Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

rowery / Trek

Dystans całkowity:78801.94 km (w terenie 7615.96 km; 9.66%)
Czas w ruchu:3278:21
Średnia prędkość:18.81 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:457369 m
Maks. tętno maksymalne:165 (84 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:226193 kcal
Liczba aktywności:935
Średnio na aktywność:84.28 km i 4h 00m
Więcej statystyk

Fort Winiary

  30.00  01:32
Po wczorajszym maratonie czuję się nieźle. Mięśnie są zmęczone, ale żadnych bolesności nie odczuwam. Martwiłem się, że mógłbym przeciążyć organizm, ale chyba do niczego takiego nie doszło. Postanowiłem zrobić sobie lekki rozjazd, choć szkoda mi było tej pięknej niedzieli. Mogłem dzisiaj zrobić jakąś kolejną setkę.
Pojechałem do fortu Winiary, aby zobaczyć, co przegapiłem podczas zwiedzania Twierdzy Poznań. Jak to w niedzielę, ludzie gromadzili się na wszystkich ścieżkach. Ja objechałem okazałe raweliny, zjeździłem kilka alejek i po 10 km tego „spaceru”, gdy mięśnie rozgrzały się, pojechałem na Maltę.
W trakcie powrotu spotkałem pewnego rowerzystę na ul. Św. Wojciech. Uważał, że nie powinienem jechać stroną, którą jechałem. Droga jest tam jednokierunkowa z wyłączeniem rowerzystów. Obok jest pas rowerowy, który został uznany przez owego rowerzystę za kontrapas. W rzeczywistości jest on dwukierunkowy. Też mnie to kiedyś dziwiło, ale cóż, skoro ktoś sobie zażyczył takiego potwora, to niech będzie. Później się dziwić, że bezmózgi jeżdżą kontrapasami pod prąd. Ja również nie lubię, gdy ktoś łamie prawo i naraża bezpieczeństwo swoje oraz innych, ale bez przesady, aby się tak wymądrzać. Zarówno znaki poziome, jak i pionowe informują o dwukierunkowości tamtej drogi dla rowerów.
Kurczę, chyba zamknęli kolejny sklep na moim osiedlu. Coraz gorzej jest zebrać produkty na świeże śniadanie w drodze do pracy.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Poznań Bike Challenge

  100.00  03:05
Mój pierwszy wyścig kolarski. Zarejestrowałem się kilka miesięcy temu, w czwartek odebrałem pakiet startowy, a dzisiaj wziąłem udział. Był to piękny wyścig. Poszło lepiej, niż przewidywałem, choć mogło być dużo lepiej.
Pakiet startowy zawierał kilka papierków, koszulkę, czapeczkę, jakiś żel, pastylki energetyczne no i numery startowe na rower, ubiór oraz kask. Miały być też agrafki i zaciski do przymocowania numerów startowych, ale w moim pakiecie zabrakło – musiałem je przyszyć nićmi. Sam odbiór pakietu (chciałem to zrobić przed pracą, więc pojechałem w godzinie otwarcia biura zawodów) polegał na tym, że w chaosie, nad którym organizatorzy nie umieli zapanować, po półtorej godzinie poznałem wyłącznie swój numer startowy i, zniechęcony całym zamieszaniem, wyszedłem. Szkoda mi jednak było pieniędzy, które wyłożyłem na opłatę startową, dlatego spróbowałem po pracy i, co było bardzo dziwne, odebrałem pakiet w ciągu dwóch minut. Szkoda, że zmarnowałem tyle czasu o poranku.
Pogoda była bardzo dobra. Jeszcze wczoraj prognozowano mgłę do godz. 10, ale ostatecznie zniknęła ona kilka chwil po wschodzie słońca. Temperatura podczas startu wynosiła ok 19 °C i rosła aż do 30. Wiał lżejszy wiatr z południowego-wschodu. Mógł dmuchać bardziej z północy zamiast z południa, ale nie było najgorzej.
Boksy mieli zamykać o 8.45, start został zaplanowany na 9.00. Boksów nie zamknęli, bo źle obliczyli liczbę rowerzystów, która może się w takich boksach zmieścić i dużo osób stało przed wejściami do sektorów. Samych sektorów było 10, ja w sektorze F. Start obsunął się o pół godziny z powodu wolnych pojazdów służb porządkowych, które sprawdzały całą trasę. A może gdyby tak wyruszyły wcześniej, to start nie przesunąłby się tak bardzo? Mięśnie zdążyły wystygnąć po rozgrzewce, ale nie było jakoś mocno źle. Mój sektor wyruszył o 9.43. Z początku ślamazarnie, ale potem już szybciej. Dla mnie to było mało. Nieważne, że nie byłem dobrze rozgrzany. Starałem się przesuwać do przodu, wyprzedzając powoli swój sektor (nieszczęśliwym trafem byłem na jego końcu). Poza miastem była lepsza zabawa. Wiatr wiał na tyle paskudny, że bez jazdy na kole nie mógłbym daleko zajechać. Starałem się co jakiś czas usiąść na kole kogoś jadącego średnim tempem, ale powoli uczyłem się, żeby uczepiać się grup pościgowych. Nie dość, że nie musiałem sam walczyć z wiatrem, tym samym oszczędzając energię, to dodatkowo taki pościg jechał nierzadko ponad 40 km/h. Jadąc samemu zacząłbym „umierać” przy tej prędkości już po kilometrze.
Dzięki jeździe na kole wyprzedziłem kilka sektorów. Przejechałem wiele kilometrów na kole kolarzy z sektora G. Oni to mieli moc. A ja? Po 25 km dopadł mnie pierwszy kryzys. Na szczęście nieznaczny, bo poważny kryzys pojawił się na 45 kilometrze. Zjechaliśmy wtedy z równego asfaltu i pędziliśmy po wiejskich drogach. Nie zawsze równych. Znów trzymałem się na kole jakiejś mocnej ekipy, ale gdy dojechaliśmy do większej grupy, to nie wytrzymałem tempa i oderwałem się. Nie mogłem dogonić pościgu, chciałem odpocząć, chciałem się zatrzymać. Powiedziałem sobie jednak, że skoro dotarłem tak daleko, to nie mogę. Spiąłem się i przycisnąłem mocno w pedały. Udało się dogonić peleton, a potem nawet przegonić. Dalej jeszcze kilka razy się mijaliśmy nawzajem, aż w końcu nie wiem na jakiej pozycji skończyliśmy.
Były 3 strefy żywieniowe co ok. 25 km. Wolontariuszki (chyba widziałem też kilku wolontariuszy) w wyciągniętych rączkach trzymały butelki z wodą, izotoniki, połówki bananów i batoniki czekoladowe. Z pierwszego przystanku nie skorzystałem, bo miałem bidon pełny wody z izotonikiem. Na drugim przystanku wziąłem banana, a na trzecim czekoladki. Ostatnie kilkadziesiąt kilometrów to była zdecydowanie samotna jazda. Nie było do kogo się przyczepić, więc dawałem z siebie wszystko. Starałem się przyjmować aerodynamiczne pozycje, aby tylko zmniejszyć straty energii, aż w końcu wjechałem do Poznania. Ostatnie kilometry, ostatnie zakręty, aż na półtora kilometra przed metą opadłem z sił. Nie potrafiłem nacisnąć mocniej na pedały. Nie był to kryzys, nie miałem już sił. „Doczłapałem” się ślimaczym tempem i w końcu, na ostatnich kilkuset metrach wróciła mi energia. To było zło, ale nie poddałem się. Mięśnie również wytrzymały, chociaż nieodpowiednia rozgrzewka dawała mi się we znaki na początku.
Na strefie finiszera dostałem pamiątkowy medal, a potem czekała niewielka wyżerka. Trochę owoców, hamburgery, napoje, próbki naturalnych lodów. Na ogłoszenie wyników trzeba było sporo wyczekać. Nie było mnie na liście, którą wywieszono w trakcie oczekiwania na wręczenie nagród. Znając swój czas, wiedziałem jednak, że nie dostanę nic, ale i tak doczekałem do samego końca rozdania nagród i wróciłem do domu.
Rower spisał się nawet dobrze. Jechałem na ostatnim łańcuchu, który nie hałasował i nie przeskakiwał. Może kilka razy zazgrzytał w trakcie całego maratonu, ale mogłem cisnąć ile sił, bez obawy, że będą problemy. Uciekające powietrze w tylnym kole także nie zepsuło mi zabawy. Zdjąłem wszystko od błotników po oświetlenie, aby tylko zmniejszyć ciężar pojazdu. Nie miałem przy sobie także żadnych narzędzi, więc jakikolwiek problem uniemożliwiłby mi ukończenie wyścigu. Bez ryzyka nie ma zabawy.
Na całej trasie ruchu pilnowała policja, byli także wolontariusze. Trafiali się również widzowie, którzy oklaskami i okrzykami dopingowali nas. To mi się bardzo podobało, bo czasem uśmiech nie schodził z twarzy przez długi czas, gdy mijałem raz za razem wiwatujących ludzi. Nie zawsze jednak było kolorowo, bo zdarzały się auta, które ignorowały bezpieczeństwo (jak czytam różne komentarze w sieci, to zastanawiam się, czy rzeczywiście w dniu imprezy wszystko zostało po prostu zamknięte bez żadnej informacji na kilka dni wstecz o utrudnieniach na trasie wyścigu). Raz byłem świadkiem, jak kierowca jadący z dużą prędkością, na styk wyprzedził nieświadomego rowerzystę. Także rowerzyści robili sobie dużo krzywdy. Widziałem zarówno samotnych wilków z rozległymi ranami, jak i grupki rowerzystów, których pojazdami zdecydowanie nie dało się dalej jechać. Minąłem również kilkudziesięciu rowerzystów zmieniających dętki w kołach, najwięcej w kolarzówkach. Rowery szosowe królowały w klasyfikacjach. W kategorii open znalazłem się na miejscu 682. z 1722 (w dniu imprezy, bo organizatorzy mieli problem ze zliczeniem pewnej liczby zawodników). Przejechałem cały dystans w czasie 03:05:48,86, gdy najlepszy kolarz zajął pierwsze miejsce z czasem 02:22:49,30. W klasyfikacji rowerów innych zająłem miejsce 256. na 901, a wśród mężczyzn w wieku 25–29 lat – 23. na 184. To i tak wielki sukces, bo gdyby nie drafting, to miałbym dużo gorszy czas. W ogóle to w czwartek złapałem przeziębienie. Dodatkowo miałem zakwasy po wizycie w parku linowym, więc może nawet poszłoby mi lepiej, gdybym był w formie. W trakcie jazdy nawet przyszło mi do głowy, aby zamknąć wyścig w trzech godzinach, jednak musiałbym mieć średnią ponad 33,3 km/h. Może za późno o tym pomyślałem.
Kategoria kraje / Polska, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Twierdza Poznań, część 4

  38.06  01:53
To już ostatnia podróż po poznańskich fortyfikacjach. Ostatnia i najmniej owocna, bo odwiedzone forty są prawie wszystkie w czyimś posiadaniu. Chciałem dzisiaj pojechać pociągiem do Konina i na rowerze wrócić z wiatrem do Poznania, jednak sprawy zebrane z całego tygodnia zmusiły mnie do zrezygnowania z dłuższej wycieczki. Wyruszyłem wieczorem, aby wreszcie zakończyć objazd Twierdzy Poznań.
Fort VI stoi za znakiem zakazu ruchu. Idąc pieszo, trafia się na tabliczkę z informacją o terenie prywatnym, dlatego nawet nie podchodziłem do bramy. Lepiej było z fortem VIa, na teren którego wejść można, choć już z samego fortu niewiele pozostało. Został wysadzony po II wojnie światowej. Podobno były plany zagospodarowania tych resztek, ale zabrakło chęci.
To już koniec zwiedzania fortów. Kolejne obiekty są w czyichś rękach, i tak – w forcie VII znajduje się Muzeum Martyrologii Wielkopolan. Wejście jak najbardziej możliwe w godzinach otwarcia. Fort VIIa jest o tyle dziwny, że kilka znaków kieruje do niego, a na samej bramie znajduje się tabliczka zabraniająca wstępu na teren prywatny. O dziwo brama była uchylona, ale nie miałem pojęcia, czy za chwilę właściciel nie zacząłby ujadać, że wtargnąłem na jego teren prywatny, do którego paradoksalnie zapraszają dziesiątki tabliczek. Fort VIII jest zamknięty za grubą bramą, przez którą nawet nie można zerknąć do środka. Z fortem VIIIa jest ciut lepiej, ponieważ znajduje się tam jakiś warsztat samochodowy. Szkoda, że nie rowerowy. W forcie IX jest zakład ślusarski, a fort IXa stoi ogrodzony w parku. Aby obejrzeć te forty, potrzeba mieć czas w godzinach otwarcia lub możliwość kontaktu z właścicielami. Jak dla mnie – tyle wystarczy zwiedzania. Może kiedyś, gdy będę tutaj jeszcze mieszkał, spróbuję się skusić i, za rozsądną cenę, przyjrzeć się im bliżej.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Twierdza Poznań, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Wolsztyn

  144.68  06:16
Pogoda w Wielkopolsce wyjątkowo sprzyjała, więc postanowiłem pojechać gdzieś dalej. Wybrałem Wolsztyn, jako że był on w planach od paru tygodni. Ze względu na wschodni wiatr wymyśliłem, że pojadę do Zbąszynia rowerem i wrócę pociągiem. To był dobry plan.
Postanowiłem jechać bocznymi drogami, dlatego ruszyłem przez Wiry, żółtym szlakiem rowerowym przez Wielkopolski Park Narodowy, którego leśne odcinki bardzo mi się spodobały, a potem dojechałem do Łodzi. Po drodze minąłem szlak rowerowy wokół Poznania. Tym odcinkiem przedostawałem się w maju z Mosiny do Stęszewa. Nie zdawałem sobie sprawy, że biegnie on tak blisko centrum Łodzi.
Dalej nie było zbyt ciekawie. Asfalt, słabe krajobrazy, mało lasów, od czasu do czasu jakaś piaszczysta droga, drzewa z robaczywymi jabłkami. Minąłem kilka pałaców, z czego najbardziej mi się spodobał ten w Gościeszynie. Dodatkowo zdobione mury wokół włości przyciągają oko.
Gdy dojechałem do Wolsztyna, nie miałem pojęcia gdzie szukać parowozowni. Nie ma tam słupów informacyjnych, więc mogłem jedynie zgadywać, że muszę się dostać do wyraźnie zaznaczającego się na mojej mapie węzła kolejowego. Dobrze wybrałem. Na jednym peronie stoi 6 zabytkowych lokomotyw, którym można przyjrzeć się z bliska. Kilka kolejnych jest za ogrodzeniem. Parowozownia była już zamknięta, ale tak czy inaczej czas mnie gonił, więc nie mógłbym jej odwiedzić.
Do Babimostu jechałem na przemian asfaltem i piaszczystymi drogami. Czasem trafiały się lżejsze, polne ścieżki. Nie wiem czemu, ale podobało mi się w tamtych okolicach. Może to zbliżający się wieczór nadawał jakiejś magii?
Babimost próbuje postawić na rowerzystów. O ile dwukierunkowe pasy rowerowe wyznaczone na ulicy z nierówną nawierzchnią wyszły im bardzo słabo, o tyle asfaltowa droga dla rowerów, prowadząca w kierunku Zbąszynka, jest dziwnie wygodna. Musieli ją niedawno wybudować, bo jest bardzo równa. Nie da się tego powiedzieć o drogach dla rowerów spotkanych dalej. Zmrok zaczął mnie łapać, gdy mijałem Zbąszynek. Myślałem, że udałoby mi się jeszcze zobaczyć Zbąszyń wraz z tamtejszą twierdzą, jednak trochę źle oceniłem odległość. Po wjechaniu do Zbąszynia, na dworcu kolejowym znalazłem się na 5 minut przed odjazdem pociągu. Ja to mam szczęście. W dodatku trafiłem do nowiuśkiego pociągu. Uchwyty na rowery ma beznadziejne (rower po prostu spadł w trakcie jazdy), ale siedziska nawet porządne.
Kategoria kraje / Polska, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Mielno

  52.04  02:11
Plan był prosty – dostać się lasami do Nekli i wrócić z wiatrem. Wyjątkowo zrobiłem sobie kolację przed wyruszeniem, aby zjeść dzisiaj o normalnej porze gdzieś w trasie. Niestety zanim się zorganizowałem, minęła godz. 18. Nie widziałem tej podróży w jasnych barwach, ale mimo wszystko wyruszyłem.
Z początku chciałem pojechać kawałeczek Piastowskim Traktem Rowerowym, szlakiem biegnącym z Poznania przez Pobiedziska. Aby skrócić sobie drogę zrezygnowałem z dojazdu do Malty i ruszyłem wzdłuż drogi krajowej. Myślałem, że będę musiał na nią wjechać, ale ostatecznie drogami dla rowerów i uliczkami osiedlowymi dotarłem do wspomnianego szlaku. Ostatecznie – w Gruszczynie – gdy słońce czerwieniało nad horyzontem, zrezygnowałem z dzisiejszego planu i skierowałem się do Mielna. Gdy słońce zaszło, a mgły pokazały się w dolinkach, temperatura zaczęła spadać poniżej 14 °C. Miałem ciepłą bluzę i szybko wróciłem z wiatrem do Poznania. Z powodu niedosytu przejechałem się jeszcze do centrum miasta, żeby potem spokojnie dotrzeć do mojego osiedla.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Czerwonym szlakiem po Zielonce

  62.17  03:10
Wczoraj powróciła słoneczna pogoda. Niestety musiałem zostać dłużej w pracy, ale dzisiaj dzięki temu wyszedłem wcześniej. Nie mogłem jechać daleko, więc obrałem za cel Zielonkę. Stanowczo spędzam za mało czasu na rowerze, bo nie było lekko.
Pojechałem przez Kicin, skręciłem w leśną drogę i odtąd trzymałem się leśnych ścieżek, a w szczególności czerwonego szlaku pieszego. Nawet spotkałem na nim rowerzystę, który się przywitał. Nie to, co kolarze. Coraz bardziej kusi mnie ten MTB, ale gdzie ja mógłbym na nim jeździć? Tutaj jest strasznie dużo piachu i szkoda mi napędu.
Nie miałem za dużo czasu na jazdę, bo słońce jest coraz krócej na niebie. Pojechałem tylko do Głęboczka, aby sprawdzić jedną drogę pokrytą asfaltem, bo nie było jej na mapach. Potem do Murowanej Gośliny i skręciłem w stronę Biedruska, aby wrócić do domu Nadwarciańskim Szlakiem Rowerowym. W sumie pierwszy raz pojechałem nim w kierunku południowym. Choć przywitały mnie olbrzymie kałuże, w których zamoczyłem buty, to potem już się jechało w porządku. Zdążyłem wydostać się z lasów zanim się porządnie ściemniło.

Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Puszcza Zielonka, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Sierpień 2014

  287.55 
Dojazdy do pracy.
Kategoria kraje / Polska, rowery / Trek

Po Poznaniu, część 15

  25.99  01:14
Coś ta pogoda ostatnio nie dopisuje. Gdy wracałem dzisiaj z pracy, niebo wyglądało jakby lada chwila miało lunąć. Ponieważ nic nie spadło, to wyszedłem tuż przed zmrokiem przejechać się szlakiem rowerowym wzdłuż zachodniego klina zieleni. A ponieważ było mi mało, to zacząłem jechać w stronę Malty. Zawróciłem, gdyż zaczęło kropić, a w połowie drogi do domu – padać. Przeczekałem to w jednym z tych niebezpiecznych tuneli na drodze dla pieszych i rowerów, którą jechałem.
W poniedziałek dałem rower do serwisu, aby w końcu zrobili mi gwinty w bagażniku, bo jakby tak w trasie z sakwami coś się stało, nie byłoby to ciekawe urozmaicenie wycieczki. Jeden gwint był całkiem zerwany, a drugi tylko do połowy. Wymienili tylko jeden z nich, bo serwisant powiedział, żeby zostało tak, jak jest. Poprosiłem też, aby zajrzeli do napędu, aby dojść do tego, co powoduje to stukanie. Dokręcił tylko piastę w tylnym kole, co uznał za powód stukania. Dowiedziałem się też tego, co już wiedziałem – mam zajechany napęd, a przedni amortyzator jest do wyrzucenia. Powiedział też, żebym zajeździł ten rower i komuś go opchnął. Sam się zastanawiam nad kupnem nowego, najchętniej MTB, bo chciałbym spróbować czegoś nowego. Z drugiej strony szkoda mi porzucać rower trekingowy, ponieważ bardzo lubię długie wyprawy. Przyszły sezon zapowiada się kosztownie.

Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Pociągiem przez Krzyż

  150.87  06:37
Brzydka pogoda nie ustępuje. Dzisiaj wyjątkowo miało nie padać, dlatego postanowiłem wybrać się gdzieś dalej. Gmin w zasięgu ręki jest coraz mniej, dlatego postanowiłem pojechać pociągiem. Ze względu na zachodni wiatr, za cel obrałem Wolsztyn. Niestety, ale z powodu jakiegoś remontu dojazd zajmuje teraz ok. trzech godzin i trzeba się raz przesiąść. Wybrałem więc inny cel – Krzyż Wielkopolski.
Zaplanowałem zaliczyć dzisiaj kilka nowych gmin. Z Krzyża pojechałem lasami do Drezdenka. Przejechałem po moście Baileya na Drawie w Łokaczu Wielkim, jechałem drogami przez wielkie bory, które przypomniały mi lasy lubińskie. Myślę, że to nie była moja ostatnia wizyta w tych rejonach.
Gdy jechałem do Wielenia, martwił mnie boczny wiatr. Specjalnie wybrałem zachód, aby mieć lekką jazdę, a tutaj taka podłość. Przynajmniej chroniły mnie lasy, a właściwie puszcza, najbardziej pociągająca ze wszystkich atrakcji na dzisiaj – Puszcza Notecka. Przeolbrzymi kompleks leśny, drugi taki w Polsce (zaraz po Borach Dolnośląskich). Chciałbym go przemierzyć wzdłuż i wszerz, ale jest on tak daleko, że mogę sobie pozwolić na wycieczki najwyżej 2 razy w tygodniu, a jeszcze trzeba pogodzić chęć zdobywania gmin, to już całkiem brakuje nóg.
W Rosku za Wieleniem znalazłem czynny sklep i gdy się zatrzymałem, zobaczyłem wielką, czarną chmurę sunącą się od zachodu. Sklepikarz powiedział, że zaraz będzie padać, a ja jednak ufałem prognozie meteo.pl. Żeby zaliczyć kolejną gminę, skręciłem w stronę Puszczy Noteckiej. Równymi asfaltami oraz wygodnymi leśnymi drogami dojechałem do Lubasza. Za tą wsią zobaczyłem znak stromego zjazdu. Wcale stromy nie był, bo gdy zaczęło padać, to musiałem mocno pedałować, aby nabrać sensownej prędkości. W Czarnkowie, po kilku minutach jazdy w deszczu, znalazłem przystanek z wiatą i odczekałem na nim pół godziny, aż przestanie lać.
Jak zawsze, jazda po kałużach nie jest najwygodniejsza. Zwłaszcza gdy trzeba jechać pół metra od krawężnika, aby jazda była bezpieczna (kałuże mogą być groźniejsze od kierowców aut). Wiatr na szczęście zmalał, a kałuże znikły, więc najwidoczniej na południu nie padało. Niestety przegapiłem mój skręt, a chciałem pojechać drogami terenowymi obok Biedruska. Dojeżdżając do Obornik już nie chciało mi się wydłużać drogi, zwłaszcza że zapadał zmrok.
Postanowiłem wrócić do Poznania drogą krajową, bo ma ona w miarę szerokie pobocze. W Obornikach udało mi się znaleźć właściwą ulicę, ale musiałem zmierzyć się z kretyńskimi drogami dla rowerów, bo ktoś wymyślił sobie, aby postawić kilka znaków zakazu wjazdu rowerem. W Suchym Lesie skręciłem na boczne ulice, oczywiście bez czekania na światłach, które nie widzą rowerzystów. Na ostatnich metrach terenu znalazła się przeszkoda – ogrodzony teren budowy, który ostatnim razem pokonałem po prostu przejeżdżając przezeń. Dzisiaj ktoś się tam kręcił i słychać było dźwięk agregatów, więc ominąłem ogrodzenie.
Aaa, mam nowy telefon. Od teraz moje zdjęcia będą ciut lepszej jakości. Jest to Pentagram Monster P430-1 z olbrzymią baterią, dzięki czemu nie będę się tak bardzo martwił o prąd w trakcie dłuższych wypraw. Nie wiem jeszcze jakiej jakości jest zamontowany moduł GPS, ale telefonu będę używał głównie do robienia zdjęć. Postarałem się o nowy sprzęt, bo poprzedni nie trzymał się najlepiej.

Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, Puszcza Notecka, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Tylko do Biedruska

  28.97  01:30
Pogoda wygląda, jakby pojawiła się nagła jesień. Od kilku dni jest 11–12 °C rano, gdy jadę do pracy. Po pracy dzisiaj także nie było zbyt ciepło, ale pomyślałem, aby się odrobinę rozruszać.
Wybrałem się terenami szlakiem rowerowym w stronę Biedruska. Planowałem pokręcić się po Zielonce, ale ostatecznie zrezygnowałem z tego, bo jakoś nie czułem się na siłach. Chyba się przeziębiłem. Przejechałem przez Biedrusko i wróciłem do Poznania drogami asfaltowymi.
Dętka, którą niedawno kupiłem w Martes Sport nie trzyma powietrza. Co kilka dni muszę ją dopompować. W dodatku zauważyłem jakieś paskudne defekty na oponie. Przecież nie miała ona częstej styczności z ciężkim terenem, więc jakim cudem po czterech miesiącach wygląda jak po ponad roku użytkowania? Opony Schwalbe są słabe. Wrócę do Meridy. Jeździłem na oponach tej firmy przez ponad 12 tys. km, a mogłem i dłużej (na majówkę wolałem wybrać się na oponach z bieżnikiem). W ogóle zastanawiam się, czy jest jeszcze sens inwestowania w ten rower. Z drugiej strony nie mam pojęcia jaki rower mógłbym wybrać. Myślę o MTB, ale szkoda takiego roweru, bo nie mógłbym go w pełni wykorzystać. Jeszcze nie wiem dokąd wyjadę, gdy skończę z Poznaniem. Marzą mi się góry.
Kategoria kraje / Polska, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery