Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

z sakwami

Dystans całkowity:60847.13 km (w terenie 3351.23 km; 5.51%)
Czas w ruchu:3571:47
Średnia prędkość:16.85 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:458911 m
Maks. tętno maksymalne:125 (63 %)
Maks. tętno średnie:158 (80 %)
Suma kalorii:60871 kcal
Liczba aktywności:701
Średnio na aktywność:86.80 km i 5h 08m
Więcej statystyk

Pokonany przez zaspy

  80.60  05:36
W nocy grzała mnie koszulka z wełny merino, więc o tyle było mi ciepło. Niewygodą była zsuwająca się opaska na oczy, bo mam jasny namiot, a widno robi się bardzo wcześnie.
Mżyło nad ranem, więc spakowałem mokry namiot. Z czasem mżawka przerodziła się w deszcz ze śniegiem, a potem w śnieg. Szybko topniał, ale ładnie wyglądał na tle krajobrazów.
Zjadłem śniadanie w kempingowym bufecie (100 koron za szwedzki stół). Nocleg kosztował mnie tylko 150 koron. Co kemping, to cena niższa, choć dalekie to do naszych cen. Norweg na recepcji mówił trochę po polsku, bo ma polską żonę.
Zorientowałem się, że zdjęcie zrobione wczoraj pokazywało przebieg szlaku nr 4 właśnie po słonecznej części doliny. Z jednej strony dojechałem do Geilo bez robienia niepotrzebnych podjazdów, a z drugiej pewnie miałbym więcej szans na znalezienie obozu na dziko.
W towarzystwie prószącego śniegu wjechałem na 1000 m n.p.m. Po drodze zwróciłem uwagę, że wiosna jeszcze nie dotarła w tamte strony. Drzewa były wciąż gołe. Czego się jednak spodziewać po dolinie pełnej śniegu? Temperatura wahała się od 4 do 8 °C, niezależnie od wysokości. Za to im wyżej, tym więcej leżało śniegu.
Na skrzyżowaniu, od którego zaczynał się mój szlak, zobaczyłem znak informujący o osuwisku. Bałem się, że to na mojej trasie, ale dotyczyło to krajowej drogi nr 7. I tak nie był to mój cel, jak wtedy sądziłem. Wjechałem zadowolony na Rallarvegen, po którym miał także biec Krajowy Szlak Rowerowy nr 4, tak przeze mnie katowany od kilku dni, jednak żadnych tabliczek nie minąłem. Całkiem dobrze się jechało, śnieg ustał, nawet wyszło słońce, widoki były rewelacyjne, aż zaczęły się schody, a właściwie zaspy. Powinienem był odpuścić gdzieś przy trzeciej, ale nie, uparłem się, że dam radę. Po śladach na śniegu widziałem, że nie byłem jedynym śmiałkiem, tylko mój poprzednik odpuścił dwie zaspy wcześniej. Stąd też widziałem ślad powrotny, sądząc, że da się pokonać cały szlak. Ja jednak uważałem się za sprytniejszego i wykorzystałem nasyp dawnej linii kolejowej.
Poddałem się na tunelu zakopanym w zaspie. Przemoczyłem buty, bo śnieg dostawał się do środka. Przynajmniej większość drogi powrotnej miałem z górki. Jazdę drogą krajową – jako alternatywę – musiałem odpuścić ze względu na wspomniane osuwisko, więc pojechałem na stację kolejową. Było tam pusto i poza elektroniczną tablicą z najbliższymi pociągami nie było żadnego rozkładu. I tak już nic nie jechało tego dnia.
Wróciłem do punktu wyjścia, czyli kempingu. Po drodze pojawił się deszcz ze śniegiem. Choć był niewielki, to podstępnie przemoczył mi rękawice i nie oszczędził butów wilgotnych już od śniegu. Na recepcji poznałem żonę Norwega z porannej zmiany. Dostałem kilka wskazówek, wypiłem gorącą herbatę i rozbiłem mój przemoczony poranną mżawką namiot. Przynajmniej wieczorny deszcz ze śniegiem ustał, gdy kończyłem z obozem.
Informacje o norweskich drogach można znaleźć na vegvesen.no. Brak tam wzmianki o osuwisku w Måbødalen, więc dziwne, że ten znak stał na skrzyżowaniu. Nie znalazłem też w internecie żadnej wzmianki o osuwisku. Trochę jednak głupio byłoby wracać całą tę drogę, gdyby osuwisko faktycznie istniało, tylko nikt nie wprowadził do systemu takiej informacji.
Informacje o kolei można sprawdzić na vy.no. Ceny są oczywiście wysokie, a do tego mało jest połączeń, których potrzebuję. Jako ciekawostka, na odcinku Myrdal – Upsete i tak musiałbym skorzystać z kolei, bo w ten sposób skonstruowano szlak rowerowy. Tylko ten odcinek to grosze, a jazda spod początku szlaku to już większy wydatek (wliczony jest koszt dwóch przewoźników oraz koszt przesiadki). A i rower liczy się jak za dziecko, jeśli dobrze przetłumaczyłem informacje na stronie.
Szlak rowerowy, którym jechałem, ma się otworzyć dopiero w połowie czerwca. Głowię się teraz, jak przedostać się dalej w kierunku Bergen. Mój plan właśnie wymaga sporej korekty.

Kategoria za granicą, z sakwami, wyprawy / Nordkapp 2022, terenowe, pod namiotem, po dawnej linii kolejowej, kraje / Norwegia, góry i dużo podjazdów, rowery / Fuji

Pięciogwiazdkowy kemping

  99.18  07:23
Obudziłem się w porze, gdy zwykle jestem spakowany i ruszam w drogę. Mimo to w końcu poczułem, że wyspałem się. Tym razem nie padało ani w nocy, ani nad ranem, a poranek był pochmurny. Może dlatego zaspałem, bo zwykle budziło mnie ciepło bijące od słońca.
Zdałem sobie sprawę, że dolina, przez którą jechałem, wyglądała jak Park Narodowy Daisetsuzan w Japonii. Szlak rowerowy nr 4 biegł głównie drogą krajową nr 7 o nawet niewielkim ruchu, zbaczając czasem na szutry. Tam już było pusto, ale często pod górę. Z kolei na asfaltach wiało, więc nie dało się wyciągnąć jakiejś lepszej średniej.
Chyba trwał jakiś zjazd amerykańskiego muzeum, bo ciągle mijały mnie stare auta niczym z amerykańskich filmów. W kilku miejscowościach parkingi były ich pełne. Tylko strasznie zatruwały powietrze.
Temperatura przez większość dnia utrzymywała się na poziomie 17 °C. Dopiero po południu wyszło nieprzyjemne słońce i podskoczyło do 20 °C. Do tego od miasteczka Gol musiałem jechać pod słońce.
Zorientowałem się, że szlak nr 4 poleciał inną drogą niż było to na mapie osm.org. Komplikowało to sprawę o tyle, że droga mi się wydłużyła względem pierwotnego planu. Do tego dużo podjazdów spowalniało mnie. Przynajmniej miałem widoki. Szkoda, że szutry były bardziej na fatbike'a, bo momentami ciężko się jechało. Na koniec nawet zgubiłem szlak, bo nie widziałem już tabliczek.
Zbliżała się pora rozbicia obozu. Nie znajdowałem niczego, więc zajrzałem do kempingu po drodze. Już pięć gwiazdek obok nazwy mnie zaniepokoiło. Dowiedziałem się, że zapłaciłbym 400 koron za noc w tym luksusie (na popularność jednak nie narzekali). Pojechałem szukać szczęścia dalej.
Droga przez wietrzną dolinę wieczorem po zacienionej stronie to przepis na zimno. Potem doszły podjazdy, nawet dużo podjazdów. Cały czas mijałem ogrodzone ziemie albo znaki zakazujące obozowania i ani skrawka miejsca odpowiedniego na namiot. Tyle się naczytałem, jak łatwo jest nocować na dziko w Norwegii, ale tu wszystko jest prywatne. To już na Islandii było łatwiej.
Ostatecznie dojechałem do kolejnego na trasie kempingu, w miasteczku Geilo na wysokości 760 m n.p.m. z widokiem na ośnieżone szczyty i temperaturą 6 °C. Recepcja była już zamknięta. Na szczęście sanitariaty nie były otwarte wyłącznie dla szczęśliwców z kluczami (a nadal byłem jedynym śpiącym w namiocie), więc rozgrzałem się gorącym prysznicem.
Kategoria za granicą, z sakwami, wyprawy / Nordkapp 2022, terenowe, pod namiotem, kraje / Norwegia, góry i dużo podjazdów, rowery / Fuji

Zamknięty most

  96.59  06:40
Tej nocy nie padało, choć krótki deszczyk nad ranem dał mi do zrozumienia, że pora wstawać. Tylko te 8 °C w namiocie mnie nie przekonywało. Jednakże była to najlepsza noc, bo nikt nie łaził pod namiotem, nie gadał, nie palił. Słyszałem tylko ptasie radio, a co godzinę inny ptak przejmował mikrofon.
W końcu trafiłem na czynne markety, więc obejrzałem dostępne produkty i ceny były dużo lepsze niż na stacjach benzynowych. Jako ciekawostka, w cenie napojów w butelkach plastikowych jest kaucja 3 koron za dużą butelkę i 2 koron za małą. Potem takie butelki można zwrócić w automacie w zamian za bon. A cenę końcową przy płatności gotówką zaokrąglają, więc pewnie nie dostanę na pamiątkę øre, odpowiednika naszych groszówek.
Dostrzegłem pierwsze ośnieżone szczyty, co nie napawa optymizmem. Wjechałem na kolejną prywatną drogę na szlaku. Znów szutry i dużo podjazdów. Gdzieś na tych wybojach zgubiłem butelkę z wodą, a prawie też nowe okulary, bo na podjazdach wygodniej jest bez nich i zbyt luźno wisiały przy kierownicy. Tak się zastanawiałem, kiedy je zarysuję i szybko do tego doszło.
Obiad zjadłem na przystanku autobusowym z wiatą, których jest niewiele, by się schować. Akurat znów zaczęło kropić, bo poranny deszczyk wracał co jakiś czas. Do tego na horyzoncie widziałem mgłę, która przyniosła ochłodzenie. Przed południem było 14 °C, w południe 17 °C z miejscowymi przejaśnieniami, ale po południu spadło do nieco ponad 11 °C i już tak się utrzymało do końca dnia.
Droga krajowa nr 7 była strasznie ruchliwa, ale nie jechałem nią długo. Prowadził mnie Krajowy Szlak Rowerowy nr 4, który ciągnął mnie bocznymi drogami, nie zawsze dobrej jakości. No i szlak zaprowadził mnie w kozi róg, bo dojechałem do mostu w trakcie remontu i nie było innego wyjścia, jak zawrócić. Gdybym nie kombinował i jechał zgodnie z planem, który – o dziwo – uwzględniał zamknięcie mostu, to mógłbym dotrzeć gdzieś dalej, prawda? Nic bardziej mylnego, bo mapy.cz, które wytyczyły mi trasę na Nordkapp, wybrały jakiś objazd i skończyłem na zakazie wstępu. Myślałem, że przyczyną takiego udziwnienia był tunel, ale nie, droga krajowa na tamtym odcinku była ich pozbawiona, więc pozostaje to zagadką. Przynajmniej ruch zmalał wieczorem.
Nie mogłem znaleźć miejsca pod namiot, więc zatrzymałem się na małym kempingu. Pani obsługująca ten przybytek wyjaśniła, że ta żółta tabliczka, której nie dało się zauważyć z chodnika informowała o zamknięciu mostu. Powiedziała, że upomni tych durniów, jak się wyraziła, żeby umieścili tabliczkę także na szlaku rowerowym, aby rowerzyści mieli świadomość o braku przejazdu.
Dużo Polaków w tej Norwegii. Widuję polskie tablice rejestracyjne, słyszę polską mowę, a dzisiaj w markecie znalazłem produkty importowane prosto z Polski.
Kategoria za granicą, z sakwami, wyprawy / Nordkapp 2022, terenowe, pod namiotem, kraje / Norwegia, góry i dużo podjazdów, rowery / Fuji

Pierwszy tunel

  102.15  07:24
Zmierzch tu późno zapada, bo o godz. 22 było jeszcze widno. Porządnie lunęło w środku nocy. Aż martwiłem się, czy namiot to wytrzyma. Ulewa do rana ustała, a namiot spisał się. To już w Austrii padało mocniej, kiedy jeden szef zaczął przeciekać (pomijam, że obudziłem się wtedy w kałuży).
Drugi dzień wyprawy przyniósł kolejne niespodzianki. Było pochmurno z temperaturą 12 °C. Przynajmniej wiatr był mniej odczuwalny. Wjechałem na kolejną drogę na nasypie dawnej linii kolejowej, choć wysypaną szutrem. Tam też przejechałem przez pierwszy w Norwegii tunel, więc mogę uruchomić licznik pokonanych tuneli.
Wyglądało na to, że było jakieś święto, bo żaden market nie był otwarty. Śniadanie zjadłem na stacji benzynowej. Hamburger za 100 koron, ale była to najsmaczniejsza kanapka, jaką jadłem. Znalazłem też butlę z gazem – 150 koron, o 50% drożej niż w markecie, ale nie mogłem ryzykować brakiem kolacji, skoro wszystko pozamykane.
Od czasu do czasu kropiło. W południe temperatura skoczyła do 17 °C. Trafiłem na pierwsze krawężniki, więc wczoraj za mocno zachwalałem Norwegię, bo miejscami nie różni się od Polski. Wjechałem na pierwszą drogę dla rowerów, a myślałem, że są tu tylko współdzielone ciągi pieszo-rowerowe, analogicznie do braku przejazdów dla rowerów. Minąłem też pierwszego sakwiarza. Za to rowerzystów spotkałem każdego rodzaju.
Po południu temperatura przekroczyła 22 °C, bo pojawiło się nieznośne słońce (choć lepsze to niż deszcz). Było tak gorąco, że zmieniłem buty na lżejsze. Wiozę około 45 kg majdanu według wagi na lotnisku (z rowerem), ale mam raczej wszystko, co potrzebne. Już nawet zdążyłem zaszyć rozdarte spodnie.
Za miastem Drammen wjechałem na Krajowy Szlak Rowerowy nr 4. Wydawał się przyjemny, póki nie zmienił się w szuter i nie poleciał jakimiś górami. Aż zacząłem rozważać powrót i jazdę okrężną drogą. Wytrwałem i znalazłem po drodze kilka atrakcji. Gdyby nie mój ograniczony czas, to może zobaczyłbym jeszcze więcej.
Szlak biegł wciąż po szutrach. Pojawiła się informacja, że dalej prowadzi po prywatnej drodze lub ziemi (nawet się nie zatrzymałem, żeby dokładnie przetłumaczyć tabliczkę z norweskiego), ale były to olbrzymie połacie lasów. Akurat trafiłem na właściciela tych ziem, który był tak miły, że zaproponował mi rozbić się nad rzeką. Niestety otrzymana instrukcja dojazdu była zbyt ogólna, bo nic nie znalazłem, więc rozbiłem się na cichej polanie niedaleko drogi.
Kategoria kraje / Norwegia, za granicą, z sakwami, wyprawy / Nordkapp 2022, terenowe, setki i więcej, pod namiotem, po dawnej linii kolejowej, góry i dużo podjazdów, rowery / Fuji

Hei

  48.80  02:47
Hei z norweskiego oznacza cześć. Tak mogę zacząć opisywać pomysł, który zrodził się w mojej głowie pół roku temu. Wtedy jednak miała to być Islandia, ale ja już tam byłem. Chciałem czegoś świeżego. Kilkoro moich znajomych odwiedziło kraj wikingów, więc był to sprawdzony kierunek. Wybrałem Norwegię także ze względu na klimat, choć pisałem się na warunki być może bardziej ekstremalne niż na Islandii.
Po masie przygotowań udało mi się postawić nogę na norweskiej ziemi. Rower bardzo dobrze zniósł podróż samolotem. Po złożeniu go i ruszeniu poczułem, że zapakowałem za dużo rzeczy. Złapanie balansu szło mozolnie, tak jak mozolnie pokonywałem kolejne kilometry w tym górzystym kraju.
Zaskoczyła mnie dobra pogoda. W innych częściach kraju prognozowali deszcz i deszcz ze śniegiem. Za to nie pomyślałem o wietrze. Wiało. Najmocniej z południa, więc trochę mnie pchały te podmuchy, ale wiatr wychładza, a jeszcze jak zacznie wiać w twarz, to kropka.
Spodobały mi się norweskie domy. Są przepiękne. Idealnie wpisują się w skandynawski krajobraz. Przyroda była podobna do polskiej, z paroma nieznanymi mi kwiatami, ale tutaj są one dopiero na etapie kwitnienia, więc mogę jeszcze raz w tym roku obserwować wiosnę.
Słowem o drogach, bo te mnie urzekły. Dużo dróg dla pieszych i rowerów. Niemal brak krawężników. Znaki intuicyjne i ograniczone do minimum. Brak jest przejazdów dla rowerów, ale rowerzyści mogą przejeżdżać po przejściach dla pieszych i poruszać się po chodnikach (tutaj znajduje się zbiór zasad opisany przez Uniwersytet w Oslo). Co więcej, kilka razy zdarzyło mi się zatrzymać przed krzyżówką, kilka metrów przed przejściem, żeby sprawdzić mapę, a mimo to kierowcy zatrzymywali się, żeby mnie przepuścić. Jeszcze tego nie pojmuję.
Na początku jechałem Krajowym Szlakiem Rowerowym nr 1, trafiła się nawet droga na miejscu dawnej linii kolejowej. Na oko 90% dzisiejszych dróg to były drogi dla pieszych i rowerów. Mimo to te 10% to był szok. Auta spokojnie jechały za mną, czekając na możliwość wyprzedzenia, wyprzedzały bezpiecznie z zachowaniem ogromnego dystansu. Całkowicie inna kultura jazdy niż to, co do tej pory doświadczyłem podczas wszystkich moich podróży.
Temperatura wahała się dzisiaj wokół 20 °C. Wieczorem pojawiło się więcej chmur i spadła do nieco ponad 14 °C. Było przyjemnie. Jeszcze gdyby nie ten wiatr.
Zaplanowałem zatrzymać się dzisiaj na kempingu, żeby poukładać rzeczy w sakwach po przylocie, zaczerpnąć informacji i uzupełnić zapasy. Koszt jednej nocy to 200 koron plus 15 koron za 6 minut ciepłego prysznica. Raczej nie będę częstym gościem takich przybytków. Byłem jako jedyny z namiotem, choć skrawek trawy oznaczony jako pole namiotowe zmieściłby maksymalnie może ze trzy namioty. Ucieszył mnie brak komarów.
Próbowałem w kilku miejscach kupić gaz do kuchenki, żeby móc gotować sobie kolacje. Albo nie było, albo wykupili. Mam nadzieję, że to chwilowy pech. Dostałem wrzątek od sympatycznej obsługi kempingu.
Dokąd dalej? Na północ. Wziąłem dłuższy urlop i zaplanowałem spędzić urodziny na Przylądku Północnym, a to jednak kawałek drogi stąd.
Kategoria wyprawy / Nordkapp 2022, za granicą, z sakwami, pod namiotem, po dawnej linii kolejowej, kraje / Norwegia, góry i dużo podjazdów, rowery / Fuji

Szczecińskie labirynty

  83.38  04:27
Zaskoczył mnie przymrozek. Drogi były pokryte szadzią, przez długi czas utrzymywała się ujemna temperatura. Wiatr zmienił się na południowo-wschodni, więc do Pyrzyc jechało się okropnie. Było mi zimno, a ile pagórków pojawiło się po drodze.
Nie byłem w Pyrzycach parę lat. Pozwoliłem sobie objechać mury miejskie. Drogi dla rowerów mają tam tylko dla wtajemniczonych. Gdzieniegdzie były przejazdy rowerowe, ale poza nimi nie było żadnych znaków. Na koniec zatrzymałem się na rozgrzewającą kawę, bo porządnie przemarzłem.
Droga wojewódzka do Szczecina miała szerokie pobocze. Do tego wiało w plecy, więc nie czułem zimna. To była dobra droga, ale zjechałem z niej, aby zbadać szlak na nasypie dawnej linii kolejowej. Był oznaczony białą plakietką, więc pewnie nie wybrali mu numeru lub nie planują rozbudowywać tego szlaku.
Początek trasy nie zachwycał, ale wjazd do Puszczy Bukowej to zmienił. Drzewa porastające wzniesienia wyglądały pięknie. Za dużo czasu spędziłem na płaskich drogach, żeby tego nie doceniać. Wjechałem do Szczecina, szlak przestał podążać po torach, więc skręciłem na szlak 20A, który był łącznikiem na Trasie Pojezierzy Zachodnich. Początek leciał po leśnych drogach, ale potem pojawił się kolejny wyasfaltowany kawałek nasypu dawnej linii kolejowej. Chyba nawet ta sama linia, którą biegł nieoznaczony szlak.
Skończył się szlak, a zaczął horror. Szczecin ma najbardziej nieprzemyślany układ dróg dla rowerów, jaki widziałem. Istny labirynt, bo nie było żadnych znaków, trafiłem na kilka ślepych dróg, chyba nawet jechałem pod prąd, kilka dróg skończyło się na chodnikach. Koszmarne miasto. Rozważałem któregoś razu spędzić w nim kilka dni z rowerem, ale po tej wycieczce rozmyśliłem się. Było mi zimno, więc przez wielki plac budowy, jaki znajduje się w centrum, dostałem się na dworzec i zakończyłem wyprawę.

Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, po dawnej linii kolejowej, Polska / zachodniopomorskie, z sakwami, wyprawy / Odra 2022, rowery / Fuji

Park Narodowy „Ujście Warty”

  106.62  05:47
Poranek przywitał mnie temperaturą na plusie. W nocy padało, więc ulice były mokre. Wiatr nieznacznie się zmienił, ale wciąż wiało z południa. Kontynuowałem podróż na północ.
Szlak Zielona Odra biegł po wale. Kostka nie była wygodna, ale lepsze to niż płyty z betonu. W końcu też doczekałem się asfaltu. Jesienią widziałem rowerzystę mknącego po nim. Nareszcie i ja mogłem przekonać się, jak cienką warstwę asfaltu wylali. W wielu miejscach nadaje się do remontu. Nie nacieszyłem się długo, bo kostka wróciła, a potem zmieniła się w dziurawą gruntówkę.
W Kostrzynie tylko zatrzymałem się na rozgrzewającą kawę i ruszyłem po szlaku R1 biegnącym drogą krajową. Bardzo malowniczy. Zatrzymałem się niemal na każdym punkcie widokowym. Rozebrana linia kolejowa biegnącą wzdłuż tej ruchliwej drogi prawie idealnie nadaje się na drogę dla rowerów. Prawie, bo biegnie po niewłaściwej stronie drogi, ale dużo aut na niemieckich blachach wyprzedza niebezpiecznie blisko, więc taka inwestycja poprawiłaby bezpieczeństwo.
Dojechałem do Słońska. Miałem dylemat – jechać szlakiem przez park lub przez wioski, by podziwiać nadwarciańską architekturę, pełną szachulców i murów pruskich. Wybrałem pierwszą opcję i widoki były fenomenalne. Przynajmniej póki słońce nie schowało się za chmurami. Potem zachwyt opadł. Dotarłem do przeprawy promowej i znów musiałem zmienić plany. Była nieczynna, więc zwiedzanie północnej części parku zostawiłem sobie na lato. Tak samo architekturę na południe od Warty.
Tymczasem pojechałem do najbliższego mostu, kontynuując podróż na północ. Przejechałem przez wzgórze pełne anomalii, bo mijałem dużo śniegu na niektórych odcinkach. Potem tak się rozpędziłem, że źle pojechałem. Korygując błąd, pojechałem polną drogą, na której wpadłem w poślizg i wylądowałem w rowie. Nie wiem, jakim cudem straciłem równowagę. Krzaki wyhamowały mnie i dzięki temu nic złego nie stało się, a nawet utrzymałem równowagę. Na szczęście był to niemal koniec przygód. Czekały mnie jeszcze tylko dziurawe drogi, jazda po zmroku, ostatnia krajówka i znalazłem się w Myśliborzu.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / lubuskie, Polska / zachodniopomorskie, setki i więcej, terenowe, wyprawy / Odra 2022, z sakwami, rowery / Fuji, Park Narodowy „Ujście Warty”

Grüne Oder/Zielona Odra

  107.74  05:44
Przymrozek nadal trzymał. Kontynuowałem podróż na północ. Dzisiaj wiatr osłabł i wiał z południa, ale że droga nie była prosta, to czasem boczny potrafił poprzeszkadzać.
Miałem wjechać na szlak Zielona Odra, dziwnie oznaczony niemiecką nazwą na mapie OpenStreetMap. Niestety nie znalazłem ani jednego znaku na całym odcinku, aż do Gubina. No cóż, przynajmniej droga była łatwa. Pomijając oczywiście beznadziejne odcinki z bruku w każdej wiosce. Mieszkańcy chyba lubią hałas, bo auta nawet nie zwalniają na takich drogach.
W Gubinie chciałem znaleźć kawiarnię, bo przymrozek dawał mi się we znaki, ale wszystko było zamknięte. Skończyłem w sieciówce. Przynajmniej rozgrzałem się. Potem wjechałem na koślawe drogi dla rowerów, które doprowadziły mnie niemal nad Odrę. Musiałem nadrobić dystansu do przeprawy promowej, aby dostać się na drugi jej brzeg. Poszło całkiem sprawnie.
Zorientowałem się, że Grüne Oder to jakiś oszukany szlak, a Zielona Odra biegła… wzdłuż Odry. No, prawie, bo nie widziałem ani jednego znaku. Do czasu, bo nagle zauważyłem niebieski szlak rowerowy. Wziąłem go za mój szlak. Nawet gdy pobiegł ciut inną drogą niż na mapie – po wałach nad Odrą. Betonowe płyty nie były wygodne. W końcu pojawił się zielony szlak rowerowy, który był tym właściwym, a niebieski to jakiś kolejny oszukaniec.
Już po właściwym szlaku dotarłem do Słubic. Po drodze nawet zaczął prószyć śnieg. Dobrze, że nie deszcz, który był w prognozie. Zatrzymałem się w tym samym hotelu, co parę lat temu.

Kategoria kraje / Polska, Polska / lubuskie, setki i więcej, terenowe, wyprawy / Odra 2022, z sakwami, rowery / Fuji

Przygoda z Nysą

  100.91  06:18
Przyszła mi do głowy spontaniczna wyprawa. Spakowałem się, wstałem w połowie nocy i ruszyłem w najoptymalniejsze względem czasu i pogody miejsce, którym okazał się Węgliniec.
Najpierw podjechałem kawałek wojewódzką, aby skręcić w leśne dukty. Wjechałem w Bory Dolnośląskie porośnięte sosną z runem licznie pokrytym wrzosami. Spotkałem wiele jeleni i jednego kierowcę, który zatrzymał się, żeby zapytać, czy nie zgubiłem się. Drogi grząskie, niewygodne, ale doprowadziły mnie do pierwszego celu – zielonego szlaku Przygoda z Nysą. Kawałek asfaltem, potem terenem z dużą ilością błota i znalazłem się w Przewozie, gdzie w końcu zastałem otwarty sklep.
Droga do Łęknicy była usłana kolcami. Jechałem pod wiatr, dość silny. Coraz częściej zaczął pojawiać się bruk, niezbyt wygodny. Ucieszyłem się, gdy szlak uciekł w las. W terenie telepało, było grząsko i jechało się mozolnie. Nie wiem, co gorsze.
W Łęknicy wjechałem na Szlak Kolejowo-Górniczy. Szutrowy, całkiem wygodny. Wzdłuż niego rozmieszczono mnóstwo interesujących punktów i tablic informacyjnych. Niestety gonił mnie czas i już nie zjeżdżałem do atrakcji. W Tuplicach kończył się odcinek szlaku biegnący po dawnej linii kolejowej. Dalej były leśne drogi. Niestety nastał zmierzch, temperatura spadła poniżej zera i zacząłem przemarzać. Skróciłem plan i ruszyłem głównymi drogami. Były brzydkie, wąskie, dziurawe, czasem pokryte brukiem. Lubuskie nie daje się lubić. W Brodach zatrzymałem się w jedynym czynnym hotelu. Całe szczęście mieli restaurację.

Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, po dawnej linii kolejowej, po zmroku i nocne, Polska / dolnośląskie, Polska / lubuskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, wyprawy / Odra 2022, rowery / Fuji

Wolin – Stargard

  85.61  05:44
Było cieplej niż wczoraj, choć wietrznie. Przejechałem się po Wolinie, bo miałem mnóstwo czasu do otwarcia dzisiejszej głównej atrakcji – Centrum Słowian i Wikingów. Przespacerowałem się po tym skansenie, chłonąc odrobinę wiedzy z tablic informacyjnych. Widziałem również pracowników przebranych w stroje z epoki. W sklepiku zaopatrzyłem się w parę pyszności. Ciekawe miejsce.
Na mojej drodze pojawił się szlak nr 3, którym częściowo dostałem się wczoraj do Wolina. Było trochę asfaltu, a potem wjechałem na szutry na wałach otaczających Zalew Szczeciński. Nie wiem, czy legalnie, bo było mnóstwo sprzecznych znaków. Ktoś bezmyślnie je tam poustawiał. Niestety wiatr wiejący z południa był zbyt silny i zrezygnowałem z dalszej jazdy szlakiem, zjeżdżając do głównej drogi, z której mogłem dostać się do lasów. Niemal cała droga wojewódzka była w remoncie, więc jechało się ciężko. Ruch wahadłowy, dużo kurzu, korki. Nic przyjemnego. Za to lasy wręcz przeciwnie. Jechało się dużo wygodniej.
Minąłem drogę dla rowerów biegnącą po nasypie dawnej linii kolejowej. Gdybym nie zjechał ze szlaku wokół zalewu, z pewnością przejechałbym się nią, a tak nie było mi po drodze.
Kiedyś Goleniów zafascynował mnie kwitnącymi drzewami wiśni. Wtedy chyba byłem nieuważny, bo w Poznaniu widuję ich mnóstwo lub od tamtego czasu mnóstwo zostało posadzonych. Pokręciłem się chwilę po mieście w poszukiwaniu restauracji. Większość była nieczynna, ale znalazłem coś, aby nabrać sił na dalszą podróż.
Tuż za Goleniowem zatrzymał mnie kierowca, który również jeździł na rowerze i był ciekaw, co sprowadza sakwiarza w tamte strony. Wymieniliśmy się informacjami. Zwiedzał Ameryki i bardzo chwalił sobie Meksyk, bo podobno dzięki papieżowi Polacy są tam serdecznie witani.
Jechałem po różnych szlakach rowerowych, zaliczyłem trochę terenu, choć nie do końca planowanego. Wspiąłem się na jedną wieżę widokową, przejechałem po wiadukcie nad tzw. Berlinką, zaliczyłem trochę pagórków i dotarłem do Stargardu w porę przed przyjazdem pociągu do Poznania.
Znów niewiele zabrakło do tysiąca kilometrów podczas całej wyprawy. Z początku planowałem pojechać w kierunku Kołobrzegu, a potem na południe, ale pokonanie szlaku Odra – Nysa zajęło mi 8 dni z 9 zaplanowanych (a sam szlak ma zaledwie 627 km). Podobała mi się architektura Górnych Łużyc, a Dolina Dolnej Odry obfitowała w faunę. Przejechałem mnóstwo różnych dróg i zepsuło się moje wyobrażenie równych niemieckich dróg, bo szlak zestarzał się. Jednakże, przeciwieństwie do szlaków w Polsce, niemiecka część szlaku była całkiem dobrze oznaczona. Tylko w kilku miejscach miałem problemy.
Kategoria kraje / Polska, Polska / zachodniopomorskie, terenowe, z sakwami, dojazd pociągiem, wyprawy / Odra – Nysa 2021, rowery / Fuji

Kategorie

Archiwum

Moje rowery