Załamałem się, bo po ruszeniu zorientowałem się, że nie spisałem statystyk z licznika. Kemping miał takie ciepłe pomieszczenie socjalne, że to tam naskrobałem wpis w dzienniku zamiast w namiocie, a że nie miałem przy sobie licznika, aby zapisać dane, to odłożyłem zadanie i o nim zapomniałem. Udało mi się wyliczyć część danych dzięki miesięcznym statystykom, które licznik tworzy, choć nie pasuje mi 300 metrów podjazdów – stanowczo za mało, jak na te wszystkie fiordy. Garmin też mi nie pomoże, bo dwa promy i autobus zawyżają dane. Będzie trzeba to ciąć i liczyć orientacyjnie.
Jazda wydłużyła się, bo wiatr nie odpuszczał. Droga 680 miała dwa przebiegi. Krajowy Szlak Rowerowy nr 1 biegł tym dłuższym wariantem. Także suma podjazdów była większa. Minusem krótkiego wariantu był wysoki podjazd przez przełęcz. Wybrałem krótszą drogę.
Przez większość dnia było niewielkie zachmurzenie, ale spadła temperatura i zachmurzyło się całkowicie. Obawiałem się, że zacznie padać, więc patrzyłem na każde auto, czy jest suche, żeby mieć pewność, że w głębi doliny nie pada. Przejechałem po serpentynach i nawet słońcu udało się przecisnąć przez chmury. Przynajmniej na chwilę.
Dojechałem do miejscowości Kyrksæterøra i zacząłem rozważać opcje. Przyjechałem za późno, żeby załapać się na autobus i odrobić trzydniową stratę. Do tego przemarzłem od stania i szukania wyjścia. Rozgrzałem się odrobinę w markecie i postanowiłem zostać w wiosce. Niestety nie udało mi się znaleźć miejsca na obóz, więc pojechałem na kemping. Jak na razie najtańszy w Norwegii. Wieczorem wiatr osłabł, a prognoza pogody jest optymistyczna.
