Prognoza pogody groziła, więc zaplanowałem krótką podróż. Zjechałem szybko ze wzgórz do miasta Taitung. Tam zostawiłem rzeczy... oraz rower. No i poszedłem z parasolką zwiedzać.
Myślałem, że wsiądę do autobusu, ale na stacji kolejowej było pusto, tak samo na terminalu autobusowym. Poszedłem więc pieszo. Było duszno i upalnie, a nawet wyszło słońce. Dostałem się na wybrzeże, z którego widziałem czarne chmury na horyzoncie. Jakoś tak wypadło, że wszedłem do Parku Leśnego, w którym obowiązywała opłata. Pierwszy raz zapłaciłem za wejście gdzieś na Tajwanie. Park wyróżniał się tym, że wszyscy poruszali się na rowerach. Wszyscy poza mną. Nogi w tyłek mi już właziły, bo odwykłem od chodzenia, więc szybko wyszedłem głodny na poszukiwanie restauracji. Z moim szczęściem trafiłem na amerykańskie sieciówki, na które nie miałem apetytu. Wszedłem tylko do pobliskiej świątyni, ale wspinaczka po schodach była nie na moje siły, więc szybko zrezygnowałem z wszystkiego i wróciłem do hostelu, odwiedzając po drodze supermarket. Przeszedłem łącznie 25 km i nie spadła nawet kropla deszczu. A mogłem nie zsiadać z roweru.