Nie padało nocą, rano było niewiele rosy, ale powitał mnie kolejny z rzędu zachmurzony dzień. Temperatura mi odpowiadała, choć na podjazdach i zjazdach trzeba było się rozbierać lub ubierać, a tych podjazdów trochę dziś było.
Wyjątkowo trafiło mi się kilka płaskich dróg. Nie sądziłem, że za nimi zatęsknię. Potem wróciły podjazdy, a na nich słońce przedarło się przez chmury i zrobiło się gorąco.
Przejechałem przez większą górę, po drugiej stronie wykręciłem ponad 60 km/h na stromym zjeździe, aż dotarłem do jednego z wielu tuneli. W tym był typowo zakaz wjazdu rowerem. Zgodnie z mapą mogłem objechać tunel starym odcinkiem. Tylko że ta droga była zagrodzona – pewnie jakieś prace drogowe. Jeszcze rano minąłem sakwiarza jadącego w przeciwną stronę. Czyżby odbił się od tego tunelu? Tylko czemu nic nie powiedział? Ja przynajmniej miałem plan. Poznany
kilka dni wcześniej Joseph opowiedział mi o podobnej przygodzie. Zadzwoniłem do administracji dróg. Byli zamknięci w weekend, ale zamiast głuchego telefonu odezwał się automat w dwóch językach. Zadzwoniłem więc na numer podany przez automat, tam mnie jeszcze przekierowali do lokalnego biura i już byłem prawie w domu. Nie było innej drogi do Førde, więc zamknęli tunel dla ruchu, włączając tablice świetlne, żeby auta nie mogły wjechać, a ja dostałem w tym czasie pozwolenie na przejazd mimo zakazu wjazdu rowerem. Dość dziwne podejście, bo tunel był krótki, ale pewnie mają swoje normy bezpieczeństwa.
To już kolejne fiordy, jak nie widziałem znaków na Krajowym Szlaku Rowerowym nr 1. Mimo to jechałem zgodnie z trasą na
osm.org. Szlak biegł po drodze krajowej. Ruch spory, ale to Norwegia – było bezpiecznie. Nawet trafił się tunel z chodnikiem. Słońce znów przepadło za chmurami i zaczęło chłodniej wiać.
Na drodze pojawił się kolejny tunel z zakazem wjazdu rowerem. Problem w tym, że objazd był wysoko w górach i wydłużał jazdę o 10 km. Nie miałem innego wyjścia. Nie zamknęliby 6-kilometrowego tunelu dla rowerzysty. A może? Po kilku kilometrach podjazdu stanął przede mną znak ślepej drogi, co mnie zaniepokoiło. Sprawdziłem
stronę administracji dróg i nie było żadnej wzmianki. Zdecydowałem się jechać dalej. Najwyżej kombinowałbym po określeniu problemu. Po wyczerpującym podjeździe okazało się, że w tunelu stały bloki betonowe. Nie było żadnego znaku, więc rowerem dało się przejechać. Zabawne, że ktoś przyjechał autem, żeby szybko zawrócić, gdy dotarłem do tunelu. Pewnie tak samo nie ufał znakom, ale on wyjątkowo nie pokonałby blokady.
Zrobiło się chłodno. Wróciłem do jazdy drogą krajową. Pojawiła się mżawka. Zjadłem na przystanku kolację z nadzieją, że to minie, ale nic z tego. Ubrałem się i kontynuowałem jazdę, a opad zmienił się w deszcz. Czasem przestawało padać, ale w połączeniu z wiatrem nie była to żadna frajda.
Do Florø dotarłem późno. Na prom pewnie nie mogłem liczyć, więc – żeby nie szukać miejsca na nocleg – pojechałem na kolejny obsługiwany przez Polaków kemping. Tym razem był wyposażony, więc mogłem się odświeżyć. Mam tylko problem ze znalezieniem promu dalej na północ. Coraz mniej podoba mi się ten szlak. Może trzeba było od razu brać tę ekspresową łódź i nie bawić się w darmowe promy.