Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

rowery / Trek

Dystans całkowity:78801.94 km (w terenie 7615.96 km; 9.66%)
Czas w ruchu:3278:21
Średnia prędkość:18.81 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:457369 m
Maks. tętno maksymalne:165 (84 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:226193 kcal
Liczba aktywności:935
Średnio na aktywność:84.28 km i 4h 00m
Więcej statystyk

Jesiennie po Wielkopolskim Parku Narodowym

  52.53  02:27
Jesień w końcu się pokazała albo po prostu to ja jej nie zauważałem. Pojechałem się rozruszać po Wielkopolskim Parku Narodowym. Niestety zmrok złapał mnie szybko, ale nie zrezygnowałem z planu pojechania w stronę Mosiny po szlaku rowerowym, po którym jechałem ostatnio z Konina. Po zmroku w terenie jeździ się tak jakoś inaczej. Przydałby się rower MTB.
Chciałem wrócić do domu przez Wiry, ale ktoś nieudolnie oznaczył leśną drogę na mapie i nie udało mi się jej znaleźć. Skróciłem sobie powrót przez Luboń, ponieważ stamtąd do centrum Poznania prowadzi prosta ulica. No prawie, bo musiałem z niej zjechać przez jakiś remont. Na nieoświetlonej drodze dla pieszych i rowerów nawrzeszczałem na kretyna, w którego prawie się wpakowałem, bo nie miał oświetlenia ani nawet odblasków. Było dzisiaj tak ciepło, że jechałem ubrany w spodenki i koszulkę. Niech takich dni będzie więcej.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, terenowe, Polska / wielkopolskie, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Z Konina wzdłuż Warty

  169.55  07:53
Tym razem udało mi się wsiąść do właściwego pociągu. Wydawało mi się, że jest chłodniej niż poprzedniego dnia. Najgorzej było w Koninie, do którego dotarłem po godz. 8. Gdy ruszałem, byłem ubrany tak samo, jak wczoraj, ale marzłem w ręce. Pewnie dlatego, że było tak wcześnie. Po szybkiej kawie w Żabce założyłem rękawice i ruszyłem nad Wartę.
Zastanawiałem się, czy nie pojechać wałami, jednak obecność trawy na drodze mnie zniechęciła. Pojechałem innymi drogami terenowymi, potem asfaltami, aby w końcu wjechać – wydawałoby się – na odludne polne drogi wzdłuż Warty. Co chwila mijałem rybaków lub biwakowiczów. Tych, którzy pojechali tam na rowerach była zaledwie garstka. Gdzieś w połowie drogi musiałem przekroczyć Czarną Strugę, sporej szerokości kanał. Najbliższy most znajdował się jednak prawie 2 km od ujścia do Warty. Na szczęście droga była wyjeżdżona i dużo czasu mi ten manewr nie zajął.
Przez Zagórów skierowałem się na Pyzdry. Nie chciałem jechać asfaltami, więc znalazłem jakieś polne drogi. Jedne lepsze, inne gorsze. Na wałach wiał chłodny wiatr, a gdy jechałem dołem po zawietrznej stronie, to przypiekało słońce na bezchmurnym niebie. Tak niewiele tej pogodzie brakowało do ideału.
Trochę piachu, więcej trawy i dotarłem do Pyzdr. Miasto ładnie się prezentuje z drugiej strony Warty, ale przez ostre słońce nie uchwyciłem tego na zdjęciu. Od Pyzdr był sam asfalt i w sumie nic ciekawego. Raptem kilka wzgórz z ciekawszymi widokami, jednak pod słońce. Żeby dostać się do Nowego Miasta nad Wartą musiałem pokonać odcinek drogi krajowej. Akurat było jakieś zwiększone natężenie ruchu, a pobocza próżno tam szukać. Dalej musiałem dostać się do Śremu przez Książ Wielkopolski. Wiał paskudny wiatr boczny. Nie mogłem się doczekać, aż będzie on mi pomagał, wiejąc w plecy w drodze na północ.
Wiatr mi nie pomógł albo tego nie odczuwałem. Przejechałem za to przez piękne lasy Rogalińskiego Parku Narodowego, za którymi złapał mnie zachód słońca. Nie zrezygnowałem z jazdy po Wielkopolskim Parku Narodowym. Nie było co prawda łatwo, jednak przejechałem szlak w jednym kawałku i prawie bez problemów. Jedynie gdzieś w jakimś lasku wszystkie drzewa wydały mi się takie same i nie mogłem znaleźć pod liśćmi ścieżki, ale chyba intuicyjnie (bo jechałem tamtędy już nie pierwszy raz) pokonałem cały mrok, docierając do lamp ulicznych. Moje oświetlenie już nie radzi sobie w takich warunkach.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Puszcza Notecka

  147.42  07:35
Od dłuższego czasu planowałem wycieczkę do Konina. Wstałem dzisiaj o 5, pojechałem w świetle gwiazd na dworzec, zdążyłem kupić bilet, a nawet wsiąść do pociągu... ale nie mojego. Zamiast relacji na Kutno o 6.35, wsiadłem do pociągu do Krotoszyna o 6.36. Dopiero pani konduktor mnie o tym poinformowała podczas sprawdzania biletów. Wsiadłem do pociągu powrotnego w Środzie Wielkopolskiej. Byłem półtorej godziny w plecy, a nie opłacało mi się już jechać do Konina, bo najbliższy pociąg był przed południem. Wymyśliłem, że pojadę do Puszczy Noteckiej. Tak intensywnie o niej myślałem, że będzie moim kolejnym celem, a wyszło dużo szybciej. Wsiadłem w pierwszy pociąg i pojechałem do Krzyża Wielkopolskiego.
Do Krzyża dojechałem bez przeszkód. Pod dworcem zrobiłem zdjęcie wyblakłej mapki okolicznych dróg dla rowerów (chociaż żadnego z tych szlaków nie znalazłem) i głównych dróg leśnych. Od razu ruszyłem do Drawska, a potem jeszcze dalej na południe, już po drogach leśnych. Przyjemnie się jechało, choć minąłem się z kilkoma blachosmrodami. Z jednej strony wchodzi się do lasu, aby od tego odetchnąć, a z drugiej częściowo dzięki nim droga nie zarasta zielenią. Sam nie wiem.
Na chwilę wjechałem na drogę asfaltową, potem źle skręciłem, wjechałem na jakąś podmokłą łąkę bez możliwości przejazdu dalej. Po wydostaniu się stamtąd było z górki. Droga najczęściej wygodna, pomijając jedną taką wyłożoną kamieniami. Żeby było zabawniej, jeździłem po puszczy zygzakiem. Tak dla większej przyjemności.
W Piłce trafiłem na zakaz wjazdu rowerem, a obok drogę dla rowerów. Mimo że była stara, to na szczęście nieutwardzona i nawet dobrze się jechało, choć rośnie na niej stanowczo za dużo chwastów. Gdy zjechałem ze ścieżki, aby dostać się do Marylina, źle skręciłem i zatrzymałem się na jakimś gospodarstwie rolnym. Na szczęście powrót na trasę nie był trudny i po chwili byłem w Marylinie. Doprawdy przedziwna wioska. Szukając właściwej drogi, trafiłem na drewniany drogowskaz, którego tabliczki były wypełnione imionami. Obok imion był podany czas w sekundach. To prawdopodobnie czas dojścia do domów, jednak tabliczka z podpisem „Las” nie naprowadziła mnie dobrze. Może i trafiłem do lasu, jednak droga się tam urwała, a ja zabłądziłem. Gdy w końcu znalazłem drogę, to okazało się, że skręciłem zbyt wcześnie i nie powinienem był nawet zobaczyć tamtego drogowskazu.
Na południe jechałem jakąś drogą pożarową, ale jaka to była droga! Tyle pagórków i ładnych drzew minąłem, że mam teraz apetyt na więcej. A skoro mowa o apetycie, to zrobiłem się głodny. Wjechałem na jakąś starą pół asfaltową drogę, którą pokrywają łaty z ziemi, więc była to prawie że droga terenowa, jednak dużo wygodniej było poruszać się poboczem. Dojechałem nią do Mokrza. Miałem nadzieję znaleźć tam sklep, ale się pomyliłem. Sklep w kolejnej wiosce był otwarty na klucz – wywieszona plakietka „Otwarte”, a drzwi zamknięte. Głód zaspokoiłem dopiero po ok. 30 km w którejś z kolei wsi. Drogi leśne, które pokonałem nie były najwygodniejsze, ale w końcu dostałem się do Obornik. Po drodze, gdzieś pod Wronkami, myślałem o tym, aby przerwać jazdę i wrócić do domu pociągiem, ale na szczęście wyleciało mi to z głowy. Wiatr nie był szczególnie silny, choć słońce mogło zajść trochę później. Kilka kilometrów za Obornikami zapadł zmrok. Na szczęście aut nie było wiele. Zatrzymałem się jeszcze w sklepie osiedlowym po śniadanie. Planowałem następnego dnia spróbować ponownie, tym razem wsiadając do właściwego pociągu.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, Puszcza Notecka, rowery / Trek

Zielonka przed zmierzchem

  38.48  01:42
Po pracy wybrałem się na krótką przejażdżkę. Deszcz, który spadł przez ostatnie 2 dni nie był duży, więc pomyślałem o puszczy – Zielonce. Chciałem znów znaleźć się na stepach nieopodal Annowa. Ostatnio mi się tam spodobało, więc chciałem zobaczyć, czy coś się zmieniło. Wszak jesień wyciągnęła swoje farby.
Dni stają się coraz krótsze, ale udało mi się dostać do Zielonki, gdy słońce było wciąż nad horyzontem. Puszcza nadal ma swój letni wygląd, więc pewnie jeszcze trochę potrwa zanim zacznie się przemiana. Pamiętam, jak w zeszłym roku jeździłem po górach jesienią, gdy drzewa przybierały niesamowite kolory. Brakuje mi tamtych wycieczek. Pomyślałem, że może pójdę na studia do Rzeszowa. Miałbym wtedy blisko do rodziny, a także do Bieszczad. Marzenia.
Kategoria Polska / wielkopolskie, Puszcza Zielonka, kraje / Polska, terenowe, rowery / Trek

Wrzesień 2014

  346.63 
Dojazdy do pracy.
Kategoria kraje / Polska, rowery / Trek

W kierunku Szczebrzeszyna

  128.10  06:09
Ten wyjazd był nie do końca planowany. Na ten urlop miałem co prawda plan trzeciej wycieczki, jednak nie chciałem go realizować ze względu na ilość czasu, jaki musiałbym poświęcić na podróż, co wiązało się z nieprzyjemną jazdą po zmroku. Chciałem pojechać pociągami do Zamościa, a stamtąd – co jest oczywiste – zaliczyć kilka gmin, w tym Krasnobród, Zwierzyniec i Szczebrzeszyn. Choć prognoza przewidywała przelotne opady oraz mgłę, to zdecydowałem się gdzieś pojechać i wypadło na odcinek wspomnianego planu. Kierunek – Szczebrzeszyn.
Gdy wyruszałem przed południem, lekko mżyło. Tak lekko, że na przetarcie okularów mogłem zatrzymać się co kilka kilometrów. Pojechałem na skróty lasami. Trochę błota, jak zwykle. Trafiłem na odcinek Maratonu Kresowego. Jest to jeden z najbardziej wymagających maratonów MTB w Polsce. Przejechany kawałek był rzeczywiście ciężki. Szkoda, że maraton nie jest proekologiczny. Wskazówki na trasie miały zostać usunięte po imprezie, czyli prawie 3 miesiące temu.
W Zawadówce kupiłem wodę i zaryzykowałem, wjeżdżając w las. Jechałem leśną ścieżką wyjeżdżoną rowerami przez mieszkańców pobliskich domostw. Taki ładny singiel, choć krótki. Nie było go na mapie, ale dostałem się tam, gdzie chciałem, skracając sobie drogę choć odrobinę. Skrót to jednak nie wszystko. Gdy zatrzymałem się na przystanku, aby przetrzeć okulary, lunął deszcz. Minęło kilkanaście minut zanim uznałem, że pada na tyle słabo, aby ruszyć dalej. Gdy opad znów się nasilił, pomyślałem nawet o zawróceniu. Byłem przemoknięty, gdy znalazłem się na kolejnym przystanku. Szczęśliwie, przestało padać. Pozostały tylko kałuże.
Będąc w Rejowcu, nie myślałem już o zawracaniu. Zjechałem z drogi wojewódzkiej na stare, wiejskie, asfaltowe drogi. Z początku płaskie, ale potem zaczęły się podjazdy. Widoki były piękne, jednak taka liczba podjazdów mocno mnie wymęczyła.
Po pewnym czasie pokazało się słońce, a moje ubrania prawie wyschły od wiatru. Kałuże powoli zaczynały znikać z dróg. Szkoda mi było roweru, bo cały był szary, oblepiony zaschniętym błotem. Wiedziałem, że będzie go trudniej wyczyścić niż po ostatnich trzech wycieczkach razem.
Staw Noakowski stał się celem tej wycieczki. Stamtąd do Krasnegostawu miałem mieć z górki, wzdłuż biegu rzeki Wieprz. Im dalej jechałem, tym miałem większe wrażenie, że jadę wciąż w górę. To wrażenie było zacierane przez pagórki, które się co chwila pojawiały. Najciekawsze było to, że jechałem niedaleko swego rodzaju klifu wznoszącego się kilkadziesiąt metrów nad płaską doliną Wieprza. Szkoda, że drzewa i zabudowania przeszkadzały mi w zrobieniu jakiegokolwiek zdjęcia. Myślę jednak, że kiedyś uda mi się tam wrócić i może wtedy znajdę dobry punkt widokowy.
Kilka kilometrów za Krasnymstawem zapadł zmierzch. Dzisiaj także nie było jakoś przeraźliwie zimno, nawet mimo tej deszczowej pogody. Mgły odrobinę mnie postraszyły nieopodal Rejowca, ale nie było tak źle, jak prognozował meteo.pl. Za rok chcę przyjechać na Lubelszczyznę w środku lata, ponieważ zaliczyłem już wszystkie gminy w pobliżu Chełma i teraz będę musiał uzbroić się w ciepłe noce lub bilety na pociągi.
Kategoria kraje / Polska, Polska / lubelskie, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, rowery / Trek

Poleski Park Narodowy

  113.09  05:35
Już rok temu pomyślałem, aby pojechać ponownie do Poleskiego Parku Narodowego. Dzisiaj było dużo cieplej niż wczoraj, więc nawet nie włożyłem bluzy. Wyruszyłem do Krobonoszy, ale już wiedziałem, że teren nie będzie lekki. Błoto od początku trzymało się moich opon.
Wjechałem na kilka wzgórz z ładniejszymi widokami, zobaczyłem stary, prawosławny cmentarz, przejechałem po błocie, piachu i betonowych płytach-telepkach, zobaczyłem z niewielkiej wieży widokowej wschodnią część parku narodowego, przedostałem się po drogach, które są w budowie, aż w końcu – po 60 km jazdy – wjechałem na teren parku. Od razu pojawił się szlak rowerowy, do którego zmierzałem – Mietiułka. Nazwa wzięła się od rzeki, a szlak prowadzi po przepięknych rejonach, choć aby zobaczyć wszystkie uroki parku, musiałbym spędzić tam dużo więcej czasu.
Zaraz za wyjazdem z obszaru chronionego znajduje się cmentarz wojenny z czasu II wojny światowej z pomordowanymi żołnierzami Korpusu Ochrony Pogranicza, a kawałek za Wytycznem – cmentarz ewangelicki kantoratu Wytyczno z XIX-XX wieku.
Łąkami i polnymi drogami dojechałem do dróg asfaltowych. Wtedy zrobiło się ciemno, ale wielkie szczęście, bo było dzisiaj dużo cieplej i nie musiałem męczyć się we mgłach.
Kategoria kraje / Polska, Polska / lubelskie, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, Chełmski Park Krajobrazowy, Poleski Park Narodowy, rowery / Trek

Zosin

  168.52  08:03
Rower wyczyszczony, opony napompowane, deszcz ustał, więc mogę ruszać. Po dwóch dniach odpoczynku, aby nie narazić organizmu na przeciążenie, a także abym mógł bezboleśnie siedzieć na siodle, postanowiłem zrealizować pierwszy z planów (drugi, gdy liczyć z ostatnią wyprawą) zaliczania gmin na Lubelszczyźnie.
Poranek był chłodny, chmury zakrywały południową część nieba, podczas gdy część północna była przesycona błękitem. Wiatr wiał z północnego-zachodu, więc nie tak źle, jak na początek. Ruszyłem do Dorohuska, ale nie drogą krajową, bo domyślałem się, że nie będzie zbyt bezpieczna (tiry jadące na wschód i te sprawy). Przedostałem się lokalnymi drogami, wzdłuż których prawie nie ma nowych budynków. Widać, że ludzie wiodą tam skromne życie. Za Wólką Okopską wjechałem do jakiegoś prywatnego lasu. Nie wiem, jak to możliwe, ale ponieważ biegnie tamtędy znakowany szlak rowerowy, to droga zamknięta być nie może. Wjazd był niby na własne ryzyko, ale nic mnie się nie stało.
Tuż przed Husynnem zauważyłem kaplicę grobową Rulikowskich z 1880 r., a obok niej równie stary, choć zapomniany cmentarz. Niestety ostatnie opady deszczu zepsuły mój plan. Błoto mnie pokonało i za Husynnem musiałem zjechać ze szlaku R-3, zawracając do drogi wojewódzkiej. Dobrze, że nie było ruchu. Po drodze minąłem 2 kopce – Kościuszki oraz unii horodelskiej. Oba pochodzą z 1861 roku. W Horodle za to trafiłem na horodelskie grodzisko z X-XIII wieku, na miejscu którego w XIV w. postawiono drewniany zamek. Po zniszczeniu zamku przez Szwedów, stanął w jego miejscu dwór. Do dzisiaj pozostało tylko wzniesienie otoczone fosą.
W końcu dotarłem do drogi prowadzącej do najdalej wysuniętego na wschód punktu w Polsce. No, może prawie, bo do tamtego miejsca trzeba jeszcze przejechać po polu. Nie miałem na to ochoty, więc pozostała satysfakcja z dojechania do granicy. Czyli pozostały jeszcze Osinów Dolny oraz Sianki.
Powrót był ciężki. Najpierw wjechałem na zabłocone polne drogi leżące na wielkich pagórach. Zawsze myślałem, że są to Pagóry Chełmskie. Wyobrażałem je sobie jako wielki makroregion, a teraz, gdy opisuję tę wycieczkę, dowiedziałem się, jak mały skrawek powierzchni zajmuje ów mezoregion. W każdym razie, po przedostaniu się do dróg asfaltowych, zaczynało robić się coraz chłodniej. Nie pomagało nawet słońce, które w końcu znalazło się na bezchmurnym niebie. Zmierzch zapadł na 40 km przed końcem wycieczki. Miałem zatem 2 godziny jazdy po zmroku, bardzo zimnej jazdy, ponieważ pojawiły się mgły. Ani odrobinę mnie nie bawił ten powrót. I jeszcze te zakazy wjazdu rowerem w Chełmie. Aż się nie chce tam wracać.
Kategoria kraje / Polska, Polska / lubelskie, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, Chełmski Park Krajobrazowy, rowery / Trek

Przez pół Polski

  424.08  20:47
W końcu dostałem urlop. Planowałem go na sierpień, ale zrobiłem to zbyt późno i góra nie zgodziła się. Może to i dobrze, raptem w lipcu miałem poprzedni urlop, choć z drugiej strony potrzebowałem odpoczynku. Żeby jednak odpocząć, musiałem nakręcić się sporo, jadąc do domu najlepszym transportem na świecie. Przygotowałem się na pobicie swojego rekordu życiowego w dystansie wyprawy. Zaplanowałem pokonanie ponad 500 km, jednak coś mi w tym przeszkodziło.
Prognoza pogody była bardzo sprzyjająca. Ciepło, niewiele chmur. Mgły tylko rano, choć mogły pojawić się ponownie nocą. Po prostu nie można było nie skorzystać z okazji. Po wyspaniu się, a potem długim pakowaniu i rozgrzewce, rozpocząłem jazdę na kwadrans przed sobotnim południem. Chciałem przed zmierzchem przejechać jak najdalej drogami krajowymi, bo było nimi najkrócej. Z Poznania wyjechałem spokojnie drogą nr 92, kierując się na Wrześnię. Może spokojna jazda, to złe określenie, bo miałem średnią nierzadko ponad 30 km/h, ale jechało mi się bardzo lekko. Widocznie miałem dużo energii, jednak jechałem trochę bezmyślnie, bo ta prędkość miała się później zemścić.
Na początku droga była nudna, więc zrobiłem zaledwie kilka przystanków na kanapki, które przygotowałem przed wyjazdem, no i na parę zdjęć. Od węzła drogowego przy drodze ekspresowej S6 do Wrześni było szerokie pobocze, potem brak, ale chociaż ruch zmalał. We Wrześni rowerzyści omijali drogi dla rowerów, jak tylko mogli, bo jakość tych dróg była daleka od jakichkolwiek standardów. Po 100 km jazdy, w Koninie, w którym byłem pierwszy raz na rowerze, nie pozwoliłem sobie na zwiedzanie. Miałem to miasto w kolejnych planach. Za Koninem wjechałem na pagórkowaty teren, z którego rozciągał się niekiedy nie najgorszy widok. Pagórki były aż do Koła, w którym zatrzymałem się na hot-doga, a kawałek dalej zjechałem z głównych dróg. Słońca od jakiegoś czasu nie było widać przez zachmurzenie i nie wiedziałem kiedy dokładnie zapadł zmierzch, ale było to kilka kilometrów za Kołem. Droga w nie najlepszym stanie nie zapowiadała komfortowej podróży nocą. Nie była to jedyna niewygodna. Tuż przed Łęczycą, gdy było naprawdę ciemno, wjechałem w pierwszą, wielką mgłę. Z początku byłem przekonany, że powstała nad pobliskim ciekiem wodnym, bo kawałek drogi dalej zrobiło się czysto. Nic bardziej złudnego. Mgły – choć z przerwami – dręczyły mnie przez calutką noc.
Minęła północ, sen zaczynał męczyć mnie coraz mocniej. Potrzebowałem kofeiny. Musiałem zatrzymać się kilkakrotnie, bo zasypiałem na rowerze. Dobrze chociaż, że auta na drodze spotykałem co kilkadziesiąt minut, bo jadąc w tamtej coraz gęstszej mgle, nie czułem się zbyt bezpiecznie. 200 km weszło powoli. Pierwszą czynną stację benzynową spotkałem tuż przed Rawą Mazowiecką. I tak, jak w zeszłym roku, był to Orlen. Najpopularniejsza sieć, która prawie zawsze jest pod ręką. Zamówiłem gorącą kawę, wziąłem też puszkę zimnej na drogę, zapłaciłem majątek i po ogrzaniu się ruszyłem dalej.
Widziałem tysiące gwiazd na czystym niebie. Gdzieś w oddali były błyskawice, ale bez grzmotów. Miałem nadzieję, cokolwiek by to nie było, że mnie minie. Coraz bardziej brakowało mi słońca. Kolejna setka weszła bardzo wolno gdzieś po 5 nad ranem. Gdy zaczynało się przejaśniać, gdy mgły jeszcze nie odpuszczały, a chmur tylko przybywało, wjechałem na piaszczystą drogę, mimo że miał to być pewny asfalt. Laicyzm początkujących maperów jest straszny. Nie miałem ochoty zawracać, więc brnąłem dalej z nadzieją na koniec tej męki. Tak właściwie to szedłem, bo jechać się absolutnie nie dało. Rosa z trawy zamoczyła mi buty, a piach oblepił je od czubka po nogawkę. Dobrze, że trwało to tylko 2 kilometry.
Czułem straszne zmęczenie i nawrót senności. Dowlekłem się do Białobrzegów, pewnie było już po wschodzie słońca, ale nie dało się tego odczytać z nieba. Drogi dla rowerów, którymi musiałem jechać, pozostawiam bez komentarza. Kupiłem jakieś proste śniadanie i z odrobinę większą ilością energii ruszyłem drogą krajową w kierunku Puław. Mgły zaczęły przechodzić po godz. 9. Jechałem ślamazarnie. Zmęczenie organizmu dawało się we znaki coraz bardziej. Podejrzewam, że winą była zbyt szybka jazda przez pierwsze 150 km. Gdybym wtedy oszczędzał siebie, to z pewnością mięśnie dawałyby radę. Tak sądzę.
12 godzin po wyruszeniu z domu byłem na 16. kilometrze za Kozienicami. Do celu zostało ok. 150 km. Druga bateria w telefonie do nagrywania sygnału GPS była na wyczerpaniu. Na szczęście mój niedawny zakup telefonu o bardzo pojemnej baterii przybywał mi na ratunek. Naprędce ściągnąłem mapę, plan trasy i byłem pewien tego, że uda mi się zachować cały ślad bez potrzeby późniejszej zabawy z odtwarzaniem go z pamięci.
400 km wskoczyło o godz. 13. Pomyślałem sobie, że zdążę na kolację. Po wjechaniu do województwa lubelskiego zaczęło lekko kropić. Martwiło mnie to o tyle, że prognoza pogody zapowiadała przelotne deszcze. Do Puław musiałem dostać się starym mostem, ponieważ nikt nie pomyślał o kładce rowerowej wzdłuż drogi ekspresowej. Przestało padać, więc Puławy zatrzymały mnie na dłużej. Najpierw zacząłem szukać sklepu, żeby uzupełnić zapasy, a później chciałem wrócić do piekarni, którą zauważyłem w trakcie poszukiwań sklepu. Niestety zabłądziłem i zrobiłem większą pętlę, niż mogłem sobie na to pozwolić, jednak drożdżówka ze śliwkami była tego warta.
Puławy, choć nie są miastem w pełni przyjaznym rowerzystom (drogi dla rowerów wyłożone dziurami, nierzadko prowadzące donikąd, wysokie progi zwalniające), to wróciłbym tam choćby po to, żeby je normalnie zwiedzić. Za miastem spełniła się moja największa obawa – po 417 km podróży lunął deszcz. Zatrzymałem się przy pierwszej napotkanej wiacie przystankowej, przebrałem się i zacząłem zastanawiać się, czy mogę kontynuować bicie rekordu. Po godzinie przestało padać i zdecydowałem. Ponieważ na drogach były kałuże, a ja nie miałem przeciwdeszczowych ubrań, to zawróciłem do Puław i spróbowałem odszukać dworzec kolejowy. Udało mi się nawet kupić bilet z promocją na przewóz roweru za złotówkę. Szkoda, że to tylko promocja. Szkoda, że spadł deszcz.
Co prawda rekord życiowy udało mi się pobić, jednak nie zrobiłem tego z rozmachem. Moim wnioskiem z tej wyprawy jest koniec bicia rekordu dystansu. Uważam, że nie jest to ani zdrowe, ani bezpieczne. Noc bez snu niekorzystnie wpływa na organizm, a taka jazda w stanie półsennym może się źle skończyć. Pokonywanie takich dystansów nie wydaje się czymś trudnym. Trzeba po prostu odpowiednio rozkładać energię i odnawiać ją wraz z odpowiednimi posiłkami. Aaa, trzeba też znać dobre sposoby na pokonanie snu podczas monotonnej jazdy nocą. O wiele lepiej jest pojechać do bazy w górach.

Kategoria Polska / łódzkie, Polska / mazowieckie, kraje / Polska, Polska / lubelskie, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, z sakwami, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Wierzonka

  43.80  01:57
Dzisiaj pojechałem, żeby rozruszać kości. Same dojazdy do pracy to zdecydowanie za mało przed urlopem, który mam już w przyszłym tygodniu. Mam nadzieję, że dobra pogoda utrzyma się jeszcze przez długi czas. W tym roku mam nawet dobrą passę do urlopowej pogody. No, może pomijając drugi dzień w Tatrach.
Nie miałem pomysłu na trasę, więc rzuciłem okiem na mapę przejechanych dróg i wybrałem takie, których jeszcze nie widziałem. Będę się starał teraz badać nowe rejony, aby wybrać jakieś swoje ulubione. Pojechałem przez Janikowo, dalej w las po żółtym szlaku pieszym. Gdy dotarłem do Mielna, słońce wciąż było na niebie, więc zamiast jechać asfaltem prosto do Poznania, wjechałem na drogę pożarową do Owińsk. Wytelepało mną porządnie. Ta droga jest w strasznym stanie. Powinni ją zamknąć dla ruchu samochodowego.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Puszcza Zielonka, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery