Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

pod namiotem

Dystans całkowity:17216.41 km (w terenie 1737.15 km; 10.09%)
Czas w ruchu:1043:30
Średnia prędkość:15.91 km/h
Maksymalna prędkość:70.30 km/h
Suma podjazdów:144983 m
Maks. tętno maksymalne:125 (63 %)
Maks. tętno średnie:158 (80 %)
Suma kalorii:16784 kcal
Liczba aktywności:173
Średnio na aktywność:99.52 km i 6h 12m
Więcej statystyk

Holenderski trip

  76.92  05:28
Kolejna weekendowa mikrowyprawa z Anią. Tym razem bez szczególnego tematu przewodniego ze względu na ograniczenia w bazie noclegowej, ale przygód nie zabrakło.
Ruszyliśmy standardowo do Kórnika. Było gorąco i mało przyjemnie. W Kórniku zrobiliśmy sobie przerwę na gofry. Chyba pierwszy raz jadłem gofra na mieście. Pewnie też ostatni, bo tak brudzącego jedzenia dawno nie jadłem.
W Bninie dostaliśmy się na półwysep Szyja, gdzie znajdowało się grodzisko. Pomoczyliśmy się trochę w jeziorze, żeby odetchnąć od upału. Pod Zaniemyślem eksplorowaliśmy przepiękne szlaki wzdłuż i wokół jezior. W Zaniemyślu dostaliśmy się na Wyspę Edwarda, gdzie znalazło się kilka ciekawych atrakcji. Most pontonowy sam w sobie był interesującym dodatkiem.
Tak się rozpędziliśmy, że przegapiając skrzyżowanie, wylądowaliśmy na nie najgorszych wałach rzecznych. Wśród malowniczych pól i łąk jechało się tak przyjemnie, że nie zbaczając z trasy, dotarliśmy do mostu kolejowego. Zwykle przekraczałem Wartę, jadąc drogą krajową, ale skoro był most, skracający dodatkowo dystans, to nie można było z niego nie skorzystać.
Dotarliśmy na kemping. Zaskakująco był prowadzony przez holenderskie małżeństwo, które 15 lat temu przyjechało do Polski w ramach wymiany miast partnerskich. Otworzyli w Polsce kemping w stylu holenderskim, dzieląc się kulturą i zwyczajami swojego kraju z gośćmi. W większości byli nimi obcokrajowcy, ale każdy jest mile widziany. Oby więcej takich gospodarzy.
Kategoria mikrowyprawa, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / wielkopolskie, terenowe, z sakwami, ze znajomymi, rowery / Fuji

Powrót atrakcji

  79.30  05:26
Od rana było gorąco. Nasz plan przebiegał niestety przez małą ilość cienia. Odwiedziliśmy grodzisko w Gieczu, szukaliśmy śladów kolei w Środzie Wielkopolskiej, oglądaliśmy kolejne dwory i pałace, wiatraki, a nawet aleję drzew. To był piękny dzień pełen atrakcji.
Kategoria mikrowyprawa, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / wielkopolskie, z sakwami, ze znajomymi, rowery / Fuji

Lawendowa wyprawa

  82.80  05:27
Zaplanowaliśmy z Anią niewielką, jak mogłoby się wydawać, wyprawę z sakwami. Ruszyliśmy rano. Mimo pochmurnej aury, słońce szybko zaczęło przeszkadzać. Po drodze było sporo atrakcji w postaci pałaców, dworów, parków, kościołów i pomników. Jeżdżąc samemu, nie przykładam wagi do tego, co fotografuję. Zwykle bardziej interesowało mnie przejechanie drogi z punktu A do punktu B i zobaczenie paru atrakcji zaplanowanych wcześniej lub zupełnie przypadkowych. Podczas tej wyprawy Ania pokazała mi, że można inaczej, bez pośpiechu, z dawką wiedzy. Było ciekawie.
Dotarliśmy do Lawendowych Zdrojów. Ostatnio byłem tam rok temu. Nowością był parking dla aut, bo te wcześniej zajmowały całą drogę. Spędziliśmy trochę czasu, korzystając z atrakcji. Zbliżająca się burza przyniosła przyjemne ochłodzenie, ale też groźbę opadu. Ruszyliśmy w jej przeciwnym kierunku. Deszcz nie był duży. Pozwolił przejechać się po parku w Czerniejewie. Problemem za to stały się jusznice deszczowe. Jeszcze nigdy nie widziałem ich tak wiele jednocześnie. Były tak agresywne, że strach pomyśleć, co stałoby się w razie potrzeby zatrzymania się, np. z powodu awarii. Koszmar.
Niestety jusznice nie odpuszczały, póki nie wyjechaliśmy z Lasów Czerniejewskich. Samo szczęście, że dotarliśmy na kemping i mogliśmy odpocząć.
Kategoria mikrowyprawa, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / wielkopolskie, terenowe, z sakwami, ze znajomymi, rowery / Fuji

Od Pietrowic do Opola

  102.36  06:36
Planowałem spędzić leniwą niedzielę i pojechać tylko do Nysy, ale spontaniczność tej podróży doprowadziła do tego, że wczoraj nie mogłem zarezerwować pociągu. Udało się złapać ostatni z Opola, więc zmieniłem plany i z pierwotnego pozostał tylko Prudnik, cobym nie jechał do Opola po własnym śladzie sprzed paru lat.
Zaskakująco namiot był dzisiaj suchy, więc nie musiałem martwić się suszeniem go przed powrotem do domu. Od rana było gorąco. Ruszyłem ku Czechom, by skrócić i oczywiście urozmaicić sobie drogę. Nie udało mi się znaleźć niczego do jedzenia – brak sklepów czy restauracji. Śniadanie musiało poczekać.
Chciałem chwalić Czechy za bardzo dobre drogi, ale szybko zmieniłem zdanie, bo niczym się nie różniły od tych w Polsce. Do tego było parę podjazdów. Nawet zaczęło się chmurzyć, ale nic z tego nie wynikło.
Szybko objechałem Prudnik, zjadłem śniadanie i ruszyłem na północ. Po chwilowym zachmurzeniu powrócił upał. Mozolnie jechałem na północ, nie mijając żadnych sklepów. Całe szczęście w porze obiadowej trafiłem na smażalnię pstrągów. Do tego upatrzyłem sobie trochę czereśni, bo chodziły za mną od paru dni, uśmiechając się przy prawie każdej drodze.
Robaki były dzisiaj niezwykle aktywne. Strząsałem je niemal garściami. Nawet gdy wjechałem do lasów co chwila coś mnie atakowało i kąsało. Co do lasów – albo było za gorąco, albo za mocno je przerzedzili z drzew, bo nie przynosiły orzeźwienia.
W Opolu miałem kilka godzin do pociągu. Jednak mogłem włączyć Nysę do planu. Pokręciłem się po mieście, pospacerowałem, zjadłem i w końcu wróciłem do domu. Zabrakło zaledwie 50 km do założonych 1000 km podczas tego urlopu. W końcu jednak przejechałem się za granicą, bo w zeszłym roku pierwszy raz od dziesięciu lat do tego nie doszło. Zostało mi trochę urlopu, więc z pewnością uda mi się jeszcze kilka razy wyskoczyć pod namiot.
Kategoria kraje / Polska, pod namiotem, Polska / opolskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, wyprawy / Velo Dunajec 2021, dojazd pociągiem, rowery / Fuji

Między śląskim i opolskim

  78.30  05:26
W nocy padało, ale rano wyszło słońce i mogłem choć trochę przesuszyć namiot. Niby miała być deszczowa aura, a słońce przypiekało nieznośnie. Przynajmniej miałem pod wiatr.
Ruszyłem Rowerowym Szlakiem Odry. Niestety nie spodobał mi się. Raz, że oznakowanie zostało częściowo zniszczone lub zdewastowane, a dwa – jakość wybranych dróg ma wiele do życzenia. Betonowe kratki czy tarka na szutrowej drodze (dostępnej de facto tylko dla obsługi polderu, więc aż dziwne, że droga została tak zniszczona) nie zachęcały do jazdy. Przez kiepskie oznakowanie nawet nie jestem pewien, jak długo tym szlakiem jechałem.
Znalazłem się w Raciborzu, który próbował być odrobinę prorowerowy, tylko zabrakło projektanta, który połączyłby tę sieć dróg (jedna była nawet dobrej jakości) i poprawił oznakowanie na istniejących chodnikach, które pewnie miały być drogami dla rowerów.
Było za gorąco, więc mój plan jazdy do Prudnika skróciłem i ruszyłem na najbliższy kemping, na którym byłem parę lat temu. Droga i tak była pełna górek. Trafiłem też na dwie polne drogi, po których zakurzyłem cały rower, włącznie z sakwami.
Zaskoczyła mnie droga krajowa nr 38. Prawie nikt nią nie jechał. Kiedyś ruch był większy. Kemping na szczęście też nie był zatłoczony, choć nie zabrakło imbecylów z głośną muzyką.

Kategoria kraje / Polska, pod namiotem, Polska / opolskie, Polska / śląskie, terenowe, z sakwami, wyprawy / Velo Dunajec 2021, rowery / Fuji

Hamuj! To Cieszyn

  75.57  04:53
Lało od samego rana. Podrzemałem dłużej, uzupełniłem dziennik i dopiero wtedy przestało padać. Ruszyłem na poszukiwania serwisu rowerowego. Całe szczęście jeden był w mieście. Serwisant nie miał wcześniej do czynienia z hamulcami mechaniczno-hydraulicznymi, ale od czego jest internet!? Diagnozą było zapowietrzenie układu. Usunięcie usterki miało zająć godzinę, więc w tym czasie mogłem poszukać poczty (z dwóch zaznaczonych na mapie tylko jedna istniała) i wysłać parę kartek.
Hamulce po naprawie były jak żyleta. Gdyby nie ciężki bagaż, mógłbym przelecieć przez kierownicę, bo tak delikatne zrobiły się. Tylko coś stukało i nie mogłem dojść przyczyny.
Wjechałem na szlak Wiślanej Trasy Rowerowej, który ciągnie się od Wisły do Gdańska po różnej jakości drogach. Kawałek był asfaltowy, ale potem zrobił się terenowy. Po deszczu zostało dużo błota, ale i kamienie tkwiące w glebie zniechęcały do jazdy.
Dojechałem po szlaku tylko do Skoczowa, bo dalej chciałem ruszyć na Cieszyn. Trochę się jednak wkopałem, bo droga była niesamowicie pagórkowata. Byłoby łatwiej, gdybym dojechał tam prosto z Ustronia.
Pojeździłem trochę po Cieszynie i przeskoczyłem na czeską stronę. Tam odkryłem przyczynę stukania i popędziłem do jedynego serwisu po poradę zanim zamknęliby. Poprzedni serwisant zdemontował hamulce, żeby nie zachlapać niczego olejem podczas odpowietrzania. Niestety zamontował hamulce za blisko osi i zaczęły zawadzać o szprychy. Myślałem, że mógłbym sam to poprawić, ale taka zmiana wymagała wyrównania ciśnienia. Mimo godziny zamknięcia serwisu, drugi serwisant pomógł mi i przesunął hamulec na swoje miejsce.
Pojechałem jeszcze obejrzeć rynek w Czeskim Cieszynie, bo nie zdążyłem z tego wszystkiego. Polska strona bardziej mi się podobała. Wróciłem, żeby rozejrzeć się za kempingiem, bo nie mogłem złapać sygnału. Było późno, więc nie szukałem daleko. Znalazłem w miejscowości nazywającej się jak rzeka przepływająca przez Cieszyn – w Olzie. Postanowiłem skrócić sobie drogę, jadąc przez Czechy.
Czeskie drogi były takie wygodne. Przynajmniej miałem szczęście do takich. Wjechałem nawet na szlak rowerowy nr 10, który biegł niemal do mojego celu. Nie miałem jednak mapy i zaplanowałem wrócić do Polski w Karwinie. Zanim tak się stało, złapała mnie ulewa, którą przeczekałem pod wiatą autobusową. Ulewy w tych okolicach są bardzo schematyczne: ostrzegawcze krople z nieba, gwałtowna ulewa i potem drobny deszcz przez kilkanaście minut. Szkoda, że zostaje tyle kałuż.
Droga w Polsce dłużyła się. Do tego pojawiło się parę podjazdów. Przynajmniej mogłem coś zjeść, bo nie miałem koron, żeby się gdzieś tam zatrzymać.
Już z daleka słyszałem mój kemping. Myślałem, że to chwilowe, ale ktoś wpadł na debilny pomysł urządzania dyskoteki na kempingu. Drugi najgorszy nocleg tej wyprawy (zaraz po ślimakowisku w Krakowie).
Kategoria kraje / Czechy, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / śląskie, z sakwami, za granicą, wyprawy / Velo Dunajec 2021, rowery / Fuji

Nie tylko Babia Góra nie w humorze

  97.33  06:45
Cóż, wszystkie najlepsze atrakcje tego wyjazdu za mną. Miałem jeszcze w planach małą pętlę beskidzką, ale pogoda i problemy techniczne wybiły mi ten pomysł z głowy.
Nad ranem popadało, ale nie tyle, co prognozowali. Niebo pełne chmur, temperatura idealnie niska zachęcały do jazdy. Mogłem założyć coś, gdyby zrobiło mi się zimno, a nie ciągle ten upał i brak ucieczki od niego.
Jedyny sklep po drodze był zamknięty, ale trafiłem na karczmę, gdzie śniadanie podawali w formie bufetu. Najadłem się do syta i ruszyłem… pod górę. Miałem do pokonania Przełęcz Krowiarki, sąsiadkę Babiej Góry. W pewnym momencie zaczęło lać. Jedynym schronieniem były drzewa, ale nie na długo. Przestałem w takim prysznicu, aż złagodniało i ruszyłem w nadziei znalezienia wiaty. Nic z tego – ani na przełęczy, ani w drodze na dół. No dobrze, trafiłem na wiatę autobusową, ale akurat wyjechałem spod chmury i nie padało. Mogłem opóźnić śniadanie i może nie zmókłbym.
Miałem do przejechania kolejne góry i kombinowałem jak koń pod górę. Mój początkowy plan zakładał, że stracę jeszcze 100 m wysokości i na spokojnie wzdłuż zabudowań podjadę pod Przełęcz Klekociny, ale nie podobał mi się ten spadek, więc znalazłem inną drogę. Pierwszy błąd, bo była bardzo stromo. Droga asfaltowa szybko urwała się i została bardzo kamienista, po której nie dało się jechać, więc ciągnąłem rower. Nagle lunęło, droga powoli zaczęła zamieniać się w potok. Odstałem swoje, aż najgorsze przeszło i kontynuowałem swoje tarapaty. Po drodze zalewanej górską wodą dało się częściowo iść (nadal nie było mowy o jeździe), ale buty przemoczyłem i wybrudziłem jak nigdy. Ostatecznie zaliczyłem jakąś górę i musiałem z niej zejść, by dotrzeć do skrzyżowania na przełęcz, więc ten „skrót” jeszcze dorzucił mi przewyższeń.
Wysiadły mi hamulce. W poniedziałek, po zjeździe z Woli Kroguleckiej, zaczęły gorzej hamować, ale teraz niemal kompletnie odmówiły współpracy. Najszybciej mogłem zatrzymać się na drzewie. Musiałem rower sprowadzać po kolejnych drogach będących jednocześnie korytami strumyków.
Dotarłem do skrzyżowania, na które wjechałbym bez potrzeby prowadzenia roweru, gdybym nie kombinował. Było tam dużo domów, więc pewnie znalazłbym jakieś chronienie przed deszczem. A skoro o nim mowa, to w końcu ustał. Do przełęczy prowadziły droga szutrowa oraz żółty szlak rowerowy. Na górze przywitało mnie słońce.
Problem z hamulcami to dopiero początek przygód. Musiałem teraz zjechać z przełęczy, a właściwie zejść, bo zakręty kryły różne niespodzianki, na które nie chciałem wpaść. Tak doszedłem do miejsca, gdzie droga stała się łagodniejsza i mogłem bez większych obaw jechać, zaciskając ręce na klamkach, aby nie rozpędzić się za mocno.
Pokonanie gór zajęło mi tyle czasu, że odezwał się głód, więc zatrzymałem się w kolejnej dziś karczmie, gdzie zamówiłem urodzinowy, a dodatkowo ulubiony, deser – jabłecznik. Chociaż mrożona kawa też wyszła im bardziej jak deser niż kawa.
Przez Węgierską Górkę i Cisiec biegła ulica Trakt Cesarski. Dawniej dopuszczona do ruchu mieszkańców i rowerzystów, ale przez budowę tunelu została zamknięta i intensywnie rozjeżdżana przez ciężki sprzęt. Znalazłem objazd po drogach dla pieszych i rowerów. Niestety zaprojektowanych i zrealizowanych koszmarnie. W dodatku drogi biegną wśród toksycznego barszczu Sosnowskiego lub Mantegazziego. Sporo ich widziałem przez parę ostatnich dni.
Dojechałem do Milówki. Chciałem zrobić jakieś ładne zdjęcie wiaduktu, ale z mojej drogi nie dało się go dostrzec.
Kierowałem się do Wisły, ale coś mnie podkusiło, żeby przejechać przez góry (podjazdu i tak nie ominąłbym). Na szczęście najpierw asfaltem, potem szutrami udało mi się wjechać kawał drogi. Tylko jeden stromy odcinek musiałem pchać rower. Potem wróciły kłopoty. Co bardziej stromy zjazd musiałem prowadzić rower, aż dotarłem do głównej drogi. Powoli się ściemniało. Jechałem, zaciskając klamki hamulców, bo jakieś minimalne opory jeszcze stawiały, ale częściej hamowałem nogami, ścierając sobie podeszwę, a nie skórę na asfalcie.
Tak powolnym tempem udało mi się dostać do Ustronia. Była godz. 22, gdy dotarłem na kemping w agroturystyce, ale właściciel jeszcze był na nogach i mogłem się rozbić. Co za dzień.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / małopolskie, Polska / śląskie, terenowe, z sakwami, po zmroku i nocne, wyprawy / Velo Dunajec 2021, rowery / Fuji

Velo Dunajec z Tatrami w tle

  117.84  06:53
Czwarty i ostatni dzień na szlaku Velo Dunajec. Upał dokuczał od świtu. Nad ranem padało, więc szybko przesuszyłem namiot przed wyjazdem. Nie chciałem powtarzać podjazdu z wczoraj wzdłuż jeziora, więc pojechałem główną drogą. Ostatecznie podjazd i tak zaliczyłem, ale nachylenie było odczuwalnie mniejsze. Pomyśleć, że szlak miał być łagodny od Zakopanego do ujścia Dunajca.
W Nowym Targu sporo się działo. Na dzień dobry remont mostu i brak przejazdu dla rowerzystów. Musiałem trochę nagiąć przepisy. Potem szlak gdzieś przepadł i gdyby nie mapa, nie trafiłbym na jego kontynuację za miastem. Za to w mieście pełno było oznaczeń Szlaku wokół Tatr. Słyszałem o nim, ale nie spodziewałem się, że już powstał.
Dunajec rozdzielił się na Dunajec Czarny i Dunajec Biały. Szlak kontynuował wzdłuż tego drugiego. Skończyły się też wygody. Jechałem drogami, ale głównie o niewielkim natężeniu ruchu.
Tatry były od jakiegoś czasu szare. Najpewniej od deszczu, który w końcu dopadł i mnie. Na szczęście nie padało długo, a po paru kilometrach wjechałem na kompletnie suche nawierzchnie.
Dotarłem do Zakopanego. Nie znalazłem oficjalnego końca szlaku. Szkoda, że przy drodze nie ma żadnej wzmianki o jego istnieniu (chyba że pojawi się po ukończeniu wszystkich odcinków). To byłby piękny szlak, ale popełniłem błąd, pokonując go w upalne lato. Nie chciało mi się przez to odbijać do żadnych atrakcji.
Nie podobało mi się w Zakopanem. Uciekłem wzdłuż Czarnego Dunajca do Chochołowa. Tam odbiłem na Szlak wokół Tatr, który na sporym odcinku biegł po nasypie dawnej linii kolejowej. Bardzo malownicza trasa, choć asfalt w paru miejscach okropnie przypominał tarkę. W sumie ciężko się jechało z widokiem Tatr za plecami, gdy co chwila trzeba było się zatrzymać na kolejną porcję zdjęć. Mogłem tak jechać do Nowego Targu, ale wolałem uciekać. Prognozy deszczu na najbliższe dni nie cieszyły mnie. Pojechałem drogami wojewódzkimi na zachód, zatrzymując się na spokojnym kempingu pod Babią Górą.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / małopolskie, setki i więcej, z sakwami, po dawnej linii kolejowej, wyprawy / Velo Dunajec 2021, rowery / Fuji

Pieniny na Słowacji

  83.15  05:13
Obudziło mnie słońce, które zrobiło w namiocie piekarnik. Na niebie było mnóstwo chmur. Wyglądało na to, że popada, ale nic takiego – smażyło od rana. Gdy zostawiłem na chwilę rower na słońcu, termometr nagrzał się do 43 °C.
Trafiłem na szlaku na dwie prace drogowe. Jedna oznaczona, druga bez żadnego znaku. Obie udało się obejść bokiem. Widziałem też dwa mosty, które chyba jeszcze nie zostały oddane do użytku. Na obu były prowadzone prace wykończeniowe, z czego na pierwszym nie było znaków, więc rowerem nie wjechałbym, a na drugi prowadziła gwardia nowiuśkich znaków (co dziwne, firma wykonawcza użyła niestandardowych oznaczeń szlaku – VD zamiast loga Velo Dunajec) i brak zakazu, więc prace drogowe były prowadzone bezprawnie.
Dotarłem do Pienińskiego Parku Narodowego. Już od samego wjazdu było przepięknie. Po drodze poruszało się mnóstwo pieszych i rowerzystów. Mokra nawierzchnia oznajmiała, że wcześniej mocniej popadało. Tunele drzew przynosiły ulgę od prażącego słońca. Nawet nie wiem kiedy przekroczyłem granicę. Po drugiej stronie było dużo kamieni i błota, ale też pięknych widoków. Migawka aparatu co chwilę pracowała. Słyszałem tylko język polski, a co chwila ktoś robił wyścigi wśród turystów zamiast sycić się pięknem natury.
Chmury już od Pienin groźnie wyglądały, aż tuż przed Jeziorem Czorsztyńskim rozpadało się. Całe szczęście nie trwało to długo. Pojechałem od razu na pobliski kemping.
Kategoria kraje / Polska, kraje / Słowacja, Polska / małopolskie, terenowe, z sakwami, za granicą, pod namiotem, wyprawy / Velo Dunajec 2021, rowery / Fuji

Elo i EV11

  136.93  07:52
Kontynuowałem jazdę trasą „elo”, jak sugerowały wyblakłe znaki na drodze (lub Velo Dunajec wedle znaków pionowych). Skwar dokuczał od samego rana.
Pojawiły się pierwsze nieukończone odcinki. Myślałem, że cały szlak został w pełni wybudowany i jedzie się nim cały czas w górę lub w dół, w zależności od kierunku, ale potem poczułem na własnej skórze, jak bardzo był on w planach na najbliższe lata. Bolały mnie dłonie od nierówności na wałach pokrytych trawą. Przynajmniej było skoszone. No i dowiedziałem się, że w Polsce żyją cykady, bo parę odezwało się przy Dunajcu. Gatunek w tym rejonie określany jest jako piewik gałązkowiec. Nawet warto było zboczyć z asfaltów.
Trafiłem na jeszcze kilka objazdów. Z pierwszego nie skorzystałem, bo drogę dało się pokonać na gravelu. Na drugim przegapiłem zjazd na wał rzeczny i pojechałem według objazdu. Trzeci niby skracał drogę, ale podjazd mnie zniechęcił i pojechałem po bardziej płaskim. Droga, co prawda, była drogą krajową, ale dało się jechać po chodniku.
Miałem skorzystać z promu, ale mieli przerwę techniczną. Tak zacząłem rozglądać się za jedzeniem, że objechałem Jezioro Czchowskie i przeprawa promowa stała się zbędna. Zaoszczędziłem czas i znalazłem jedzenie.
Wjechałem na niedawno oddany odcinek szlaku o równiutkiej nawierzchni, a nawet wśród atrakcji pojawił się bród. Nurt był na szczęście niewielki, tylko poruszało się tamtędy zbyt wiele pojazdów, które zostawiły dużo błota.
Nad Jeziorem Rożnowskim zrobiło się pagórkowato. Przypadkiem pojechałem objazdem i zaliczyłem dużo przewyższeń. Aż ciekawe, czy oryginalnie planowana trasa będzie miała tyle podjazdów.
Za Nowym Sączem, który miał mnóstwo wygodnych dróg (nawet kilka w cieniu), odbiłem trasą EuroVelo 11. Towarzyszyła mi ona od kilkudziesięciu kilometrów i biegła w kierunku platformy widokowej na Woli Kroguleckiej. Podjazd wykończył mnie strasznie. Musiałem zatrzymać się kilka razy w cieniu. Byłoby dobrze, gdyby nie ten upał.
Na górze było lepiej, jakby chłodniej. Do tego trochę wiało (a jakby inaczej?). Porobiłem kilka zdjęć i ruszyłem w dół. Chciałem zbadać jedną drogę i trochę się wkopałem. Zaczęło być tak stromo, że musiałem ściskać hamulce z całych sił, by się w ogóle zatrzymać. Jakie miałem szczęście, że nic nie jechało, bo było strasznie wąsko. Hamulce zaczęły śmierdzieć, a tarcze jakby zmieniły kolor. Dałem im czas na ostygnięcie, ale zacząłem odnosić wrażenie, że droga hamowania wydłużyła się. Trochę jak pierwszego dnia podczas używania klocków.
Na chwilę wróciłem na szlak, bo po drodze minąłem znak drogowy pola namiotowego, ale odwiedzone miejsce tak zarosło, że aż dziwne, iż nikt jeszcze nie usunął znaku. Ruszyłem w kierunku innego kempingu. Po drodze chciałem zjeść w restauracji, ale popełniłem błąd, planując zatrzymać się w ostatniej na mapie. Miejsce wyglądało na zamknięte, więc improwizowałem w kilku słabo zaopatrzonych sklepach.
Kemping okazał się półdzikim polem namiotowym. Właściciel odpowiedział mi, że niedawno ruszył z pracami. Toalety i prysznice były w budowie, czego się nie spodziewałem. Przynajmniej cena nie wiała absurdem.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / małopolskie, setki i więcej, z sakwami, wyprawy / Velo Dunajec 2021, rowery / Fuji

Kategorie

Archiwum

Moje rowery