Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wielka Sowa

  77.81  03:55
Jeszcze wczoraj planowałem tę wyprawę na sobotę, ale że prognoza pogody zmieniła się znacząco, to nie traciłem ani chwili i wyruszyłem o tej samej godzinie, co zwykle. Tym razem do Dzierżoniowa. Niestety tak się spieszyłem, że nawet nie wyrysowałem planu, co z pewnością zadecydowało o kolejach mojej dzisiejszej podróży.
Na początek przejechałem się po Dzierżoniowie, bo ostatnim razem dużo nie zobaczyłem. Miasto jest bardzo ładne i wygląda na zadbane. Ma też dużo zabytków, więc nie sposób obejrzeć je wszystkie w tak krótkim czasie. Ja musiałem ruszać dalej, aby przed zmrokiem zjechać z górskich ścieżek.
Nie było słonecznie, typowo jesienna pogoda. Szybko dojechałem do Bielawy, która w sumie jest rzut beretem za Dzierżoniowem. Po drugiej stronie ulicy ciągnęła się droga dla rowerów, która była wykonana tak, jak większość dróg tego typu – na odwal.
W Bielawie pierwszy raz spotkałem się z rondem, na którym zjeżdżające auto musiało ustąpić mi pierwszeństwa, gdy nadjeżdżałem z pozornej drogi podporządkowanej. Dalej już bez takich niespodzianek. Zatrzymałem się pod dwoma sklepami. W pierwszym nie było niczego pożywnego, dopiero w drugim kupiłem coś na ząb i na zjadłem na jakimś placu. Wzdłuż strumienia o nazwie Bielawica dojechałem do końca drogi asfaltowej.
Na chwilę przed wyjściem z mieszkania spojrzałem na mapę, bo bałem się, że bez planu będę błądził. Na szczęście z Bielawy widoczna była droga na Przełęcz Jugowską, a stąd uznałem, że poradzę sobie, mając zdjęcie mapy Gór Sowich z Walimia.
Początek szlaku zaczął się słabo, bo nikt nie postarał się o jakąkolwiek mapę od tej strony. No, może poza trasami biegów narciarskich. Wjechałem więc na czarny szlak rowerowy, który piął się aż do samej przełęczy. Droga bardzo ładna, choć brak słońca nie tworzył tej magicznej otoczki złotej jesieni. Trochę szkoda, ale możliwe, że to ostatnie tak ładne dni na podróże w lżejszych ubraniach.
Na ziemi leżało dużo liści, ale od czasu do czasu wyłaniał się asfalt. Nierzadko o długości setek metrów. Kiedyś biegł tędy kawał porządnej drogi.
Na Przełęczy Jugowskiej trafiłem na mapę. Rozwiałem też swoje wątpliwości co do dalszej jazdy. Zamiast jechać przez Kozią Równię, na którą musiałbym najpierw ostro wjechać, a później zjechać do kolejnej przełęczy – skierowałem się na okrężną drogę czarnym szlakiem rowerowym. W ten sposób dojechałem lekkim podjazdem po wygodnym szutrze do Przełęczy Kozie Siodło.
Koniec. Teraz zaczyna się techniczny wjazd po kamieniach czerwonym szlakiem rowerowym. Szczęśliwie jest to dla mnie proste wyzwanie, bo choć mam już wytarty bieżnik w oponach, to jadę bez wielkiej trudności. Turystów na palcach można było policzyć. Minąłem kilku pieszych, biegacza i dwóch rowerzystów.
W pewnym momencie szlak odbija na trawiastą drogę. Myślałem, że to koniec podjazdu, ale jednak nie. To był tylko gest w kierunku rowerzystów, aby ułatwić im kilka metrów drogi, bo zaraz jechałem ponownie kamienną ścieżką. Jeszcze tylko przeprawa przez błoto i jestem na szczycie.
Na Przełęczy Jugowskiej przeczytałem, że wieża widokowa na Wielkiej Sowie jest czynna do godz. 19, więc spokojnie jechałem w górę. Spóźniłem się pół godziny – pod wieżą przeczytałem, że jest czynna do 16.30. Widoków spod budynku nie było za dużo, ale trzeba zrozumieć nadzorców – muszą zejść ze szczytu przed zmrokiem. Nie zostało mi nic innego, jak zjeść coś i ruszyć w dalszą drogę. Wszedłem pod schronienie z paleniskiem, w którym dogorywał żar. Przyciągnąłem niedopalone drewienka bliżej żaru i ogrzałem się na tym wietrznym szczycie. Niespodziewanie przyszedł kot. Dowiedziałem się do kogo należy miska z mlekiem pod wieżą. Zwierzak jest tak przyjazny, że wepchnął mi się na kolana i zasnął.
Trzeba było ruszać, bo spędziłem na górze ponad pół godziny. W tym czasie przyszła jeszcze dwójka spóźnialskich turystów (chyba że powrót po zmroku po tych kamieniach nie sprawia im trudności). Kot, którego musiałem się pozbyć, odkładając na ławkę, pobiegł na kolana nowo przybyłych. Ja po ubraniu się zacząłem zjazd żółtym szlakiem pieszym. Z początku łatwizna, później zaczęło się błoto, liście i tak do Małej Sowy. Stąd była już tylko jedna droga – w dół. Stroma, że schodzenie po liściach było niebezpieczne. Nie było mowy o zjeżdżaniu. Nie miałem ochoty się połamać, więc jak tylko ścieżkę przecięła droga, to ruszyłem nią w kierunku, w którym opadała. Tak się dostałem do zielonego szlaku rowerowego. Zjechałem nim do samej Przełęczy Walimskiej. Było sporo błota przez wycinkę drzew, ale dałem radę do samego dołu, mijając przy okazji widok na Wałbrzych nocą.
Na Przełęczy Walimskiej podjąłem decyzję o drodze powrotnej do domu. Nie wiedziałem do końca którędy jechać – czy przez Walim, czy Pieszyce, więc ruszyłem w kierunku Jeziora Lubachowskiego. Wydawało mi się, że tak będzie najlepiej i ominę wszelkie podjazdy. I dobrze zrobiłem, bo jechałem cały czas w dół, mając obok siebie jakiś strumień. Z każdą chwilą robiło się jednak coraz chłodniej. Momentami mgła wchodziła na drogę, ale byłem ciepło ubrany, więc nie przejmowałem się.
Dojechałem do Lubachowa, dalej przez Bystrzyce Górną i Dolną do Świdnicy. Miałem na tym zakończyć swoją podróż, więc pojechałem na dworzec PKP. Niestety na najbliższy pociąg musiałem czekać aż godzinę. To za długo, więc postanowiłem pojechać do Jaworzyny Śląskiej.
Droga nie była najprzyjemniejsza, bo wiatr wiał ze wszystkich stron. Dobrze, że aut nie było tak dużo. W niecałe pół godziny byłem niedaleko Jaworzyny Śląskiej. Zauważyłem, że mam jeszcze pół godziny, więc postanowiłem dojechać do Strzegomia.
Choć nie miałem szczegółowej mapy tego miasta, to mała kropka na linii kolejowej wskazała mi właściwą drogę do stacji. Nie znalazłem żadnego znaku, jak w innych miastach, kierującego do dworca PKP. To miasto ma wszystko gdzieś, tak jak rowerzystów, którym każą jechać po jakiejś zarośniętej ścieżce wzdłuż ulicy, biegnącej obok dworca.
Miałem jeszcze pół godziny do pociągu. Wolałem poczekać i wrócić do domu o jakąś godzinę wcześniej. Przy okazji wyczyściłem rower z grubszego błota. Teraz wiedziałem czemu kilku kierowców mrugało światłami po wyprzedzaniu – miałem światła umazane błotem, które nie do końca zeszło po czyszczeniu na Przełęczy Walimskiej.
Zastanawiam się teraz dokąd wybrać się kolejnym razem. Mam nadzieję, że tej jesieni będę miał więcej czasu na jazdę.
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, terenowe, kraje / Polska, dojazd pociągiem, rowery / Trek
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa tbree
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

Nie ma jeszcze komentarzy.
Dzierżoniów
Wieczorem w Halloween

Kategorie

Archiwum

Moje rowery