Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Japonia / Kyōto

Dystans całkowity:2290.44 km (w terenie 52.86 km; 2.31%)
Czas w ruchu:135:50
Średnia prędkość:16.86 km/h
Maksymalna prędkość:57.92 km/h
Suma podjazdów:14913 m
Liczba aktywności:54
Średnio na aktywność:42.42 km i 2h 30m
Więcej statystyk

Kamienie z Ryōan-ji

  33.11  01:43
Planowałem tę wycieczkę zrobić wczoraj, ale biurokracja zajęła mi za dużo czasu, a potem jeszcze poznałem Japończyka, który zaprosił mnie na obiad i zabrakło czasu na rower. Dzisiaj też trochę czasu spędziłem w urzędzie, ale nie mogłem pozwolić sobie na brak roweru w tak ładny dzień.
Ostatnio próbowałem dwukrotnie dostać się do świątyni Ryōan-ji, w której znajduje się kamienny ogród. Tym razem pojechałem tam dużo wcześniej, więc nie mogło się nie udać. Ruszyłem na północ moją ulubioną drogą, od której zaczynam ostatnio prawie wszystkie wycieczki po Kyōto. W ogóle zdałem sobie sprawę, jak dobrze zacząłem się poruszać po tym mieście. Znam już kilka ulic i choć wciąż potrzebuję nawigacji, to zaczynam się orientować w kilku miejscach, zwłaszcza w tych odwiedzonych po kilka razy.
Przejechałem kawał drogi wzdłuż rzeki Kamo-gawa, a potem drogą prosto na zachód do celu. Turystów nie było dużo (jak na Kyōto), ale nie byłem zadowolony. Maleńki ogród zen z niewielką świątynią to wszystko, co można tam ujrzeć. O medytacji można zapomnieć przez – mimo wszystko obecnych – turystów, no chyba że hałas w tym nie przeszkadza. Obszedłem jeszcze teren na zewnątrz świątyni i to było tyle. Wróciłem do domu, próbując uniknąć stania na światłach.
Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Kyōto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Gion nocą

  40.39  02:13
Dzisiaj miałem dużo na głowie, więc wyszedłem na rower dopiero po południu. Trochę za późno, ale o tym za moment. Pogoda była bardzo dobra, bo słońce chowało się za chmurami i wiał przyjemny wiatr. Szkoda, że nie było tak wczoraj.
Zaplanowałem odwiedzić świątynię Ryōan-ji. Wybrałem odrobinę okrężną drogę przez Arashiyamę. Już z początku zacząłem nieco błądzić, gdy na mojej drodze stanęła linia kolejowa, a potem jeszcze rzeka. Dojechałem do rzeki Katsura-gawa i trochę po ścieżce na wale, trochę po ulicach dojechałem do Arashiyamy, a potem... zorientowałem się, że świątynia, do której zmierzałem, była właśnie zamykana. Cóż, sam jestem sobie winien, że się tak ociągałem.
Nie miałem za bardzo planu na dzisiejszy dzień, więc pojechałem na wschód, do Kamo-gawy. Myślałem, że jestem blisko chramu Kamigamo-jinja i chciałem do niego skoczyć na chwilę, ale zdałem sobie sprawę, że to jednak kawałek drogi w jego kierunku. Pojechałem na południe, całą drogę aż po Gion. Tam się chwilę zastanowiłem, zsiadłem z roweru i poszukałem miejsca do zaparkowania. Skończyłem w tym samym miejscu, co po raz pierwszy w tej dzielnicy, czyli w lesie (albo to już park?). Potem przespacerowałem się tu i tam, odwiedzając stare i nowe miejsca. Szkoda, że nie miałem statywu, bo po zmroku takie piękne zdjęcia zaczęły mi wychodzić, ale niestety nie wszędzie dało się położyć stabilnie aparat. Musiałem się zadowolić słabej jakości fotografiami albo po prostu zapamiętać mijane miejsca. Gejszy żadnej nie zobaczyłem, ale widziałem znaki informujące, jak się nie zachowywać podczas przypadkowego spotkania gejszy.
Kategoria po zmroku i nocne, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Kyōto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Srebrny Pawilon

  56.51  03:15
Na dzisiaj zaplanowałem dużo spacerów. Słońce smażyło, ale nie mogłem siedzieć w domu. Szkoda tak pięknej soboty w tym sezonie deszczowym, o ile można go tak nazwać. (Myślałem, że będzie lało każdego dnia).
Pierwszym punktem na mapie była świątynia Nanzen-ji, przy której znajduje się sanmon, olbrzymia brama. Jest to najważniejsza brama w buddyjskich świątyniach zen w Japonii. Ale płatna i z zakazem fotografowania. Bezpłatny był za to akwedukt Suiro-kaku. Ceglany obiekt, dosyć rzadki w tym kraju, gdzie większość budowli jest drewnianych. Przyciąga turystów swoją unikalnością, przez co niełatwo jest uchwycić go na zdjęciu bez przypadkowych turystów.
Zajechałem pod świątynię Eikan-dō, ale płatne wejście mnie zawróciło. Kolejnym przystankiem był chram Kumano Nyakuōji-jinja, pod którym zostawiłem rower i wybrałem się na pieszą wędrówkę po ścieżce filozofa (Tetsugaku-no-michi). Nazwa powstała dlatego, że pewien filozof w XX wieku wybierał tę ścieżkę do medytacji. Najwięcej ludzi przyciąga wiosną, gdy kwitną wiśnie. Szkoda, że nie udało mi się być w Kyōto 2 miesiące temu.
Zboczyłem na jakiś czas ze ścieżki i poszedłem do chramu Taihō-jinja, a potem jeszcze zobaczyłem świątynie Reikan-ji (płatne wejście), Anraku-ji (bez opłaty, ale wyglądało tak, jakby ktoś urządził tam przyjęcie, więc nie wchodziłem) i Hōnen-in (bez opłaty, z ciekawym podwórzem, ale wnętrza niedostępne publicznie). Na koniec doszedłem do Ginkaku-ji, czyli do Srebrnego Pawilonu.
2 lata temu odwiedziłem Kinkaku-ji, czyli Złoty Pawilon. Przyszła więc pora zobaczyć srebrny. Bilet był podobny, ale zrobiony z innego papieru (zabrakło więc wartości estetycznej). Dla dalszego porównania szlak po ogrodzie świątynnym jest krótszy, ale też można powspinać się po zboczu góry. Zabrakło tylko srebra, bo o ile Złoty Pawilon jest pokryty złotem, o tyle srebrny ma jedynie taką nazwę. Droga dla zwiedzających szybko się skończyła, więc długo tam nie zabawiłem. W drodze powrotnej do roweru przeszedłem całą ścieżkę filozofa, ale bez głębszych refleksji.
Ruszyłem dalej na północ, gdzie trafiłem na pałac cesarski Shugaku-in. Do wejścia był potrzebny paszport, którego przy sobie nie miałem, więc pojechałem do świątyni Sekizan Zen-in. Ciche (spotkałem tylko kilku ludzi gapiących się w smarfony) i piękne miejsce w spokojnej dzielnicy Kyōto. Tutaj można odpocząć od zgiełku turystycznego miasta.
Odwiedziłem jeszcze świątynie Manshu-in i Enkō-ji, a właściwie ich wejścia, bo wstęp był płatny. Chciałem jeszcze sprawdzić Shisen-dō, ale go przegapiłem i wszedłem do chramu Hachidai-jinja. To było na tyle z tej okolicy, więc ruszyłem dalej z planem.
Na mojej drodze stanął Złoty Pawilon, więc chciałem rzucić na niego okiem, ale wysokie mury uniemożliwiły mi to. Pojechałem dalej do świątyni zen Ryōan-ji, która była moim głównym celem, ale miałem to szczęście, że właśnie zamykali. Nie pozostało mi nic innego, jak jechać dalej – do dzielnicy Arashiyama. Podczas ostatniej wizyty zapomniałem odwiedzić drugi brzeg rzeki, więc dzisiaj naprawiłem swój błąd. Było bardzo wąsko, a mimo to japońskie auta potrafią się tamtędy poruszać, wciskając napotkanych pieszych w barierki. Na końcu drogi były wejścia do punktu widokowego oraz świątyni Senkō-ji. Oba zamknięte.
Zbliżał się wieczór, więc skierowałem się do centrum. Po drodze wpakowałem się do Nishiki Ichiba, olbrzymiego targu rozpostartego pomiędzy kilkoma przecznicami. Było ciężko przejść, a o jeździe mogłem zapomnieć. Na koniec trafiłem w kilka ślepych uliczek zanim w końcu się uratowałem. Wjechałem na wały wzdłuż Kamo-gawy, gdzie można zobaczyć restauracje zawieszone nad strumieniem. Wieczorem wyglądają ładnie, choć bez statywu mogłem tylko pomarzyć o dobrych zdjęciach. Pojechałem na południe, pokonując całą drogę wzdłuż rzeki.
Na koniec dnia odwiedziłem chram Fushimi Inari-taisha. O zmierzchu jest tam bardzo pięknie. Droga na szczyt góry Inari-yama jest oświetlona lampionami. Nie wiem na jakiej długości, bo wspiąłem się tylko kawałek, ale nocny spacer jest tam bardzo klimatyczny. Trzeba tylko uważać na dziki, bo wiadomo, że kto spotyka w lesie dzika...
Kategoria po zmroku i nocne, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Kyōto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Uji

  47.26  02:34
Przez ostatnie dwa dni padało. Nie najmocniej, ale na rowerze nie jechałoby się przyjemnie. Mogłem najwyżej wyjść z parasolką. Dzisiaj jednak przejaśniło się, więc wybrałem się do miasteczka Uji, do poleconego chramu.
Gdy ruszałem, było pochmurno, ale po kilku kilometrach słońce zaczęło dawać o sobie znać. Udało mi się pojechać spokojnymi uliczkami, a potem trafiłem nawet na drogę dla rowerów na wale rzecznym. Tylko te blokady wymuszające zejście z roweru. Po co?
Dojechałem do Uji, zostawiłem rower w krzakach (znów brak parkingów) i poszedłem zobaczyć, co tam mają. Przeszedłem się do świątyni Kōshō-ji oraz chramów Uji-jinja i Ujigami-jinja (ten drugi jest uważany za pierwszy chram w Japonii), potem na drugą stronę rzeki Uji-gawa, gdzie znajduje się mnóstwo herbaciarń. Mówi się, że herbata z Uji znana jest z wysokiej jakości.
Była na mojej liście też świątynia Byōdō-in, ale obowiązywała opłata za wejście. Wróciłem do roweru i pojechałem do świątyni Mimuroto-ji. Tym razem wszedłem do środka i kupiłem bilet. Miejsce znane jest jako świątynia kwiatów, ale nie trafiłem w porę. W czerwcu kwitną hortensje, które podczas mojej wizyty wciąż rozwijały pąki, więc tylko kilka krzaków było ładnie przyozdobionych.
To był koniec zwiedzania Uji. Miałem jeszcze do załatwienia jedną rzecz w Kyōto, więc pojechałem na północ pod chram Shimogamo. Miałem tam do odebrania nowy hak do przerzutki, bo od przyjazdu do Japonii mam z nim problemy. Pozostaje tylko znaleźć czas, aby go zamontować, bo nie chciałem dodatkowo płacić w sklepie rowerowym za usługę. Dodatkowo koła wymagają centrowania, a może i wymiany wszystkich szprych. Same problemy w tej Japonii.
Jako że gonił mnie czas, musiałem wracać do domu. Wybrałem rzekę Kamo-gawa (co można przetłumaczyć jako kacza rzeka) i ścieżkę na wale. W większości droga jest pokryta utwardzonym piachem, ale są też odcinki wybrukowane czy wylane nierównym betonem. Gdyby nie to, byłbym zachwycony. Zwłaszcza że nie ma tam skrzyżowań, a piesi są prawie niespotykani.
Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Kyōto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kamigamo-jinja

  28.52  01:32
Dzisiaj pospałem sobie dłużej. Wszystko z powodu zmęczenia, ale już jutro powinienem odpocząć, bo zaczyna się sezon deszczowy. Jeszcze nie wiem, jak on będzie wyglądać, więc na razie nie planuję rowerowych wypraw. Bardziej piesze wędrówki z parasolem.
Udało mi się odnaleźć chram, którego szukałem wczoraj. Kamigamo-jinja znajduje się na północy głównej części miasta (samo Kyōto rozciąga się jeszcze daleko na północ). Jeden z najstarszych chramów w Japonii, który zachował się w mojej pamięci dzięki swojemu wyglądowi. Za bramą torii znajdował się zielony plac, wzdłuż którego prowadziła biała droga otoczona powiewającymi banerami. Za kolejną bramą torii znajdował się chram z mnóstwem przestrzeni. Tak zapamiętałem moją wizytę 2 lata temu. Nie pamiętam tylko jak się tam dostałem, bo poruszałem się głównie pieszo, a przecież to kawał drogi z centrum.
Do celu dojechałem kawałek znaną mi już drogą jednokierunkową, którą lubię za to, że jest prosta i nie lubię, bo jest jednokierunkowa i nie da się tak prosto pojechać w drugą stronę. Gdy droga się skończyła, wjechałem na ścieżkę nad brzegiem rzeki Kamo-gawa, która doprowadziła mnie do samego chramu. Prawie nic się nie zmieniło od mojej wizyty. Zabrakło tylko banerów, a i główny budynek jest pokryty rusztowaniem ze względu na remont. Trafiłem na moment przejścia pary młodej do ołtarza ślubnego. Nie pierwszy raz widziałem ślub w obrządku shinto i wiem, że to piękna ceremonia. Najbardziej podobają mi się stroje kapłanek, które można spotkać w wielu chramach. Proste biało-czerwone stroje i spięte czarne włosy, czasem z ozdobami. Może to jest powód, dla którego tak chętnie odwiedzam chramy.
Dziwnie szybko zaczął mi się kończyć czas, więc była pora wracać, ale po drodze miałem świątynię Kōtō-in, dlatego odwiedziłem jej bramy. Po chwili dołączyło do mnie jeszcze z pięciu fotografów z wielkim sprzętem, więc chwilę popatrzyłem jak się dwoją i troją, aby uzyskać dobre ujęcie, i pojechałem dalej, prosto do domu.
Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Kyōto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kōtō-in

  35.92  02:04
Jako że wczoraj nie udało mi się dostać do świątyni Kōtō-in, spróbowałem dzisiaj. I to jako pierwszy cel planu. Upał powoli powraca, choć jeszcze dało się wytrzymać.
Na początek wylądowałem na jakiejś ulicy targowej. Albo raczej dzielnicy. Wszystkie ulice właśnie były zamykane dla ruchu, więc chciałem się stamtąd szybko ewakuować, jednak końca zakazów nie było widać. Pojechałem za autem i wyszedłem z tego cało.
Dzisiaj było prawie pusto w Kōtō-in, ale pracownicy pielęgnowali ogród, więc nie dało się za bardzo medytować, bo wszak to świątynia zen. Spędziłem tam trochę czasu, siedząc i spacerując po ogrodzie, a potem ruszyłem w dalszą drogę.
Chciałem dostać się do pewnego chramu, w którym byłem 2 lata temu. Dojechałem do Shimogamo-jinja, w którym też kiedyś byłem, ale nie było to jednak to miejsce. Wyjeżdżając stamtąd, zauważyłem sklep rowerowy z logiem GT, więc nie mogłem się tam nie zatrzymać. Zamówiłem nowy hak, bo mam wrażenie że obecny jest z plasteliny, tak często się wygina. Wziąłem też rękawy i nogawki chroniące od słońca, bo w bluzie jest za gorąco, a w samej koszulce trochę obawiam się spalić na słońcu.
Kolejną atrakcją na dzisiaj był chram Heian-jingū. Jest on otoczony ogrodem. Opłata mnie nie zachęcała, zwłaszcza że nie wiedziałem, co można w tym ogrodzie zobaczyć. Pojechałem więc do Kyōto-gyoen, zostawiłem rower przy wejściu i poszedłem do pałacu królewskiego. Nie spodziewałem się, że w poniedziałki jest nieczynne. Zawróciłem więc, spacerując powoli i szukając cienia. Uznałem, że wystarczy ze mnie na dzisiaj i pojechałem do domu.
Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Kyōto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Las bambusowy

  52.13  03:17
Miałem na dzisiaj chęć, aby wstać wcześnie rano i pojechać do lasu bambusowego, aby zobaczyć go bez ludzi. Plan był piękny, ale po wczorajszym maratonie nie miałem sił i ruszyłem bardzo leniwie.
Pogoda była dzisiaj łaskawa, bo na niebie płynęło dużo chmur, dzięki czemu nie smażyłem się. A może to dużo spacerów w cieniu sprawiała takie wrażenie? Ruszyłem od razu do dzielnicy Arashiyama, zahaczając przypadkiem o Tō-ji. Trochę ulicami, trochę chodnikami dojechałem do rzeki Katsura-gawa i dalej wzdłuż niej do celu, gdzie ludzi było jeszcze więcej niż ostatnio. Jakoś to przetrawiłem, chodząc tu i tam. Przez ostatnie 2 miesiące widziałem wiele lasów bambusowych, ale to był pierwszy las, do którego wszedłem. Podobno najciekawiej jest podczas silniejszego wiatru, gdy bambusy kołysząc się, uderzają o siebie. Wydają wtedy charakterystyczny dźwięk.
Mój kolejny cel był w kompleksie świątynnym, którego położenia nie mogłem sobie przypomnieć. Pojechałem więc w przypadkowym kierunku i dotarłem do Myōshin-ji, ale nie mogłem znaleźć miejsca parkingowego, więc ruszyłem dalej. Na planie regionu, których w Kyōto jest pod dostatkiem, wypatrzyłem świątynię Ninna-ji z kolejną 5-piętrową pagodą. Zahaczyłem jeszcze o Ryōan-ji, świątynię zen, ale wstęp był płatny, więc wróciłem do Myōshin-ji. Jednak nie było to miejsce, którego szukałem, ale odświeżyłem sobie pamięć, odwiedzając je ponownie po dwóch latach.
Przypadkiem trafiłem na planie Kyōto na znajomą nazwę i będąc pewnym, że odnalazłem mój cel, pojechałem do kompleksu Daitoku-ji. Przespacerowałem się wokół znajdujących się tam świątyń i w końcu znalazłem – Kōtō-in, podrzędną świątynię z ogrodem i herbaciarnią. Największą atrakcją jest wejście – alejka wśród drzew bambusowych. Miejsce bardzo popularne w różnych porach roku. Ta alejka tak mnie zachwyciła 2 lata temu, że Kyōto stało się moim ulubionym japońskim miastem. Niestety właśnie zamykali, więc nie wszedłem do środka.
Odwiedziłem jeszcze Kyōto-gyoen, czyli królewski ogród, w którym znajduje się pałac oraz kilka innych atrakcji, nieczynnych w niedziele. Czułem się zmęczony, więc zacząłem powolny powrót do domu. Powolny, bo pojechałem jeszcze do Gionu. Sklepiki z pamiątkami były prawie wszystkie zamknięte, ale nie przeszkadzało to turystom, których wciąż nie ubywało. Myślałem, aby zrobić jakieś ładne zdjęcia w złotej godzinie, ale nie miałem żadnych pomysłów na obiekt fotografii. Wróciłem do domu przed zmrokiem.
Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Kyōto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Hikone

  154.96  07:30
Miasto Hikone planowałem od dwóch tygodni i w końcu nadarzyła się okazja, aby tam pojechać. Do tego pogoda zrobiła się idealna, bo temperatura spadła do 23 °C. Tak dobrych warunków do jazdy już dawno nie było.
Dostałem się na początek do Ōtsu. Wjechałem na drogi dla rowerów i prawie nie musiałem z nich zjeżdżać. Były tak wygodne (chociaż do ideału było im daleko), że pojechałem wzdłuż jeziora Biwa-ko. Ruch na drodze był o dziwo duży, a i ludzi nad jeziorem wypoczywało sporo, chociaż jaki to wypoczynek, gdy kilka metrów za plecami taki hałas. Japończycy chyba się przyzwyczaili do tego.
Byłoby idealnie, gdyby nie wiatr od jeziora. Momentami jechało się bardzo ciężko i wolno, a momentami przyjemnie, bo jadąc wzdłuż brzegu jeziora miałem mnóstwo zakrętów. Szkoda, że to wydłużało moją podróż. Minąłem setki kolarzy, a sklepy mieszczące się przy jeziorze miały stojaki do powieszenia roweru za siodło. Coś niespotykanego.
Do Hikone dotarłem późno. Cena za wstęp do zamku mnie przeraziła, bo był to najdroższy bilet, jaki kiedykolwiek widziałem w Japonii. Zrezygnowałem ze zwiedzania, a i tak pewnie nie wszedłbym, bo najprawdopodobniej zamykali.
Powrót do Kyōto zrobiłem sobie prostszy. Wybierałem z początku boczne drogi, ale chodniki też nie były najgorsze, gdy bocznych dróg zabrakło w zasięgu wzroku. A od Ōtsu już musiałem wjechać na tę samą drogę, którą jechałem rano. Planowałem pojechać przez górę na południu, ale byłem zbyt zmęczony, no i zapanował zmrok, więc bez widoków ze szczytu nie czułbym frajdy.
Kategoria po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Kyōto, Japonia / Shiga, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Gion

  17.88  01:08
Kolejna deszczowa noc i kolejny słoneczny dzień. Ranek był bardzo pochmurny, jakby miało dalej padać, ale pojechałem ponownie do Gionu. Spodobało mi się tam. Chciałem pojechać wcześnie rano, ale zaspałem i zastałem same tłumy.
W sumie dużo opowiadał nie będę, bo niewiele nowego widziałem. Zatrzymałem się na przypadkowym parkingu i nie wiadomo skąd podszedł do mnie parkingowy po opłatę. 200 jenów, no trudno, ale nie spodziewałem się, że jest to opłata dzienna za możliwość parkowania na kilku parkingach w całym mieście. Bardzo dobre rozwiązanie. Odwiedziłem te same miejsca, aby uchwycić jeszcze kilka zdjęć, w parę miejsc wszedłem po raz pierwszy, znalazłem jeszcze 2 sklepy z gadżetami studia Ghibli, minąłem tysiące ludzi, z czego połowa to Chińczycy. Zebrałem się do powrotu wcześnie przed południem, bo zmęczyły mnie korki wśród pieszych.
Pojechałem pod główną stację kolejową, aby odwiedzić sklep Yodobashi Camera. W Sendai mieli warsztat rowerowy, więc pomyślałem, że w Kyōto też taki znajdę, ale się pomyliłem. Będę musiał szukać dalej sposobu na podreperowanie roweru.
Wstąpiłem jeszcze do świątyni Tō-ji, aby porównać pagodę z tą widzianą w Gionie. Cóż, są bardzo podobne. Różnica jest taka, że Tō-ji jest otoczona zielenią.
Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Kyōto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kiyomizu-dera

  17.93  01:21
W nocy była burza, ale rano się rozpogodziło, nie było kałuż, a i wilgotność powietrza nie przeszkadzała. Plan na dzisiaj to świątynia Kiyomizu-dera. Miałem też nadzieję ponownie zobaczyć gejszę (po raz pierwszy widziałem jedną w zeszłym tygodniu w Narze).
Dojechałem do Gionu, słynnej dzielnicy Kyōto. Znalezienie miejsca parkowego dla roweru graniczy tutaj z cudem. Przy jakiejś świątyni z płatnym wejściem był parking, ale dodatkowo płatny, więc porzuciłem rower... w lesie. Znalazłem ustronne miejsce i wybrałem się na pieszą wędrówkę po okolicy.
Kiyomizu-dera, jedno z najpopularniejszych miejsc w Kyōto, przyciąga tłumy w każdej porze roku. Ja niestety miałem pecha, bo akurat główna świątynia, która jest często fotografowana ze względu na położenie kilkadziesiąt metrów nad klifem, jest w remoncie. Mimo to kupiłem bilet, aby wejść do środka i zrobić kilka nie najgorszych zdjęć.
Przespacerowałem się w tę i we w tę. Minąłem dużo młodzieży szkolnej, ale też sporo turystów z Chin, którzy ochoczo przebierają się w kimona. Było głośno, ale wystarczyło wejść w boczną uliczkę, aby cały ruch pieszy zamarł. Trafiłem na sklepik z gadżetami studia Ghibli, w którym posiedziałem trochę dłużej, obejrzałem wiele chramów i świątyń z zewnątrz, kilka również od środka. Zjadłem lody o smaku zielonej herbaty. Minąłem setki sklepów z pamiątkami i sprzedawcami nagabującymi przechodniów do wejścia. Nie spotkałem za to żadnej gejszy. Gdy uznałem, że mam dość spacerowania w tłumie, wróciłem po rower i pojechałem prawie prosto do domu. Prawie, bo po drodze z lekka zabłądziłem.
Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Kyōto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery