Jako że zatrzymałem się w Yilan na dwie noce, to wczoraj zrobiłem sobie wolne od roweru, ale ze spaceru po mieście nie zrezygnowałem. Dzisiaj kontynuowałem moją podróż wokół Tajwanu. W końcu na niebie zagościły chmury, a temperatura spadła do normalnego poziomu.
Najpierw pojechałem na pocztę, bo wreszcie skończyły się obchody Chińskiego Nowego Roku i otworzyli ją. Potem przedostałem się przez miasto po szerokich drogach. Niestety szczęście nie trwało długo, bo zaczęło kropić, aż w końcu lunęło. Założyłem ciuchy przeciwdeszczowe, ale są słabe na tajwański klimat – zbyt grzeją i w dodatku przeciekają. Chyba materiał zdążył się zużyć. Szkoda, bo na Islandii jeździło się bardzo komfortowo. Może powinienem pójść w ślad Tajwańczyków i zaopatrzyć się w foliowe ponczo.
Do niewygód doszły góry. Myślałem, że uda mi się skrócić drogę, bo na mapie zobaczyłem idealną drogę. Nie wiedziałem, jak bardzo się myliłem. Wjechałem do krótkiego tunelu, gdy nagle pojawiła się policja. Zatrzymali mnie za tunelem. Zero angielskiego, bo gdy dostrzegłem swój błąd i zapytałem, czy to highway, policjant zrozumiał, że pytam o miasto Hualien i kazał się zawrócić. Nawet przeprowadził mnie pieszo przez tunel i pokazał palcem, gdzie skręcić. Skinął głową na pożegnanie i tyle złego. Jeszcze upewniłem się, czy przed tunelem stoi jakiś zakaz, jak przed każdą ekspresówką na Tajwanie, ale nie było nic. Cóż, dobrze, że nie skończyłem jak
Japończyk spotkany w Nagoi.
Zacząłem więc podjazd. Długi i stromy. Miał kilka pięknych widoków. Całe szczęście kilka razy przestało padać i mogłem zachować wspomnienia na fotografii. Potem pojawił się niepotrzebny zjazd, za którym musiałem znowu wjechać na tę samą wysokość. Za tymi dwiema górami wjechałem do Nan'ao. Akurat deszcz przestał padać. Zatrzymałem się w domku wynajętym przez Airbnb. Bardzo mały, ale przytulny. Taki jednoosobowy barak. Było tak ciepło, że spędziłem cały wieczór pracując na dworze.