Dzisiaj ponownie skorzystałem z pięknej pogody. Niestety znów wyruszyłem za późno, a tak jak wczoraj miałem czas tylko do godz. 15. Może gdybym wstał ok. 6., to moja dzisiejsza wyprawa nie zakończyłaby się tak nagle.
Było ciut chłodniej niż wczoraj, bo 2–5 °C, a słońce świeciło blado za ospałymi chmurami. Mimo to musiałem założyć okulary przeciwsłoneczne, bo jechałem na południe i promienie mnie oślepiały. Wiatru prawie nie było.
Znaną drogą ruszyłem na południe. Tak się spieszyłem, że nie zaplanowałem trasy, a chciałem odwiedzić Wąwóz Myśliborski. Niestety nie potrafiłem sobie przypomnieć drogi, a przecież tak niedawno tam byłem. Jechałem jednak dalej, mając nadzieję, że przyjdzie mi do głowy jakaś mapa.
Mapa mi do głowy nie przyszła, ale w Męcince zacząłem intuicyjnie jechać w stronę Chełmca i przypomniałem sobie, że za następnym terenem stoi tablica wjazdowa do Chełmów. Prawie wszystkie mijane kałuże były zamarznięte, ale na drodze i tak tworzyło się błoto. Zima się zbliża i trzeba w końcu zainwestować w termos, bo gorąca herbata, którą nalałem do bidonu po godzinie była zimna.
Albo mi się wydaje, albo utwardzili drogę do Kolonii Chełmiec. Jednak na pewno na drodze do Myśliborza położyli 200 metrów równego asfaltu. Szkoda, że nie pociągnęli dalej, bo ciężkie maszyny leśników zrujnowały drogę do połowy i rower miałem calutki w brązowej brei.
Czas mnie gonił. Przejechałem się kawałek pod pałac w Myśliborzu, przetarłem błoto z okularów i odblasków w rowerze, i ruszyłem pędem w stronę Jawora. Sunąłem 30-38 km/h, aż ręce zaczęły mi drętwieć. Żałowałem, że nie wziąłem rękawic zimowych, bo przydałyby się jak ulał. W Jaworze po uliczkach jednokierunkowych dostałem się na drogę do Ogonowic, mimo że cały czas od Myśliborza myślałem o tym, żeby pojechać drogą krajową. W Godziszowej spojrzałem w końcu na mapę i zorientowałem się, że jazda dalej zadziała na moją niekorzyść podwójnie, bo raz, że wydłuży moją drogę, a dwa – nie znoszę kostki brukowej w Ogonowicach. Nie pozostało mi nic innego, jak wjechać na krajową trójkę. Ruch nie był duży, auta jeździły zwykle w grupach po pięć.
Zaczął wzmagać się wiatr, a tiry pędzące na południe dodatkowo utrudniały jazdę. Szybkim tempem udało mi się dojechać do domu, oszczędzając tylko pół godziny, aby ogarnąć się przed wyjściem na uczelnię. Palce miałem całe zlodowaciałe. Pora zmienić rękawice.