Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

setki i więcej

Dystans całkowity:61323.98 km (w terenie 5379.79 km; 8.77%)
Czas w ruchu:3181:59
Średnia prędkość:19.03 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:413759 m
Maks. tętno maksymalne:150 (76 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:175271 kcal
Liczba aktywności:462
Średnio na aktywność:132.74 km i 6h 58m
Więcej statystyk

Pierwszy tunel

  102.15  07:24
Zmierzch tu późno zapada, bo o godz. 22 było jeszcze widno. Porządnie lunęło w środku nocy. Aż martwiłem się, czy namiot to wytrzyma. Ulewa do rana ustała, a namiot spisał się. To już w Austrii padało mocniej, kiedy jeden szef zaczął przeciekać (pomijam, że obudziłem się wtedy w kałuży).
Drugi dzień wyprawy przyniósł kolejne niespodzianki. Było pochmurno z temperaturą 12 °C. Przynajmniej wiatr był mniej odczuwalny. Wjechałem na kolejną drogę na nasypie dawnej linii kolejowej, choć wysypaną szutrem. Tam też przejechałem przez pierwszy w Norwegii tunel, więc mogę uruchomić licznik pokonanych tuneli.
Wyglądało na to, że było jakieś święto, bo żaden market nie był otwarty. Śniadanie zjadłem na stacji benzynowej. Hamburger za 100 koron, ale była to najsmaczniejsza kanapka, jaką jadłem. Znalazłem też butlę z gazem – 150 koron, o 50% drożej niż w markecie, ale nie mogłem ryzykować brakiem kolacji, skoro wszystko pozamykane.
Od czasu do czasu kropiło. W południe temperatura skoczyła do 17 °C. Trafiłem na pierwsze krawężniki, więc wczoraj za mocno zachwalałem Norwegię, bo miejscami nie różni się od Polski. Wjechałem na pierwszą drogę dla rowerów, a myślałem, że są tu tylko współdzielone ciągi pieszo-rowerowe, analogicznie do braku przejazdów dla rowerów. Minąłem też pierwszego sakwiarza. Za to rowerzystów spotkałem każdego rodzaju.
Po południu temperatura przekroczyła 22 °C, bo pojawiło się nieznośne słońce (choć lepsze to niż deszcz). Było tak gorąco, że zmieniłem buty na lżejsze. Wiozę około 45 kg majdanu według wagi na lotnisku (z rowerem), ale mam raczej wszystko, co potrzebne. Już nawet zdążyłem zaszyć rozdarte spodnie.
Za miastem Drammen wjechałem na Krajowy Szlak Rowerowy nr 4. Wydawał się przyjemny, póki nie zmienił się w szuter i nie poleciał jakimiś górami. Aż zacząłem rozważać powrót i jazdę okrężną drogą. Wytrwałem i znalazłem po drodze kilka atrakcji. Gdyby nie mój ograniczony czas, to może zobaczyłbym jeszcze więcej.
Szlak biegł wciąż po szutrach. Pojawiła się informacja, że dalej prowadzi po prywatnej drodze lub ziemi (nawet się nie zatrzymałem, żeby dokładnie przetłumaczyć tabliczkę z norweskiego), ale były to olbrzymie połacie lasów. Akurat trafiłem na właściciela tych ziem, który był tak miły, że zaproponował mi rozbić się nad rzeką. Niestety otrzymana instrukcja dojazdu była zbyt ogólna, bo nic nie znalazłem, więc rozbiłem się na cichej polanie niedaleko drogi.
Kategoria kraje / Norwegia, za granicą, z sakwami, wyprawy / Nordkapp 2022, terenowe, setki i więcej, pod namiotem, po dawnej linii kolejowej, góry i dużo podjazdów, rowery / Fuji

Wiosenna puszcza

  124.21  05:20
Gdzie ja mogę ruszyć, jak nie na mój ulubiony szlak w Puszczy Noteckiej? Już po raz 17 od momentu jego odkrycia, jeśli dobrze policzyłem wpisy. Słońce prażyło na niebie, ale chłodny wiatr przynosił względną ulgę.
Najpierw pojechałem sfotografować to, co rzuciło mi się ostatnio w oczy. Na Malcie był jakiś bieg, przez który zamknęli drogę dla rowerów, ale widziałem na niej więcej rowerzystów i – typowo – pieszych niż biegaczy. Przy Żurawińcu sprawdziłem drogę dla rowerów, która okazała się szutrówką. W sumie lepsze to niż wąska ścieżka, która tam zawsze zarastała, gdy jeszcze mieszkałem na Piątkowie.
W Suchym Lesie trafiłem na kwitnącą glicynię, która w Japonii jest popularna o tej porze roku. Na szlaku w puszczy po raz pierwszy zatrzymałem się w mobilnej gastronomii, żeby nawodnić się i zjeść gofra. Kolejka nie była jakaś długa, jednak dwie osoby na obsłudze to jednak za mało.
Doigrałem się i miałem pierwszą wywrotkę na nowych wpinanych pedałach. Zatrzymałem się w ostatniej chwili na szutrówce, gdy zauważyłem możliwość odbicia na boczną drogę. Rower i aparat tylko się zakurzyły, ale nogę sobie zdarłem. Nie zapakowałem apteczki, ale wygrzebałem z sakwy chusteczki nawilżane, żeby przynajmniej oczyścić rany.
W Szamotułach Garmin wyłączył się po raz drugi. W tym samym miejscu, co ostatnio. Chyba powstał tam martwy punkt, jakie pojawiły się na mapie Poznania w starym Garminie. Na razie to pierwsze miejsce, na które się nadziałem, ale na pewno nie ostatnie. Mam nadzieję, że to tylko debilna luka w oprogramowaniu i że ją kiedyś załatają.
Kategoria kraje / Polska, po dawnej linii kolejowej, Polska / wielkopolskie, Puszcza Notecka, setki i więcej, rowery / GT

Włodawski deskal

  124.38  06:49
Rozważałem wycieczkę z udziałem pociągu, ale ostatecznie nie chciało mi się wstawać przed piątą. Cienko w tych stronach z wygodnymi połączeniami kolejowymi. W zeszłym roku odkryłem deskale. Widziałem jeden w Wielkopolsce, do lubelskiego też chciałem dojechać, ale wybrałem wtedy zły dzień. W końcu zdecydowałem się pokonać całą trasę do Włodawy, gdzie znajdował się najbliższy deskal.
Wczoraj trochę popadało. Dzień był częściowo pochmurny i ciepły. Wiało z północy, nieco mocniej niż się spodziewałem. Od Sawina spróbowałem jechać drogą wojewódzką, bo lokalna sieć dróg to istny labirynt. Kompletnie nie opłaca się nimi jechać na długie dystanse.
Pomyślałem, żeby na chwilę zjechać z głównej drogi. Niestety skręciłem za wcześnie. Chcąc wrócić na właściwy tor bez zawracania, wjechałem do lasu. Z początku obiecujące drogi okazywały się drogami zrobionymi pod wycinkę drzew i kończyły się na bagnach i mokradłach. Wróciłem do punktu wyjścia, a potem do wojewódzkiej. Przynajmniej widziałem kolejnego łosia i kilka zaskrońców. Aż dziwne, że przez 30 lat nie miałem takiego szczęścia.
Skusił mnie napis Żółwiowe Błota w Garminie. Niestety tym razem pokonała mnie piaszczysta droga, a do rezerwatu i tak pewnie nie dojechałbym, bo nikt jeszcze nie wyrysował szlaków ani nawet dróg na mapie, więc jak zwykle jeździłbym po omacku.
Dojechałem do Włodawy. Deskala nawet nie musiałem szukać, bo sam się odnalazł. Dół wyglądał kiepsko, bo jak to w mieście, ktoś wysmarował głupoty na budynku i pewnie zamalowywali je na szybko w dniu powstania dzieła. Deskal powstał z okazji Festiwalu Trzech Kultur.
Objechałem kawałek centrum. Zobaczyłem trzy świątynie różnych kultur, rzuciłem okiem na polsko-sowiecki pomnik, obecnie wysmarowany czerwoną farbą i szpecący widok rewitalizowanego (czyt.: zalanego betonem) rynku.
Ruszyłem w kierunku dworca PKP, jak sugerowało kilka znaków w mieście. Kursy pasażerskie są realizowane zaledwie parę razy w roku, ale najwidoczniej nie przeszkadza to w posiadaniu własnych znaków. Nie chcąc wracać po własnym śladzie spod dworca, pojechałem leśnymi drogami. Tak mnie wywiodły wgłąb lasu, że zacząłem jechać po omacku, znów trafiając na bajorka. Zatrzymała mnie nawet straż graniczna, bo szukali kilku nielegalnych imigrantów. Dostałem wizytówkę, żeby dać znać w razie dostrzeżenia czegoś.
Trafiłem na czerwony szlak rowerowy, który biegł do trójstyku granic (byłby moim czwartym trójstykiem), ale miałem dość terenu, więc zostawiłem tę atrakcję na okres funkcjonowania linii kolejowej Chełm – Włodawa.
Sobibór mnie przestraszył, bo dowiedziałem się, że zimą był zakaz poruszania się po miejscowościach przygranicznych, a ktoś nie zdjął znaku, który wciąż niepokoi przejezdnych.
W Woli Uhruskiej wjechałem na wzgórze widokowe. Była też niewielka wieża widokowa, ale obwiązana łańcuchem i raczej nie pokazywała wiele ponadto, co było widać między drzewami. Potem trochę pobłądziłem po lokalnych wzgórzach. Spotkałem dwa psy. Jeden bardzo sympatyczny, drugi szczekacz. Ten sympatyczny brał pyskiem za fraki szczekacza, żeby się na mnie nie rzucał. Na koniec przejechałem się przez kawałek lasu w Chełmskim Parku Krajobrazowym.

Kategoria Chełmski Park Krajobrazowy, kraje / Polska, Polska / lubelskie, setki i więcej, terenowe, rowery / Trek

Przez Skierbieszowski Park Krajobrazowy

  106.00  05:53
Wyciągnąłem mojego Treka, bo od zimy trochę zardzewiał i musiałem go odratować. Wilgotna szopa mu zdecydowanie nie służy. Przydałby się własny garaż.
Na dzisiaj zaplanowałem zobaczyć wąwozy pod Krasnymstawem. Pogoda była niezmienna od kilku dni, tylko temperatura coraz wyższa. Powoli coraz ciężej się jeździ, a słońce, nie wiedzieć kiedy, zdążyło opalić mi pół twarzy.
Miałem jechać bocznymi drogami, ale coś mnie podkusiło, żeby zobaczyć przylaszczki w lasach pod Zawadówką. Zamiast nich ujrzałem wykarczowany las wzdłuż leśnej drogi, którą wyremontowali jesienią.
Dojechałem do Skierbieszowskiego Parku Krajobrazowego. Najpierw odnalazłem ruiny zamku Trojanów, potem rzuciłem okiem na pałac Kickich i ruszyłem pieszym szlakiem, który po wzgórzach doprowadził mnie przez kilka punktów widokowych do miejsca, które opisane zostało jako początek Drogi św. Jakuba. Prawdopodobnie z inicjatywy lokalnego hotelu, który także stworzył sieć szlaków mylnie oznaczonych muszlą – z początku myślałem, że tam faktycznie przebiega ten właściwy szlak.
Rzuciłem jeszcze okiem na pobliski wąwóz, który był strasznie grząski, więc nie odkryłem go całego. W dodatku skończył mi się zapas wody, więc zrezygnowałem z planu objechania okolicy w poszukiwaniu większej liczby wąwozów i zacząłem rozglądać się za wodą. Ludzie gdzieś się pochowali, ale za to udało mi się znaleźć czynny sklep. Chyba jedyny w całym powiecie.
Do Chełma wróciłem częściowo po szlaku Green Velo, częściowo po rozlatującej się pierwszej w mieście drodze dla rowerów. Wyjątkowo dzisiaj spadło o kilka kropel więcej niż podczas ostatniej wycieczki.
Kategoria kraje / Polska, Polska / lubelskie, setki i więcej, terenowe, rowery / Trek

Ścieżka przyrodnicza „Perehod” i inne

  126.52  06:27
Wziąłem urlop, bo planowałem pojechać na majówkę na południe, ale prognoza pogody mnie zniechęciła. Nie byłem odpowiednio przygotowany, więc zmieniłem plany. W zamian pojechałem w najbardziej oczywiste miejsce, czyli do Poleskiego Parku Narodowego.
Wiało z północnego-wschodu. Z początku niebo było prawie bezchmurne, ale szybko się to zmieniło. Temperatura wahała się od 14 do 18 °C w zależności od tego, czy było widać słońce. Niestety z tych chmur szybko zaczęło kropić. Na szczęście nic poważnego, więc nawet nie zmieniałem ubrań.
Widoki po drodze były bardzo wiosenne. W Chełmskim Parku Krajobrazowym widziałem mnóstwo bagienek i jeszcze więcej zawilców. Przy platformie widokowej w Poleskim Parku Narodowym zdziwiły mnie liczne pszczoły przy domku dla owadów. Dopiero po chwili zwróciłem uwagę, że pszczoły chowały się w zakamarkach każdej struktury drewnianej w pobliżu. Potem przyszła ulewa, przed którą pszczoły awaryjnie szukały schronienia. Deszcz trwał krótko, choć zrobiło się parę kałuż.
Dojechałem do ścieżki „Czahary”. Rok temu było zdecydowanie bardziej jesiennie. Tym razem widziałem tam pierwsze zwierzęta, a także kilka kwiatów. Za każdym razem jest inaczej. Może kolejną wizytę uda mi się zaplanować na lato.
Pojechałem wgłąb parku i wszedłem na ścieżkę „Dąb Dominik”, po której ostatnim razem przeszedłem w pośpiechu tuż przed zmierzchem. Tym razem słońce przedzierało się między chmurami, więc miałem dużo czasu na spacer. Do tego nie było ludzi, bo to środek tygodnia. Zwierząt niestety też nie dostrzegałem, zwłaszcza żółwi błotnych, u których trwa teraz okres godowy.
Miałem dylemat, czy jechać dalej, a jeśli tak, to do której ścieżki, bo jeszcze nie widziałem dwóch. Wypadło na ścieżkę przyrodniczo-historyczną „Obóz Powstańczy”. Niestety przegapiłem skręt i gdy zorientowałem się o pomyłce, byłem już za daleko. Zdecydowałem się dojechać do ścieżki przyrodniczej „Perehod”. Ścieżka była ładna (pomijając chmary komarów i nierówną drogę), widziałem kilka ptaków, nawet czaplę białą, ale brakowało mi drewnianych kładek, które są obecne na wszystkich innych ścieżkach w parku. Oczywiście to tylko moje widzimisię, bo kładki ładnie wychodzą na zdjęciach, a park ma na celu ochronę przyrody.
Wydostanie się z parku nie było najwygodniejsze. Wjechałem na ścieżkę rowerową „Mietiułka”, po której jeździłem od strony północnej. Południowa część była koszmarnie nierówna, bo nikt nie ujeździł tej drogi, jak na odcinku północnym, gdzie jest droga prowadząca do domostw. Do tego nad drogą latały chmary komarów, których nie dało się ominąć. Jedyne szczęście, że to były samce, więc mnie nie pogryzły.
Wyjechałem z parku. Nie chciałem pchać się najkrótszą drogą przez Łąki Krychowskie, więc z wiatrem pojechałem do Urszulina, a potem prosto do domu zanim zrobiło się ciemno.
Kategoria Chełmski Park Krajobrazowy, kraje / Polska, Poleski Park Narodowy, Polska / lubelskie, setki i więcej, terenowe, rowery / Fuji

Zielonka wokół niedzieli

  113.78  04:54
Było cieplej niż wczoraj. Miało wiać mniej, a odnosiłem wrażenie, że nic a nic się nie zmieniło. Postanowiłem przejechać się wokół Puszczy Zielonka. Kolejny dzień bez przygód.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, Puszcza Zielonka, setki i więcej, rowery / GT

Sobotnia puszcza

  123.67  05:12
Mimo wiatru z północy ruszyłem na północ, do Puszczy Noteckiej, żeby przejechać po moim ulubionym szlaku. Tym razem jednak odwrotnie niż zwykle, bo ze Stobnicy do Obornik. Z początku było chłodno, ale szybko się rozgrzałem. Wiatr też mocno nie przeszkadzał. Najwyżej utrudnił jazdę na kilku otwartych przestrzeniach. Kwiatów mijałem coraz więcej, choć sporo zdążyło przekwitnąć.
Kategoria kraje / Polska, po dawnej linii kolejowej, Polska / wielkopolskie, Puszcza Notecka, setki i więcej, rowery / GT

Nadwarciańskie przedwiośnie

  109.12  06:11
W końcu udało mi się kupić bilety na pociąg (do tego pociąg był w połowie pusty w porównaniu do ostatniej próby), więc znalazłem się w Kostrzynie. Była świetna pogoda: pochmurno, umiarkowana temperatura, wiatr w plecy.
Na pierwszy cel wybrałem Dąbroszyn. Dostałem się tam po jeszcze znośnych drogach dla rowerów. Po drodze minąłem kilka kwitnących drzew. Przejechałem się po dąbroszyńskim parku pałacowym w poszukiwaniu ruin Świątyni Zofii. Nic ciekawego po niej nie zostało. Zachowała się za to wyremontowana Świątynia Cecylii z rzeźbą Chronosa. Jedynie dojście zostało utrudnione przez wciąż nieusunięte wiatrołomy.
Moim głównym celem był Park Narodowy „Ujście Warty”. Miałem dotrzeć do drogi na wale przeciwpowodziowym, aby dostać się do ścieżki biegnącej po drewnianej kładce, ale wpadłem na lepszy pomysł i zrobiłem zygzak, poznając większy obszar parku. Na przykład, wzdłuż Bobrowej Drogi ostało się zaledwie kilka drzew. Dużo zostało powalonych przez bobry. Ciekawe, że ślady wyglądały na świeże. Tak jakby bobry wkroczyły tam relatywnie niedawno. Spotkałem kilka stad saren i jeleni, wśród ptactwa dominowały łabędzie, a gęsi tym razem niemal nie widziałem. Kaczki z kolei były najbardziej płochliwe, ale zauważyłem, że one już tak mają.
Po spacerze na drewnianej ścieżce wróciłem na szlak wzdłuż Warty. Nie zmienił się wiele. Jedynie woda opadła o jakieś pół metra. Pojechałem prosto do Świerkocina, bo zrobiłem się głodny. Chyba wciąż mogę rozważać powrót do tego parku latem, bo zimowe i wczesnowiosenne krajobrazy już mam utrwalone w pamięci.
Chciałem zobaczyć architekturę nadwarciańską, o której czytałem na początku roku. Wybrałem tylko kilka miejscowości ze względu na ograniczony czas. Mimo to minąłem kilka ładnych szachulców, a także sporo zaniedbanych i sypiących się budynków. Nawet trafiły się okazy w nowym budownictwie.
Pozostała ostatnia atrakcja na dzisiaj. Niestety zakładałem, że nie zdążę przed zmrokiem, więc pojechałem prosto na nocleg. Po drodze wpakowałem się na drogę z kocich łbów, typowy urok ziemi lubuskiej, a potem jeszcze na asfalt w formie sera szwajcarskiego. Przynajmniej liczba wzgórz była mniej straszna niż się obawiałem.

Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, mikrowyprawa, Polska / lubuskie, setki i więcej, terenowe, rowery / Fuji, Park Narodowy „Ujście Warty”

Alternatywna Bydgoszcz

  122.71  06:42
Pierwotnie planowałem wrócić nad ujście Warty, ale gdy przed wyjściem zabrałem się za rezerwację biletu na pociąg, widziałem tylko miejsca stojące, a na rower mogłem tylko pomarzyć. Szybko wymyśliłem inny plan i z powodzeniem dorwałem bilety. Tak znalazłem się w Bydgoszczy.
Poranek był chłodny, ale jazda szybko to zmieniła. Specjalnie ubrałem się cieplej w obawie przed przymrozkami, a niemal się „gotowałem”, gdy temperatura dobijała do 12 °C. Najgorsze, że nie zabrałem niczego lżejszego, więc musiałem trochę pocierpieć.
Wydostanie się z Bydgoszczy było nie lada wyzwaniem. Remonty, nierówne drogi, niespójne oznakowanie. Coś jak w Pile, tylko na większą skalę.
Za Wisłą odwiedziłem pierwszy punkt z listy, dla której wymyśliłem tę wycieczkę. Był nim zespół pałacowo-parkowy w Ostromecku. Park zieleniał od bluszczu pokrywającego niemal każde drzewo. A pałace, cóż, tylko sfotografowałem. Czas mnie gonił, bo Bydgoszcz niecnie mnie z niego ograbiła.
Następna stacja: Chełmno. Pojechałem szlakiem Wiślanej Trasy Rowerowej, odcinkiem prawobrzeżnym, bo była tam gmina, której nie odwiedziłem. Na miasto nie poświęciłem wiele czasu, bo to moja druga wizyta tamże. Z pewnością warto będzie wrócić dla architektury.
Kolejne były mosty kolejowe nad Wdą. Obfotografowałem je ze wszystkich stron. Był to również ostatni punkt dnia. Dalej myślałem o zatrzymaniu się w Tleniu, bo kiedyś spodobał mi się pensjonat z tematycznymi pokojami. Zmieniłem zdanie, żeby polecieć jak najdalej na zachód. Widziałem złotą godzinę, smog, zapadł zmrok, temperatura diametralnie spadła do -1,5 °C. Do tego oberwało mi się, bo wymyśliłem sobie skrót. Wiódł on przez las, a tam piaszczyste drogi mi dopiekły. Dotarłem do celu później niż planowałem – w godzinę zamknięcia hotelowej restauracji, ale kucharze zgodzili się coś dla mnie przyrządzić.

Kategoria dojazd pociągiem, góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, mikrowyprawa, po zmroku i nocne, Polska / kujawsko-pomorskie, setki i więcej, terenowe, rowery / Fuji

Na zachód

  127.20  06:46
Pierwsza w tym roku mikrowyprawa, która chodziła za mną od stycznia. Zaczęła się pechowo, bo z przyzwyczajenia zresetowałem ustawienia w nowym Garminie. Pozmieniali kilka rzeczy (parę naprawili, ale też usunęli profil wysokości i statystykę maksymalnej wysokości) i opcja czyszczenia poprzedniej wycieczki znalazła się w innym miejscu. Na szybko skonfigurowałem go ponownie i mogłem ruszać na zachód.
Było pochmurno i musiałem walczyć z wiatrem. Do tego kondycja gdzieś uciekła, bo ciężko się jechało. Poleciałem przez Buk. Potem w Wąsowie trafiłem na pałac Hardta oraz zabytkową zabudowę. Przegapiłem drugi pałac, więc będę miał powód, by tam wrócić – również dla pięknej zabudowy mieszkalnej.
Do Nowego Tomyśla prowadziły drogi dla rowerów o lepszej i gorszej nawierzchni. O ile nimi były, bo nie dostrzegłem znaków dla rowerzystów. Jedynie kierowcy widzieli znaki przejazdów rowerowych.
Miałem jechać do Zbąszynia, ale wymyśliłem trasę przez lasy. Najpierw musiałem przedostać się przez rozległą grupę ludzi z kijami. Potem zostałem niemal sam. Drogi tylko miejscami były grząskie. Wiatrołomy po ostatnich wichurach usunięto – przynajmniej te z dróg. A ile leśnych widoków mijałem. Zatrzymywałbym się chyba za każdym zakrętem na zdjęcie.
W Trzcielu zdałem sobie sprawę, że już tam byłem. Nawet kilka razy. Za miastem zauważyłem, że coś mnie ominęło – drogi były mokre. W Międzyrzeczu było nadal jasno, więc wydłużyłem wycieczkę o jeszcze jedno miasto. Wpadłem na nieludzkie drogi dla kaskaderów oraz złapał mnie krótki deszczyk. Dojechałem do Skwierzyny i zatrzymałem się na nocleg.

Kategoria kraje / Polska, mikrowyprawa, Polska / lubuskie, Polska / wielkopolskie, setki i więcej, terenowe, rowery / Fuji

Kategorie

Archiwum

Moje rowery