdopodobnie pomyślał, że nie wiem o braku przejazdu, ale powiedziałem, że jadę na pociąg. Wydaje mi się, że się zrozumieliśmy, bo to był pierwszy spotkany mieszkaniec, który nie mówił po angielsku.
Pociągiem wystarczyło przejechać dwie stacje, ale z racji późnej godziny podróży kupiłem wczoraj bilety na dłuższą wycieczkę. Dobrze się złożyło, bo nie musiałem tak dużo moknąć. W pociągu spotkałem konduktorkę z wczoraj. Chyba miała skaner kodów QR w oczach, bo nie miała żadnego urządzenia, a nie powiedziała nic, gdy pokazałem tę część biletu na telefonie, jak to zwykle robię w Polsce. A może zaufanie do ludzi jest tam inne.
Pojechałem na kemping, bo na tym obszarze zdecydowanie ciężko odnalazłbym miejsce na namiot. I tak musiałem zrobić pranie, bo byłem cały w błocie.
Kategoria za granicą, z sakwami, wyprawy / Nordkapp 2022, pod namiotem, kraje / Norwegia, góry i dużo podjazdów, dojazd pociągiem, rowery / Fuji

Pociąg do Norwegii

  29.05  02:08
Padało do poranka. Znów spakowałem mokry namiot. Przynajmniej jeszcze nie przecieka. Poszedłem na śniadanie do kempingowego bufetu, a okazało się, że trzeba je zamówić. Poprzedniego dnia miałem szczęście, że ktoś inny to zrobił, więc wtedy się załapałem. Pani z obsługi zaproponowała, że coś przygotuje. Zjadłem, rozgrzałem się i mogłem ruszać dalej.
Po wczorajszej porażce ostatecznie wybrałem pociąg, ale znalazłem bezpośrednie połączenie, dzięki któremu nie tylko pokonałbym góry, ale także odzyskałbym czas, bo jedyny pociąg był w południe i jechał niemal 2 godziny. 369 koron za mnie i 185 za rower, który kosztuje tyle, co bilet na dziecko (na niektórych odcinkach są opłaty zryczałtowane, ale najwidoczniej nie załapałem się).
Pokręciłem się po mieście i pojechałem na stację. Wagon rowerowy był na środku pociągu, a moje miejsce na końcu. I tak nawet nie usiadłem. Nie mogłem oderwać aparatu od okna. Jaki zmienny krajobraz. Poczynając na widokach z wczoraj (dostrzegłem dwójkę śmiałków, którzy też nie wiedzieli o nieprzejezdnej trasie), był lodowiec, były góry, a każda inna od poprzedniej. Potem polecieliśmy w dół. Widziałem szlak zasypany śniegiem, w końcu zrobiło się zielono i dojechałem na miejsce. Ciekawostka: stacja Finse to najwyżej położona w Skandynawii stacja kolejowa. Znajduje się na wysokości 1222 m n.p.m.
Wiosna na całego. Było tutaj o tyle cieplej, że mlecze już dawno przekwitły w porównaniu z żółtymi łąkami na wschodzie. Do tego słońce podsmażało.
Robiło się późno. Nie widziałem możliwości rozbicia obozu w dolinie, przez którą jechałem, więc zatrzymałem się w jedynym kempingu przez najbliższe kilka godzin jazdy. Kameralne miejsce, bo właściciel przyjechał dopiero późnym wieczorem. Były domki i pole namiotowe. Ciekawe, kiedy zobaczę pierwszy obcy namiot, bo jak dotąd widuję tylko swój. Sakwiarza też tylko jednego do tej pory minąłem (nie licząc tej dwójki z okna pociągu).
Zawsze miałem łeb do interesów. Może i dużo zapłaciłem, ale plan czterodniowy wykonałem w sześć dni.
Kategoria za granicą, z sakwami, wyprawy / Nordkapp 2022, pod namiotem, kraje / Norwegia, dojazd pociągiem, rowery / Fuji

Wiosenne „Spławy”

  82.29  04:04
Wsiadłem do pociągu, żeby urozmaicić sobie wycieczkę, ale przegapiłem moją stację. Nie wyszło tak źle, mogłem nawet podjechać jeszcze jedną, to spędziłbym mniej czasu na słońcu. Było gorąco, jak na mój zakres tolerancji. Przynajmniej coś tam wiało.
Mój cel na dzisiaj to ścieżka przyrodnicza „Spławy”, którą odwiedziłem pierwszy raz jesienią. Już liczby aut i ludzi przy łączniku szlaków nie napawały optymizmem. Zostawiłem rower na parkingu i ruszyłem zgodnie z niepisanym kierunkiem wędrówki po szlaku. Kładka jest niezwykle wąska, a mimo to zarząd parku oznaczył kierunek spaceru wyłącznie na maleńkiej mapce umieszczonej gdzieś na stronie internetowej. Nie zadbali o prawidłowe oznakowanie na trasie, przez co musiałem mijać kilkadziesiąt osób, nierzadko w miejscach, gdzie jeden zły krok może doprowadzić do kąpieli.
Pomijając to, że odwiedziłem popularne turystycznie miejsce podczas majówki, było całkiem przyjemnie. Może pojawiłem się tam za wcześnie, bo chciałem zobaczyć skrzypowy las, a skrzypy dopiero wyrastały z bagien. Kilka roślin wypuściło listki, pojawiła się knieć błotna i pachniała czeremcha, a kolory z rdzawych zmieniły się w wiosenną zieleń. Było to jednak mało zmian. Z pewnością jeszcze tam wrócę.
Ruszyłem w drogę powrotną, ale mam tak mało opcji do wyboru. Szkoda, że sieci dróg i kolei są tak słabo rozwinięte w tych stronach. Mimo to już wpadł mi pomysł na kolejną wycieczkę.
Kategoria Chełmski Park Krajobrazowy, dojazd pociągiem, kraje / Polska, Poleski Park Narodowy, Polska / lubelskie, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery