Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

kraje / Tajwan

Dystans całkowity:1265.70 km (w terenie 0.30 km; 0.02%)
Czas w ruchu:70:20
Średnia prędkość:18.00 km/h
Maksymalna prędkość:53.67 km/h
Suma podjazdów:7692 m
Liczba aktywności:23
Średnio na aktywność:55.03 km i 3h 03m
Więcej statystyk

Upał na Tajwanie

  47.30  02:39
Powoli staje się to nieznośne. Kolejny gorący dzień. Do następnego miasta miałem rzut beretem, więc jazdę zacząłem leniwie. Leniwy był też dzień, widoki również nic specjalnego.
Jechałem głównie drogą krajową, ale tuż przed miasteczkiem Donggang zauważyłem drogę dla rowerów pod wiaduktem. Nie zaprowadziła mnie daleko, bo leciała gdzieś w głąb lądu. Odbiłem do jeziora, wokół którego biegły równe drogi dla rowerów. Tajwan to bardzo przyjazny rowerzystom kraj. Gdyby nie liczyć szalonych skuterzystów.
Dojechałem do centrum Donggang. Miałem sporo czasu, więc przejechałem się zatłoczonymi ulicami i zatrzymałem w moim hostelu. Nikogo nie było, ale mogłem wejść do środka i odpocząć od słońca. Ono mnie kiedyś wykończy.
Kategoria na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Z Francji do Grecji

  57.15  02:47
To był szalony dzień. Nie z moim udziałem, a przez pogodę. Zaczęło się deszczem. Tajwańczycy z parasolkami, a ja jechałem na lekko. I tak przestało padać po kilkunastu minutach. Wyszło słońce i zaczęło smażyć. Zrobiło się naprawdę upalnie, bo termometr pokazał ponad 30 °C. Do tego wysoka wilgotność powietrza i nie szło tego wytrzymać. Potem znów napłynęły chmury. Ochłoda niewielka i bez deszczu, a w prognozie była burza. Bardzo słaba przewidywalność, bo zaraz znowu przyszło słońce, które towarzyszyło mi przez resztę dnia.
Dzień tak właściwie był króciutki. Miałem do pokonania niewiele, z niewielką dawką wzgórz, po prostej drodze prowadzącej w kierunku północnym. Było znów szeroko, bo po dwa pasy w oba kierunki ruchu, znów się pojawiły pasy dla motocykli i rowerów. Nic ciekawego nie widziałem poza jednym wierzchołkiem, ale z bliska jakoś przestał zachwycać. Minąłem dużo straganów z cebulą. Różne rejony Tajwanu oferują inne produkty. Ten rejon serwuje jakieś nieznane mi owoce i cebulę.
Dojechałem do miasteczka, w którym miałem się zatrzymać. Właściwie to parę domów na krzyż. Miałem jeszcze dużo czasu przed godziną zameldowania się, więc objechałem, co mogłem i zatrzymałem się w hostelu. Przynajmniej była tam klimatyzowana kawiarnia, bo było tak duszno, że ciężko wytrzymać.
Tytuł wziął się stąd, że mój poprzedni dom gościnny był stylizowany na Francję. Nawet śniadanie takie skromne, niczym francuskie. Z kolei Maleńka Grecja to nazwa miejsca, w którym zatrzymałem się dzisiaj.
Kategoria na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Południowy Tajwan

  90.00  04:54
Zaczęło się upalnie. Miałem zaskakująco dużo energii i jechało mi się niezwykle lekko. Aż trafiłem na góry. Wiedziałem o trzech. Pierwszą podjeżdżałem z mnóstwem aut. Smród spalin był nie do wytrzymania. Całe szczęście na szczycie odbiłem na boczną drogę, wjeżdżając na szlak rowerowy nr 1-9.
W Polsce numery nowych domów oznacza się literami alfabetu i tak obok domu nr 10 powstanie 10a, 10b itd. Na Tajwanie dopisuje się liczbę, czyli 10-1, 10-2 itd. Stąd też wzięły się oznaczenia dróg dla rowerów. Wokół wyspy biegnie szlak rowerowy nr 1 – na wschodzie po drodze krajowej nr 9 (dlaczego nie 1, jak na Islandii?). Wszystkie objazdy szlaku, które powstały mają więc dodatkowy numer. Ponieważ powstały w różnym okresie, można przejechać się najpierw po 1-10 potem po 1-3, a jeszcze dalej po 1-15. Wciąż jednak nie trafiłem na żadną mapę zbierającą wszystkie te szlaki w jedną całość.
Ze szlaku nr 1-9 zjechałem do miasteczka Mudan. Nie wspomniałem jeszcze, że na Tajwanie żyją aborygeni tajwańscy. Stanowią ok. 2,3% ludności wyspy. Ich obecność jest szczególnie widoczna na południowym wschodzie, gdzie liczne rysunki i rzeźby zdobią okolice dróg. Nie miałem okazji spotkać żadnego z aborygenów, choć może już to zrobiłem, ale nie zwróciłem uwagi.
Chcąc się dostać na południe, zrobiłem jeszcze jeden długi podjazd. Droga w kiepskim stanie, dużo dziur, w kilku miejscach rzeka podmyła połowę jezdni. Minęły mnie zaledwie trzy auta i jeden motocykl.
Ostatniej prostej – po przylądku Eluanbi – towarzyszyły zachmurzenie i silny wiatr ze wschodu. Nawet przez moment pokropiło, ale gdy dostałem się do punktu wysuniętego najdalej na południe, znów wyszło słońce. Nic więcej mi nie pozostało do zrobienia, jak dostać się do pensjonatu. Po raz kolejny nie mogłem znaleźć budynku, ale dzisiaj spędziłem niewiele czasu na poszukiwaniach. Reklamy ze strzałkami były dobrze widoczne, ale umieszczone po złej stronie.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Zły adres po raz trzeci

  69.73  03:35
Dalej na południe. Pogoda dopisała. Podczas wczorajszego spaceru spaliłem się na słońcu, więc dzisiaj trochę piekło, ale wiatr orzeźwiał. Całe szczęście wiało w plecy.
Wyjeżdżając z miasta, trafiłem na drogi wśród pól uprawnych. Różnorodność owoców na wyspie jest olbrzymia. Powiedziałbym, że to tylko banany, ale nie znam się na egzotycznych owocach i wszystko było zawinięte w papier, więc nie będę zgadywał.
Wjechałem na drogę krajową. Pasy dla rowerów zniknęły, ale za to pojawiły się dwa dodatkowe pasy ruchu dla aut. Widocznie zakątek, do którego zmierzam jest popularny turystycznie wśród mieszkańców. Na szczęście ruch nie był duży, ale wyprzedzanie na gazetę powodowało ciarki na plecach. Tajwańczycy są do tego przyzwyczajeni (miastowi na skuterach potrafią wyprzedzać i na piątego), ja nie. Do tego spaliny ze starych silników. Ta wizyta na Tajwanie skróci moje życie o jakiś rok.
Gdy w końcu dojechałem do miasteczka Dawu, miałem ponad godzinę w zapasie, a mieścina licha. Objechałem ją ze dwa razy, zjadłem obiad, naskrobałem coś w dzienniku i nadal miałem sporo czasu. Przesiedziałem trochę pod świątynią i ostatecznie pojechałem do kwatery. Upewniłem się wcześniej, czy to właściwy adres, żeby nie trafić jak ostatnio. To jednak było za mało, bo poza numerem domu i nazwą ulicy obowiązywał tutaj jeszcze numer sektoru. Nie mogłem znaleźć właściwego. Błądziłem po całym mieście. Starców zacząłem omijać, bo byli niedowidzący i nie potrafili mi pomóc. Zauważyłem w końcu młodych ludzi, którzy zaprowadzili mnie na właściwą ulicę. Uff. Mam coraz większego pecha do noclegów.
Kategoria na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Taitung bez deszczu

  20.83  00:57
Prognoza pogody groziła, więc zaplanowałem krótką podróż. Zjechałem szybko ze wzgórz do miasta Taitung. Tam zostawiłem rzeczy... oraz rower. No i poszedłem z parasolką zwiedzać.
Myślałem, że wsiądę do autobusu, ale na stacji kolejowej było pusto, tak samo na terminalu autobusowym. Poszedłem więc pieszo. Było duszno i upalnie, a nawet wyszło słońce. Dostałem się na wybrzeże, z którego widziałem czarne chmury na horyzoncie. Jakoś tak wypadło, że wszedłem do Parku Leśnego, w którym obowiązywała opłata. Pierwszy raz zapłaciłem za wejście gdzieś na Tajwanie. Park wyróżniał się tym, że wszyscy poruszali się na rowerach. Wszyscy poza mną. Nogi w tyłek mi już właziły, bo odwykłem od chodzenia, więc szybko wyszedłem głodny na poszukiwanie restauracji. Z moim szczęściem trafiłem na amerykańskie sieciówki, na które nie miałem apetytu. Wszedłem tylko do pobliskiej świątyni, ale wspinaczka po schodach była nie na moje siły, więc szybko zrezygnowałem z wszystkiego i wróciłem do hostelu, odwiedzając po drodze supermarket. Przeszedłem łącznie 25 km i nie spadła nawet kropla deszczu. A mogłem nie zsiadać z roweru.
Kategoria na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Przekroczyłem zwrotnik Raka

  90.25  04:59
W zajeździe, w którym się zatrzymałem, miałem w cenie noclegu śniadanie w formie bufetu. Spróbowałem wszystkiego, co mieli i nie różniło się to mocno od japońskich potraw. Dzień zaczął się nieco chłodniej niż wczorajszy i w prognozie był deszcz, więc zebrałem się szybko, aby za bardzo nie zmoknąć.
Dzisiaj starałem się unikać głównych dróg i z tego powodu przegapiłem punkt dzisiejszego programu. Był nim park z tablicą pamiątkową informującą o granicy zwrotnika Raka. Przekroczyłem go zatem nieświadomie.
W miasteczku Yuli, gdy przejeżdżałem przez most, zauważyłem obok drugi z barierkami w kształcie rowerzystów. Zawróciłem, aby dostać się tam i udało mi się za pierwszym razem (a nie widziałem dróg na mapie). Wjechałem na drogę dla rowerów wybudowaną na dawnym torowisku. Aż mi się przypomniał szlak rowerowy ze Złocieńca do Połczyna-Zdroju. Tylko że ten w Polsce był nieco dłuższy, bo po kilku kilometrach dotarłem do ostatniej stacji i znów musiałem jechać z ruchem ulicznym. Potem trafił się jeszcze jeden odcinek, ale szukając drogi wjazdowej, dotarłem do ostatniej stacji i tyle z wygodnej jazdy.
Szlaki rowerowe i ciekawość w wiosce Luye doprowadziły mnie do targu ulicznego. Zupełnie się tego nie spodziewałem. Nos i oczy mówiły mi, żebym się zatrzymał, więc się zatrzymałem przy kulkach z mięsem (coś jak pyzy). Szybko podeszła do mnie Tajwanka, która mówiła po angielsku. Od sprzedawcy dostałem kulkę za darmo, bo chciał być miły. Porozmawiałem chwilę z kobietą, od której dowiedziałem się, że 20 lat wcześniej mieszkała w Węgrzech i odwiedziła Kraków. Potem jeszcze chciałem spróbować kulkę na słodko, ale znów sprzedawca był miły, więc dostałem ją za darmo. Czułem się głupio, więc gdy pożegnałem się z poznaną kobietą, kupiłem jeszcze zestaw kulek z mięsem, tym razem płacąc za jedzenie. Widziałem jeszcze kilka innych smacznie wyglądających przekąsek, jednak przed trafieniem na market zjadłem obiad i trudno było myśleć o dalszym jedzeniu.
Dotarłem do celu. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo znów adres był nieprawidłowy. Znalazłem się w turystycznej wiosce ludu Bunun. Całe szczęście dziewczyna w recepcji zadzwoniła we właściwe miejsce. Powiedziała, że to się często zdarza, iż obcokrajowcy mylą adres. Wkrótce pojawił się ktoś z domu gościnnego, znów na skuterze, jako najpopularniejszym środku transportu na Tajwanie. Poprowadził mnie do właściwego miejsca, gdzie znów okazało się, że nie ma dostępu do internetu. Całe szczęście była sobota i nie potrzebowałem go tak bardzo, ale ostatecznie umożliwili mi połączenie przez sieć komórkową. Mają tam całkiem szybki mobilny dostęp do internetu.

Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, po dawnej linii kolejowej, rowery / GT

Oszukany przez Tajwańczyka

  79.76  04:12
Zaczął się kolejny pochmurny i przyjemny dzień. Ruszając w dalszą drogę, trafiłem na budynek hotelu, który częściowo zawalił się 4 lutego. Było to największe zniszczenie (japońskie media przez kilka dni pokazywały ten hotel), gdy trzęsienie ziemi o sile ponad 6 stopni wraz z serią trzęsień wtórnych uderzyły w wyspę. Wciąż trwała rozbiórka, która przyciągała gapiów, kłęby kurzu oraz cysterny polewające wodą ulice wokół miejsca zdarzenia. Minione trzęsienia ziemi spowodowały również zniszczenia w infrastrukturze drogowej, ale miałem szczęście nie trafić na żadne lub nie zwróciłem na to uwagi.
W mieście wciąż wisiały lampiony z okazji obchodów Chińskiego Nowego Roku. Dojechałem do wybrzeża w nadziei na ładny obrazek, ale wszystkie widoki zostały na północy, a nie miałem ochoty się tam wracać. Nie miałem też ochoty wracać do miasta, gdy zauważyłem dwie ładne świątynie. Ruszyłem na południe po wybudowanej na wale przeciwpowodziowym drodze dla rowerów, chociaż zastanawiam się, co Tajwańczycy uznają za rower, bo przemknęło tamtędy kilka skuterów.
Liczba dróg dla rowerów w tym rejonie zrobiła się imponująca. Na wielu ulicach zostały namalowane znaki (jak polski P-27), które tworzyły pewną sieć szlaków rowerowych, ale bez mapy były one tylko ciekawostką. Próba podążania tymi szlakami kończyła się raczej błądzeniem. Dobrze, że miałem nawigację.
W końcu dojechałem na miejsce znalezione przez Airbnb. Nikt mnie nie witał, w domu było głucho. Przeczekałem tak z kwadrans, aż zauważyłem kogoś przy pracy. Okazało się, że to właściciel, ale nie mówił po angielsku. Zadzwonił prawdopodobnie do córki, która wyjaśniła, że trafiłem pod zły adres. To Mapy Google wskazały go. Zgadzały się miasto i numer budynku, ale nie ulica. Ci ludzie byli na tyle pomocni, że żona gospodarza poprowadziła mnie na skuterze pod właściwy adres. Tam zauważyła mnie właścicielka noclegu, z którą miałem się spotkać.
Zostałem zaprowadzony do mojego pokoju i się zaczęło. Zapytałem o dostęp do internetu, bo jak na co dzień był mi potrzebny do pracy i zwracam uwagę na jego obecność podczas poszukiwań noclegu. Niestety kobieta nie znała angielskiego, więc ciężko było się dogadać. Widać było, że chciała się mnie po prostu pozbyć, wrócić do siebie i zostawić mnie samego z problemem. Poszedłem jednak za nią w niezrozumieniu. Trafiłem do jej biura, gdzie przyjmowała pieniądze od klientów. Nawet nie próbowała się ze mną porozumieć, wytłumaczyć, a ja nie mogłem w żaden sposób jej pomóc bez internetu. Do biura weszło jeszcze kilka osób. Z rozmów wywnioskowałem, że ze mnie drwią, że przyszedłem za nią i chcę Wi-Fi. Potem wszedł jakiś człowiek, pewnie powiadomiony przez kobietę, bo od razu zaczął mówić, że nie ma Wi-Fi. Wyszedłem szukać rozwiązania, skorzystałem z przypadkowego Wi-Fi kilka ulic dalej i znalazłem inny nocleg, więc wróciłem się po rzeczy, aby pojechałem kawałek za miasteczko. Trafiłem do zajazdu, tym razem z dostępem do internetu. Co więcej, znajdowały się tam gorące źródła, więc wieczorem mogłem skorzystać z gorącej kąpieli. Trochę jak w Japonii, tylko obowiązywały stroje kąpielowe. Ja wolałem skorzystać z prywatnego basenu, których było kilka. Natomiast nietrafiony nocleg anulowałem, ale pieniądze przepadły. Przynajmniej zachowałem twarz.
Kategoria na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Malownicze wybrzeże Tajwanu

  73.98  03:45
Dzień zaczął się podobnie do wczorajszego. Dużo chmur na niebie, przyjemna temperatura. Chciałem więc wykręcić jak najwięcej kilometrów przed deszczem.
Znowu pojawiły się góry. Pierwszy podjazd był męczący, ale widoki rekompensowały trud. Szkoda, że ruch był duży, bo ciężko było się zatrzymać lub dostać na drugą stronę drogi, więc zrobienie kilku zdjęć wybrzeża potrafiło zająć dużo czasu.
Spotkałem kilku rowerzystów. Z dnia na dzień widuję ich coraz więcej. Powinienem się od nich uczyć, bo na drodze pojawiło się kilka tuneli. Co w tych tunelach złego, to zawiesina. Szary pył, mieszanka spalin i kurzu wisząca w całym tunelu. Niebezpieczna na tyle, że dopadł mnie kaszel po drugiej stronie i męczył mnie jeszcze przez kilka kilometrów. Całe szczęście było tak tylko w dwóch tunelach, więc może nie skróciłem sobie życia za mocno.
Był też tunel z niespodzianką. Jechałem szybko i w ostatniej chwili zauważyłem znak zakazu wjazdu rowerem. Było za późno, bo już wjechałem do tunelu i po jego drugiej stronie głowiłem się jak go objechać. Nie da się. Nie ma takiej drogi, którą dałoby się ominąć tunel. Co więcej, byłem na szlaku rowerowym nr 1, który biegł wzdłuż wybrzeża. Takich niespodzianek miałem więcej, bo w sumie na drodze stało kilkanaście tunelów i połowa z nich miała zakaz wjazdu rowerem. Przy kilku tunelach widać nawet było stare drogi, które niestety zerwały się, podmyte przez ocean, więc nie było innej drogi, jak złamać przepisy. Zresztą minąłem wielu Tajwańczyków, którzy na rowerach wyłaniali się z takich tuneli, więc skoro oni mogli, to dlaczego nie ja?
Ostatecznie kropić zaczęło na 20 km przed moim celem. Deszcz zaczął padać spokojnie, więc nawet nie zmieniałem ubrań. Szkoda mi było ostatnich widoków, które widziałem przed dojazdem do celu, a wybrzeże miasteczka Xincheng było równie piękne, co przebyta droga wzdłuż klifów. Niestety deszcz padał coraz mocniej, więc nie wyciągałem aparatu. Dotarłem do hostelu, gdy już lało kompletnie, ale całe szczęście mogłem schować rower w środku budynku.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Zatrzymała mnie tajwańska policja

  55.60  03:24
Jako że zatrzymałem się w Yilan na dwie noce, to wczoraj zrobiłem sobie wolne od roweru, ale ze spaceru po mieście nie zrezygnowałem. Dzisiaj kontynuowałem moją podróż wokół Tajwanu. W końcu na niebie zagościły chmury, a temperatura spadła do normalnego poziomu.
Najpierw pojechałem na pocztę, bo wreszcie skończyły się obchody Chińskiego Nowego Roku i otworzyli ją. Potem przedostałem się przez miasto po szerokich drogach. Niestety szczęście nie trwało długo, bo zaczęło kropić, aż w końcu lunęło. Założyłem ciuchy przeciwdeszczowe, ale są słabe na tajwański klimat – zbyt grzeją i w dodatku przeciekają. Chyba materiał zdążył się zużyć. Szkoda, bo na Islandii jeździło się bardzo komfortowo. Może powinienem pójść w ślad Tajwańczyków i zaopatrzyć się w foliowe ponczo.
Do niewygód doszły góry. Myślałem, że uda mi się skrócić drogę, bo na mapie zobaczyłem idealną drogę. Nie wiedziałem, jak bardzo się myliłem. Wjechałem do krótkiego tunelu, gdy nagle pojawiła się policja. Zatrzymali mnie za tunelem. Zero angielskiego, bo gdy dostrzegłem swój błąd i zapytałem, czy to highway, policjant zrozumiał, że pytam o miasto Hualien i kazał się zawrócić. Nawet przeprowadził mnie pieszo przez tunel i pokazał palcem, gdzie skręcić. Skinął głową na pożegnanie i tyle złego. Jeszcze upewniłem się, czy przed tunelem stoi jakiś zakaz, jak przed każdą ekspresówką na Tajwanie, ale nie było nic. Cóż, dobrze, że nie skończyłem jak Japończyk spotkany w Nagoi.
Zacząłem więc podjazd. Długi i stromy. Miał kilka pięknych widoków. Całe szczęście kilka razy przestało padać i mogłem zachować wspomnienia na fotografii. Potem pojawił się niepotrzebny zjazd, za którym musiałem znowu wjechać na tę samą wysokość. Za tymi dwiema górami wjechałem do Nan'ao. Akurat deszcz przestał padać. Zatrzymałem się w domku wynajętym przez Airbnb. Bardzo mały, ale przytulny. Taki jednoosobowy barak. Było tak ciepło, że spędziłem cały wieczór pracując na dworze.

Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Yilan

  73.28  03:46
Jednak nie mogłem zostać w Jiufen, bo nie było taniego noclegu. Ruszyłem dalej, zaczynając od podjazdu. Dzień zapowiadał się upalny, więc dobrze zrobiłem, zaczynając podróż wczesnym przedpołudniem.
W końcu poznałem Tajwan od lepszej strony. Na drodze było bardzo mało aut, do tego przepiękne widoki z krętej górskiej drogi zapewniały rozrywkę podczas jazdy. Było nawet słychać egzotyczne ptaki, których śpiewu w Japonii nigdy nie słyszałem. W wielu miejscach zostały stworzone postoje z tarasami widokowymi i dwujęzycznymi tablicami informacyjnymi. A na samym szczycie był większy plac, na którym można było zjeść coś na ciepło lub na zimno. Wybrałem lody, bo nie dało się wytrzymać upału.
Zjazd był mozolny, bo skutery strasznie wolno jeżdżą i na krętych drogach nie jest prosto z wyprzedzaniem. Planowałem skrócić sobie drogę, ale ostatecznie myśl o ponownym podjeździe poprowadziła mnie na wybrzeże. Oczywiście cały czas jechałem po szlaku rowerowym nr 1, który potem zamienił się w szlak nr 1-7, aczkolwiek z początku wydawało mi się, że to tylko kierunkowskaz do szlaków od 1 do 7. Szlak poprowadził mnie do wioski Fulong, gdzie trafiłem pod stację kolejową i w sumie miałem się nią nie przejmować, ale zaciekawiła mnie droga do starego tunelu Caoling. Byłem nieufny z braku jakichkolwiek map turystycznych. Sądziłem, że to jakiś krótki tunel na pokaz. Zaskoczyła mnie liczba rowerzystów oraz to, że tunel przeprowadził mnie przez górę. Plan objechania cypla skrócił się o kilka kilometrów. Tajwan zaczyna mnie zaskakiwać na plus.
Ruszyłem wzdłuż wybrzeża. Widoki były przepiękne. Co jakiś czas pojawiały się świątynie, z której największą była Caoling Qingyun. Korek aut ciągnął się przy niej na kilka kilometrów – i to w środku tygodnia. Chciałem coś zjeść, ale mam ten problem, że widząc wszystko po chińsku, nie wiem jak zamówić jedzenie, bo nie wiem co jest czym i ile kosztuje. Próbowałem kilka razy podczas mojego pobytu, ale obsługa zawsze była bezinteresowna. Nie wiem, boją się obcokrajowców chcących wydać pieniądze na ich jedzenie? W Japonii od razu ktoś by do mnie podbiegł i zaczął pytać czy pokazywać palcem na menu. Zjadłem kawałek dalej, jak zwykle w sklepie samoobsługowym.
Zaplanowałem zatrzymać się w mieście Yilan. Droga była w miarę prosta, ale gdy zauważyłem znak dla rowerów kierujący w boczną uliczkę, postanowiłem zaspokoić ciekawość. Trafiłem na pola ryżowe. Co więcej, drogi były pozbawione sygnalizacji świetlnych. Pomyślałem, że lepiej trafić nie mogłem. Problem w tym, że drogi nie są połączone w spójną sieć i po kilku skrzyżowaniach musiałem szukać objazdów. Pewnie jadąc główną ulicą, dojechałbym w tym samym czasie.
Mój hostel był wyjątkowo wysokiej jakości. Co cechuje tajwańskie hostele, to drzwi zamykane na klucz. Dzisiaj klucz zastąpiła karta magnetyczna.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, po dawnej linii kolejowej, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery