Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

po zmroku i nocne

Dystans całkowity:42507.15 km (w terenie 3078.33 km; 7.24%)
Czas w ruchu:2212:30
Średnia prędkość:19.10 km/h
Maksymalna prędkość:70.40 km/h
Suma podjazdów:289997 m
Maks. tętno maksymalne:150 (76 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:108246 kcal
Liczba aktywności:515
Średnio na aktywność:82.54 km i 4h 19m
Więcej statystyk

Nocą po Gionie

  19.74  01:07
Miało padać cały dzień, więc wybrałem się na spacer do świątyni Ninna-ji położonej niedaleko mojego mieszkania. Dołączyła do mnie Aki. Zwiedziliśmy ogród, przeszliśmy teren świątynny i wyszło słońce. To oznaczało koniec deszczu. Pojechałem więc do Gionu, ale tak niespiesznie, że złapał mnie zmrok.
Zostawiłem rower na moim ukrytym parkingu (znalezienie publicznego graniczy z cudem) i poszedłem z aparatem złapać kilka ujęć. Wstąpiłem do kilku sklepów z pamiątkami, przespacerowałem się głównymi ulicami oraz tymi rzadziej odwiedzanymi i wróciłem do domu, bo zrobiło się chłodno.
Kategoria po zmroku i nocne, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Kyōto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Za Arashiyamą

  67.01  03:54
Dzień był pochmurny, temperatura znośna. Wybrałem się w górską część Kyōto. Przynajmniej tak mi się zdawało.
Pojechałem w kierunku Arashiyamy, gdzie wypatrzyłem kilka ciekawych dróg. Gdy znalazłem się na miejscu, potwierdziłem swoje obawy – jedna z dróg była płatna i tylko dla aut. Szukając alternatywy, zabłądziłem odrobinę i po kilku próbach w końcu znalazłem się na ulicy, która została zachowana jako historyczna ulica miasta. Nie było tam zbyt wielu zagranicznych turystów. Najwyżej nieliczni turyści górscy z plecakami, bo zaraz za zakrętem zaczynała się wąska dróżka, z której biegło kilka szlaków turystycznych, nie do przejechania na moim rowerze.
Jechałem wzdłuż rzeki Katsura-gawa, po której płynęły łodzie ze znudzonymi turystami. Coś jak na spływie Dunajcem, tylko żaden z pasażerów nie miał kapoka, a jak ostatnio płynąłem po spokojnym jeziorze to każdy musiał założyć pomarańczowy element garderoby.
Na krętej drodze, na zboczu rzeki, znalazło się kilka punktów widokowych i nawet słońce coraz śmielej zaczęło wychodzić zza chmur. Minęło mnie kilku kolarzy, parę aut i jedna zorganizowana piesza wycieczka emerytów. Przejechałem przez cytrusową wioskę, jak informowały tabliczki. Zobaczyłem też tarasy ryżowe, niestety po sezonie, więc nie zachwycały oka.
Dojechałem do jakiegoś skrzyżowania i skręciłem przedwcześnie. Chciałem pojechać 10 km dalej, ale w sumie dobrze zrobiłem. Na zjeździe ręce mi strasznie zmarzły, a i zmierzch szybko zapadł. Zmierzałem czym prędzej w kierunku centrum Kyōto i zorientowałem się, że nie byłem w tym samym mieście. Przejechałem przez miasteczka Nantan i Kameoka. Nie ominęła mnie zabawa na drodze krajowej, tunel dedykowany dla niezmotoryzowanych oraz nocny przejazd przez Kyōto.
Spotkałem pochód festiwalowy, więc zatrzymałem się na chwilę, ale żadne ze zdjęć mi nie wyszło. Jeszcze dużo nauki przede mną. Przed powrotem do mieszkania odwiedziłem centrum, aby zasięgnąć wiedzy o mieście. Za kilka dni zaczyna się prognozowana jesień w Kyōto. Ciekawe, czy będzie mocno się różniła od tego, co widać już teraz.
Kategoria góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Kyōto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Arashiyama nocą

