Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Tajpej nocą

  50.04  03:22
To był bardzo wietrzny dzień. Spakowałem manatki, zostawiłem pudło po rowerze i ruszyłem za sugestią Australijczyka do Tajpej, stolicy Tajwanu.
Zatrzymałem się na śniadanie pod sklepem i od razu zauważyłem problemy – wyciągnąłem z opony spory kawałek szkła. Całe szczęście wbiło się w trzecie koło, które nie sprawiało problemów od maja zeszłego roku. Mój bagaż, choć ważący zaledwie 20 kg, przetarł bieżnik. Jeszcze przynajmniej pół roku przejadę, ale martwię się, że tajwańskie drogi będą sprawiały problemy.
Poszedłem najpierw zjeść śniadanie i potem zabrałem się za łatanie dętki. Podszedł do mnie Tajwańczyk i zaczął bezinteresownie pomagać, próbując ze mną porozmawiać. Uważał, że jego angielski jest słaby, ale był lepszy niż niejednego Japończyka czy nawet pracownika tajwańskiego 7-eleven. Dziura zniknęła za pierwszym razem, a mój rozmówca musiał wracać do swoich zajęć, więc ruszyliśmy w swoje strony.
Drogi na Tajwanie są słabe. W Japonii przy prawie każdej drodze jest wydzielony chodnik, a Tajwan... jeszcze trochę na niego ponarzekam. Dużo śmieci na poboczach, skuterzyści jeżdżący na zabój, częsty brak respektowania przepisów, nierówne drogi dla rowerów. Jest też dużo bezpańskich psów. Wyglądają na łagodne, ale kilka na mnie szczekało.
W mieście Taoyuan znalazłem kilka kolejnych świątyń, które chciałem odwiedzić. Najbardziej spodobało mi się w Parku Górskim Hutou. Dużo ludzi, którzy grillowali i piknikowali. Całkiem ładny park z wieloma udogodnieniami. Najbardziej mnie ciekawiła świątynia Konfucjusza. Nawet można było do niej wejść.
Dojechałem do rzeki ciągnącej się po Tajpej. Wiatr postanowił dzisiaj poprzeszkadzać i albo wiał tak, że jechało się niczym pod górę, albo bawił się, spychając mnie z drogi. Było to strasznie wkurzające. W mieście Nowe Tajpej, które leży obok stolicy, chciałem zobaczyć jedną świątynię. Zobaczyłem i pojechałem dalej. Tajwan jest zbyt dziki, skutery są wszędzie, a sygnalizacje świetlne czerwienią się wieczność. Przez cały dzień przejechałem tak niewielki dystans, że nie dowierzałem, gdy dojechałem do Tajpej. Tam pojechałem pod świątynię Lungshan, gdzie było tak dużo ludzi, że do hostelu doszedłem pieszo. Zostawiłem swoje rzeczy i już bez sakw kontynuowałem rowerowe zwiedzanie.
Miałem zaznaczonych na mapie kilka miejsc. Ruszyłem do świątyni Tianhou, ale było tak ciasno, że szybko ruszyłem dalej. Zaczęło zmierzchać, po drodze do kolejnego miejsca trafiłem na budynek biura prezydenta Tajwanu i dotarłem do Placu Wolności z monumentalną bramą, dwiema bliźniaczymi świątyniami oraz Halą Pamięci. Zrobiło mi się zimno, więc wróciłem do hostelu.
Mój dzień nie skończył się, bo wziąłem prysznic i ruszyłem do miasta pieszo. Chciałem zobaczyć z bliska świątynię Lungshan i nawet wszedłem do środka. Mogłem przyjrzeć się wiernym i ich modłom. Ta wizyta w świątyni wywarła na mnie wrażenie. Potem poszedłem przed siebie i trafiłem na nocny market, czyli setki straganów z jedzeniem, chińskimi podróbkami (może coś prawdziwego też było), grami hazardowymi i przeróżnymi produktami, jakie można dostać na bazarze. Spędziłem bardzo dużo czasu, chodząc tu i tam, próbując kilku przysmaków, aż zamknęli świątynię i stwierdziłem, że pora wracać. Stragany też powoli zaczynały pustoszeć.
Kategoria za granicą, z sakwami, kraje / Tajwan, po zmroku i nocne, na trzech kółkach, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Zamglony Tajwan

  9.51  00:38
W poniedziałek kupiłem bilety, w środę zatrzymałem się w hostelu koło lotniska, wczoraj spakowałem rower w pudło i dzisiaj zakończyłem mój ponad 10-miesięczny pobyt w Japonii. Wszystko wydarzyło się tak szybko, że jestem jeszcze w lekkim szoku, nie tylko kulturowym.
Pakowanie roweru zajęło mi dużo mniej czasu dzięki temu, że pudło było szersze niż ostatnio. Wszystko elegancko zapakowałem, wczesnym rankiem jeszcze odwiedziłem warsztat rowerowy, żeby wymienić linkę hamulcową, która od prawie dwóch miesięcy nie działała prawidłowo. Wymiany dokonałem prawie sam, chociaż kasjer uparł się, żeby zdjąć owijkę z kierownicy, aby wyprostować pancerz. Ostatecznie wymieniłem również owijki, bo stare się poprzecierały i porozchodziły. Robiłem to sam – po raz pierwszy, więc nie jest idealnie, ale wygląda nie najgorzej.
Lot był krótki, kolejka do biura imigracyjnego również krótsza niż w Japonii. Przetransportowałem bagaż zamówionym autem, za co zapłaciłem 700 dolarów... tajwańskich. Byłem głodny, więc zrobiłem sobie spacer do okolicznego sklepu. Sieć 7-eleven, którą znam z Japonii, jest również na Tajwanie. Produkty bardzo podobne, choć wszystko po chińsku. Pomyślałem, że mogę wyjść na rower jeszcze dzisiaj, bo pogoda nie była najgorsza.
Karton z rowerem był tylko lekko uszkodzony. Rower przetrwał podróż, ale lusterko na kasku odpadło. I tak było stare. Będę miał powód, aby je wymienić. Tylko gdzie znaleźć nowe? Poznałem w międzyczasie pozostałych gości w moim noclegu. Zasugerowali mi kierunek jazdy, bo miałem w planach ruszyć wokół wyspy przeciwnie do wskazówek zegara, ale podobno wiatry wieją najczęściej z północy i lepiej jest ruszyć odwrotnie. Dobrze jest spotykać doświadczonych turystów. Dobrze jest też nie mieć planu.
Ruszyłem na podbój miasta. Pomysł na dzisiejszy objazd znalazłem na rysunku na murze pobliskiej szkoły. Pokazali kilka ciekawych miejsc na poglądowym planie okolicy i spróbowałem się do nich dostać. Ruch prawostronny sprawił, że czułem się niepewnie. Do tego brak wiedzy o przepisach trochę mnie peszył. W kilku miejscach były znaki dróg dla pieszych i rowerów, ale jakość nawierzchni była gorsza niż w Polsce. Zatęskniłem za Japonią.
Miasto wypełnione mgłą było szare i smutne. Do tego puste, a to za sprawą Chińskiego Nowego Roku, który wypadł właśnie dzisiaj. Walało się dużo odpadów z petard, więc prawdopodobnie wszyscy odpoczywali po wczorajszym świętowaniu. Spotkałem kilku ludzi pod świątyniami. Te z kolei były pięknie przystrojone. Bogate zdobienia i szczegóły, mnóstwo detali na dachach i kolumnach. Nie wiadomo na co patrzeć. Pierwszy dzień w tym kraju nie cieszył mnie tak bardzo, jak sądziłem, ale może potem będzie lepiej.

Kategoria za granicą, kraje / Tajwan, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Karton za 500 jenów

  84.15  04:57
Czas wracać do miasta Naha. Wstałem wcześnie rano, żeby zyskać na czasie. Droga powrotna niestety nie była w żaden sposób wyjątkowa, bo caluśką pokonałem kilka dni temu, choć w przeciwnym kierunku.
Początek, czyli przejazd do Nago, wiązał się z minięciem kopalni kamienia. Dzisiaj, poza pyłem w powietrzu, atrakcją było polewanie wodą ulic i chodników. Jak ja się ucieszyłem, gdy później cały rower, sakwy i buty miałem białe, bo brudna woda bryzgała spod kół po wszystkim. Próbowałem to jakoś wyczyścić, ale to mozolna praca i pewnie będę musiał czekać na deszcz, aby rower znów wyglądał normalnie.
Potem już było z górki. Jedynie słońce grzało ciut za mocno. Pod bazą amerykańską jak zawsze hałas nie do wytrzymania. Minąłem też miejsce wypadku, w którym kilkanaście minut wcześniej amerykański żołnierz potrącił rowerzystę. Widziałem kilka radiowozów, kałużę krwi, a potem jeszcze dwóch tajniaków jadących na sygnale w nieoznakowanych radiowozach. Każda taka sytuacja wywołuje lawinę krytyki wobec Amerykanów, ale nie zauważyłem żadnego poruszenia w mediach. Ciekawe, czy przemilczeli to ze względu na napiętą sytuację.
Dotarłem do miasta Naha. Po drodze odwiedziłem sklep z elektroniką, bo potrzebowałem kilku rzeczy przed wylotem, a potem odszukałem sklepu rowerowego. W pierwszym mi nie pomogli, ale pokierowali do drugiego. Tam miałem więcej szczęścia. Dowiedziałem się, że aby otrzymać karton na rower należy zapisać się na listę (byłem w szoku), ale całe szczęście facet za kasą poszedł na zaplecze, potem w drugie miejsce, pogadał z innym pracownikiem, patrząc na mój trzykołowy rower i wyczarował karton, mówiąc, że to jedyny jaki mają. Dodał jeszcze, że muszę zapłacić 500 jenów plus podatek (8%). Nie zszedł z ceny, gdy kupiłem nową oponę (stara zaczęła wyglądać jak moja ostatnia, z którą miałem wiele kłopotów) i klocki hamulcowe. Potrzebowałem również wymienić linkę hamulcową, ale mieli ręce pełne roboty. Pojechałem do hostelu zostawić majdan, a potem wróciłem po karton pieszo, bo miałem niecały kilometr.
Kategoria kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Okinawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Zrób to sam

  56.81  03:19
Rano pojechałem do nowego hostelu, aby zostawić bagaż i wybrać się gdzieś na lekko. Z początku zaplanowałem wsiąść na prom i wrócić na Kyūshū, jednak plany się mocno zmieniły.
Dzień zaczął się pochmurnie, ale słońce szybko zaczęło przypiekać. Odwiedziłem na początek wyspę Sesoko-jima. Liczyłem na jakieś ciekawe widoki, ale się przeliczyłem. Na wyspie są farmy, pola uprawne i kilka zagród ze zwierzętami, jakaś fabryka i tyle zauważyłem. Może ktoś inny miałby więcej szczęścia. Za to widoki z mostu łączącego główną wyspę z Sesoko-jimą były niczego sobie.
Ruszyłem do miasta Nago, aby znaleźć kilka przydatnych rzeczy, bo lecę w piątek samolotem, a zatem trzeba znów zapakować trzy kółka do jednego pudła. Koszmar. Koszmarna była też droga, która wiodła wzdłuż wybrzeża, przy którym znajdowała się kopalnia. Kurzyło się z niej niesamowicie. Całe szczęście wiatr pozwolił mi szybko pokonać tamten odcinek i dostałem się do miasta. Pierwszego sklepu typu zrób to sam (albo z angielskiego: do it yourself) nie znalazłem, ale się nie poddałem. Odwiedziłem jeszcze 3 lub 4 w całym mieście i już miałem wracać, gdy trafiłem na sklep, którego nie było na mapie. A co najważniejsze – był to olbrzymi sklep w porównaniu z tamtymi rodzinnymi biznesikami. Moje niedoczekanie, bo na całej wyspie jest jedna i ta sama folia typu stretch. Bardzo duży wałek, który ważył ze 2 kilogramy. Nie potrzebowałem tak dużo, więc miałem jeszcze nadzieję znaleźć coś na południu wyspy (musiałem tam się jeszcze dostać, ale o tym jutro).
Z powrotem do Motobu ruszyłem przez góry. Krótki dystans, wzniesienie nie było jakieś szalone. W sumie połowę drogi pokonałem wczoraj. Pojechałem jeszcze do lokalnego sklepu typu wszystko za 100 jenów (vel wszystko po 3 złote), aby kupić trochę folii bąbelkowej. Martwi mnie, że nie mogę nigdzie dostać pudła na rower.
Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Okinawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Yae-dake

  32.81  02:07
Pomysł na dzisiejszą wycieczkę zaczerpnąłem z rozmów w hostelu. Miałem na głowie pracę, ale jednym uchem wleciała mi nazwa pobliskiej góry i postanowiłem dzisiaj na nią wjechać.
Był pochmurny, aczkolwiek ciepły dzień. Znaki obiecywały krótką jazdę do celu. Kłamały, bo gdy pokonałem tych kilka kilometrów, trzeba było jeszcze wjechać na szczyt. Zaczęło się z grubej rury stromo. Gdzieś w połowie dystansu pojawił się pierwszy punkt odpoczynku – parking pośród drzew wiśni. Tylko objechałem tamto miejsce i kontynuowałem jazdę w górę. Droga była otoczona różowymi drzewami. Ludzie zatrzymywali auta z zachwytu albo z chęci zrobienia zdjęcia. Minąłem kilka mniejszych parkingów i postojów, jeden ciekawy chram i dotarłem do końca drogi. Przynajmniej dla aut, bo rowerem wjechałem prawie na sam szczyt. Tam dzieliło mnie tylko kilka schodów od niewielkiego punktu widokowego. Było wietrznie, więc szybko zebrałem się do zjazdu.
Powrót oczywiście chciałem zrobić inną drogą. Nie wyszło dokładnie po mojej myśli, bo zamiast w Nago wylądowałem w Motobu. Wróciłem do centrum i, mając jeszcze duży zapas czasu, odwiedziłem Akwarium Okinawa Churaumi, jedno z największych na świecie. Akwarium znajduje się w parku upamiętniającym wystawę światową zorganizowaną w 1975 roku. To już drugi taki parki, jaki odwiedziłem po tym w Ōsace. Niestety cena okazała się zaporowa – dwukrotnie wyższa od akceptowalnej (w porównaniu z akwarium w Ōsace), więc opuściłem tamto miejsce i wróciłem do hostelu.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Okinawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Hanami na zamku?

  32.40  02:15
Było pochmurno i wietrznie, a od czasu do czasu pokropiło. Nie był do dobry dzień ja jazdę, ale musiałem ruszać do kolejnego hostelu. Znalezienie taniej opcji na dłuższą metę było niemożliwe, więc rozbiłem to na kilka miejsc.
Odwiedziłem wyspę Yagaji-jima, którą chciałem zobaczyć 2 dni temu. Było wietrznie, zwłaszcza na mostach. Z tego powodu nie pojechałem na Kouri-jimę, na którą prowadził 2-kilometrowy most. Rozglądałem się też za bankomatem, bo okazuje się, że z jakiegoś powodu część bankomatów od września przestała obsługiwać zagraniczne karty. Znalazłem historyczne miejsce Nakaharababa, a właściwie znak do niego prowadzący, bo nie znalazłem ani miejsca, ani informacji o nim.
Miałem dzisiaj nie odwiedzać zamku, ale wyszło inaczej. Skusiłem się na Nakijin-jō. Droga w górę wiodła wśród kwitnących drzew wiśni (coś mi się obiło o uszy, że jest to wiśnia tajwańska). Zaparkowałem na jednym z czterech parkingów dla aut, bo nie było nic dla rowerzystów, którzy przecież są obecni na Okinawie. Kupiłem bilet i poszedłem na zamek. Tam mnóstwo ludzi i tyleż samo kwitnących drzew. Przepiękne widoki. Obejrzałem całe ruiny, a potem jeszcze odwiedziłem muzeum, bo bilet był wspólny.
Zrobiło się zimno, aż założyłem bluzę. Ruszyłem w dalszą drogę, dojeżdżając do miasteczka Motobu. Znajduje się tam znane akwarium. Nie skusiłem się. Odnalazłem mój hostel, zostawiłem bagaż, bo właściciela nie było i pojechałem na wycieczkę po mieście, bo chciałem znaleźć kilka rzeczy i wyciągnąć pieniądze z bankomatu. Planowałem w tym tygodniu wrócić na Kyūshū, ale być może w ogóle opuszczę Japonię. Trochę się tego obawiam.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Okinawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Upał, ulewa i przylądek Hedo

  113.66  05:21
Dzisiaj pogoda dopiero zaszalała. Słońce świeciło od samego rana. Było wręcz nieznośnie. Ruszyłem zgodnie z planem w kierunku przylądka Hedo. Raptem 40 km, co przy prostej drodze i wietrze w plecy wydawało się krótką trasą. Do tego spotkałem kilkunastu kolarzy (jeden nawet się przywitał). Chyba zaczęli sezon.
Dotarłem do przylądka. Temperatura przekraczała 28 °C. Po drodze nie było sklepów, ale sytuację ratowały automaty z zimnymi napojami. Przynajmniej dopóki ma się odpowiednią gotówkę, bo po kilku takich zakupach ostatecznie zabrakło mi drobnych.
Przylądek Hedo był bardzo malowniczy. Zdobiły go wulkaniczne skały, wysokie klify i białe plaże o turkusowej wodzie. Niestety upał dawał się we znaki, więc nie zostałem tam długo i ruszyłem dalej. Zaplanowałem powrót wzdłuż wschodniego wybrzeża. Łatwo nie było, bo w tamtej części podjazdy się nie kończyły. Minąłem dziesiątki malowniczych plaż, setki kwitnących drzew wiśni, kolejną bazę wojskową. W międzyczasie chmury znad horyzontu przesłoniły całe niebo. Spadło kilka kropel, ale bez szaleństwa. Dopiero na 3 godziny po pierwszym prognozowanym opadzie zaczęło się i to z grubej rury, bo ulewa była tak silna, że drzewo, pod którym się schowałem, przestało dawać radę. Ruszyłem więc i przemokłem do suchej nitki. Ulewa przeszła, potem przyszła kolejna i tak całą drogę powrotną. Ale tylko 2 godziny w deszczu, więc nie było tak źle. Zwłaszcza że temperatura spadła do przyjemnego poziomu, więc ten prysznic okazał się zbawienny. Opaliłem się jeszcze mocniej niż wczoraj.
Kategoria góry i dużo podjazdów, za granicą, setki i więcej, kraje / Japonia, Japonia / Okinawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Słoneczna Okinawa

  37.80  02:25
Dzisiaj pogoda przesadziła. Było wręcz upalnie. Termometr wskazywał ponad 23 °C, ale odczuwalnie było ok. 30 °C. Do tego świeciło słońce i było prawie bezwietrznie. Lato, a nie jakaś tam zima.
Ruszyłem dalej na północ. Miałem jeszcze krótszą drogę do kolejnego domu gościnnego niż poprzedniego dnia, więc zaplanowałem trochę sobie ten dystans wydłużyć. Dotarłem jednak do miasta Nago, gdzie dałem się skusić znakom prowadzącym do miejsca, gdzie w dawnych czasach znajdował się zamek. Trzeba było trochę pojechać pod górę, więc zacząłem jechać – mozolnie, ale przynajmniej na zboczach powietrze zrobiło się rześkie. Niestety, moje szczęście zrujnowały roboty drogowe i musiałem zawrócić. Nie poddałem się i ruszyłem pieszo po ścieżkach na mapie, i... wróciłem do punktu wyjścia. Ale! Zauważyłem na mapie (wszystko po japońsku lub okinawsku) jakieś ścieżki, które mnie zainteresowały. Tym zbiegiem okoliczności dostałem się na drugą stronę zamkniętej drogi i zawiodłem się. Cały czas byłem przekonany, że zobaczę jakieś ruiny zamku, a dopiero na końcu jakiejś drogi zdałem sobie sprawę z tego, że znajdowałem się w parku zamkowym, a nazwa była związana tylko z tym, że kiedyś stał tam zamek. Tego niestety zabrakło, więc cały trud poszukiwań poszedł na marne. Gdy wróciłem do roweru, czułem się wykończony od pokonania tylu schodów i stromych dróg.
Chciałem jeszcze przejechać przez wyspę Yagaji-jima, ale straciłem czas i energię w parku. Dojechałem mozolnie do domu gościnnego. Właściciela nie było, ale zostawił kartkę z instrukcją. Gdy wrócił, zaproponował, że zabierze mnie do supermarketu, bo nie spotkałem żadnego po drodze. Nie wspomniał jednak, że musi przy okazji oddać auto i załatwić kilka innych spraw. Rowerem obróciłbym w kilkanaście minut, a tak – wyszła ponad godzina.
Kategoria kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Okinawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Ogrody Okinawy

  59.38  03:42
Wstałem wcześnie rano, aby pojechać do ogrodu, który wczoraj był zamknięty. Był ciepły i pogodny dzień.
Dostałem się do Shikina-en, historycznego ogrodu dynastii Ryūkyū. Ruszyłem po wyznaczonej trasie turystycznej, która prowadziła głównymi ścieżkami ogrodu. Można było zobaczyć wiele gatunków egzotycznych roślin, a bardziej ciekawscy turyści mogli spotkać jadowite węże (rozrywka raczej dla odważnych, bo nigdy nie wiadomo, gdzie ich szukać). Znalazło się też kilka zabudowań; o pustych wnętrzach, ale przejść się boso po pałacu to też ciekawe doświadczenie.
Zostało mi sporo czasu, więc pojechałem do jeszcze jednego ogrodu – Fukushū-en. Dużo inny niż japońskie ogrody. Wyglądał bardziej jak wyjęty z Chin i w sumie tak było, bo został zbudowany zgodnie z tradycjami regionu Fuzhou. Do tego było w nim pełno Chińskich turystów, więc robienie zdjęć szło powoli. Po obejściu całego ogrodu wróciłem do hostelu po swoje rzeczy i ruszyłem na północ.
Drogę do domu gościnnego miałem krótką, więc nic się nie działo. Minąłem bazę wojskową. Amerykańce tak hałasowali, że ciężko było wytrzymać. Nie wiem, jak mieszkańcy ich tolerują. Nie dziwię się, że wzrastają napięcia wobec wojska stacjonującego tam.
Kategoria kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Okinawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Na Okinawie środa to jak niedziela

  7.53  00:35
Dzisiaj było podobnie ciepło jak wczoraj. Planowałem zobaczyć kilka ogrodów, ale okazało się, że wszystkie są zamknięte w środy. Pozostało mi tylko pokręcić się po okolicy. Wpadłem na chram Naminōe-gū, który wyróżnia czerwona dachówka z Okinawy, przespacerowałem się w pobliżu, mając nadzieję uchwycić jakieś ciekawe zdjęcia. Potem wjechałem na most, na którym mnie przewiało, a i zaczęło kropić, więc zdecydowałem wrócić do hostelu i wybrać się na spacer z parasolką.
Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Okinawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery