Oglądam ostatnio mało atrakcji, więc po śniadaniu odwiedziłem grobowce znajdujące się nieopodal. Wyglądały zachwycająco w promieniach porannego słońca.
Powrót na Szlak Czterech Rzek nie obył się bez problemów. Chcąc skrócić sobie drogę, najpierw pojechałem źle, a potem wjechałem na żwirową drogę, która poleciała łukiem. Ostatecznie wyszedł dłuższy dystans niż gdybym nie kombinował.
Na dzisiaj miałem przewidziane dwa podjazdy na szlaku. Nie czułem, aby mogły wnieść coś do mojej podróży, więc je po prostu ominąłem, skracając sobie odrobinę dystans.
Dzisiaj zebrałem aż dwie pieczątki do paszportu rowerowego. Było strasznie gorąco, nie miałem ochoty na jazdę, ale jakoś trzeba się było dostać do motelu. Przestudiowałem mapę i stwierdziłem, że do kolejnej pieczątki nie jest daleko; po części nawet po drodze. Ruszyłem.
Przejechałem po strasznej drodze. Piekło. Żar lał się jakby mocniej niż na innych odcinkach. Obszar był niezamieszkały, czasem minąłem kolarza z radiem, które jest rozpoznawalnym atrybutem koreańskich rowerzystów, a tak – sama przyroda i brak cienia.
Wbiłem trzecią pieczątkę i skierowałem się do mojego celu. Jak ja się cieszę, że wybrałem nocleg daleko od centrum, bo jazda po mieście Daegu była uciążliwa. Dużo dróg dla rowerów, które nie dość, że mieszczą pół roweru, to jeszcze są pozastawiane zaparkowanymi autami, a na ulicach duży ruch. Koszmar.