  10.58  00:40
Jako że miałem sporo dnia po zmianie mieszkania, postanowiłem pojechać jeszcze gdzieś. Wypadło na Arashiyamę, dzielnicę Kyōto, która jest chyba popularniejsza od Gionu.
Dojechałem przed zmrokiem. Zostawiłem rower na parkingu i poszedłem na spacer. Przełaziłem niewiele. Zajrzałem na stację kolejową, gdzie dużą popularnością cieszy się „las” kimon, jak nazwali znajdującą się tam instalację. Odwiedziłem też kilka sklepów z pamiątkami. Półtora miesiąca temu wysłałem do Polski paczkę z częścią swoich rzeczy, których nie chciało mi się wozić po Japonii i niestety paczka wciąż nie dotarła, dlatego martwię się, że przepadła gdzieś po drodze i straciłem półroczną kolekcję pamiątek z Japonii. Powoli więc zbieram je od nowa, choć szkoda mi biletów wstępu, które kolekcjonuję i które niestety znalazły się w tamtej paczce.
Powoli zacząłem zbierać się do domu. Zobaczyłem po raz pierwszy drzewa podświetlone nocą, co wyglądało bardzo ciekawie, choć nie umiem robić nocnych zdjęć i słabo wyszło to, co uchwyciłem. Dałem się jeszcze namówić na pieczone kasztany. Japończyk był bardzo zadowolony, bo miał pewnie mały utarg.
Kategoria po zmroku i nocne, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Kyōto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Wokół Kyōto

  55.93  03:07
Był bardzo słoneczny dzień, gdy wyruszyłem. Dzisiaj wybrałem najlżejszą drogę do centrum i pojechałem wzdłuż rzek w kierunku Uji, a stamtąd na północ, daleko na północ, aż po chram Kamigamo-jinja.
Trafiłem na jakieś wydarzenie, bo mnóstwo ludzi przyszło w kimonach. Na scenie prezentowali prawdopodobnie nowy szyk mody wśród kimon. Były też występy, ale nie zostałem na nich. Miałem inne plany. Chciałem rzucić okiem na Kōtō-in, ale od mojej ostatniej wizyty świątynia stoi zamknięta. Szkoda, bo jesienne fotografie z ubiegłych lat bardzo mi się podobały.
Nie mając na oku niczego więcej w tej części miasta, pojechałem do Arashiyamy. Przeszedłem się pod świątyniami z płatnym wejściem, odwiedziłem zawsze zatłoczony las bambusowy, wspiąłem się przypadkiem na górę z widokiem na dolinę i pojechałem do centrum miasta. Chciałem dowiedzieć się, czy w punkcie informacji turystycznej mają mapy szlaków turystycznych prowadzących po górach w Arashiyamie. Mieli, ale płatne, więc pomyślałem, że taniej będzie poszukać w internecie.
Boże Narodzenie zbliża się wielkimi krokami. Coraz więcej świątecznych ozdób można spotkać na ulicach Japonii. Spróbuję kiedyś opowiedzieć jak to tutaj wygląda.
Kategoria po zmroku i nocne, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Kyōto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Droga do centrum

  32.63  02:03
Skoro już się na tych przedmieściach zatrzymałem, to warto było znaleźć drogę do centrum. Było ich kilka i prawie wszystkie prowadziły przez górę dzielącą centrum z moją częścią miasta.
Pojechałem na południe w kierunku miasta Uji, ale zauważyłem na mapie drogę i sprawdziłem jej poziom trudności. Nie była łatwa, bo odcinek przed szczytem mocno zwiększył nachylenie. Ale już za górą droga była pestką, bo jechałem nią setki razy w czerwcu.
Odwiedziłem kilka świątyń i chramów. Chciałem dojechać do chramu Heian-jingū, ale już zamykali. Tak to jest, gdy się człowiek guzdra. Zrobiłem zaległości na blogu i chciałem trochę nadgonić, przez co odbiło się na dniu wolnym od pracy, bo akurat wziąłem sobie 2 dni wolnego.
Skoro zbliżał się wieczór, to ruszyłem do Gionu. Tam zawsze można zrobić ładne zdjęcie przy zachodzie słońca. Nie zawiodłem się i dzisiaj, choć liczba turystów mnie przerosła. Skąd ich tylu w środku tygodnia?
Aby odkryć jak najlepszą drogę do centrum, pojechałem w innym kierunku – wzdłuż drogi krajowej nr 1. Zabłądziłem i cudem przedostałem się do mojej dzielnicy (chyba tłumaczy się to jako okręg, ale będę używał prostszego sformułowania). Po zmroku jechało się nieco lepiej, bo nie było tylu aut. A może po prostu wybrałem taką drogę.

Kategoria po zmroku i nocne, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Kyōto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Akisame zensen

  98.69  05:59
Zostałem w wiosce Yamanakako 2 dni w nadziei, że zobaczę górę Fuji. Nie udało mi się. Chciałem jeszcze pojechać do innego hostelu, ale patrząc na prognozę pogody, straciłem wszelką nadzieję. Wybrałem kolejny cel, daleko od Fuji.
Dowiedziałem się skąd ten deszcz. Trwa właśnie jesienna pora deszczowa, związana z akisame zensen, czyli jesiennym frontem deszczowym. Trwa około dwóch tygodni, a ja akurat wybrałem się w moją podróż. Nie mogłem się zatrzymywać, bo miałem już wykupione noclegi, ale jeszcze nie będę zdradzał szczegółów dalszych planów.
Do pokonania miałem spory kawałek. Z pięciu jezior pod Fuji odwiedziłem aż 4 (nad pierwsze wybrałem się wczoraj z parasolką). Widoki byłyby jeszcze ładniejsze bez deszczu, ale co zrobić? Przynajmniej pomyślałem o zrobieniu kilku zdjęć telefonem, i choć mocno zamókł, to nadal był sprawny.
Jadąc drogą, na której były namalowane sierżanty (więc jak najbardziej dla rowerów), wpadłem na kamień i przebiłem przednią oponę. Zdenerwowany, załatałem dziurę w deszczu. Przynajmniej podniosłem swój komfort i zamieniłem mokre skarpety na suche, nałożyłem na nie worki foliowe dla izolacji i na to nałożyłem mokre skarpety. Dzięki temu przez resztę dnia miałem suche stopy.
Pokonanie jezior okazało się proste, bo nie było specjalnie dużo podjazdów. Aut też niewiele, a i widoki niczego sobie. Dodatkowo, ponieważ nie znalazłem uchwytu do parasolki, znalazłem sposób na przymocowanie jej do mojego torsu. Wykorzystałem do tego kieszeń w kurtce oraz pasek klamrowy. Wciąż mokłem w ręce i stopy, ale coś jednak ta parasolka chroniła. Jako uwagę muszę napisać, że w Japonii jazda na rowerze z parasolem w ręku jest zabroniona, ale ja miałem dwie ręce wolne.
Nadeszła pora na tunele. Wybrałem tym razem prostszą drogę przez góry i pojechałem dalej na zachód, żeby przedostać się do Kōfu. Za każdym tunelem czekała na mnie mgła oraz długi i stromy zjazd w dół. Do tego sporo aut i mokra nawierzchnia. Bałem się wpaść w poślizg, więc czasem się zdarzało, że tamowałem ruch i zatrzymywałem się, aby tych biedaków przepuścić. Do tego zniszczyłem parasolkę, bo bardziej martwiłem się deszczem niż oporami powietrza. W każdym razie, zjechałem na sam dół, gdzie mgły już nie było i mogłem spokojnie jechać przez miasto.
Zmierzch złapał mnie szybko, ale co zrobić, jak jazda w takich warunkach nie pozwala osiągać wysokich prędkości. Moje dążenie do omijania ruchliwych dróg doprowadziło mnie na całkowicie puste polne asfaltówki i przez kilkadziesiąt kilometrów miałem je tylko dla siebie. Na plus należy dodać, że deszcz po zmroku przestał padać.
Dojechałem do hostelu i okazało się, że zamókł mój paszport, który trzymałem w nieszczęsnej torbie przy siodle. Do tego aparat był cały pokryty kropelkami wody. Tragedia.
Kategoria za granicą, z sakwami, kraje / Japonia, po zmroku i nocne, na trzech kółkach, góry i dużo podjazdów, Japonia / Yamanashi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Toksyczne Tōkyō

  39.41  03:19
Przenoszę się do nowego hostelu. Dzisiaj wyjątkowo nie padało, a chmury na niebie stworzyły bardzo dobre oświetlenie, więc byłem zadowolony ze scenerii do zdjęć.
Mój nowy hostel był niedaleko, bo chciałem mieć blisko do Roppongi Hills. Pojechałem najpierw zostawić przyczepkę, zahaczając o wieżę tokijską, a potem ruszyłem na lekko w miasto. Jako że byłem blisko dzielnicy Shibuya, gdzie znajduje się stacja z pomnikiem psa Hachikō, którego historię utrwalono na przynajmniej dwóch filmach, pojechałem tam. Stacja jest wielkim placem budowy, zupełnie jak 2 lata temu, więc nic się nie zmieniło. Obok jest przejście dla pieszych, które jest uważane za najbardziej ruchliwe na świecie. Tłumy były również podczas mojej wizyty, więc rower zupełnie tam nie pasował.
Pojechałem do pałacu cesarskiego, a właściwie pod jego bramy, bo przecież nie ma tam parkingu rowerowego. Nic nie mogłem zrobić, a poszukiwania miejsca dla roweru zakończyły się fiaskiem. Ruszyłem do kolejnego punktu dzisiejszego programu – Parku Yoyogi. Rower zostawiłem na niewielkim parkingu, który wyjątkowo istniał. Obszedłem kawałek parku, a właściwie teren chramu Meiji Jin-gū. Przeszedłem przez kilka bram, kupiłem parę pamiątek w sklepie, który odwiedziłem też 2 lata temu i wróciłem po rower. Akurat zamykali park, bo wstęp jest ograniczony czasowo.
Pojechałem znowu do Roppongi Hills, aby zobaczyć co się dzieje podczas drugiego dnia polskiego festiwalu. I co ciekawe, można tam znaleźć bezpłatny parking wewnątrz wieżowca. A tak mi odradzali wczoraj przyjazd rowerem.
Dojrzałem owoc wczorajszego ustawiania sceny pod budynkiem. Trwały jakieś targi, na których można było kupić produkty z innych prefektur oraz zjeść coś dobrego. Odwiedziłem większość stoisk i dałem się namówić na kupno nashi, czyli gruszek chińskich, które w Japonii są bardzo popularne. A potem wróciłem do mojego planu i poszedłem na drugi festiwal.
Spotkałem Krzysztofa Gonciarza, którego wyjazd do Japonii miał duży wpływ na moje życie. Wymieniliśmy zaledwie kilka zdań, bo był zajęty kręceniem filmu dla polskiej ambasady. Zjadłem żurek, a właściwie kubeczek żurku, który kosztował ok. 25 zł. To już nie jest Polska. Pokręciłem się jeszcze trochę po Roppongi Hills, posłuchałem chwilę Moniki Brodki, która miała swój udział w programie festiwalu i pojechałem do hostelu.
Dzień zleciał mi jakoś bardzo szybko. Ulice Tōkyō zabierają strasznie dużo czasu, bo ciągłe czerwone, auta na ulicach, ludzie na chodnikach. Nie jest łatwo dla kogoś, kto ma w głowie islandzką wolność. Kolejnym błędem był przejazd przez centrum dzielnicy Shibuya wieczorem. Właściwie to przejście, bo ruch był tam tak duży, że korki tworzą się nawet wśród pieszych. Nie polecam takiego doświadczenia. Tōkyō nie jest dla mnie. Zniechęca mnie do podróżowania po Japonii. Pomyśleć, że w pierwotnym planie chciałem zatrzymać się tutaj aż miesiąc.
Kategoria na trzech kółkach, po zmroku i nocne, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Tōkyō, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

W kierunku Tōkyō

  100.73  05:39
Zbliża się jesień, więc pora rozpocząć kolejną przygodę. Tak właściwie planowałem wyruszyć wraz z pojawieniem się złotych liści na drzewach, ale dowiedziałem się o pewnym wydarzeniu w Tōkyō, na którym chciałem się pojawić. Ruszyłem powoli w kierunku metropolii.
Zwlekałem ze startem 2 dni ze względu na deszczową pogodę. W końcu się rozpogodziło i wystartowałem. Dzisiejsza droga była relatywnie prosta. Miałem się spotkać z Couchsurferem w Nihonmatsu, więc po spakowaniu wszystkiego co miałem (nie planowałem wracać do Sendai) ruszyłem na południe. Początki zawsze są trudne, bo trzeba się przyzwyczaić do dodatkowego balastu, ale na szczęście utrzymałem balans i przyczepka nie telepała się. Kolejne kilometry leciały, aż dotarłem do rzeki Abukuma-gawa, do której wpada Shiroishi-gawa. Ruszyłem więc znanymi mi już wałami rzecznymi w kierunku miasta Shiroishi.
W sumie nie mam o czym opowiadać, bo prawie się nie zatrzymywałem. Zmierzch złapał mnie na podjeździe między Shiroishi i Fukushimą. W odległej części Fukushimy słyszałem znane mi dźwięki, bo trwał tydzień festiwalowy, ale jego obszar nie był mi po drodze, więc nie zbaczałem z kursu, aby zdążyć na czas.
Do Nihonmatsu miałem kilka dróg, a ponieważ byłem w kontakcie z Johnem, moim gospodarzem, informowałem go o mojej pozycji. Tak się złożyło, że John wyjechał mi na przeciw autem i spotkaliśmy się w połowie drogi, akurat na skrzyżowaniu zamkniętym przez policję. John mówił po japońsku, więc dowiedział się o co chodzi. Byliśmy gdzieś na południu Fukushimy. A może był to już Nihonmatsu? W każdym razie, z wielkim łutem szczęścia trafiliśmy na festiwal. Był to najpiękniejszy festiwal, jaki do tej pory widziałem w Japonii. Kilkanaście powozów obwieszonych latarniami, w których wykorzystuje się świeczki, a nie jakieś tam żarówki. Ludzie w pogodnych nastrojach, niejeden z promilami we krwi, wszyscy się świetnie bawili. Spędziliśmy chyba godzinę, podziwiając tę tradycję, która trwa od kilkuset lat. To było naprawdę coś.
Po tym wszystkim John zabrał mój rower do samochodu, a następnie pojechaliśmy do jego mieszkania w górach. Tam czekało na nas jeszcze dwóch Szwajcarów, bo dom Johna jest otwarty dla turystów. Wieczór spędziliśmy na wymianie doświadczenia turystycznego i kulturowego. Zamieszkałbym tak w Japonii. Tylko co ja bym tu robił?
Przed wyjazdem dostrzegłem kilka niepokojących rzeczy w rowerze. W tylnej zębatce ubyło dwóch zębów, chociaż napęd i tak niebawem będzie trzeba wymienić. Do tego w tylnej obręczy zauważyłem pęknięcia wokół nypli. To już jest poważniejszy problem. No i w końcu wymieniłem klocki. Niestety nie udało mi się samemu tego zrobić i o wymianę dwóch poprosiłem serwis rowerowy. Sami mieli z tym kłopot, bo śruby się zapiekły. Ale wszystko się udało, skasowali mnie na 1000 jenów i byłem krok do przodu ze sprawnym rowerem.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Fukushima, Japonia / Miyagi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

To nie góra Zaō

  126.55  06:51
Nie mogłem odpuścić. Po tym jak znalazłem drogę na szczyt Zaō, chciałem zrealizować plan do końca i wspiąć się na górę, zobaczyć jezioro i porobić parę zdjęć do albumu.
Mając już pewne doświadczenie na drogach pod Sendai, wybrałem najlepszą trasę. Było bardzo słonecznie, więc chciałem zrobić jak najmniej podjazdów. Ruch na drogach był momentami spory, ale właściwy podjazd już dało się znieść.
Tym razem pojechałem właściwą drogą prosto w kierunku szczytu. Pojawiła się niespodzianka, bo wraz z wysokością liście na drzewach i krzewach przybierały coraz śmielej jesienne barwy. Nie mogę się doczekać prawdziwej jesieni.
W końcu, po kilku godzinach jazdy dotarłem na parking, gdzie zostawiłem rower i ruszyłem na szczyt. Szlak był prosty. Dużo schodów, sporo widoków, kilku turystów i w końcu szczyt, ponad 1700 m n.p.m. Na nim kilkadziesiąt osób i niestety to nie był koniec. Za szczytem dojrzałem jeszcze kilkaset innych turystów. Było też jezioro wulkaniczne Okama oraz szlak (a właściwie nieskończenie wiele wydeptanych dróg) do szczytu Zaō, bo jak się okazało, Zaō to nazwa łańcucha górskiego, a najwyższa góra – Kumano-dake – leżała dalej na północ. Nawet zacząłem iść w tym kierunku, ale ostatecznie zrezygnowałem. Zrobiło się chłodno, a słońce przepadło za chmurami. Przerwałem misję i zawróciłem. Nie byłem w tym zamyśle sam, bo turystów, nie wiedzieć kiedy, mocno ubyło.
Droga na parking dłużyła się. Słońce przepadło, więc widoki były mniej kolorowe. 40 minut później byłem przy rowerze. Został mi długi zjazd, na który nie do końca byłem przygotowany. Klocki hamulcowe wymagały wymiany, a ja o tym oczywiście zapomniałem. Miałem więc dodatkowy powód, aby się nie rozpędzać. I tak było zimno, więc ręce drętwiały nie tylko od zaciskania klamek hamulcowych.
Na rozstaju dróg zdecydowałem pojechać nieco inaczej, żeby sobie urozmaicić podróż powrotną. Wybrałem starą drogę, która doprowadziła mnie do cywilizacji. Zapadł też zmrok, więc czekała mnie długa droga w świetle gwiazd i reflektorów aut. Zimno trzymało długo, póki nie zjechałem z gór do większych zabudowań miasta. Końcówkę podróży lekko zmodyfikowałem, żeby ograniczyć podjazdy, bo byłem już trochę zmęczony tą całą wspinaczką.

Kategoria góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Miyagi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Upał w Sakacie

  100.79  05:10
Rano Miki, u którego się zatrzymałem, zabrał mnie na przejażdżkę po mieście. Pokazał mi swoje rodzinne miasto i kilka miejsc wartych odwiedzenia. Po powrocie do domu zebrałem swoje rzeczy i ruszyłem w drogę. Było gorąco jak diabli.
Pojechałem najpierw do centrum, żeby przespacerować się po miejscach, które pokazał mi Miki. Nic mi się nie chciało przez ten upał.
Bardzo powolnym tempem ruszyłem w kierunku kolejnego miasta. Znalazłem puste drogi, którymi jechało się bardzo przyjemnie. Wokół pracowały kombajny. Wyglądały zabawnie, bo były wielkości japońskich aut. Ale to zrozumiałe, gdy przez pół roku pole ryżowe znajduje się pod wodą i wymaga lekkiego sprzętu do zbioru plonów.
Pojawiło się trochę nieznacznych podjazdów. Niestety jedyna droga zwęziła się, a ruch stał się nadzwyczaj wzmożony. Cóż, może dlatego, że to jedyna droga. W każdym razie, z powodu leniwego poranka złapało mnie późne popołudnie. Słońce zaczęło chylić się ku horyzontowi w połowie mojej drogi. Przynajmniej widok był efektowny. Złota godzina w Japonii bywa tak samo piękna, jak na Islandii.
Zapadł zmrok i zrobiło się chłodniej. Narzekałem za dnia na upał, a teraz musiałem szukać bluzy. Później w sumie nic się nie działo. Do samego hotelu dojechałem po spokojnych drogach i chodnikach.
Kategoria na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Yamagata, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery