Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

rowery / Trek

Dystans całkowity:78801.94 km (w terenie 7615.96 km; 9.66%)
Czas w ruchu:3278:21
Średnia prędkość:18.81 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:457369 m
Maks. tętno maksymalne:165 (84 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:226193 kcal
Liczba aktywności:935
Średnio na aktywność:84.28 km i 4h 00m
Więcej statystyk

Przypadkiem w Lesznie

  150.46  07:22
Wczoraj ostatecznie nie dałem rady wybrać się na długą wycieczkę. Nie umiałem się też zebrać do żadnej krótkiej. Dzisiaj za to bez marudzenia postanowiłem wykonać plan, który chodził za mną od kilku dni. Wyruszyłem po godz. 6 na dworzec i... spóźniłem się na pociąg, który odjeżdżał, gdy wbiegłem na peron. Moja skłonność do spóźniania się na pociągi coraz bardziej mnie niepokoi. Jedyne, co mogłem zrobić, to znaleźć inny cel podróży, bo do kolejnego pociągu do Rawicza musiałbym czekać 3 godziny. Miałem za to 30 minut na inne połączenie – z Lesznem, skąd do Rawicza jest rzut beretem.
Dojechałem do Leszna przed godz. 9, więc miałem dużo więcej czasu niż ostatnio i miałem nawet nadzieję zdążyć z powrotem do domu przed zmrokiem. W mieście spotkałem się z kilkoma udogodnieniami dla rowerzystów, przejechałem się sporym kawałkiem dróg dla rowerów, ale są one słabe, takie niedorobione, niektóre bez sensu, a inne tylko dla ludzi z mocnymi zębami. Weźmy dla przykładu pofalowaną drogę tuż przed przejazdami dla rowerów. Jedząc banana, prawie się wywróciłem. Była też droga, która skończyła się w rowie obok zakazu wjazdu rowerem, a jak już znalazłem się pod drugiej stronie ulicy, to znów zakaz wjazdu rowerem, a do tego zakaz ruchu pieszych, i to po obu stronach drogi. Musiałem zrobić objazd drogi krajowej.
Nie chciałem jechać do Rawicza, bo to znacznie wydłużyłoby moją podróż, więc wybrałem najbliższą drogę, aby pokonać choć część dzisiejszego planu. Ponieważ wiatr wiał z południowego-wschodu, to całą drogę na wschód miałem utrudnioną. W Rydzynie rzuciłem okiem na zamek, w Gębicach na pałac, potem przedostałem się jakimiś starożytnymi drogami dla rowerów do Pępowa, gdzie ze złości przegapiłem pałac. W sumie niepotrzebnie się denerwowałem. Sytuacja wyglądała tak, że po lewej stronie stał znak końca drogi dla pieszych i rowerów, a po prawej – zakaz wjazdu rowerem. Tak właściwie ktoś upośledzony umysłowo odwrócił ten drugi znak i myślałem, że dalej jechałem bezprawnie. Powoli przestaje mi się podobać w Polsce przez tych wszystkich polaczków.
W złotym lesie widziałem drzewa potraktowane przez bobry, a tuż przed Gostyniem zjechałem z większej górki. W Gostyniu przejechałem się archaicznymi drogami dla rowerów, a potem spróbowałem odnaleźć średniowieczny kościół farny. Do Dolska miałem kawałek po polnych drogach. Nic ciekawego, tylko wysłużony napęd sobie już nie radził. Widziałem kilka kolejnych wzgórz, z tym że na szczyt jednego nawet wjechałem – dla punktu widokowego.
Słońce powoli zmierzało ku horyzontowi. Zatrzymałem się na jakąś kanapkę w śremskim Orlenie, potem beznadziejnymi nowo wybudowanymi drogami dla rowerów przedostałem się przez miasto i pojechałem w kierunku Rogalińskiego Parku Krajobrazowego. Było tam sporo błota, więc jako że do Mosiny dojechałem po zmroku, to nie wybrałem mokrego szlaku rowerowego przez Wielkopolski Park Narodowy, tylko niebezpieczne drogi dla rowerów, żeby dostać się do Lubonia. Remonty na trasie do Poznania się skończyły i mogłem bez problemów dotrzeć do domu po prostej.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Ostrów Wlkp.

  155.82  07:05
Wczoraj chciałem pojechać do Rawicza, ale z powodu zmęczenia przełożyłem wyjazd na dzisiaj. Dzisiaj z kolei zmienił się wiatr i zamiast z południa, wiało ze wschodu. Wybrałem więc Kalisz jako mój punkt startowy. Ostatecznie nie miałem ochoty jechać tak długo pociągiem, więc skróciłem trasę wyłącznie do Ostrowa Wielkopolskiego.
Poranek był bardzo mglisty, dlatego mój wyjazd przeciągnął się do czasu poprawy widoczności, mianowicie prognoza pokazywała mgły do godz. 10, a ja do Ostrowa miałem dojechać po godz. 11. Tak też się stało, choć lekka, nieprzeszkadzająca mgiełka wciąż wisiała w powietrzu. W końcu można kupić bilet na rower w biletomatach. Sukces dla PKP!
Udało mi się drogami jednokierunkowymi wydostać z miasta. Trafiłem przy okazji na asfaltową, jednokierunkową (choć na to wskazują wyłącznie poziome znaki) drogę dla rowerów. Taką wygodną infrastrukturę się docenia. Pojechałem najpierw kawałek w kierunku Kalisza, bo zaliczanie gmin to teraz bardzo logistyczne przedsięwzięcie. Miałem cały ten odcinek pod wiatr. W Lewkowie, gdzie zatrzymałem się na obiad, widziałem czwórkę kolarzy. Wydaje mi się, że gdyby nie wiatr, to mogłem ich dogonić, ale starałem się oszczędzać siły, żeby nazajutrz też móc trochę popedałować. Gdy jechałem na północ, dręczył mnie już tylko wiatr boczny. Kiedy już miałem z wiatrem, to czułem się, jakbym jechał w miejscu, bo ani opory powietrza, ani żaden wiatr nie były w stanie mnie nawet musnąć. Bardzo wygodna jest taka jazda z wiatrem z punktu A do punktu B, gdy ma się dodatkowy środek transportu, w moim przypadku pociąg. (Problem będzie w północno-wschodniej części Polski, gdzie zagęszczenie linii kolejowych jest słabe).
Dojechałem do Żerkowa. Po drodze miałem szczęście, żeby trafić na kilka drewnianych kościołów, przejechać parę polnych dróg, zobaczyć tony złota zarówno na drzewach, jak i na ziemi. Przed Żerkowem mijałem co kilkaset metrów mnóstwo kabli poprowadzonych na wysokości 5,5 m nad drogą (poinformował mnie o tym znak). Prowadziły one od domostw po prawej stronie w szczere pole po lewej. W samym Żerkowie też były kable, ale już poprowadzone i przykryte na ziemi. Jest to o tyle tajemnicze, że w sieci nie mogę znaleźć żadnej informacji o okablowanym Żerkowie. W mieście zauważyłem schematyczną mapkę informującą o szlaku Podróży z Panem Tadeuszem (właściwie są tam wymienione tylko miejscowości, a trasę wyznaczyć należy samemu). Kto wie, może jeszcze trafię na którąś miejscowość z tego szlaku?
Zaczęło zmierzchać, a ja pokonałem raptem połowę planu. Z Żerkowa musiałem przedostać się przez Wartę i dojechać do Środy Wielkopolskiej. Niestety Mapy Google pokierowały mnie na przeprawę promową, z czego zdałem sobie sprawę na kilka kilometrów przed rzeką. Myślałem, żeby przejechać po moście kolejowym, ale okazało się, że linia jest wciąż aktywna. Skierowałem się więc do Dębna, ale nie do promu, bo był zmrok i przeprawa mogła być nieczynna. Udałem się do Nowego Miasta nad Wartą, ale droga mnie poprowadziła całkiem inaczej. Na pewnym skrzyżowaniu miałem skręcić w prawo. Nawet zatrzymałem się, aby rzucić okiem na mapę. Niestety po zmianie licencji OpenStreetMap przed dwoma laty, wiele danych zostało usuniętych. Do dzisiaj społeczność nie zdołała odbudować wszystkiego, czego przykładem może być droga, na którą przypadkowo wjechałem, gdy myślałem, że poprowadzi mnie na zachód. Pierwszym sygnałem, że coś może być nie tak był wiatr. Pomyślałem, że zmienił się na tyle diametralnie, że zaczął wiać z południowego zachodu, a tak rzeczywiście ja zacząłem jechać na południe. Zorientowałem się o tym za późno i już zamiast wracać, dokręciłem do najbliższego skrzyżowania, potem wjechałem na drogę krajową i ruszyłem do Środy Wielkopolskiej. Byłem zły i nawet nie szukałem bocznych dróg – po prostu pojechałem drogą krajową. Pobocza tam nie ma, a ruch był duży, jednak o dziwo nocą droga wydaje się szersza niż za dnia. Auta bezproblemowo mnie wyprzedzały, czasem zdarzali się tacy, co bali się i czekali (czasem długo) na pusty pas z naprzeciwka. Znalazł się jeden niecierpliwy baran wyprzedzający na trzeciego i jeden dureń, który minął mnie na styk. A tak – wszyscy przepisowo i bezpiecznie, jednak będę się starał omijać tę drogę, bo jest zbyt ruchliwa.
W Środzie Wielkopolskiej musiałem zjeździć sporo uliczek jednokierunkowych zanim znalazłem właściwą. Chociaż to i tak źle powiedziane, to znalazłem się na niewłaściwej ulicy. Można nią było dojechać najdalej do Januszewa, a potem zostawały polne drogi. Zjechałem najbliższą możliwą drogą na właściwy kierunek i dostałem się do Poznania. Pogoda była na tyle sprzyjająca, że jak przed południem było nieco ponad 8 °C, tak wieczorem temperatura urosła do prawie 10 °C. Ostatnie 50 km przebyłem na resztkach sił i wydaje mi się, że jutrzejszy plan znów się przełoży. Czuję to w mięśniach.
Dopiero po tak długim dystansie zorientowałem się, że po zmianie opon nie zaktualizowałem licznika i wyszedł na nim ponad 4 km większy dystans niż na GPS-ie. Muszę odnaleźć instrukcję obsługi licznika i skorygować błąd. Tymczasem dystans wpisałem z rejestratora GPS.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, setki i więcej, po zmroku i nocne, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Złoty fort

  17.34  00:56
Jest problem. Jeżdżę stanowczo za dużo. Pojechałem wczoraj na uroczystość wręczenia dyplomów (stałem się oficjalnie inżynierem). Wybrałem się do Legnicy bez roweru i pokonałem dosyć spory kawałek drogi pieszo. Dzisiaj mam jakieś zakwasy w kilku mięśniach stóp i łydek. To dowód na to, że częściej wykorzystuję mięśnie odpowiedzialne za jazdę na rowerze niż za chodzenie. Czy to początki cyklozy?
Mogłem dzisiaj zrobić jedynie krótką rundkę i wybrałem park Cytadela. Wspomniałem ostatnio o dzikich ścieżkach rowerowych rozsianych po całym obiekcie. Bardziej jednak od tych dróżek zainteresowało mnie złoto opadające z drzew. Taką jesień to ja rozumiem, choć wolałbym znów patrzeć na nią z góry.
Wracając do ścieżek, które w większości są pokryte złotem, przez co niełatwo jest je dostrzec – jest ich sporo. Natknąłem się nawet na trasy do freeride'u. Wolałem nie próbować swoich sił, bo to nie na mój niedopasowany rower trekingowy. Zjeździłem park, aż nastał zmrok.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Mglisty, mroczny las na Morasku

  11.09  00:43
Nie był to najlepszy dzień. Planowałem wstać rano i pojechać pociągiem obejrzeć odległe mieściny, ale po wstaniu z łóżka poczułem się dziwnie i wróciłem spać. Trochę obawiałem się późniejszego wyjścia na rower, dlatego zdecydowałem się na to dopiero tuż przed zmierzchem. Wielka szkoda, bo dzień wyglądał ładnie, mimo tej mgły, która od rana skracała widoczność do kilku metrów.
Gdy ostatnio jechałem z Poznania do Legnicy, do pociągu wsiadł rowerzysta jadący do Wrocławia. Co ciekawe, spotkałem go także w pociągu powrotnym. Ów kolarz uświadomił mnie o rozległej sieci ścieżek wykorzystywanych przez rowerzystów w lesie na Morasku. Chciałem to sprawdzić, bo niejednokrotnie jeżdżąc szlakiem rowerowym na północ, napotykałem różne ścieżki przecinające moją drogę.
Niestety, gdy dojechałem do lasu spowitego mgłą, zaczęło się ściemniać. Jechałem więc tak długo, jak tylko widziałem ścieżki. O tej porze roku nie są zbyt zauważalne przez zalegające liście, ale jechało się świetnie. No, prawie, bo mój rozklekotany napęd słabo się sprawdza w takim terenie. Szkoda, że aparat nie potrafił ogarnąć tamtych widoków. Chyba były one zbyt mroczne. Na pewno jeszcze tam wrócę. Pojadę także do Parku Cytadelowego, bo tam też jest jakaś sieć ścieżek rozlokowanych prawie po całym parku.
Po ponad 8 tys zmieniłem opony. Tylna była już łysa i popękana, a w dodatku dętka, którą musiałem pompować co kilka dni zepsuła się do tego stopnia, że musiałem ją pompować kilka razy dziennie. Coś mi wbiło do głowy pomysł, żeby zejść z 700x42C na 700x35C. Schwalbe zamieniłem na Continental Tour Ride. Teraz wiem, dlaczego uciekałem na szersze opony – komfort jazdy po poznańskich drogach dla rowerów jest... właściwie go nie ma. Zastanawiam się, jak rozwiązać tę niewygodę. Może pora się wynieść z tego miasta?
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Październik 2014

  285.45 
Dojazdy do pracy.
Kategoria kraje / Polska, rowery / Trek

Ślimaczym tempem na Okole

  94.85  04:56
Wczoraj zdecydowanie przesadziłem. Chciałem zbyt dużo w zbyt krótkim czasie. Dzisiaj nie miałem sił. Ponieważ mój pociąg powrotny był po godz. 18, to nie miałem też za dużo czasu na jazdę. Wczoraj, zjeżdżając z Kapeli, zauważyłem tabliczkę kierującą do punktu widokowego Okole. Ponieważ jeszcze mnie tam nie było, to pomyślałem, aby zdobyć ten szczyt. Zdawało się – proste zadanie.
Wyruszyłem nieświadomy zmiany czasu. Doszło to do mnie dopiero po ponad godzinie. W sumie te dodatkowe 60 minut wyszło mi na dobre, bo wyspałem się. Mimo tego początek jazdy nie był łatwy. Nie dość, że wiało z południa, to miałem osłabione mięśnie. Jechałem więc ślimaczym tempem – najpierw do Stanisławowa. Ominąłem radiostację, żeby zaoszczędzić sobie trochę czasu. W Rzeszówku skusił mnie znak kierujący do punktu widokowego na Dworskiej Górze. Jest ona niższa od wzgórza między Stanisławowem i Kondratowem, jednak widok gór zawsze na plus.
Ze Świerzawy dojechałem do Lubiechowej, a potem zaczął się długi podjazd. Dopiero w jego trakcie zorientowałem się, że przejeżdżałem obok Okola 2 lata temu. Wtedy był to straszny podjazd, dzisiaj tylko męczący. Na jego szczycie, na rozstaju dróg, wkroczyłem na drogę leśną. Nie była ani trochę wygodna. Leśniczy ją mocno zniszczyli. Na tyle mocno, że na zmianę 100 metrów jechałem, 100 szedłem i w ten sposób dotarłem na sam szczyt. Najlepsze widoki psuło niestety ostre słońce, ale to nic – satysfakcja bycia tam wystarczyła.
Planowałem zjechać z Okola do Rząśnika, jednak gdy zacząłem się przedzierać szlakiem i zobaczyłem, jak trudne będzie zejście z rowerem, zawróciłem. Zresztą pozostały mi 3 godziny na powrót, więc musiałem się sprężać. Tak się spieszyłem, że na zjeździe do Lubiechowej osiągnąłem prędkość ponad 70 km/h, i to bez pedałowania. Tam to dopiero można bić rekordy.
Znów zdecydowałem się pojechać pojechać przez Złotoryję, mimo że chciałem pokonać większy dystans przez Pielgrzymkę i Zagrodno. No ale niestety, nie mieszkam już w Legnicy, a pociągi nie czekają na każdego pasażera. Udało mi się dostać do Legnicy na pół godziny przed odjazdem pociągu. Na moje nieszczęście dostałem się do puszki sardynek, bo nawet nie mogłem się ruszyć, a co dopiero przebrać się, a nie byłem najczystszy po błotnej kąpieli, której zażyłem podczas zjazdu z Okola. Chciałbym częściej jeździć w góry.

Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, terenowe, Park Krajobrazowy Chełmy, rowery / Trek

Rudawy Janowickie

  147.63  07:34
Powrót do rowerowych korzeni. Była to niespodziewana wizyta w Legnicy, jednak z małym pechem. Już od dawna chciałem odwiedzić znajomych i wybrać się z nimi w góry. Niestety choroba Bożeny pokrzyżowała moje plany.
Od razu po pracy ruszyłem na dworzec kolejowy, aby następnego dnia móc wcześnie wyjść na rower. Spotkałem się z Bożeną i Jarkiem, jednymi z najlepszych rowerzystów, którym obecna pogoda nie była straszna. Niestety nie mieli możliwości wyjścia na rower, a że byli jedynymi osobami, które w takiej pogodzie mogły mi towarzyszyć, to pozostało mi pojechać samemu. Plan był spontaniczny, bo nie rozważałem takich okoliczności. Z początku chciałem udać się pociągiem do Kłodzka i wrócić rowerem, jednak zaspałem i zmieniłem plan na Rudawy Janowickie. Chciałem wjechać na Krzyżną Górę, która stoi obok zdobytego Sokolika.
Na początku musiałem odwiedzić uczelnię, ponieważ dzisiaj dowiedziałem się, że mam odebrać suplement do dyplomu. Cóż za zbieg okoliczności. Potem zaczęła się właściwa część wycieczki. Wydostanie się z Legnicy było odrobinę problematyczne, bo nie było mnie tam już ponad pół roku i prawie pojechałem na Chojnów. Chwila zastanowienia, przypomnienie sobie planu miasta i znalazłem się na ul. Jaworzyńskiej. Już się cieszyłem, że ją wyremontowali, ale nowy asfalt położyli wyłącznie na skrzyżowaniu z Gwarną. Potem jeszcze w dwóch miejscach zatrzymał mnie ruch wahadłowy i znalazłem się na starych, znanych drogach.
Pojechałem zaproponowaną przez Jarka drogą. Najpierw przez Chroślice, Pomocne, Muchów do Lipy po zamglonych leśnych drogach, które wyglądały niesamowicie w blasku promieni słonecznych. Pomyśleć, że kiedyś nie lubiłem tych podjazdów, bo były męczące, ale dzisiaj to sama przyjemność. Dalej przez Kaczorów do Radomierza, skąd zacząłem jechać niebieskim szlakiem pieszym do Gór Sokolich.
W Trzcińsku zaczęła się prawdziwa przygoda w górach. Na początek ściana do podejścia z rowerem. Pomyślałem, aby kontynuować podróż niebieskim szlakiem, przez co kilkaset metrów musiałem pokonać pieszo. Potem już były leśne drogi, z czego jedna została zamknięta z powodu wycinki drzew. Zawsze byłem przekonany, że leśnicy w weekendy nie pracują, ale tym razem się pomyliłem. Na szczęście zamiast wycinki spotkałem się z wypalaniem ściółki (tak można?). Im bliżej Krzyżnej Góry, tym podjazd robił się technicznie trudniejszy. Zrzuciło mnie kilkakrotnie z roweru, ale jechałem. Nie dojechałem na szczyt, bo jest trudny do zdobycia z moimi umiejętnościami. Zostawiłem rower pod drzewem i wspiąłem się na samą górę. Widok był na pewno piękny, jednak mgły oraz przeraźliwe słońce utrudniały obejrzenie całej panoramy, a co dopiero sfotografowanie jej.
Zjechałem do schroniska Szwajcarka. Wśród tłumów dopchałem się do mapy i wpadłem na (nie)zły pomysł zdobycia najwyższego szczytu Rudaw Janowickich – Skalnika (945 m n.p.m.). Na początku zacząłem kombinować z dojazdem wzdłuż łańcucha górskiego, jednak uznałem, że nie jest to najmądrzejszy pomysł, gdyż było daleko po południu. Zjechałem więc do Strużnicy (kiedy ostatnio przez nią przejeżdżałem, wtedy to postanowiłem zdobyć Skalnik) i zacząłem podjazd. Najpierw spokojny, potem coraz bardziej stromy. Na jednej z dróg zawrócił mnie pieszy. Droga była strasznie zabłocona, myślałem, że to minie, ale turysta mnie nie pocieszył. Powiedział, że jest tak zniszczona daleko w górę. Nie słyszał jednak o Skalniku, co mnie nie pocieszało. Zawróciłem i wjechałem na żółty szlak pieszy, na którym nawet znalazł się prawie kilometrowej długości podjazd. Był tak stromy, że położyli na nim asfalt. Według map jego nazwa to Łopata. Na szczycie tego podjazdu, gdy skręciłem, miałem po prostej do celu. Prawie, bo musiałem ominąć wielką kałużę na drodze, przez co zjechałem spory kawałek ze szlaku. Po powrocie na właściwą ścieżkę wszelka wygoda się skończyła. Nie mogłem jechać. Było ślisko, mokro i ogólnie niedostępnie. Ułożyłem w miarę wygodnie rower na ramieniu i zacząłem iść po mokrej ściółce, gałęziach, kamieniach, omijając strumienie, dziury i pnąc się coraz stromiej w górę. Ostatnie metry pokonałem na rowerze, ale pomysł zdobycia Skalnika od tej strony nie był najmądrzejszy.
Na szczycie stała kiedyś wieża. Obecnie jej tam nie ma. Trochę zawiedziony, ruszyłem w kierunku domu, ale nie chciałem zawracać, tylko pojechałem szlakiem dalej, w kierunku Kowar. Na rozstaju dróg kierunkowskaz poprowadził mnie do Ostrej Małej (935 m n.p.m.) z widokiem na Karkonosze, a także na Skalnik spowity chmurami. Już wiedziałem, dlaczego było tam tak chłodno. Po takim widoku miałem zapał do powrotu. Nie zsiadając z roweru, zacząłem zjeżdżać, starając się wybierać bezpieczne drogi, a te przeplatały nawierzchnię z szutru i asfaltu. Na dole, gdy zrobiło się bardziej płasko, mogłem się zatrzymać i rozgrzać. Zacząłem martwić się o stopy, bo przede mną było 70 km jazdy, a one zaczęły przemarzać. Ruszyłem więc, starając się jechać na tyle szybko, na ile pozwalały mi pozostałe siły.
W Jeleniej Górze zatrzymałem się na szybkim jedzeniu, aby potem ruszyć w złym kierunku, bo na Bolesławiec. Swoją pomyłkę spostrzegłem w Jeżowie Sudeckim i wybrałem możliwie najkrótszą drogę, aby pokonać podjazd na Kapelę. Potem zjazd do Starej Kraśnicy i decyduję się na drogę w dół do Złotoryi. Nie miałem już ochoty na powrót z długimi podjazdami. Co dziwne, przestałem czuć zimno w stopach. Nie zauważyłem jakiegoś znacznego wzrostu temperatury. Może powietrze stało się mniej wilgotne? Do Legnicy dotarłem po 22. Byłem mocno wykończony.

Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, rowery / Trek

Do Bydgoszczy z wiatrem

  178.81  07:19
Ten tydzień nie należał do najpogodniejszych. Dopiero prognoza pogody na tylko dzisiejszy dzień skontrastowała się z deszczami i chłodem, co trwało od wtorku i pewnie będzie trwać jeszcze przez kilka najbliższych dni. Doceniam nawet takie przebłyski pogody.
Miało wiać z południa, a do wieczora kierunek miał się zmienić na południowo-zachodni. Planowałem z początku pojechać pociągiem do Rawicza i zahaczając o kilka miast (czyt. gmin), dojechać do Poznania. Niestety zostałem zarażony przeziębieniem i nie mogłem wstać wcześnie na pociąg. Może w przyszły weekend odzyskam siły. Pomyślałem, aby pojechać do Piły i wrócić pociągiem, jednak nie mogłem zaplanować żadnej drogi tak, aby wiatr mi nie przeszkadzał. Przyszedł mi do głowy lepszy pomysł – Bydgoszcz. Tak oto przed godz. 11 udałem się z wiatrem na północny-wschód. Chociaż było ok. 16 °C, to pojechałem w krótkim rękawku, bo słoneczko tak przyjemnie grzało. A miałem nadzieję wypróbować nową bluzę z pobliskiego sklepu rowerowego.
Z początku miałem wrażenie, że wiatr wieje z północy, ale zapomniałem o oporach powietrza, bo wiatr pchał mnie z prędkością zaledwie 18 km/h, a ja pędziłem czasem ponad 30 km/h. Może nawet za szybko, bo po prawie tygodniu bez roweru mogłem łatwo zmęczyć mięśnie. Sama jazda nie była ciekawa. Było najwyżej kilka urozmaiceń. Kawałek przed Skokami zaczęły się przeszkody w postaci ruchu wahadłowego na remontowanej drodze. Musiałem spędzić po kilka minut na pięciu czerwonych światłach. Jeden plus, że robią kawał równej drogi. Minus – chyba nie będę miał okazji, aby ją wypróbować – wszystkie gminy w okolicy zaliczyłem.
Wjechałem potem na pierwszą drogę terenową (drugą, jeśli liczyć ze ścieżką obok mojego osiedla). Dojechałem nią do Wągrowca i zjadłem obiad – kabanosy z wiejskim serkiem i bułą. Potem nawierzchnia przeplatała się między asfaltem i terenem, aż dojechałem do drogi krajowej nr 5. Pamiętam ją z 2012 roku, gdy jechałem do Żmigrodu. Brak pobocza i duży ruch – to cechy tej drogi. Szubin nie pozwolił mi na wjazd na obwodnicę i musiałem udać się dłuższą drogą przez jego centrum. Minąłem Paryż i Szkocję, ale tylko minąłem, bo żadne z nich nie było mi po drodze.
Do Bydgoszczy dojechałem, gdy słońce chyliło się ku horyzontowi. Właściwie to nie zauważyłem, gdy zaszło, bo miałem je wciąż za plecami. A jak zjechałem z takiego sporego wzniesienia, to już nawet nie mogłem dostrzec czerwonego horyzontu. Samo miasto przywitało mnie przedziwną drogą dla rowerów. Najpierw zastanawiałem się, czemu tylu rowerzystów porusza się po chodniku (zero znaków drogowych na skrzyżowaniach), ale potem wjechałem na 1,5-kilometrowy odcinek drogi dla rowerów. Nie mam pojęcia, co ta droga miała połączyć, ale słabo im to wyszło, gdy spojrzeć na liczbę chodnikowców.
Nie miałem dużo czasu. Objechałem kawałek Starego Miasta i tak bardzo mi się ono spodobało, że na pewno tam jeszcze wrócę, już za dnia, aby mieć więcej czasu na oglądanie tych wszystkich pięknych budynków. Pomyślałem jeszcze, aby rzucić okiem na Wyspę Młyńską. Nie było tak prosto tam trafić ze względu na remonty ulic i mostu. Na wyspie, na trawniku było mnóstwo ludzi. Nie wiem nawet kiedy zapadł zmrok i musiałem ruszać dalej. Dokąd? Jeden z planów zakładał powrót do Poznania pociągiem. Jako że było kilkanaście minut po 18, to miałem prawie 3 godziny do tańszego pociągu z Inowrocławia. Jedyną przeszkodą był wiatr z południa. Zaryzykowałem, bo to jedynie około 40 km.
Wydostanie się z miasta było średnio trudne. Wydaje się ono rozległe, ale przemieszczałem się po nim nawet szybko. Na tyle szybko, że na jednym skrzyżowaniu przejechałem skręt. Drogę ekspresową za Bydgoszczą musiałem ominąć leśnymi drogami, a tak dokładnie – ścieżką rowerową, do której doprowadziły mnie znaki. Nawet czytelnie zrobione. Szkoda, że jest to moje pierwsze w życiu miasto z takimi znakami kierującymi rowerzystów na drogi objazdowe. Inne miasta powinny się uczyć, bo jest to przykład przemyślanej infrastruktury. No, może nie do końca, bo drogi leśne nie były w całości wygodne. Zaczęło się od szutrów, ale potem wylądowałem na starych, betonowych płytach chodnikowych. Zrobili tę drogę ekspresową, ale rowerzystów potraktowali po macoszemu.
Na drodze krajowej z początku było łatwo. Mogłem jechać poboczem, wiatru prawie nie było czuć. Później jednak, w połowie drogi do Inowrocławia, gdy skończyły się zalesione połacie, jazda stała się bardzo męcząca. Już nawet podmuchy powietrza mijających aut nie były w stanie mi pomóc. Wiatr szczęśliwie nie wiał prosto w twarz, a prawie że z boku. Zabrakło mi jednak sił. Nawet 2 banany niczego nie zmieniły. To był skutek nadmiernego wysiłku w drodze do Bydgoszczy. Z lichą średnią 20 km/h dojechałem do dworca w Inowrocławiu na pół godziny przed moim pociągiem. Kasy biletowe były zamknięte, więc przejechałem się jeszcze po jakąś kolację, a potem ruszyłem pociągiem do domu. W sumie nic mnie to nie kosztowało, bo konduktor się nie pojawił. Szkoda, bo przyznam się, że kolekcjonuję bilety kolejowe z moich wszelkich podróży.
Kategoria Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, terenowe, setki i więcej, po zmroku i nocne, dojazd pociągiem, rowery / Trek

W kierunku Zielonki

  41.64  02:02
Wybrałem się po pracy w kierunku Zielonki, bo już od dłuższego czasu chcę uchwycić jedno zdjęcie, ale zawsze o tym zapominam. Było dzisiaj całkiem ciepło i chciałem to wykorzystać, zwłaszcza że prognoza pogody przewiduje duże opady nazajutrz.
Gdy wyruszałem po godz. 17, słońce wciąż gdzieś wysoko nad horyzontem było, ale jak tylko oddaliłem się kilka kilometrów od osiedla, wtedy brzydkie chmury schowały słońce i nawet nie wiedziałem kiedy nastał zachód. W Kicinie zorientowałem się dopiero, że nie dojadę do Zielonki. Skręciłem więc na szlak żółty, co się ciągnie na południe i wróciłem do Poznania. Żeby nie wrócić zbyt wcześnie, to objechałem Jezioro Maltańskie, a do osiedla dojechałem inną drogą. Niestety nie najlepszą, bo była ciasna i ruchliwa, a przed zimą chciałbym znaleźć jakiś idealny dojazd do pracy bez denerwujących sygnalizacji świetlnych. Na koniec zrobiłem rozjazd po wielkim rondzie, żeby dokręcić do 40 km. Nie było jeszcze godz. 20, a ciemno jak diabli. Jaka szkoda, że lato się tak szybko skończyło. W przyszłym roku będę musiał wykazać się, aby wykorzystać każdy pogodny dzień do jazdy.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Pierścień dookoła Poznania

  187.20  09:13
Kończą mi się pomysły na wycieczki. Wczoraj przypomniałem sobie o planie przejechania szlaku rowerowego wokół Poznania, więc wstałem dzisiaj wcześnie. Niepotrzebnie piłem tę kawę, bo zanim się zorientowałem, zaczęła dochodzić godz. 9. Po rozgrzewce ruszyłem na północ, szlakiem łącznikowym do drogi na poligon Biedrusko. (W weekendy przejazd rowerem jest możliwy w godzinach 8–22).
Po prawie 8 km znalazłem się na szlaku, a że poligon był otwarty, to rozpocząłem jazdę wokół Poznania zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Znanymi i nieznanymi drogami dotarłem do Murowanej Gośliny. Za jej centrum musiałem przy kilku słupach spędzić trochę czasu, rozrywając śmieci, które zasłaniały oznakowanie szlaku. Byłoby zdecydowanie łatwiej ze scyzorykiem czy nożyczkami. Może następnym razem będę pamiętał, aby się zabezpieczyć, gdy zechcę ruszyć znakowanym szlakiem. Ograniczałem spoglądanie na mapę w telefonie, żeby mieć lepszą zabawę.
Zielonkę przemierzyłem przeróżnymi drogami – piaszczystymi, zarośniętymi trawą, z wybojami w asfalcie czy po betonowych płytach. W terenie jechało się najwygodniej. Jadąc na południe, miałem pod wiatr, ale i tak przemieszczałem się szybko. Na jednym zjeździe, jedynym, na którym było błoto, minąłem taliba (tak jest, wyglądał jakby się urwał z Afganistanu) ustawiającego kamerkę skierowaną ku szczytowi wzniesienia, z którego zjeżdżałem. Nie potrafiłem tego ogarnąć.
W Kostrzynie po raz pierwszy zgubiłem szlak, który został poprowadzony ulicami jednokierunkowymi. Trafiłem na niego z powrotem, korzystając z mapy w telefonie. Zrobiłem też zakupy, żeby zjeść jakiś obiad i pojechałem dalej, aby czym prędzej pozbyć się wiatru w twarz. W Gądkach znów zgubiłem szlak. Podejrzewam, że projektanci dali wolną rękę w pokonaniu drogi ekspresowej – albo schodkami po kładce, albo pod wiaduktem, odbijając z trasy kilkaset metrów. Wybrałem dłuższą drogę, żeby sprawdzić, czy przypadkiem szlak tamtędy nie wiedzie.
W Kórniku po raz pierwszy natrafiłem na szlak poprowadzony drogą inną niż na mapie. Poleciał drogą dla pieszych i rowerów, tylko że można się tam dostać albo po chodniku (wdrapując się wcześniej na wysoki krawężnik), albo przeskakując przez łańcuchy rozdzielające ulicę od drogi dla pieszych i rowerów. Widok na Jezioro Kórnickie jest jednak warte tej niedorzeczności. Odtąd miałem boczny wiatr.
Przed Rogalinem wydawało mi się, że szlak gdzieś zboczył, bo nie spotkałem ani jednego oznakowania, aż dojechałem pod pałac Raczyńskich. W tym miejscu szlak chyba się zmienił, bo w telefonie miałem wgrany ślad innego rowerzysty, który ten szlak pokonał i ów rowerzysta ominął terenowy odcinek przez Rogaliński Park Krajobrazowy. Niestety zmieniony szlak prowadzi przez park pałacowy, a ten został zamknięty wiosną na czas remontu muzeum. Chociaż wjechałem tam bez fizycznych przeszkód (jedynie znakowanie na drzewach zostało zamalowane), to wyjazd z parku uniemożliwiła mi furta zabezpieczona łańcuchem i kłódką. Na szczęście kawałek obok w ogrodzeniu ktoś zrobił dziurę i nie musiałem przerzucać roweru przez siatkę. Potem musiałem na czuja przedostać się po łąkach. Nie było widocznych dróg czy ścieżek, ale znaki na odległych drzewach mnie poprowadziły we właściwym kierunku. W końcu zobaczyłem słynne dęby rogalińskie. Są takie potężne, ale przykro się robi, patrząc na liczbę martwych okazów.
W Mosinie znów trafiłem na jednokierunkową. Próbowałem znaleźć oznakowanie szlaku, ale bezskutecznie. Dopiero gdy udałem się chodnikiem wzdłuż jednokierunkowej (pod prąd), zobaczyłem oznakowanie szlaku. Bezmyślne rozwiązanie. Ja zasugerowałbym pociągnąć szlak ulicami Poznańską i Hugona Kołłątaja – dla bezpieczeństwa i wygody.
Znanymi drogami terenowymi dotarłem do Stęszewa, a potem jechałem prosto po szlaku bez jakichś większych niespodzianek. To była raczej walka ze zmęczeniem i próba szybkiego zakończenia wycieczki. Zmrok zapadł bardzo szybko, czego się nie spodziewałem. Jesień coraz mniej sprzyja wycieczkom. Na szczęście nie miałem daleko do domu.
Za Sadami szlak przebiega po niedawno wybudowanym wiadukcie nad drogą ekspresową. Wiadukt niestety jest jeszcze zamknięty dla ruchu, a znaki nakazywały mi objazd. Nie miałem na to najmniejszej ochoty, więc pokonałem przeszkody i przedostałem się na drugą stronę. Potem jeszcze kawałek asfaltu, trochę kamienistej drogi, ścieżka od Złotnik przez Morasko, aż dotarłem wymordowany do domu. To chyba za dużo terenu, jak na mnie.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Puszcza Zielonka, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery