Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

po zmroku i nocne

Dystans całkowity:42507.15 km (w terenie 3078.33 km; 7.24%)
Czas w ruchu:2212:30
Średnia prędkość:19.10 km/h
Maksymalna prędkość:70.40 km/h
Suma podjazdów:289997 m
Maks. tętno maksymalne:150 (76 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:108246 kcal
Liczba aktywności:515
Średnio na aktywność:82.54 km i 4h 19m
Więcej statystyk

Kumamoto

  76.40  04:25
Dzisiaj było pochmurno i wilgotno prawie przez cały dzień. Kierowałem się do Kumamoto, gdzie planowałem spędzić ponad tydzień z powodu wysokiego sezonu i wzrostu cen.
Znowu nie mam o czym pisać, bo jechałem mozolnie. Znowu brakowało mi energii. Dostanie się do Kumamoto zajęło mi 6 godzin zamiast zakładanych czterech. Planowałem zwiedzić miasto, ale nastał zmrok, gdy dojechałem na miejsce. Zatrzymałem się w Starbucksie, gdzie byłem umówiony z Davidem, Couchsurferem z Włoch. Pojechaliśmy do akademika, w którym mieszkał. Moja wizyta była wbrew zasadom, ale – jak mówił – w weekendy nikt nie pilnował. Przegadaliśmy kawał wieczoru, zostałem poczęstowany makaronem w stylu włoskim i przeplanowałem swój najbliższy tydzień.
Kategoria za granicą, z sakwami, po zmroku i nocne, na trzech kółkach, kraje / Japonia, Japonia / Fukuoka, Japonia / Kumamoto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Na japońskiej poczcie

  66.17  04:11
Z wolna ruszyłem w dalszą drogę. Słońce podniosło temperaturę wysoko, jak na porę zimową. Chciałem wysłać do Polski kilka rzeczy, które nazbierały się od czasu, gdy opuściłem Sendai. Poprzednia paczka, wysłana budżetową metodą, dotarła po dwóch miesiącach – w całości, choć bałem się, że przepadła. Tym razem miałem do wysłania ciut mniej rzeczy, więc zaplanowałem nadać przesyłkę jako list. Naszukałem się poczty kawał drogi, aż w końcu znalazłem mały budynek. W środku nikt nie mówił po angielsku, więc wspomagając się elektronicznym tłumaczem, wypełniłem wszystkie formalności i ponad pół godziny później byłem wolny. Straszne, że to tyle czasu zabiera.
Akcja z pocztą, a wcześniej jeszcze z przygotowaniem przesyłki zabrała mi za dużo czasu. Mimo to po drodze wstąpiłem do sklepu sportowego, żeby kupić odtłuszczacz, bo tylny hamulec zaczął ciężko pracować. Popsikałem go, ale może chciałem zbyt szybkich efektów, bo nic się właściwie nie zmieniło.
W mieście Ōmura trafiłem na park, w którym znajdował się zamek, ale gdy spojrzałem jak czas mi uciekał, zrezygnowałem ze zwiedzania czegokolwiek. To jest właśnie minus posiadania pracy. I w sumie najbliższego noclegu znalezionego w miejscu oddalonym o wiele kilometrów.
Złapał mnie zmierzch, ale za to jaki, bo zachodzące słońce było przepiękne. Pozostał do pokonania górski odcinek i dotarłem do miasta Ureshino, w którym znaleźć można mnóstwo gorących źródeł. Było ich tak dużo, że na ulicach udostępniono darmowe gorące źródła dla stóp. Mimo panującej niskiej temperatury, widziałem wielu ludzi moczących stopy w gorącej wodzie. Na noc zatrzymałem się w ryokanie. Miał być hostel, ale recepcjonistka zaproponowała mi prywatny pokój, który był urządzony w stylu japońskim. Do tego w budynku był onsen, więc miałem Japonię pełną gębą. Ok, może brakowało wyżywienia, ale z noclegu byłem zadowolony.

Kategoria za granicą, z sakwami, po zmroku i nocne, na trzech kółkach, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Nagasaki, Japonia / Saga, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Podwodny świat bez okien

  75.66  05:36
Zapowiadał się pochmurny dzień, ale to nie wszystko. Gdy tylko zjechałem ze wzgórza, na którym stał hostel, zaczęło kropić. Miałem w planie zwiedzić miasto Shimonoseki, w którym się znajdowałem, ale skończyło się na zwiedzaniu okolicy wejścia do podziemi.
Moja podróż po wyspie Honshū dobiegła końca. Dzisiaj zmierzałem na Kyūshū, ale nie promem czy mostem, a prawie kilometrowym tunelem położonym pod wodą. Wejście jest darmowe, jedynie rowerzyści muszą zapłacić symboliczne 20 jenów (ok. 60 groszy). Potem tylko windą w dół (na szczęście rower z przyczepką zmieścił się bez kombinowania) i kilkunastominutowym spacerkiem można było znaleźć się na trzeciej co do wielkości wyspie Japonii. Widoki w tunelu zastępowały rysunki ryb i roślin morskich. Było też słychać auta jadące autostradą położoną pod tunelem dla pieszych.
Miasto Kitakyūshū, albo raczej jego obrzeża – tam zacząłem swoją podróż po wyspie Kyūshū. Wcześniejsza mżawka przerodziła się w lekki deszcz, który zaczął nasilać się z każdą minutą. Założyłem odzież przeciwdeszczową i po kilku kilometrach jazdy deszcz ustał. No i po co to padało?
Droga do miasta Fukuoka nie była specjalnie ciekawa. Dużo zabudowań, jedna góra i jazda po zmroku. Dojechałem do mieszkania znalezionego na Airbnb, ale było to jedno z najobskurniejszych, w jakim do tej pory wylądowałem. Brakowało wszystkiego, pościel nie była zmieniana od dawna, a za nieszczęsnymi oknami znajdowała się ruchliwa droga. Na szczęście zatrzymałem się tam tylko na jedną noc.
Kategoria za granicą, z sakwami, po zmroku i nocne, na trzech kółkach, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Yamaguchi, Japonia / Fukuoka, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Rozsypałem się w połowie drogi

  83.46  05:06
Rano było wciąż chłodno, gdy ruszałem. Szare niebo nie wróżyło niczego dobrego. Spakowałem się i ruszyłem dalej na zachód. Problemy z noclegiem czas zacząć, ale może o tym w kolejnym odcinku. Dzisiaj będzie o innych tarapatach.
Wyjechałem z Hiroshimy inną drogą niż wczoraj, bo chciałem poruszać się trochę więcej po ulicy niż po chodnikach. Trochę jednak przekombinowałem, bo tuż przy wyspie bogów, którą odwiedziłem wczoraj, znalazłem się na ślepej uliczce. Chciałem ominąć zakaz wjazdu rowerem oraz objazd dla rowerzystów, który prowadził przez kładkę nad ulicą. Nie miałem zamiaru wpychać roweru na górę, więc jechałem prosto przed siebie, gdy zorientowałem się, że moja droga kończy się na półwyspie. Znalazłem jakiś wiadukt, ale kierowca autobusu coś zaczął gestykulować, że jadę złą drogą i zawróciłem. Tak sobie jednak pomyślałem, że co będę zawracał nie wiadomo ile i wróciłem do tamtego wiaduktu, wspiąłem się na niego dużo prościej niż na kładkę i znalazłem się dokładnie tam, gdzie chciałem, czyli na drodze dalej na zachód. Kompletnie nie wiem, co tamten kierowca chciał mi przekazać, ale wydaje mi się, że nie zrozumieliśmy się po prostu.
Wracając do jazdy, nie była łatwa, bo główna droga przepełniła się ciężarówkami i kilka razy miałem kłopot, żeby przedostać się na chodnik po drugiej stronie drogi. Niestety w Japonii też jest ten problem, że pewne chodniki zostały zbudowane odcinkami po przeciwnych stronach dróg. Ratowałem się czasem, uciekając na drogi osiedlowe, ale bywa i tak, że osiedla mają tylko jeden wjazd. No i co zrobisz? Trzeba zawracać.
Tak sobie jadę, a tu nagle coś trach! Jakby łańcuch spadł na inną zębatkę. No to kręcę korbą, aż zaskoczy. Jadę jeszcze kawałek, normalnie, a tu znienacka korbę zablokowało. Noo – myślę sobie – łańcuch się zawinął wokół zębatki. Zsiadam, oglądam, a tam wszystko równo. Co jest? Głowię się, głowię i patrzę na wałek korby, że tak nierówno. Patrzę bliżej, a tam kulka z łożyska przylepiona do elementu korby. Pięknie, tego mi właśnie brakowało. Szybko wyszukałem najbliższy serwis rowerowy i ruszyłem. Kilka kilometrów, to zrobiłem sobie hulajnogę z roweru. Nieco szybciej niż na piechotę, a już nie liczyłem na to, że w obecnym stanie uda się coś z tej korby poskładać.
Doczłapałem do jakiejś budki. Starszy człowiek, tylko po japońsku, ale pokazałem palcem. On na to, że nie, że to dalej trzeba do kolejnego punktu. Potoczyłem się dalej, kilka kilometrów tylko i znowu budka z paroma starszymi Japończykami. Tym razem pokazali na mapie dokąd jechać. Właściwie to dalej hulać na pół rowerze. Tam już bardziej sportowy sprzęt, ale pan mnie odesłał na drugą stronę ulicy. Dobrze, że nie dalej. Serwisant popatrzył, popsikał smarowidłem i powiedział, że jest dobrze. Korba znów zaczęła się kręcić. Łamaną angielszczyzną powiedział, że nie ma części, bo trzeba cały mechanizm korbowy wymienić. Miałem pecha, ale z tym magicznym smarem wydawało się, że można jechać. Więc wsiadłem na rower, jeszcze kilka razy coś trzasnęło, ale mogłem jechać. Uff, miałem nadzieję, że rower nie rozwali się kompletnie dalej, bo przede mną był odcinek nie dość, że górski, to jeszcze bez zabudowań. No to się wkopałem.
Jechałem bardzo wolno, bo każde szarpnięcie powodowało zgrzyt w korbie. Każdy podjazd musiałem płynnym ruchem zdobyć. Zapadł zmrok, temperatura spadła do 3 °C, choć za dnia było nawet 10. Spóźniłem się do pracy, więc gdy dojechałem do mieszkania znalezionego na AirBnb, musiałem zostać dłużej przy komputerze. Życie nomady nie jest takie proste.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, z sakwami, za granicą, Japonia / Hiroshima, Japonia / Yamaguchi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

W drodze do Hiroshimy

  93.97  06:04
Wczoraj jakoś mi się udało dostać do hostelu na zboczu góry, ale ruszenie w dalszą drogę nie było już tak kolorowe. Najpierw musiałem wnieść rower i bagaż po schodach na górę, gdzie zaczynała się droga. Udało mi się, ale za bardzo kombinowałem z dalszą jazdą i – próbując pojechać na skróty – dojechałem do schodów. Z początku miały pochylnię, po której staczałem rower, ale potem nie zostało nic poza stopniami do pokonania. Zakręt po zakręcie i jakoś udało mi się znieść cały ten majdan. Zużyłem bardzo dużo energii. Czułem, że nie będzie to lekki dzień.
Pojechałem najpierw wzdłuż wybrzeża, a potem trochę po górach. Nie zdążyłem skończyć podjazdu, gdy zaczęło padać. Zaczęło lekko, ale na zjeździe lunęło. Schowałem się pod przydrożnymi bambusami, bo było pod nimi sucho. Po kilkunastu minutach przestało padać, więc dokończyłem zjazd. Przejechałem jeszcze kilka kilometrów, gdy znowu zaczęło lać. Schowałem się pod wiaduktem i telepiąc się z zimna, wrzuciłem na siebie jeszcze jedną warstwę pod kurtkę i długie spodnie na nogi. Padało długo i gęsto. Z mojego pierwotnego planu jazdy wzdłuż wybrzeża przez miasto Kure nie zostało nic. Pojechałem drogą krótszą, choć podejrzewam, że równie górzystą. Deszcz ustał wieczorem, choć było nadal zimno. Ślamazarnie toczyłem się do Hiroshimy. Wyczerpany dojechałem o godz. 20 do kolejnego hostelu. Musiałem odpocząć.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, z sakwami, za granicą, Japonia / Hiroshima, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Deszcz, wiatr, zmrok i co jeszcze?

  103.16  06:11
Przebudziłem się w nocy kilka razy. Słyszałem deszcz za oknem. W dawnej klasie przekształconej na miejsce noclegowe nie byłem sam. Coś przespacerowało się przez całą długość pomieszczenia. Słyszałem stukot łapek z pazurkami spokojnie idącego stworzenia. Byłem zbyt leniwy, żeby sprawdzić co to było. Nie hałasowało później, więc wróciłem do spania.
Rano były 3–4 °C. Gdy się zbierałem, deszcz odrobinę ustał, ale znów zaczęło padać, gdy już jechałem. Czekał mnie mokry zjazd. W rowerze zaczęło coś dziwnie trzeszczeć, jak przy układających się szprychach po centrowaniu. Sprawdziłem wszystkie szprychy i trzymały się. Miałem zagadkę na resztę podróży. Piękny początek dnia.
Deszcz po kilku kilometrach zamienił się w grad albo śnieg z deszczem. W każdym razie, nie mogłem jechać, bo tak boleśnie zacinało po twarzy. Schowałem się pod przypadkowym dachem, założyłem dodatkową bluzę, bo było mi zimno i ponieważ przemokły mi rękawice, musiałem założyć nowe, które całe szczęście kupiłem 2 dni wcześniej. Przeczekałem pod tym skrawkiem zadaszenia wystarczająco długo, że deszcz ustał. Kolejnym problemem było śniadanie. Nie mogłem trafić na żaden sklep przez kilkadziesiąt kilometrów. Dopiero w południe dotarłem do pierwszego miasta i zjadłem ciepły posiłek.
Ciężko się jechało. Deszcz ustał, ale pojawił się wiatr w twarz. Poruszałem się bocznymi uliczkami, żeby jakoś się schować przed nim i przed autami na głównej drodze. Zatrzymywałem się rzadko, żeby nie tracić czasu, choć widokowi ośnieżonych gór nie mogłem się oprzeć. Gdy zmieniłem kierunek na północny, wiatr ustał, ale zapadł zmrok. Na szczęście były to ostatnie przeciwności losu na drodze do hostelu. A zatrzymałem się w bardzo rowerowym miejscu, bo nawet mieli warsztat. Szkoda, że nie znalazłem przyczyny stukania w rowerze, bo może bym ją usunął.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Tokushima, Japonia / Ehime, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Czy dłuższa droga będzie lepsza?

  117.36  07:18
Kierowałem się dalej na zachód. Właściciel hostelu zasugerował mi, abym nie jechał główną drogą, tylko wybrał wybrzeże. Skorzystałem z rady i pojechałem nad Morze Wewnętrzne (Seto Naikai).
Przejazd przez Himeji nie był łatwy, zwłaszcza gdy się wpakowałem do tunelu w środku miasta. Albo gdy mnie zatrzymał brak drogi przez tory. Ostatecznie pojechałem tak, jak chciałem – dostałem się na kręte drogi nadbrzeża. Było dużo podjazdów i zjazdów, ale aut też nie brakowało. Miałem wrażenie, że na dwójce, którą ominąłem miałbym chociaż chodnik, a tak jechałem razem z pojazdami.
Dlaczego się tego obawiam? Według statystyk Japończycy są jednymi z najgorszych kierowców na świecie. Mimo że nie byłem świadkiem żadnego wypadku, to niejednokrotnie ktoś wymusił na mnie pierwszeństwo czy wyminął mnie niebezpiecznie. Kierunkowskaz najczęściej widzę po wykonanym manewrze, a zaparkowane auto spotkałem już chyba w każdym możliwym miejscu. Do tego naczytałem się wielu historii i wolałem być uważny.
Jazda wzdłuż wybrzeża może i była urozmaicona widokami, ale zabrała mi strasznie dużo czasu. Byłem gdzieś w połowie drogi, gdy zaszło słońce. Temperatura spadła do 5 °C. Zapowiadała się ciężka noc. Wróciłem do planu sprzed podróży i wjechałem na główną drogę do Okayamy. Nie miałem jednak tak prosto, bo nocleg odnalazłem w następnym mieście, więc jeszcze nabijając 20 km, dotarłem do Kurashiki. Nawet ładne miasteczko z historyczną zabudową. Po zmroku ciekawie by się je zwiedzało, ale nie w tak niskiej temperaturze. Odnalazłem swój hostel i zatrzymałem się w ciepłym pokoju.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Hyōgo, Japonia / Okayama, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Byōdō-in

  49.14  02:41
Dzisiaj chciałem dokończyć plan z wczoraj i ruszyłem do Uji, aby odwiedzić świątynię Byōdō-in. Było ciepłe, niedzielne popołudnie. Chcąc uniknąć ruchliwych ulic, pojechałem wzdłuż rzek. Nie bez problemów i... niespodzianek. Pierwszą były kwitnące drzewa wiśni. Jesienią. Kto to widział? Matka Natura ma trudny okres. Potem jeszcze pojawiło się kilka przeszkód w postaci murów i ślepych uliczek, i w końcu dotarłem do Uji.
Było późno, gdy znalazłem się pod świątynią. Widziałem kilkadziesiąt osób ustawionych w kolejce, ale w kasie dowiedziałem się, że to osobne wejście na nocny pokaz. Nie miałem zamiaru czekać półtorej godziny, więc kupiłem bilet i wszedłem. Nie opłacało się, bo wstęp do świątyni feniksa był dodatkowo płatny, a z zewnątrz jakoś ona nie powalała widokiem. W kompleksie znajdowało się też muzeum, ale szybko je obszedłem, zwłaszcza że było oblegane przez nieuważną młodzież szkolną.
Zrobiłem kilka ostatnich zdjęć wieczornych, ale podświetlenie świątyni i całego ogrodu miało nastąpić dopiero po wyjściu ostatniego odwiedzającego. Włączyli światła tylko przy wejściu, tak na zachętę. Zaraz za bramą zobaczyłem kilkaset osób ustawionych w kilometrowej długości kolejkę z wieloma zakrętami. Nawet do Wieliczki tylu chętnych nie ma, co tam.
Wybrałem się na spacer po mieście. Chciałem zjeść kilka popularnych w Uji specjałów. Na początek skusiłem się na manjū o smaku matcha, choć nie był na mojej liście. Odwiedziłem kilka sklepów z herbatą, a potem poszedłem odszukać restauracje polecone przez Aki. Niestety obie były nieczynne i zrezygnowany, wróciłem po rower. Akurat wpuszczali ludzi z kolejki, która wydłużyła się jeszcze bardziej. Ciężko było wydostać rower z parkingu pod świątynią. Wróciłem do mieszkania, zatrzymując się przy kilku oświetlonych chramach i świątyniach.
Kategoria po zmroku i nocne, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Kyōto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Pod Arashiyamą

  38.54  02:23
Szukając ciekawych miejsc do odwiedzenia, trafiłem na jedno pod Arashiyamą. Nie podejrzewałem, że zejdzie mi tam więcej czasu niż zaplanowałem, ale po kolei. Był piękny dzień, nawet ciepły. Ruszyłem na dobry początkek do Arashiyamy. Policjant poprosił mnie, abym poprowadził rower, ale gdy zsiadłem, dziesięciu rowerzystów właśnie wyjechało z tłumu. Szaleństwo, bo ludzi było okropnie dużo. Ulica została zamknięta dla aut, ustawiono specjalne barierki, a na jej końcu stało kilku policjantów, którzy pilnowali, aby piesi pozwolili autom przejechać przez skrzyżowanie.
Całe szczęście nie planowałem Arashiyamy na dzisiaj. Pojechałem na południe, trafiając na chram Matsunō-taisha. Myślałem, że to mój pierwszy cel, ale niespodzianka, bo jednak nie. Miałem jeszcze kawałek na południe. Zostawiłem rower w przypadkowym miejscu (prawie pod mostem) i ruszyłem pieszo na eksplorację terenu. Pierwsza była świątynia Suzumushi-dera, nazywana również świątynią świerszczy. Nie spodobała mi się kolejka, więc poszedłem dalej, bo i tak nie miałem tamtego miejsca na liście.
Mój pierwszy właściwy cel to Saihō-ji, znana również jako świątynia mchu. Obiekt dziedzictwa narodowego i frustracji. Tak, gdy doszedłem do bram, okazało się, że wymagają zaproszenia, które to można otrzymać poprzez wysłanie kartki pocztowej, a na to potrzeba około tygodnia. Szkoda, bo mech formuje piękne kształty i na pewno spodobałoby mi się w środku.
W ramach pocieszenia przeszedłem się wzdłuż rzeki, gdzie zrobiło się przeraźliwie zimno i nie zaszedłem daleko. Wracając, trafiłem na jeszcze jedną świątynię – Jizō-in. Znana jest też pod nazwą świątyni bambusa. Za dużo tych bambusów tam nie było, ale przynajmniej wszedłem do środka. Był to raczej szybki obchód, bo czas uciekał, a ja miałem jeszcze dwa miejsca na oku.
Ruszyłem w kierunku Uji. Chciałem zobaczyć jedną ze świątyń, którą latem ominąłem. W połowie drogi uświadomiłem sobie, że nie zdążę przed zachodem słońca. Nie wiem, gdzie uciekł mi cały czas, a chciałem odwiedzić aż 3 miejsca dzisiaj. Aby nie tracić wieczoru, zawróciłem i pojechałem na Gion. Ludzi było równie dużo, co w Arashiyamie. Zrobiłem więc mozolny spacer po turystycznych ulicach. Lubię klimat tamtego miejsca. Tłumy to tylko tło, a ich powolny ruch pozwala zostać dłużej i cieszyć się widokami i zapachami.
Na koniec pojechałem jeszcze do centrum w poszukiwaniu sklepu sportowego. Zima zbliża się powoli i z dnia na dzień robi się chłodniej, więc zaczynam się rozglądać za ciepłymi ubraniami, bo do moich maleńkich sakw zapakowałem bardzo mało rzeczy. Tak szczerze to pierwotnie nie planowałem spędzać jesieni w Kyōto, ale więcej o tym napiszę wkrótce.
Kategoria po zmroku i nocne, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Kyōto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Jesień w Japonii

  20.96  01:51
Wspólnie z Aki pojechaliśmy odwiedzić Gion. Było słonecznie, ale wietrznie, przez co temperatura nie przekraczała 10 °C. Do tego zaczęło padać... przez chwilę. Krople deszczu ładnie wyglądały w słońcu.
Zaparkowaliśmy rowery w przypadkowym miejscu, przespacerowaliśmy się po parku Maruyama-kōen, po chramie Yasaka-jinja, po uliczce Ishibe-kōji i trafiliśmy do Starbucksa. Jest on na tyle wyjątkowy, że powstał w japońskim stylu. Po odstaniu pół godziny w kolejkach znaleźliśmy się na piętrze, gdzie znajdowało się kilka pokojów. Część z nich była wyłożona matami tatami (tradycyjna wykładzina podłogowa), stoliki i poduszki zamiast krzeseł. Dla kogoś, kto nie miał możliwości odwiedzenia domu w japońskim stylu, jest to pewien sposób, aby poczuć tradycyjną Japonię. Dla mnie to nic specjalnego, bo nasiedziałem się w takich miejscach wystarczająco dużo czasu, ale i tak przyjemnie było spędzić tam czas.
Zapadł zmrok i ruszyliśmy do świątyni Kiyomizu-dera. Zaczęli wpuszczać odwiedzających na nocny pokaz. Podświetlone drzewa w jesiennych kolorach to coroczne wydarzenie, które przyciąga niezliczone liczby ludzi. Kolejki do kas rosną nawet do kilometra. Dzisiaj nam się poszczęściło i do świątyni dostaliśmy się szybko. Przeszliśmy standardową trasę, ale słabo wychodziło mi robienie nocnych zdjęć. Trochę się pozmieniało, bo od lata, gdy byłem tam ostatnim razem, nadal trwa remont głównej świątyni, ale jedną mniejszą budowlę skończyli odnawiać. Skusiliśmy się jeszcze na zaproszenie do Jōjū-in, świątyni z ogrodem, ale przewodnicy mówili po japońsku i zakazywali robić zdjęcia.
Temperatura spadła do 5 °C, więc trzeba było powoli wracać. Bardzo powoli, bo odwiedziliśmy jeszcze niedrogą restaurację z sushi. Będzie mi brakowało dobrego sushi po powrocie do Polski.
Kategoria po zmroku i nocne, kraje / Japonia, za granicą, ze znajomymi, Japonia / Kyōto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery