Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Polska / dolnośląskie

Dystans całkowity:17389.03 km (w terenie 2809.92 km; 16.16%)
Czas w ruchu:790:39
Średnia prędkość:18.70 km/h
Maksymalna prędkość:71.10 km/h
Suma podjazdów:162437 m
Suma kalorii:23542 kcal
Liczba aktywności:254
Średnio na aktywność:68.46 km i 3h 42m
Więcej statystyk

Słoneczny grudzień

  39.59  01:38
W poniedziałek prognoza pogody przewidywała piękny dzień. Dzisiaj coś się w tej prognozie zmieniło i zamiast czystego nieba miało być 85-procentowe zachmurzenie. Słońce, ogrzewające budynki za oknem wskazywało jednak na coś innego.
Z wyruszeniem w trasę czekałem do południa, ponieważ ulice były mokre. Nie spieszyły się z wysychaniem, więc ja nie czekałem ani chwili dłużej i obrałem drogę na zachód. Miałem nadzieję nie zamoczyć się, jednak w zacienionych ulicach brudna woda chlapała spod kół i to nie tylko w mieście, bo nawet drzewa rzucające cień chroniły kałuże. Najwyższa pora, aby założyć błotniki.
Po drodze niczego ciekawego mnie nie spotkało. Jechałem przez Jezierzany i Gierałtowiec. Nie chciałem wracać ul. Złotoryjską, więc skręciłem na Dunino, a w Legnicy sprawdziłem drogi dla rowerów na al. Rzeczypospolitej. Są beznadziejne.
Kategoria Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Myślibórz

  52.93  02:19
Dzisiaj ponownie skorzystałem z pięknej pogody. Niestety znów wyruszyłem za późno, a tak jak wczoraj miałem czas tylko do godz. 15. Może gdybym wstał ok. 6., to moja dzisiejsza wyprawa nie zakończyłaby się tak nagle.
Było ciut chłodniej niż wczoraj, bo 2–5 °C, a słońce świeciło blado za ospałymi chmurami. Mimo to musiałem założyć okulary przeciwsłoneczne, bo jechałem na południe i promienie mnie oślepiały. Wiatru prawie nie było.
Znaną drogą ruszyłem na południe. Tak się spieszyłem, że nie zaplanowałem trasy, a chciałem odwiedzić Wąwóz Myśliborski. Niestety nie potrafiłem sobie przypomnieć drogi, a przecież tak niedawno tam byłem. Jechałem jednak dalej, mając nadzieję, że przyjdzie mi do głowy jakaś mapa.
Mapa mi do głowy nie przyszła, ale w Męcince zacząłem intuicyjnie jechać w stronę Chełmca i przypomniałem sobie, że za następnym terenem stoi tablica wjazdowa do Chełmów. Prawie wszystkie mijane kałuże były zamarznięte, ale na drodze i tak tworzyło się błoto. Zima się zbliża i trzeba w końcu zainwestować w termos, bo gorąca herbata, którą nalałem do bidonu po godzinie była zimna.
Albo mi się wydaje, albo utwardzili drogę do Kolonii Chełmiec. Jednak na pewno na drodze do Myśliborza położyli 200 metrów równego asfaltu. Szkoda, że nie pociągnęli dalej, bo ciężkie maszyny leśników zrujnowały drogę do połowy i rower miałem calutki w brązowej brei.
Czas mnie gonił. Przejechałem się kawałek pod pałac w Myśliborzu, przetarłem błoto z okularów i odblasków w rowerze, i ruszyłem pędem w stronę Jawora. Sunąłem 30-38 km/h, aż ręce zaczęły mi drętwieć. Żałowałem, że nie wziąłem rękawic zimowych, bo przydałyby się jak ulał. W Jaworze po uliczkach jednokierunkowych dostałem się na drogę do Ogonowic, mimo że cały czas od Myśliborza myślałem o tym, żeby pojechać drogą krajową. W Godziszowej spojrzałem w końcu na mapę i zorientowałem się, że jazda dalej zadziała na moją niekorzyść podwójnie, bo raz, że wydłuży moją drogę, a dwa – nie znoszę kostki brukowej w Ogonowicach. Nie pozostało mi nic innego, jak wjechać na krajową trójkę. Ruch nie był duży, auta jeździły zwykle w grupach po pięć.
Zaczął wzmagać się wiatr, a tiry pędzące na południe dodatkowo utrudniały jazdę. Szybkim tempem udało mi się dojechać do domu, oszczędzając tylko pół godziny, aby ogarnąć się przed wyjściem na uczelnię. Palce miałem całe zlodowaciałe. Pora zmienić rękawice.
Kategoria Polska / dolnośląskie, Park Krajobrazowy Chełmy, kraje / Polska, rowery / Trek

Dobroszów

  41.14  01:36
W sobotę zauważyłem obiecującą prognozę pogody na dzisiaj. Zaplanowałem więc, że rano wyjdę się przejechać na zachód, jako że wiatr miał wiać właśnie stamtąd. Moja ślamazarność sprawiła, że udało mi się ruszyć dopiero na kilka minut przed południem. Nie miałem więc dużo czasu, bo musiałem być przed 15. w domu, ale na 2 godziny jazdy spokojnie miało wystarczyć.
Pogoda piękna, słoneczna, prawie bezchmurnie, temperatura od 3,4 °C w cieniu do ponad 10 °C w słońcu, wiatr ok. 7 km/h. Nie można z takiego bogactwa pogodowego nie korzystać. Z początku chciałem dojechać do Dobroszowa przez Jezierzany i Miłkowice, a wrócić drogą krajową. Zmieniłem zdanie i powrót zaplanowałem przez Grzymalin.
Problem z przeskakującym łańcuchem nie zniknął. Najwidoczniej ten, który teraz założyłem jest krótszy i niedopasowany do startych zębów zębatki nr 5 (7-biegowa kaseta). Muszę teraz jeździć na biegu większym lub mniejszym, do czego ciężko jest mi się przyzwyczaić.
Ruszyłem przez Ulesie i w Jezierzanach źle skręciłem. Coś mi nie pasowało, więc spojrzałem na mapę, zawróciłem się i mogłem kontynuować plan tak, jak miał przebiegać. Niestety właśnie się zamknął przejazd kolejowy. Gdyby nie pomyłka, to nie musiałbym czekać pięciu minut.
Przez Miłkowice do Dobroszowa dotarłem bez problemów. Skręciłem w jakąś drogę, której nie było na mojej mapie, dojechałem do drogi nr 94 i stwierdziłem, że jest w coraz gorszym stanie. Na szczęście tuż za zakrętem w Studnicy miałem skręcić. Niestety droga w jeszcze gorszym stanie od poprzedniej, ale nie było tak dużego ruchu.
Dojechałem do Niedźwiedzic. Od razu przemieściłem się na drugi brzeg Skory, bo asfalt jest tam w lepszym stanie niż na południowej stronie. Daleko nie dojechałem, bo już na kolejnym moście musiałem wrócić na zniszczoną nawierzchnię. Przed Grzymalinem spotkałem pracowników malujących poręcze mostu na Skorze. Ciekawi mnie czy usuwają oni starą warstwę wraz ze rdzą, bo kolejny most – na Czarnej Wodzie – pokazuje jak korozja trawi balustradę. Chyba że technika poszła na przód i farba sama wyżera podkład, przywierając do materiału, a rdza jest niwelowana w jakiś "bąbelkowy" sposób.
W lesie za Grzymalinem zrobiło się chłodniej. Od jakiegoś czasu zaczynało mi być zimno w stopy, bo założyłem dzisiaj buty SPD. Na szczęście byłem już blisko Legnicy, bo zaraz Rzeszotary, w których skręciłem na wygodniejszą drogę przez Pątnówek, a później sama Legnica, w której z miejsca zatrzymał mnie przejazd szynobusu i drezyny. Pojechałem na Chojnowską, żeby nie tłuc się po dziurach na Działkowej i po raz trzeci dzisiaj zatrzymał mnie przejazd pociągu. Na szczęście ostatni, bo więcej na drodze nie miałem przejazdów kolejowych.
Wygląda na to, że jutro pogoda ma być równie sprzyjająca. Może tym razem południe?
Kategoria Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Złotniki

  20.83  00:55
Miałem wyjść na rower wczoraj, ale nim się obejrzałem, zapadł zmrok. Dzisiaj nie odpuściłem. Choć w nocy padał deszcz, to do popołudnia droga za oknem zdążyła wyschnąć. Nie było specjalnie chłodno, tylko wietrznie. Postanowiłem więc pojechać do Warmątowic Sienkiewiczowskich i wrócić krajową trójką.
Po drodze zaczął mi przeszkadzać przeskakujący łańcuch. Sądziłem, że założyłem odwrotnie kółko przerzutki podczas czyszczenia, ale włożenie go odwrotnie nic nie zmieniło. Prawdopodobnie ostatnia mokra jazda zanieczyściła przerzutkę i teraz za słabo naciąga łańcuch. Najgorzej jest na biegu, na którym najczęściej jeżdżę, czyli najbardziej zużytej zębatce. Nie było więc łatwo przejechać całą dzisiejszą trasę.
Ponieważ wiatr wiał zbyt mocno, to zrezygnowałem z dalszej jazdy i skręciłem na Złotniki, a później włączyłem się do ruchu po drodze krajowej. Dobrze, że nie musiałem nią jechać aż z Małuszowa. Jechałem bowiem pod wiatr, a i ruch na drodze był wzmożony. Głównie wyprzedzały mnie tiry i choć są one niebezpieczne, to zawsze podmuch powietrza dodawał mi rozpędu.
Ponieważ jazda miała być godzinna, to postanowiłem jeszcze nakręcić trochę kilometrów i pojechałem przez Bartoszów. Miałem niestety pod wiatr prawie całą drogę, a najgorzej było jechać na zachód. Dzisiaj wyjątkowo wyprzedzali mnie w większości normalni kierowcy. A może to wietrzna pogoda zmusiła ich do myślenia i uważania na chwiejnie jadącego rowerzystę?
Kategoria Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, rowery / Trek

W deszczu po lasach lubińskich

  27.33  01:12
Jeszcze wczoraj widziałem prognozę deszczu ze śniegiem, więc zdecydowałem się wyjść na rower na godzinkę, bo to mogła być ostatnia okazja przed nadejściem ujemnych temperatur. Mimo że od kilku dni pada deszcz lub mży, to postanowiłem przejechać się w terenie. Tylko ze względu na niekorzystny wiatr, przed którym nie było możliwości ucieczki. No, może poza tym, że wsiadłbym do pociągu i wrócił do Legnicy z Chojnowa na przykład.
Na Starych Piekarach wjechałem w teren, ale zrezygnowałem w połowie, żeby nie taplać się w błocie, i odbiłem na Pątnowską. Za rondem wpadłem do kałuży. Tak się kończy jazda zbyt blisko prawej krawędzi jezdni. Na szczęście woda nie dostała się do butów. Na nieszczęście zaczęło padać. Nie był to jednak na tyle duży deszcz, abym musiał zawrócić. Z każdym kilometrem padało coraz mocniej. Nie mogłem jednak odpuścić krajowej trójce, do której zmierzałem.
W końcu, gdy przedarłem się przez błotnisty teren, dojechałem do drogi krajowej. Panował duży ruch, więc trochę minęło zanim ruszyłem. Deszcz ustał, ale wiatr wiał z boku zupełnie nie tak, jak chciałem.
Tuż przed Legnicą znowu zaczęło padać, mocniej niż przedtem, ale nie zatrzymywałem się. I tak wiedziałem, że po tej wyprawie wszystko będzie do czyszczenia.
Kategoria Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Jawor

  51.68  02:11
Dzisiaj zapowiadała się grupowa wycieczka na ok. 60 km. Jeszcze przed wyjazdem rozmawiałem z Bożeną. Ona niestety, widząc wiatr silniejszy od prognozowanego, bała się nawrotu przeziębienia i zrezygnowała. Ruszyłem do parku, gdzie mieli czekać pozostali (w sumie nawet nie wiedziałem kto). Przez pół godziny krążyłem po ścieżkach, czekając na jakąkolwiek znajomą twarz, ale bezskutecznie.
Wyjątkowo do nagrania trasy użyłem aplikacji Traseo, ponieważ ta, z której zwykle korzystam (Moje trasy od Google) nie potrafiła znaleźć przez ponad 3 km jazdy żadnego satelity. Nie lubię Traseo, bo skraca ilość punktów do jednego tysiąca, także przejeżdżając idealnie prostą, 10-kilometrową drogę przy idealnym zasięgu satelitów, na mapie pojawiłyby się tylko 2 punkty – początku i końca. Pominięte więc zostałyby wszelkie wzniesienia czy zmiany prędkości jazdy.
Nie miałem dużego wyboru, bo temperatura wynosiła nieco ponad 5 °C, więc na długą jazdę się nie zapowiadało. Skierowałem się do Warmątowic Sienkiewiczowskich, z których był plan powrotu przez Legnickie Pole. Postanowiłem jednak, że pojadę do Jawora. Nim do niego dojechałem, słońce wyjrzało zza chmur i zaczęło się robić gorąco, mimo że temperatura maksymalnie dochodziła do 7,5 °C.
W Starym Jaworze przystanąłem przed drogą do Piotrowic i zastanawiałem się nad Myśliborzem. Rozmyśliłem się, bo zaczynało mi się robić zimno w stopy, chociaż miałem w plecaku zwykłe buty, w których minionej zimy było mi ciepło. Nie zakładałem ich, bo lepiej się jedzie w butach z zatrzaskami.
W Jaworze blachosmród wyprzedził mnie, żeby skręcić w prawo. Powoli zaczynam się przyzwyczajać. Tym razem kierowała blondi.
Ta droga do Legnickiego Pola byłaby bardzo dobra, gdyby tylko w Ogonowicach powstał przynajmniej chodnik. Bruk, prowadzący przez wieś, stracił swoją ważność kilkadziesiąt lat temu. Rowerem jedzie się okropnie ciężko, zwłaszcza mając przemarznięte stopy, które na każdej nierówności zaczynają boleć od wibracji.
W Legnickim Polu zmieniłem zdanie, co do jazdy przez Gniewomierz i skierowałem się na Księginice. Stąd już niestety pod wiatr, który był znacznie silniejszy niż prognozowano. W sumie całą drogę miałem pod wiatr. Może za szybko jechałem?
Kategoria Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Pod Górzcem, pod Chełmkiem

  54.45  02:55
Za oknem słońce oświetlało drzewa, na niebie nie było chmur. Jak nic dzień zapowiadał się piękny. Tak było niestety do południa. Później pociemniało, ale nie zrażałem się. Chciałem wyjść na rower. Prognoza zapowiadała deszcz ok. godz. 16. Uważałem, że zdążę dojechać na Górzec i wrócić. Tuż przed godz. 14 byłem więc w drodze.
Temperatura wynosiła jakieś 12 °C, wiatr wiał lekko w twarz, słońce prześwitywało między chmurami. Ubrałem się jak zwykle, ale chyba za rzadko jeżdżę, bo spociłem się na prostej drodze, a co dopiero miało być na podjeździe. Myślałem, żeby podjechać Górzec asfaltem i przez Stanisławów wrócić do Legnicy, ale zmieniłem zdanie.
W Warmątowicach Sienkiewiczowskich zauważyłem nową mapę obok bramy do pałacu. Oby jak najwięcej takich elementów turystycznych! Na drodze do Bielowic złapała mnie kolka. To znak, że stanowczo za mało jeżdżę. Trzeba wychodzić częściej na rower.
Najpierw myślałem, żeby wjechać z Bogaczowa na drogę terenową, ale zmieniłem zdanie, obawiając się zbyt mokrego podjazdu i boksowania kół (nadal mam te zjeżdżone opony). Pojechałem z Męcinki szutrami, mijając zaledwie dwóch rowerzystów, z czego jednego miejscowego, prowadzącego rower na górę. Za Dębnicą niepotrzebnie skręciłem i prawie pojechałbym do Jerzykowa, jednak w porę zorientowałem się i wyjechałem z lasu.
Zmieniłem zdanie, nie chciałem jechać w dół do Pomocnego, a później przedzierać się po pagórkach. Pomyślałem, że zbadam drogę, której nie ma na mapie OpenStreetMap. Miałem nadzieję na dostanie się do czerwonego szlaku z Bogaczowa do Stanisławowa. Droga była widoczna, dopóki nie wyjechałem z lasu. Tam był koniec śladów. Niestety niepotrzebnie pojechałem na południe i przez to zmarnowałem cenny czas. Słońce z pewnością już zdążyło się schować za horyzontem (było dużo chmur i nie widziałem).
Nie poddałem się jednak. Gdy zobaczyłem, że zbliżam się do Pomocnego, skręciłem, bo wiedziałem, że czeka mnie zjazd, a później mozolne podjazdy. Zacząłem kombinować aż w końcu znalazłem się po raz kolejny w lesie. Jechałem przed siebie, uważnie patrząc na drogę, którą pokrywały duże ilości liści. Po drodze spłoszyłem kilka stad saren, chociaż kilka razy to one bardziej wystraszyły mnie. Minąłem nawet Chełmek i zastanawiałem się jak mogłem podczas mojej wizyty tutaj nie zauważyć tej drogi.
Udało mi się dojechać do znanych miejsc. Niestety gdy dotarłem do czerwonego szlaku (zauważony jeden piktogram na drzewie), niepotrzebnie skręciłem. Po prostu przegapiłem miejsce, w którym szlak skręca, bo właściwie było to skrzyżowanie, na którym się znalazłem. Nie miałem ochoty zsuwać się jak ostatnim razem w przepaść, więc zawróciłem i odnalazłem drogę.
To miała być szybka wycieczka z minimalną ilością terenu, a teraz miałem ubłocony cały rower. Zrzuciłem z grubsza błoto, powyciągałem patyki i liście z napędu, i zauważyłem, że zniknął przystanek. Może i miał dziurę w ścianie, ale czemu od razu go likwidować?
Szybka jazda w dół. Przed Sichowem zaczęło kropić i do samej Legnicy na zmianę wzmagało się i ustawało. Jak zwykle zaczynałem przemarzać w stopy, bo było ok. 6 °C, ale na szczęście to nic w porównaniu z zimą. Nie żałowałem powrotu nocą, bo w Kozicach zobaczyłem piękny widok na Legnicę. Przejrzystość powietrza była dziś wzorowa. Cieszę się też, że pogoda okazała się łaskawa, nie zatrzymując mnie na żadnym z wciąż istniejących przystanków.
Kategoria Polska / dolnośląskie, po zmroku i nocne, terenowe, góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Park Krajobrazowy Chełmy, rowery / Trek

10 tys., cel osiągnięty

  25.83  01:02
Jeszcze miesiąc temu wydawało mi się, że osiągnięcie tego celu będzie wymagało dużego wysiłku. Brakowało mi niecałego tysiąca kilometrów, ale dzięki dobrej pogodzie i wolnemu czasowi prawie dojechałem do mety. Prawie, bo zabrakło niecałych 14 kilometrów. Dzisiaj wypełniłem brakujący dystans i tym samym wykonałem cel na bieżący rok, czyli przejechanie 10 tys. km. Nie jest to oczywiście koniec, bo szkoda byłoby tak odstawić rower.
Od kilku dni pogoda nie sprzyja wychodzeniu z domu. Dzisiaj nie padało, więc postanowiłem zrobić trochę kilometrów. Nie pchałem się w teren, a przy prognozie wiatru z południowego-zachodu nie miałem zbyt wielu opcji. Zrobiłem pętlę przez Miłogostowice i Bieniowice. W obie strony pod wiatr. Kierowcy wyjątkowo jeździli dzisiaj zgodnie z przepisami. Zadziwiające.
Nie będę dzisiaj robił podsumowania z racji osiągnięciu celu. Zrobię to na koniec sezonu. Ciekawe ile jeszcze razy do tego czasu uda mi się wyjść na rower.
Kategoria Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Wieczorem w Halloween

  25.18  01:04
O zachodzie słońca udało mi się wyjść na godzinę. Słońce znika za horyzontem już przed godz. 17, więc bardzo szybko. Jest coraz mniej czasu na wyprawy, więc trzeba myśleć o wyjazdach dużo wcześniej.
Mając na uwadze wiatr z południa, wybrałem się pętlą przez Legnickie Pole i Księginice. Droga do Koskowic podczas mojej ostatniej wizyty miała wycięte dziury. Do dzisiaj ich łatanie zostało dokończone, jednak jakość łat ma wiele do życzenia. Skoro ułożenie równego asfaltu było możliwe, to dlaczego zrobienie gładkich 20-metrowych łat jest problemem?
Kategoria po zmroku i nocne, Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Wielka Sowa

  77.81  03:55
Jeszcze wczoraj planowałem tę wyprawę na sobotę, ale że prognoza pogody zmieniła się znacząco, to nie traciłem ani chwili i wyruszyłem o tej samej godzinie, co zwykle. Tym razem do Dzierżoniowa. Niestety tak się spieszyłem, że nawet nie wyrysowałem planu, co z pewnością zadecydowało o kolejach mojej dzisiejszej podróży.
Na początek przejechałem się po Dzierżoniowie, bo ostatnim razem dużo nie zobaczyłem. Miasto jest bardzo ładne i wygląda na zadbane. Ma też dużo zabytków, więc nie sposób obejrzeć je wszystkie w tak krótkim czasie. Ja musiałem ruszać dalej, aby przed zmrokiem zjechać z górskich ścieżek.
Nie było słonecznie, typowo jesienna pogoda. Szybko dojechałem do Bielawy, która w sumie jest rzut beretem za Dzierżoniowem. Po drugiej stronie ulicy ciągnęła się droga dla rowerów, która była wykonana tak, jak większość dróg tego typu – na odwal.
W Bielawie pierwszy raz spotkałem się z rondem, na którym zjeżdżające auto musiało ustąpić mi pierwszeństwa, gdy nadjeżdżałem z pozornej drogi podporządkowanej. Dalej już bez takich niespodzianek. Zatrzymałem się pod dwoma sklepami. W pierwszym nie było niczego pożywnego, dopiero w drugim kupiłem coś na ząb i na zjadłem na jakimś placu. Wzdłuż strumienia o nazwie Bielawica dojechałem do końca drogi asfaltowej.
Na chwilę przed wyjściem z mieszkania spojrzałem na mapę, bo bałem się, że bez planu będę błądził. Na szczęście z Bielawy widoczna była droga na Przełęcz Jugowską, a stąd uznałem, że poradzę sobie, mając zdjęcie mapy Gór Sowich z Walimia.
Początek szlaku zaczął się słabo, bo nikt nie postarał się o jakąkolwiek mapę od tej strony. No, może poza trasami biegów narciarskich. Wjechałem więc na czarny szlak rowerowy, który piął się aż do samej przełęczy. Droga bardzo ładna, choć brak słońca nie tworzył tej magicznej otoczki złotej jesieni. Trochę szkoda, ale możliwe, że to ostatnie tak ładne dni na podróże w lżejszych ubraniach.
Na ziemi leżało dużo liści, ale od czasu do czasu wyłaniał się asfalt. Nierzadko o długości setek metrów. Kiedyś biegł tędy kawał porządnej drogi.
Na Przełęczy Jugowskiej trafiłem na mapę. Rozwiałem też swoje wątpliwości co do dalszej jazdy. Zamiast jechać przez Kozią Równię, na którą musiałbym najpierw ostro wjechać, a później zjechać do kolejnej przełęczy – skierowałem się na okrężną drogę czarnym szlakiem rowerowym. W ten sposób dojechałem lekkim podjazdem po wygodnym szutrze do Przełęczy Kozie Siodło.
Koniec. Teraz zaczyna się techniczny wjazd po kamieniach czerwonym szlakiem rowerowym. Szczęśliwie jest to dla mnie proste wyzwanie, bo choć mam już wytarty bieżnik w oponach, to jadę bez wielkiej trudności. Turystów na palcach można było policzyć. Minąłem kilku pieszych, biegacza i dwóch rowerzystów.
W pewnym momencie szlak odbija na trawiastą drogę. Myślałem, że to koniec podjazdu, ale jednak nie. To był tylko gest w kierunku rowerzystów, aby ułatwić im kilka metrów drogi, bo zaraz jechałem ponownie kamienną ścieżką. Jeszcze tylko przeprawa przez błoto i jestem na szczycie.
Na Przełęczy Jugowskiej przeczytałem, że wieża widokowa na Wielkiej Sowie jest czynna do godz. 19, więc spokojnie jechałem w górę. Spóźniłem się pół godziny – pod wieżą przeczytałem, że jest czynna do 16.30. Widoków spod budynku nie było za dużo, ale trzeba zrozumieć nadzorców – muszą zejść ze szczytu przed zmrokiem. Nie zostało mi nic innego, jak zjeść coś i ruszyć w dalszą drogę. Wszedłem pod schronienie z paleniskiem, w którym dogorywał żar. Przyciągnąłem niedopalone drewienka bliżej żaru i ogrzałem się na tym wietrznym szczycie. Niespodziewanie przyszedł kot. Dowiedziałem się do kogo należy miska z mlekiem pod wieżą. Zwierzak jest tak przyjazny, że wepchnął mi się na kolana i zasnął.
Trzeba było ruszać, bo spędziłem na górze ponad pół godziny. W tym czasie przyszła jeszcze dwójka spóźnialskich turystów (chyba że powrót po zmroku po tych kamieniach nie sprawia im trudności). Kot, którego musiałem się pozbyć, odkładając na ławkę, pobiegł na kolana nowo przybyłych. Ja po ubraniu się zacząłem zjazd żółtym szlakiem pieszym. Z początku łatwizna, później zaczęło się błoto, liście i tak do Małej Sowy. Stąd była już tylko jedna droga – w dół. Stroma, że schodzenie po liściach było niebezpieczne. Nie było mowy o zjeżdżaniu. Nie miałem ochoty się połamać, więc jak tylko ścieżkę przecięła droga, to ruszyłem nią w kierunku, w którym opadała. Tak się dostałem do zielonego szlaku rowerowego. Zjechałem nim do samej Przełęczy Walimskiej. Było sporo błota przez wycinkę drzew, ale dałem radę do samego dołu, mijając przy okazji widok na Wałbrzych nocą.
Na Przełęczy Walimskiej podjąłem decyzję o drodze powrotnej do domu. Nie wiedziałem do końca którędy jechać – czy przez Walim, czy Pieszyce, więc ruszyłem w kierunku Jeziora Lubachowskiego. Wydawało mi się, że tak będzie najlepiej i ominę wszelkie podjazdy. I dobrze zrobiłem, bo jechałem cały czas w dół, mając obok siebie jakiś strumień. Z każdą chwilą robiło się jednak coraz chłodniej. Momentami mgła wchodziła na drogę, ale byłem ciepło ubrany, więc nie przejmowałem się.
Dojechałem do Lubachowa, dalej przez Bystrzyce Górną i Dolną do Świdnicy. Miałem na tym zakończyć swoją podróż, więc pojechałem na dworzec PKP. Niestety na najbliższy pociąg musiałem czekać aż godzinę. To za długo, więc postanowiłem pojechać do Jaworzyny Śląskiej.
Droga nie była najprzyjemniejsza, bo wiatr wiał ze wszystkich stron. Dobrze, że aut nie było tak dużo. W niecałe pół godziny byłem niedaleko Jaworzyny Śląskiej. Zauważyłem, że mam jeszcze pół godziny, więc postanowiłem dojechać do Strzegomia.
Choć nie miałem szczegółowej mapy tego miasta, to mała kropka na linii kolejowej wskazała mi właściwą drogę do stacji. Nie znalazłem żadnego znaku, jak w innych miastach, kierującego do dworca PKP. To miasto ma wszystko gdzieś, tak jak rowerzystów, którym każą jechać po jakiejś zarośniętej ścieżce wzdłuż ulicy, biegnącej obok dworca.
Miałem jeszcze pół godziny do pociągu. Wolałem poczekać i wrócić do domu o jakąś godzinę wcześniej. Przy okazji wyczyściłem rower z grubszego błota. Teraz wiedziałem czemu kilku kierowców mrugało światłami po wyprzedzaniu – miałem światła umazane błotem, które nie do końca zeszło po czyszczeniu na Przełęczy Walimskiej.
Zastanawiam się teraz dokąd wybrać się kolejnym razem. Mam nadzieję, że tej jesieni będę miał więcej czasu na jazdę.
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, terenowe, kraje / Polska, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery