Miałem chwilę, aby się przejechać gdzieś niedaleko i wypadło na południe od Sendai. Był ciepły, choć pochmurny dzień.
Przejechałem raptem parę kilometrów i usłyszałem syczenie. Powietrze uciekało z przedniego koła i okazało się, że klocek hamulcowy przetarł bok opony, którą ostatecznie rozerwało ciśnienie. Całe szczęście kilkaset metrów obok był serwis rowerowy. Japończyk przyniósł z zaplecza nową oponę. Miała dość duży bieżnik, choć nie tak duży, aby konkurować z moim starym Trekiem. Kilka minut później mogłem się cieszyć sprawnym rowerem. Stara opona nie podobała mi się od kilku tygodni, bo było widać na niej pęknięcia, chociaż założyłem ją
relatywnie niedawno. Mam nadzieję, że to ostatni wydatek, przynajmniej do powrotu do Polski (mam to w planach w niedalekiej przyszłości).
Droga na południe nie przyniosła niespodzianek. No, może poza tym, że zajęła więcej czasu niż planowałem. Dojechałem do punktu docelowego, trafiłem na przypadkową świątynię i skierowałem się w drogę powrotną. Równie bezprzygodną. Udało mi się uchwycić kilka zdjęć odległych gór, które nadal były pokryte śniegiem. Znalazłem też kilka kwitnących drzew wiśni i to było tyle z tej wycieczki. Dorzucam jeszcze kilka zdjęć z miasteczka Ōgawara, które odwiedziłem kilka tygodni temu pociągiem, a także
rok wcześniej na rowerze.