Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

terenowe

Dystans całkowity:42127.48 km (w terenie 9689.04 km; 23.00%)
Czas w ruchu:2248:58
Średnia prędkość:18.21 km/h
Maksymalna prędkość:71.10 km/h
Suma podjazdów:294582 m
Maks. tętno maksymalne:130 (66 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:120656 kcal
Liczba aktywności:512
Średnio na aktywność:82.28 km i 4h 32m
Więcej statystyk

Śmierdzący Poznań

  36.90  01:58
Gdy wracałem z pracy, spodobała mi się pogoda. Słońce przedzierające się przez chmury przyjemnie grzało. Nie mogłem nie skorzystać z okazji. Ruszyłem na północ, aby dostać się do zachodniego klina zieleni. Niestety już po kilku kilometrach zacząłem odczuwać zimno. Jesień zbliża się dużymi krokami, sezon grzewczy już się zaczął, a do tego wraki poruszające się po polskich drogach były dzisiaj cierniem w oku. Przez ostatni miesiąc nie było tak źle, jak dzisiaj. Czasem nie mogłem oddychać, a gdy tylko widziałem kłęby spalin strzelające z rozpadających się rzęchów przede mną, od razu wstrzymywałem oddech.
Ulgę przyniósł dopiero klin zieleni. Było pusto i... zimno. Temperatura spadła o kilka kresek, a ja nie pomyślałem o zabraniu rękawiczek. Zacząłem przemarzać. Po wydostaniu się do miasta zrobiło się nieco cieplej, ale niestety wrócił miejski smród, który dusił mnie przez resztę wycieczki.

Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Wielkopolski Park Narodowy po latach

  29.80  01:37
Znalezienie mieszkania nie było najprostsze. Trafiłem na oszustkę i spędziłem dodatkowy tydzień na poszukiwaniach, ale nie wyszło najgorzej. Nowe mieszkanie jest jeszcze bliżej mojego biura, więc będę spędzał dużo mniej czasu na dojazdach. W biurowcu nie ma pryszniców, a ja nie potrafię jeździć wolno w ruchu ulicznym, dlatego chciałem zamieszkać jak najbliżej. Tak właściwie, to sprawiłem sobie własną hulajnogę, dzięki czemu rozwiązuje się również problem z parkowaniem roweru, bo nie ma tam nawet najzwyczajniejszej barierki, aby przypiąć rower.
Wprowadziłem się wczoraj i kolejnym punktem, do którego mam blisko, jest Wielkopolski Park Narodowy. Ostatnim razem jeździłem tam chyba ponad 3 lata temu. Szybko dostałem się nad Wartę. Okolice nie zmieniły się. Lasek Majoński w Luboniu nadal wygląda jak poligon ze swoimi grząskimi, piaszczystymi drogami. W parku było niewielu turystów i jechało się bardzo przyjemnie. Już zapomniałem, jak dobrze się w terenie jeździ. Może będę częściej tutaj zaglądał.
Wyjechałem w Puszczykowie. Nie miałem więcej pomysłów, więc skierowałem się z powrotem do Poznania. Wjechałem na stare drogi dla rowerów. Kawałek tej najniebezpieczniejszej poprawili, ale nadal jest tam źle. Zdecydowanie nie na kolarzówkę. Ale kto jeździ kolarzówką po drogach dla rowerów?

Kategoria kraje / Polska, terenowe, Polska / wielkopolskie, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Izumigatake

  74.60  04:55
Pogoda się popsuła. W prognozie prawie dwa tygodnie deszczu, ale dzisiaj pojawiło się okienko. Dlaczego tego nie wykorzystać? Rzuciła mi się w oczy jedna taka górska droga. Postanowiłem sprawdzić jej tajemnice.
Robiło się upalnie. Ruszyłem niespiesznie w kierunku zachodnim wzdłuż rzeki Nanakita-gawa. Niepokoił mnie duży ruch, a potem jeszcze doszedł wiatr w twarz. Rozpoznałem kilka znajomych dróg sprzed roku. Ale zaraz zaczął się właściwy podjazd.
Minąłem się z dziesiątkami kolarzy, którzy pędzili w przeciwnym kierunku, więc byłem dobrej myśli. Obawiałem się bowiem, że droga będzie zamknięta, jak to bywa zimą w górach.
Napełniony optymizmem, wspinałem się kilometr po kilometrze. Na drodze stanął tunel, ale nie prowadził przez żadną górę. Nie jestem pewien, dlaczego powstał, ale mam pewną teorię – element zaskoczenia. Zaraz za tunelem kwitły setki drzew wiśni. Hanami w tych górach trwało w najlepsze (w Sendai płatki opadły z większości drzew).
Dojechałem pod stok narciarski. Już bez śniegu, ale kilka zakrętów dalej, na kolejnym stoku, śnieg wciąż był widoczny. Oczywiście było chłodniej niż tych kilka zakrętów wcześniej.
Jechałem coraz wyżej, ruch malał, aż w końcu dotarłem do zwężenia. Tam minąłem ostatnie auto i miałem drogę tylko dla siebie. Ale co to za droga? Co kilkaset metrów leżał śnieg, aż w końcu droga asfaltowa zmieniła się w żwirową. Po raz pierwszy w Japonii jechałem po drodze terenowej. Zaskoczyło mnie to, bo podczas planowania droga wyglądała na w pełni asfaltową.
Jechałem wolno, obawiając się, że spotkam mieszkańca tych gór – niedźwiedzia. Droga mocno przypominała tę ze Słowacji, gdzie też nie planowałem terenu. Nie było za wygodnie, bo na kamieniach trzęsło jak w Górach Lewockich. Jak dobrze, że nie zaplanowałem jazdy w odwrotnym kierunku, bo wykończyłby mnie taki podjazd. Z drugiej strony, po męczącym podjeździe mogłem zjechać asfaltem jak dziesiątki rowerzystów, których spotkałem wcześniej. Zawiedli mnie, bo robili podjazd i zjazd tą samą trasą. Nie mogłem się poddać, choć była obawa, że w którymś momencie droga może się skończyć.
Na jednym rozdrożu nie spojrzałem na mapę i pojechałem źle, myśląc, że wybrana droga była tą właściwą. Okazało się inaczej, ale może nawet skróciłem sobie dystans w terenie.
W końcu wydostałem się do cywilizacji, choć po drodze minąłem kilka pustych aut, w tym jedno ze znakiem niedźwiedzia na masce. Miałem to już za sobą, więc zjechałem w dół, mijając dziesiątki pól ryżowych wypełnionych wodą. Sezon rolniczy się rozkręca w tym regionie.
Po powrocie do domu usłyszałem w telewizyjnych wiadomościach o śmiertelnym ataku niedźwiedzia na dwójkę turystów w mieście Aizu-Wakamatsu. Wycieczka się udała, ale lepiej uważać.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, terenowe, za granicą, Japonia / Miyagi, wyprawy / Japonia wiosną 2019, rowery / Trek

Wiosenny Kórnik

  81.78  04:36
Po kilku dniach przymrozku wreszcie się ociepliło. Ciągle jeżdżę tylko po mieście i nawet nie chce mi się tego nagrywać, a potem opisywać. Dzisiaj postanowiłem wyskoczyć gdzieś dalej, a dawno nie byłem w Kórniku, więc obrałem go za dzisiejszy cel.
Przejazd przez miasto zajął mi strasznie dużo czasu. Potem kilka razy źle skręciłem i nie pojechałem tak, jak to zaplanowałem.
W Kórniku było dużo ludzi, więc po promenadzie przejechałem się tempem spacerowym. Zauważyłem też nowy odcinek, którego atrakcją była zapuszczona działka na środku drogi. Uparty właściciel nie sprzedał jej miastu, przez co promenada ma 3-metrową lukę. Miasto w sumie też się nie popisało, bo spacerowicze obchodzą działkę dziką ścieżką wątłej jakości, która może w każdej chwili osunąć się do jeziora, zabierając komuś zdrowie lub życie. I tak sobie żyją osły w tym chlewiku.
Chciałem wrócić standardową drogą, ale na rozdrożu pomyślałem, żeby wjechać w las. Wiatr wiał dzisiaj z zachodu, więc miałem nadzieję ulżyć sobie drogi. Po części tak było, bo o ile wiatru nie uświadczyłem wśród drzew, o tyle piach dawał się we znaki. Może nie tak, jak w Puszczy Noteckiej, ale byłem zmęczony po wydostaniu się z lasów. Przypomniała mi się też wycieczka sprzed kilku lat w przeciwną stronę. Zjeździłem okolice Poznania, że powoli zaczyna brakować dróg, na których mnie jeszcze nie było.
Garmin wyłączył się dzisiaj kilka razy. Zrobił to w tych samych miejscach, co zwykle. Powinienem zacząć snuć teorie spiskowe, że ktoś zainstalował tam urządzenia przeciążające odbiorniki GPS czy to zwyczajny błąd w oprogramowaniu?
Kategoria kraje / Polska, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Śnieg

  37.56  02:26
W tym tygodniu temperatura utrzymywała się na poziomie -5 °C, ale bez opadów. Spotykałem wyjątkowo dużo rowerzystów w porównaniu z wcześniejszym okresem pogody w kratkę. Dzisiaj przed południem spadło kilka centymetrów śniegu, więc wpadłem na pomysł, aby wyjść na rower. Jutro odwilż, więc wolałem śnieg od błota.
Podczas ostatniej wizyty w Biedrusku kusił mnie szlak rowerowy wzdłuż Warty. Obawiałem się jazdy po śniegu, bo odśnieżone zostały nieliczne drogi dla rowerów, ale jechałem z myślą, że zawsze mogę zawrócić. Przejechałem przez las komunalny, przy którym kiedyś mieszkałem, a potem dojechałem do szlaku wzdłuż Warty. Droga była ujeżdżona, ale świeży śnieg nie zdążył się zamienić w lód. Jechało się tak samo, jak 4 lata temu. Minąłem kilku rowerzystów, kilku biegaczy i dużo spacerowiczów.
W Biedrusku nie wszystkie drogi odśnieżyli, ale przynajmniej nowa droga do Poznania została utrzymana. Na ulicach było jednak za dużo soli i ostatecznie żałowałem wycieczki. Przynajmniej nie zaliczyłem żadnej gleby, bo jechałem powoli – mam zbyt łyse opony, aby próbować hamować, a już dwie gleby tej zimy zaliczyłem.

Kategoria kraje / Polska, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Świątynia pod złotym księżycem

  125.11  06:25
Przyjechałem wczoraj. 8 godzin w pociągu. Po drodze dowiedziałem się, że po raz kolejny trafiłem na oszusta. Ukrył 60% kosztów rezerwacji noclegu. Byłem przekonany, że zweryfikowałem ofertę, ale booking.com jest tak nieczytelny, że ta strona to idealne narzędzie dla oszustów. Ostatecznie pojechałem do biura (bo odbiór kluczy był w innej części miasta) wyjaśnić sprawę. Tam kolejna dwójka oszukanych. Oni zrezygnowali, ja nie miałem wyboru. Przepadłaby część pieniędzy, wydałbym jeszcze więcej na nowy nocleg i było piekielnie zimno. Do tego ostatniego nie przygotowałem się. Byłem przekonany, że ta sama szerokość geograficzna nie wpłynie na temperaturę. Myliłem się.
Ruszyłem wcześnie rano, bo wieczór zapowiadał się deszczowy. Chciałem zjeść w centrum. Wybierając między marketem i sklepem, zostałem przekonany darmową kawą pod klepem. Naładowany energią spróbowałem wydostać się z miasta. Wyczytałem, że Białystok zdobył certyfikat gminy przyjaznej rowerzystom. O ile w centrum kilka dróg jest równych, to ich ciągłość, liczba poprzecznych nierówności oraz nawierzchnia z kostki brukowej zaraz za centrum zastanawiały nad słusznością wyróżnienia. Pojechałem trochę zygzakiem i dostałem się na właściwą drogę.
Wybrałem drogę krajową z braku innych opcji. Zauważyłem jednak możliwość skrócenia sobie cierpienia i zjazd na drogę lokalną. Ruch nie był jakiś duży, ale jazda „na gazetę” zniechęcała do pozostania tam. Po kilkunastu kilometrach skręciłem na drogę, która miała mnie poprowadzić do celu. Byłem przekonany, że jadę dobrze, póki nie skończył się asfalt. Przyjrzałem się mapie i zdecydowałem jechać dalej, żeby nie zawracać. Czasami było grząsko, a jeśli nie, to tarka królowała. Była jednak gorsza od tej pod moim domem.
Dojechałem do takiej wsi (o dziwo zamieszkałej), że dalej nie dało się. Przyjrzałem się mapie i okazało się, że dalej była tylko rzeka i ani jednego mostu w promieniu kilkunastu kilometrów. Znowu skucha. Nadal nie chciałem zawracać, więc znalazłem drogę przez las. Przynajmniej bez tarki. Zrobiłem 10 km w terenie (przypominam, że jechałem na kolarzówce) i dojechałem do mojej drogi z pierwotnego planu. Trafiłem nawet na GreenVelo. Z mapy wyczytałem, że w tamtym rejonie było dużo odcinków terenowych. To ważna informacja, bo byłem przekonany, że cała trasa jest utwardzona.
Niestety asfalt znów się skończył. Znalazło się kilka kocich łbów, ale leśne drogi wróciły i nie opuszczały mnie do samego celu – Kruszynian.
Chciałem zobaczyć zabytkowy meczet. W planie były dwa, ale nie wystarczyło czasu. Walka z piaskiem zabrała zbyt dużą część dnia. Zrobiłem się jednak głodny i z pomocą przyszła Tatarska Jurta. Obsługiwana przez tatarską rodzinę. Zjadłem kilka dań, których porcje były na tyle małe, że można spróbować kilku. Było pysznie i ciepło, bo na zewnątrz temperatura przez cały dzień wynosiła 7 °C. Do tego wiało z południa. Stąd też pomysł jazdy na wschód, aby mieć za przeszkodę tylko boczny wiatr.
Droga powrotna zapowiadała się nieciekawie. Zrobiło się szybko zimno. Nawet zaczęło kropić, ale tylko jakby ksiądz machnął kropidłem, bo momentalnie przestało. Pojechałem do Krynek, gdzie znajdowało się unikalne w Polsce rondo. Było tak duże, że zgubiłem się i nie byłem pewien, czy wybrałem dobry zjazd. A wybrałem drogę wojewódzką. Nie była przyjemna. Aut połowa, co na krajówce, ale dużo pagórków. Przynajmniej Puszcza Knyszyńska dała schronienie przed wiatrem.
Do Białegostoku dotarłem po zmroku. Przywitała mnie niespójna sieć dróg dla rowerów (czyt. kaskaderów). Zaczęło kropić, gdy dojechałem do mieszkania. Potem jeszcze wyszedłem po zakupy, to aż musiałem kupić parasolkę, żeby wrócić. Pogoda się popsuła i prognoza na kolejne dni mnie niepokoi.
Kategoria Polska / podlaskie, kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, wyprawy / Białystok 2018, rowery / GT

Smrek od polskiej strony

  50.28  02:57
Śniadanie zjadłem w hostelu, więc od razu ruszyłem do Zakrętu Śmierci. Miałem do niego bliżej niż sądziłem. Na Rozdrożu Izerskim też szybko się znalazłem. Tam skręciłem na... szutrówkę. Nie była straszna dla kolarzówki. Tylko te rynny w poprzek drogi irytowały co kilkadziesiąt metrów.
Po kilku skrzyżowaniach, zmianach nawierzchni (od grubego szutru przez wygodny grunt po błoto) i spotkaniu wielu rowerzystów znalazłem się na Nowej Drodze Izerskiej. Tak właściwie planowałem wjechać na Drogę Tartaczną, aby dostać się do mojego celu, ale znalazłem się w dużo lepszym położeniu. Z Polany Izerskiej ruszyłem Drogą Telefoniczną, która bez większych podjazdów doprowadziła mnie na rozdroże pod Smrekiem.
Niebo przesłoniły chmury. Prognoza dawała jeszcze kilka godzin przed deszczem, ale w górach nigdy nie wiadomo. Zacząłem się spieszyć. Ostatnia prosta to był tor przeszkód, więc porzuciłem rower na pastwę losu (bez zapięcia!) i ruszyłem za innymi turystami. Ostatnim razem wjechałem na Smrek od czeskiej strony.
Zrobiło się chłodno, a na wieży widokowej mocno dmuchało, więc długo tam nie zabawiłem. Rower zastałem tak, jak go opuściłem. Przygotowałem się do zjazdu – tym razem już do końca po asfalcie i ruszyłem, oszczędzając hamulce. Dziur nie było jakoś za dużo. Ludzi też, chociaż widząc dziecko, psa albo egoistyczną grupkę, wolałem zwolnić do prędkości piechura.
Z tego całego zjazdu zapomniałem o moim pierwotnym planie powrotu przez Jakuszyce. Na skrzyżowaniu, gdzie mogłem wspiąć się na szlak, skierowałem się na Drogę Tartaczną, którą to planowałem wjechać na Smrek. Po kilku zakrętach przypomniałem sobie poprzednią podróż tamtędy. Reszta wycieczki to jazda po własnym śladzie przez Zakręt Śmierci do hostelu (ale po drogach, chociaż pewnie nieoficjalna opcja downhillu istnieje).
Mając duży zapas dnia, wyszedłem poszukać obiadu. Jeszcze będąc w Świeradowie, wahałem się między odwiedzinami w smażalni ryb (widziałem ich kilka podczas wcześniejszych wizyt) oraz powrotem przed deszczem. Całe szczęście w losowej restauracji dostałem smaczną rybę. Sam deszcz przypominał bardziej kapuśniak.
Kategoria terenowe, góry i dużo podjazdów, Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, Góry Izerskie, wyprawy / Szklarska Poręba 2018, rowery / GT

Zamknięty w nieświadomości

  121.34  07:38
W nocy padało. Obudziłem się pod mokrym namiotem. Na szczęście nie było kałuż, ale niebo mocno się chmurzyło. Zebrałem się i leniwie ruszyłem na północ.
W centrum miasteczka, w którym spędziłem noc, ulice były puste, a sklepy zamknięte. Jechałem szukać szczęścia dalej. Trafiłem na długą drogę dla rowerów biegnącą wzdłuż kanału. Wiatr wiał w twarz, więc jechało się bardzo wolno. Przynajmniej słońce wyszło i zrobiło się cieplej.
Nové Mesto nad Váhom było przepełnione turystami. Na centralnym placu odbywał się festyn. Być może z okazji święta Matki Boskiej Bolesnej, patronki Słowacji. Być może z tego też powodu wszystkie sklepy były nieczynne. Poratowała mnie stacja paliw.
Dalej czekała mnie mozolna jazda pod górę, aby przekroczyć granicę z Czechami. W ostatniej wiosce spotkałem mnóstwo turystów z wielkimi plecakami porozrzucanych po całej długości wsi. Ciekawe, co ich tam przyciągnęło.
Gdy jechałem pod górę do granicy, chmury rozciągnęły się po całym niebie, jakby miało lunąć. Ale już w Czechach słońce wyskoczyło na niebie zupełnie niespodziewanie i towarzyszyło mi przez resztę dnia, dając się czasem we znaki. Było trochę jak na Islandii.
Podoba mi się, że drogi dla rowerów w Czechach mają kierunkowskazy. Żaden inny kraj nie ma tak dobrej infrastruktury. W Polsce pewnie minie kilkadziesiąt lat zanim jakiekolwiek znaki pojawią się na drogach dla rowerów. Przeniósłbym się gdzieś na południe Polski, aby mieć blisko na piękną Słowację, a i do przyjaznych Czech byłoby niedaleko. Tylko smog jest podobno największy na południu kraju, a co zimę uciekać z domu to tak mało praktyczne.
Wygodne drogi dla rowerów zaprowadziły mnie mocno na zachód, ale w końcu nasze ścieżki musiały się rozejść, bo prawie zacząłem jechać na południe. Zawróciłem, aby dotrzeć do Starégo Města, gdzie znów trafiłem na drogi dla rowerów. Tym razem wzdłuż turystycznego kanału żeglugowego. To już drugi kanał dzisiaj.
Droga dla rowerów przeplatała się z drogami gruntowymi. W pewnym momencie gdzieś mi uciekła, gdy za mocno kombinowałem, aby znaleźć skróty bez podjazdów. Zostały mi wiejskie drogi, którymi – już po zmroku – dostałem się do Kroměříža. Dotarłem na miejsce oznaczone jako kemping przed godz. 20. Za bramą zastałem mrok i zamknięte budynki. Cóż, pewnie też byli po sezonie. Już miałem opuścić tamto miejsce w poszukiwaniu nowego, gdy okazało się, że wcześniej otwarta brama została zamknięta i zakluczona. Próbowałem różnymi sposobami ją otworzyć, ale bez odpowiednich umiejętności nic nie zdziałałem. Nie mając innego wyjścia, zostałem na noc, rozbijając się w przypadkowym miejscu. Niestety budynek sanitarny był zamknięty.
Kategoria kraje / Słowacja, kraje / Czechy, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, pod namiotem, setki i więcej, terenowe, z sakwami, za granicą, wyprawy / Węgry 2018, rowery / Trek

Kawałek Węgier

  121.76  07:16
Zebrałem się wcześnie rano, zjadłem kolejną porcję polskiej owsianki i byłem gotów do kontynuacji podróży na południe. Wysoka temperatura szalała od rana.
Miałem kawałek drogi w dół rzeki, aż do Zwolenia. Minąłem kilka wiosek z paroma zabytkami, w tym kościół artykularny w Hronseku. Znalazłem też drogę dla rowerów na wale rzecznym. W Zwoleniu zupełnie przegapiłem zamek, chociaż przejechałem tuż obok niego. Dalej było dużo pagórków.
Musiałem wjechać na krajówkę z braku alternatyw. Ruch nie był jakiś mocno duży. Było mi żal gór, które zostawiłem za plecami wczoraj po zmroku. Musiały być piękne. Dzisiaj widoki zasłaniały mi wzgórza, więc niczego nie mogłem dojrzeć. Z nieba lał się skwar, więc w sumie nawet nie myślałem o podziwianiu widoków.
Powoli przyzwyczajam się do wysiłku, choć to dopiero trzeci dzień jazdy. A może po prostu miałem więcej drogi z górki i dlatego jazda była mi lekką.
Dzisiaj znowu jechałem trasą zaproponowaną przez aplikację Maps.me. Nie byłem zbyt zadowolony, bo wjechałem na drogę terenową. Ewidentnie o niej zapomniano, bo im dalej w las, tym trawa rosła bujniejsza. Na mapie po przeciwnej stronie rzeki widziałem drogę narysowaną grubszą linią, więc musiałem się do niej dostać. Kolejną przeszkodą stał się bród. Dno było zbyt głębokie i śliskie, aby przejechać, więc zdecydowałem się na przejście. Aby jednak nie utonąć, spędziłem trochę czasu na przerzucaniu kamieni, coby wybudować wysepki. Miałem tyle szczęścia, że konstrukcje przetrwały przeprawę i na drugim brzegu znalazłem się suchy. Tam droga była nieco lepsza, czasem nawet asfaltowa, ale wciąż tylko leśna.
W końcu wydostałem się do cywilizacji. Znaki przed miejscowościami zaczęły przemawiać w dwóch językach. Przed opuszczeniem Słowacji zrobiłem ostatnie zakupy. Chciałem przekroczyć granicę w ważniejszym punkcie i pojechałem trochę naokoło, ale nie zobaczyłem niczego ciekawego. Jedyny plus, że znalazłem punkt wymiany walut, to chociaż parę forintów kupiłem.
Przekroczyłem granicę z Węgrami, dopisując kolejny odwiedzony kraj na mojej liście (kolejno: Czechy, Słowacja, Niemcy, Japonia, Austria, Islandia, Tajwan i Węgry; była jeszcze Korea, ale tam wyjątkowo nie na rowerze). Przywitała mnie droga dla rowerów, która skończyła się kilkanaście metrów dalej. Najwidoczniej jechałem w złym kierunku, ale zmierzałem na pole namiotowe, więc nie mogłem inaczej.
Musiałem mieć pecha, bo nawierzchnia była słabej jakości. Byłem jednak zadowolony, że dojechałem do celu przed zmierzchem. Jakże mocno się rozczarowałem, gdy zastałem zamkniętą bramę. Cóż, rzut beretem był kolejny kemping. Tam niespodzianka – znów zamknięte. Jakby się zmówili, a wrzesień to jeszcze sezon. Wjechałem tyłem na teren kempingu i z tablicy informacyjnej (posługując się elektronicznym tłumaczem) wyczytałem, że w poniedziałki jest nieczynne. Jak kemping może być czynny 6 dni w tygodniu? Co robią turyści w poniedziałki?
Nie chciałem szukać problemów, więc wypatrzyłem na mapie kolejny kemping. Zaledwie 20 km dalej. Noc była młoda. Na miejscu okazało się, że ktoś kiedyś rozbił się na wydmie nad rzeką i tak powstał punkt na mapie. Trochę obawiałem się tam zatrzymać, więc pojechałem odrobinę dalej, aby trafić na skoszoną łąkę. Podłoże nie było najgorsze, więc rozbiłem się. Zrobiło się chłodno od mgły.
Gdy już miałem zasnąć, obudziło mnie drapanie w namiot. Oblany potem, trzepnąłem kilka razy materiał, ale skrobanie powracało. Zebrałem się na odwagę, złapałem latarkę i rozsunąłem zamek namiotu. Centralnie przed wejściem stanął sprawca z wielkimi, świecącymi się oczyma: lis. Tamtej nocy była to jego ostatnia zabawa pod moim namiotem (w tym sensie, że więcej nie przyszedł).
Kategoria kraje / Węgry, kraje / Słowacja, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, pod namiotem, terenowe, z sakwami, za granicą, wyprawy / Węgry 2018, rowery / Trek

Tatry podwójnie

  132.30  07:43
Była duża mgła, gdy obudziłem się. Zjadłem owsiankę z Polski, spakowałem się i mogłem ruszać. Namiot niestety musiałem złożyć mokry przez brak słońca. Dopiero kilka kilometrów dalej mgła się przerzedziła i temperatura podskoczyła. Było nawet 30 °C, choć w cieniu nie więcej niż 20 °.
Szukając dróg lokalnych, zostałem pokierowany przez aplikację Maps.me objazdami. Zacząłem też sam kombinować, co mi nie wyszło najlepiej. Wylądowałem przed znakiem z napisem súkromná cesta. Tłumacz w telefonie zasugerował mi, abym poszukał objazdu. Wróciłem do planu zaproponowanego przez aplikację.
Dojechałem do Kvačianskiej doliny. Tam trafiłem na teren. Szlak pieszy i rowerowy, więc nie byłem sam. Niektórzy rowerzyści prowadzili rowery. Mnie udawało się jechać, ale czasem luźne kamienie zrzucały z siodła. Po drugiej stronie podjazdu było niczym w Dolinie Prądnika. Wapienne skały prześwitywały między drzewami. Znalazłem nawet punkt widokowy, ale był strasznie oblegany przez turystów, którzy przybyli od drugiej strony szlaku. Drogę w dół miałem nadzianą grubszymi kamieniami, dlatego wolałem w kilku miejscach sprowadzić rower.
Dojechałem nad jezioro Liptovská Mara. Dojrzałem tam góry i wtedy mnie olśniło. To były Tatry. Jakoś tak raźniej się zrobiło po wczorajszym niepowodzeniu. Do tego część pokonanej drogi przebyłem kilka lat temu podczas wyprawy wokół Tatr.
Z Ružomberoka nie miałem wyboru, jak jechać na południe drogą krajową. Robiło się późno i miałem dość podjazdów. Trafiłem na drogę dla rowerów wybudowaną na miejscu dawnej kolei. Jakość nawierzchni niczym w Puszczykowie (a są tam jedne z najgorszych dróg dla kaskaderów, po jakich jeździłem). Nie było to przyjemne doświadczenie, ale przeżyłem chyba bez poważnego uszczerbku.
Droga dla rowerów skończyła się, więc musiałem włączyć się do ruchu. Myślałem jeszcze o wjeździe na drogę terenową, ale robiło się tak późno, że chciałem jak najbardziej uprościć resztę trasy. Dojechałem na szczyt góry, skąd leciał bardzo długi zjazd do Bańskiej Bystrzycy. Wyciągałem nawet 60 km/h, co nie było zbyt mądre. Zwłaszcza, gdy kilka razy zachwiałem się przy takiej prędkości.
Kemping okazał się być miejscem piknikowym. Kilkadziesiąt metrów obok biegła linia kolejowa, ale nie przeszkadzało mi to jakoś mocno. Czułem się jak podczas podróży powrotnej z Wiednia, gdzie też zatrzymałem się na miejscu piknikowym. Z tą różnicą, że wtedy wiedziałem, że zmierzam do miejsca piknikowego. Musiałem się dzisiaj obejść bez bieżącej wody.
Zorientowałem się, że przekroczyłem Niżne Tatry. Aż przypomniała mi się inna wyprawa w te góry, gdy zatrzymałem się w Popradzie i zwiedzałem okolice. Słowacja jest taka piękna. Chyba mi jej brakowało w zeszłym roku.
Kategoria kraje / Słowacja, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, pod namiotem, setki i więcej, terenowe, z sakwami, za granicą, wyprawy / Węgry 2018, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery