Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

rowery / Trek

Dystans całkowity:78801.94 km (w terenie 7615.96 km; 9.66%)
Czas w ruchu:3278:21
Średnia prędkość:18.81 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:457369 m
Maks. tętno maksymalne:165 (84 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:226193 kcal
Liczba aktywności:935
Średnio na aktywność:84.28 km i 4h 00m
Więcej statystyk

W Zielonce na szlaku Dużego Pierścienia Rowerowego

  52.70  02:32
Wreszcie pojawiło się okienko w deszczowych dniach, więc mogłem się gdzieś wybrać. No dobra, okienko zaczęło się wczoraj po południu, ale byłem zbyt leniwy, żeby gdziekolwiek wyruszyć. Dlatego dzisiaj chciałem to odrobić i pojechałem tam, gdzie mi się nie udało dwa tygodnie temu – do Zielonki.
Z Poznania wyjechałem jedyną możliwą drogą, czyli przez wielki plac budowy, na którym Gdyńska dostanie prawie prawdziwą drogę dla rowerów oraz 3 wiadukty – jeden nad torami, drugi dojazdowy do elektrociepłowni i trzeci prawdopodobnie dla pieszych, bo jakiś taki mały jest. Dwa z tych wiaduktów są zrobione z brzydkich prefabrykatów jakby z blachy falistej, choć z drugiej strony, graficiarze nie będą mieć powierzchni do niszczenia.
Drogi w puszczy były pokryte kałużami, ale na szczęście błoto nie przeszkadzało, więc rower wyszedł z tego cało. Widziałem wiele zamalowanych znakowań szlaków rowerowych. Oby to był szybki remont i nie będą się lenić z domalowaniem rowerów. Chociaż szlak Dużego Pierścienia Rowerowego ma czarny rower na granatowym tle (ktokolwiek uznał to za czytelną kombinację) i nietrudno go pomylić z jakimkolwiek innym szlakiem.
Dojechałem do serca puszczy Zielonki, czyli do Zielonki i zobaczyłem piękną scenerię „płonącego” lasu kontrastującego się z granatowo-błękitnym niebem i odbitego w spokojnej tafli jeziora... Zielonka? W każdym razie widok był piękny, ale mój telefon zrezygnował z uwiecznienia tego widoku na zdjęciu ze względu na zbyt niski poziom naładowania baterii. Posiedziałem więc chwilę, aby się nacieszyć widokiem i pojechałem dalej.
Nie minęło zbyt wiele czasu, gdy wyjechałem z lasów i ujrzałem widok jeszcze piękniejszy, który opisałbym jako rozżarzoną pracownię Hefajstosa w czasie kucia mieczy dla Aresa. Ale ze mnie wierszokleta. Jeszcze nigdy nie widziałem tak pięknego zachodu słońca i jakże żałowałem, że nie mogłem uwiecznić takiego widoku.
Do domu wróciłem zanim niebo zdążyło poczernieć. Może następnym razem uda mi się przejechać cały ten szlak.
Wpadło mi ostatnio kilka ciuchów w ręce. Od Endury. Dzisiaj przetestowałem wkładkę z serii 500. Z początku czułem olbrzymią różnicę w porównaniu z wkładkami z Decathlonu, ale może był to efekt placebo. Po powrocie do domu wydawało mi się jakbym miał odparzenia, chociaż temperatura dzisiaj nie była zbyt wysoka. Trzeba się rozejrzeć za czymś innym, bo latem nie wytrzymam z tak grzejącą pieluchą.

Kategoria kraje / Polska, Puszcza Zielonka, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Kórnik

  74.32  03:45
Chociaż miało padać, chociaż nie miałem ochoty, to zabrałem aparat i pojechałem, gdzie oczy poniosły. Tak właściwie miałem pojechać tylko do sklepu na Franowie, ale wyszła z tego dłuższa przejażdżka.
Nie spodziewałem się tego, ale z mojego okna widać pięknie ukwiecone drzewa, które wyglądają jak dostrzeżona przeze mnie ostatnio wiśnia. To już obsesja na punkcie sakury, bo jak długo tam mieszkam, nigdy nie zwróciłem uwagi na te drzewa. Mimo wszystko z bananem na ustach posunąłem na południe.
Od kilku lat miałem na oku urządzenia Garmina. Nadszedł dzień, aby zafundować sobie własną zabawkę. Wybór padł na model z serii eTrex. Nie zwróciłem uwagi, że w zestawie była mapa Europy zachodniej, przez co mapę Polski musiałem sobie zapewnić sam. To jednak nic trudnego ze względu na popularność tego producenta. Skorzystałem z generatora map OpenStreetMap. Przydałoby się trochę poprawić odznaczanie map do pobrania, ale pobieranie całych map państw to bułka z masłem. Trzeba mieć jedynie cierpliwość, bo strasznie długo to trwa (w przeciwieństwie do map zamawianych na e-maila, ale tutaj też trzeba czekać, aż się wygenerują). Oby wybór urządzenia był strzałem w dziesiątkę.
Skoro dostałem to, czego chciałem, to nie było sensu wracać od razu do domu. Po co, skoro można wybrać się za miasto? Skierowałem się na Kórnik, jadąc trochę po nieznanych drogach. W Kórniku pokręciłem się po ścieżkach nad jeziorem, a potem pomyślałem, aby odwiedzić arboretum, ale brak słońca mnie zniechęcił. Jeszcze tam wrócę, z aparatem i odrobiną nadziei na ładne zdjęcia.
W stronę Poznania chciałem, jak zwykle, pojechać innymi drogami, ale znałem tylko tamtą jedną – przez Mościenicę. Trzeba było poszukać nowej. Trafiłem na coś wzdłuż ekspresówki. Słaba trasa, a do tego szybko się skończyła. Trafiłem do Borówca i dalej już z zamkniętymi oczami do domu.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Sakura no ki

  46.11  02:07
Zaledwie kilometr od mojego biura rośnie piękna sakura. Ta japońska odmiana wiśni już od wieków zachwyca swym kolorem i zapachem miliony osób. Choć wspomniane drzewa mijałem od dwóch lat, to dopiero wczoraj przyciągnęły mnie swoim zapachem. Dzisiaj chciałem się podzielić szczęściem z innymi.
Tak naprawdę nie znam się na roślinach i nie mam pojęcia, czy jest to odmiana wiśni japońskiej i czy w ogóle jest to wiśnia, ale i tak jej widok wywołał we mnie tęsknotę za Japonią. Odwiedziłem ten kraj w zeszłym roku. Moja pierwsza podróż samolotem (przynajmniej będę miał łatwiej w czasie podróży latem na Islandię). Rozważałem wtedy zabranie roweru, ale Japonię najlepiej zwiedza się pieszo. A dla upartego i rower można wypożyczyć za przystępną cenę. Chciałbym kiedyś tam wrócić, ale tak na kilka lat. A może wcześniej zacznę włóczyć się po świecie?
Wybrałem się do Zielonki. Byłem tam niedawno, jednak nie miałem innego pomysłu. Ciepło wyciągnęło ludzi z domów i od kilku dni jest coraz tłoczniej na ulicach. Niestety są to bezmyślni ludzie, którzy blokują sobie nawzajem drogę i powoli muszę zacząć się rozglądać za lepszą trasą do pracy i do domu – z dala od dróg dla rowerów, bo na nich robi się coraz mniej bezpiecznie.
Dzisiaj wybrałem się po raz pierwszy tego roku w spodenkach. Do tego koszulka i wiatr we włosach (serio, muszę je obciąć). Jechało się świetnie, a do tego na liczniku same wysokie liczby. Jeno w Poznaniu trzeba było zwolnić, bo ludzi jak mrówek. Będąc w puszczy, pomyślałem o starych śmieciach i ruszyłem do Wierzonki, a potem do Poznania. Coś mi jednak nie pasowało – najwidoczniej tak dawno tamtędy jechałem, że zapomniałem o jakimś skrzyżowaniu i ostatecznie wylądowałem w złym miejscu, bo na starej krajowej piątce. Gdy wjeżdżałem do Poznania, zaczynało zmierzchać, a na drogach dla rowerów pojawiali się kretyni oślepiający pieszych i rowerzystów. I znów krew się gotuje, choć kiedyś byłem takim spokojnym człowiekiem.
W weekend uznałem, że mam dość problemów z telefonem do nagrywania tras, więc wyczyściłem mu pamięć i znów zaczął działać. Pojawił się inny problem, bo ze sklepu z aplikacjami zniknęły dwie apki, z których korzystałem, czyli Traseo oraz Moje trasy na Androida. Zniknięcie tej drugiej, wydanej przez Google, było dla mnie wielkim rozczarowaniem. Jedna z najlepszych aplikacji do nagrywania tras. Brak kopii wymusił na mnie znalezienie alternatywy. Przetestowałem kilka zamienników i jak do tej pory najlepszym jest GPS Logger, aczkolwiek bardzo mi się nie podoba jego sposób oszczędzania baterii. Wyłącza i włącza GPS co 3 sekundy. Nie wydaje mi się, aby to było jakieś optymalne rozwiązanie. Co w wypadku, gdy nie będzie mógł odnaleźć sygnału? Trzeba by powrócić do pomysłu napisania własnej aplikacji.
Sakura no ki, czyli drzewo wiśniowe. Coś mi się widzi, że będę koło niego przejeżdżał codziennie.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Puszcza Zielonka, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Po Poznaniu, część 24

  29.10  01:26
Choć dzisiaj niedziela, to miałem trochę pracy. Nadal spędzam czas nad rozwojem naszego zwycięskiego projektu i dzisiaj nie miałem za dużo czasu na wycieczkę. Wybrałem się z aparatem i myślą o uchwyceniu ładnego widoku.
Aż do Kiekrza nie było nic ciekawego, zwykły asfalt i typowe poznańskie drogi dla rowerów. Potem w sumie podobnie. Nawet ludzi nie było za dużo. Przemoczyłem sobie buty, gdy robiłem jedno ze zdjęć przy Jeziorze Strzeszyńskim, a Rusałka mnie jak zwykle nie zawiodła, bo zachodzące słońce pięknie się komponowało nad wodą. Gdy jednak chowałem aparat, na taflę wypłynęły dwa łabędzie. Nie chciały zbytnio pozować, ale i tak jestem zadowolony z jeszcze lepszego ujęcia. Ostatnio mam szczęście widzieć zwierzęta w parach. Mam nadzieję, że żaden potop się nie szykuje.
Kategoria kraje / Polska, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Marzec 2016

  330.30 
Dojazdy do pracy.
Kategoria rowery / Trek, kraje / Polska

Po Poznaniu, część 23

  22.73  01:31
Po wczorajszym późnym powrocie do domu spałem bardzo długo. Nie chciałem jednak marnować czasu, więc zabrałem aparat i ruszyłem do miasta, żeby pobawić się w fotografa.
Początkowo planowałem wybrać się do trzech lokalizacji: Cytadeli, Rynku oraz plaży nad Wartą. Ostatecznie zjeździłem pierwsze miejsce, w drugim znalazłem się tylko przejazdem, a z plaży pozostało tylko wypróbowanie drogi dla pieszych i rowerów, która ciekawiła mnie od kilku miesięcy. Nie postarałem się dzisiaj, a i na zdjęciach nie uchwyciłem niczego, co by mnie zadowoliło. Może następnym razem będzie lepiej.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Warta warta wyprawy

  239.69  13:12
Skoro plan był, to czemu by go nie wykonać? Warta czekała na mnie, a ja nie po to spędziłem noc na dziko, żeby tak sobie zawrócić. Spakowałem manatki i pojechałem dalej, znów w stronę słońca.
Tej nocy nie spędziłem najlepiej. Kawał drogi za Poznaniem zorientowałem się, że nie zabrałem materaca. Miałem nikłą nadzieję, że uda mi się pożyczyć karimatę na kempingu, ale ponieważ wylądowałem na szczerym polu, to nie było co szukać wygód. Wsunąłem się w nowy śpiwór marki Fjord Nansen o temperaturze komfortu 1 °C i poczułem, że jest mi strasznie ciepło. Martwiłem się, że przez to nie zasnę, ale problem się rozwiązał po jakiejś godzinie, bo zacząłem odczuwać zimno. Ubrania, które rozłożyłem pod śpiworem dały odrobinę izolacji, ale i tak mną telepało. Wydawało mi się, że nie spałem tej nocy. Rano jednak opaska Xiaomi Mi Band, której używam od pół roku do monitorowania snu pokazała, że spałem 10 godzin (nie wiem tylko, czy uwzględniła zmianę czasu), ale z kilkoma przebudzeniami. Teraz będę o tyle mądry, że sprawię sobie karimatę, aby się tak nie męczyć. Nie znam jedynie temperatury, jaka panowała w nocy, bo mój nowy licznik nie umie zapamiętać skrajnych wartości.
Spakowałem się, choć wszystko było pokryte rosą oraz ziemią, na której się rozbiłem (nie udało mi się trafić na łąkę). Pojechałem do zamku Czartoryskich, bo zauważyłem go wczoraj na mapie. Zakaz jazdy rowerem po parku okalającym zabytek trochę mnie zniechęcił, więc przespacerowałem się tylko chwilę i poszukałem ławki, aby zjeść śniadanie. Wyznaczyłem drogę do Warty i pojechałem. Wzdłuż krajowej dwunastki drogi dla rowerów ciągną się niemiłosiernie. W Kaliszu zatrzymałem się tylko na kawę i podczas przeprawy przez rzekę wpadłem w pułapkę tamtejszych inżynierów. Przy drodze stoi zakaz wjazdu rowerem, obok ciągnie się jakaś droga dla rowerów, która kończy się na rzece. Na most wjechać się da, ale po starej, nieprzystosowanej do ruchu rowerowego (serpentyna na „kilkanaście” zakrętów) pochylni. Po drugiej stronie musiałem po czymś podobnym (jeszcze więcej zakrętów) zjechać. To jeszcze nic, bo dalej jest kolejna rzeka i tam droga dla rowerów też kończy się na korycie rzecznym. Trzeba wciągnąć rower na kolejny most, ale tym razem... po schodach. Dla wprawy trzeba go jeszcze znieść. Dalej było ciut lepiej. Gdy się wydostałem z podłych dróg (czyt.: dziur) dla rowerów, do Opatówka pojechałem po szerokim poboczu. Za miastem już nie było tak dobrze, ale na szczęście ruch dzisiaj nie przytłaczał.
Do miasta Warty dojechałem po południu. Późno, ale udało się. Chciałem wybrać się nad rzekę Wartę, jednak dopiero teraz zorientowałem się, że to kilka dodatkowych kilometrów. Zrezygnowałem z tego pomysłu i pojechałem – w końcu z wiatrem – w kierunku domu.
Zachód słońca złapał mnie za Stawiszynem, ale znów – puste drogi pozwalały mi jechać środkiem, więc położyłem się na lemondce i od czasu do czasu zerkałem na lusterko, czy coś nie jedzie. Aha, bo kilka tygodni temu zamontowałem na kasku lusterko Zéfal Z-Eye. Na początku trudno było się do niego przyzwyczaić, ale jest bardzo przydatne (no chyba że ghost rider wyjedzie na ulicę nocą). Do tego ludzie stają się bardziej ciekawscy.
Początkowy plan przekroczenia Prosny w Choczy znów zmieniłem i pojechałem do samych Gizałek. Dalej Żerków, Nowe Miasto. Na krajowej 11 był większy ruch, dlatego jak najszybciej z niej zjechałem. Niestety na źle oznaczone drogi, które miały być z asfaltu, a były drogami polnymi. W Środzie Wielkopolskiej chciałem napić się herbaty, ale nie mieli gorącej wody. Przegryzłem coś i wychodząc ze sklepu, zauważyłem, że właśnie go zamknęli, a ja byłem ostatnim klientem. Pierwszy raz trafiłem na Orlen, który nie jest czynny całą dobę. A może powodem jest poniedziałek wielkanocny? Nie ma to jak święta w podróży.
Miałem już niedaleko do domu, ale w połowie drogi, jaka mi pozostała ze Środy, zmienił się wiatr – na przeciwny. A myślałem, że będę pierwszy. Nie było jednak najgorzej i w domu zameldowałem się gdzieś o godz. 2 czasu letniego. Bateria w telefonie wyczerpała się po cichu przed centrum w Poznaniu, ale dorysowałem ślad, żeby jak zawsze mieć wszystko udokumentowane. Może kiedyś uda mi się zrealizować plan stworzenia mapy wszystkich moich śladów. Ciekawe, jak by to wyglądało.
Ach, takiej wycieczki właśnie było mi potrzeba.
Kategoria Polska / łódzkie, kraje / Polska, po zmroku i nocne, pod namiotem, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, z sakwami, rowery / Trek, dojazd pociągiem

Kiedy jest pora na namiot?

  122.88  06:15
Na taką pogodę czekałem od dawna. Wiatr z północnego-zachodu wyciągnął mnie w kierunku Warty, miasta nad Wartą. Zapakowałem sakwy i popędziłem w kierunku słońca.
Z tymi sakwami nie było tak prosto. Po raz pierwszy założyłem na bagażnik zakupione niedawno Crosso. Trochę się nagimnastykowałem, ale zamontowałem je. Jestem zawiedziony, że mają taki krótki naciągacz dolnego haka. Ciężko je założyć, a jeszcze ciężej zdjąć.
Spotkałem wczoraj rowerzystę, gdy wracałem do domu. Zaintrygował mnie napis z datą oraz kilometrami na jego bagażniku. Pomyślałem, że to obcokrajowiec, ale nie – to Polak. Od 2006 roku podróżuje po Europie, zwiedził prawie wszystkie kraje poza Białorusią. Przebył ponad 120 tys. km, ale to nie dystans się dla niego liczy. Każdego dnia przejeżdża niewielkie odcinki, żeby niczego nie przegapić. Żyje z grania na instrumencie i bardzo mu zazdroszczę umiejętności. Gdyby ktoś go szukał, to na pewno ma dużą szansę w Hiszpanii, ponieważ planuje on tam kiedyś zamieszkać.
Jako pierwszy punkt dzisiejszej wyprawy obrałem kościół w Krzesinach, drugi w Polsce, obok świątyni Wang, kościół w stylu norweskim. Tyle razy przejeżdżałem obok i nawet nie wiedziałem, że on tak blisko stoi. Jedyny drewniany kościół w Poznaniu. Pomyśleć, że kiedyś robiłem zdjęcie każdemu napotkanemu kościołowi. Teraz nie zawsze mi się chce wyciągać aparat i budowla musi zwrócić moją uwagę, bo coraz częściej widzę zwyczajne kopie. Za dużo się naoglądałem.
Spotkałem dzisiaj kilku kolarzy, a właściwie samych buców. Dwie dziewczyny w Borówcu były tak rozgadane, że nie widziały korka, który się za nimi ciągnął. Potem minąłem je w Zaniemyślu, ale leciało z ich ust więcej bluzgów niż zrozumiałych słów. I ani jednej reakcji w moim kierunku. Co to się dzieje z tymi ludźmi?
W Kórniku przejechałem się nad nowe molo na jeziorze i pobawiłem się nowym aparatem. Potem była nuda. Zjadłem obiad w Nowym Mieście nad Wartą, trafiłem na znajome drogi. Moim kolejnym celem stała się droga przez las, którą przypadkiem oznaczyłem na mojej ściennej mapie Wielkopolski jako przebytą. Zaczynała się za Tarcami i nie było jej na mapie OpenStreetMap, więc na leśnych rozstajach dróg nie byłem pewny, czy zmierzam w dobrym kierunku. Dalej miałem przedostać się przez rzekę Prosnę w Choczy, ale wyliczyłem sobie, że nie uda mi się znaleźć noclegu. Znalazłem camping w Gołuchowie i tam też ruszyłem. Zachód słońca złapał mnie w Pleszewie, a do celu dotarłem chwilę po zapadnięciu zmroku. Gdy znalazłem miejsce, facet za bramą oznajmił, że camping jest zamknięty i nie kwapił się, aby mi pomóc, bo podobno o pierwszej w nocy ktoś tam przyjedzie, żeby zamknąć wszystko na klucz. Po co w ogóle stróż w zamkniętym obiekcie? Byłem zły i zacząłem rozglądać się za miejscem na obóz. W lesie próżno go szukać, więc wyjechałem na ubocze w nadziei na kawałek łąki. Dojrzałem stertę bel prasowanej słomy i schroniłem się za nią, aby nie było mnie widać od drogi. Rozbicie namiotu trochę mi zajęło, tak samo zdjęcie sakw z bagażnika, ale rozłożyłem się, zjadłem kolację i poszedłem spać.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, pod namiotem, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, z sakwami, rowery / Trek

Po Poznaniu, część 22

  43.92  02:19
Po naszej ostatniej wygranej nie spoczęliśmy na laurach. Rozwijamy nasz produkt, aby mógł zostać użyty przez zespoły w innych organizacjach. Z tego powodu dzisiaj nie miałem dużo czasu na jazdę, a jednak udało mi się nawet zobaczyć efektowny zachód słońca.
Od pewnego czasu (tj. od kilku lat) chodzi za mną aparat. Dzisiaj postanowiłem rozejrzeć się po sklepach, aby wypróbować różne modele, czy aby dobrze leżą w ręku. Pojechałem więc w kierunku Lubonia, bo w Komornikach był interesujący mnie sklep. Ponieważ nie znalazłem tam tego, czego szukałem, to ruszyłem na Franowo. Po drodze, w Górczynie, trafiłem na beznadziejny układ dróg dla rowerów (gdyby chociaż były tam jakieś znaki drogowe) i chwilę pobłądziłem po okolicy. Potem podczas powrotu z Franowa miałem niespodziankę w postaci zablokowanej drogi dla rowerów i braku oznakowanego objazdu. Poznań to złe miejsce dla rowerzystów, zwłaszcza gdy podpatruję działania np. w Krakowie i widzę tę przepaść.

Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Pod Poznaniem, część 5

  52.05  02:33
Po pracy skierowałem się na Tarnowo Podgórne dla paru dodatkowych kilometrów. Już połowa miesiąca, a mnie tak mało nosi. Mam nadzieję, że ten rok się dopiero rozkręca.
Ruszyłem najpierw wzdłuż Bukowskiej, aby mniej uczęszczanymi, choć bardziej zużytymi drogami dojechać do Tarnowa. Potem do Rokietnicy i przez poznański zachodni klin zieleni do domu. Spotkałem strasznie dużo baranów bez świateł oraz trzy cioty stwarzające zagrożenie w ruchu drogowym poprzez używanie silnych świateł skierowanych w oczy innych uczestników ruchu. Naprawdę tak się boją, że ktoś ich nie zauważy? Byłoby lepiej, gdyby zostali w domu, bo kiedyś zginą przez swoją bezmyślność.
Na początku tygodnia, jak co dzień, zaparkowałem rower pod galerią handlową, ale wyjątkowo nie chciało mi się zabrać osprzętu ze sobą. Pół godziny później nie miałem licznika. Ochrona na monitoringu mnie olała. Nie chcieli nawet spojrzeć na nagranie, czy może sprawca nie porzucił licznika gdzieś w pobliżu. Co za tępych leni tam zatrudniają. Zabawne, że byłem w sklepie sportowym i przy okazji przeglądałem liczniki rowerowe. Nie pierwszy raz zostałem okradziony i wiem, jak uciążliwe jest zgłaszanie kradzieży na policji, więc po prostu wróciłem, by kupić nowy. Padło na najtańszy, który choć trochę dorównywał Crivitowi – Sigmę 1200. Nie jestem zadowolony, bo liczba braków jest wprost proporcjonalna do ceny. Crivit, kilkakrotnie tańszy, był dużo lepszy. W Sigmie brakuje temperatury minimalnej i maksymalnej, podświetlenia ekranu, możliwości wyłączenia zbędnych funkcji, do tego czas jazdy wyłącza się po kilku sekundach od zatrzymania roweru, a programowanie licznika jest bardzo niewygodne, bo do wciśnięcia przycisku zmiany ustawień trzeba użyć ostrego przedmiotu. Być może ten licznik ma jeden plus, ale nie miałem jeszcze okazji tego sprawdzić – wodoodporność. Gdy styki Crivita były wystawione na ciężkie warunki pogodowe, po pewnym czasie dochodziło do zwarcia i zatrzymania naliczania kilometrów (trzeba było wytrzeć podstawkę do sucha). Ciekawe, jak to jest w Sigmie.
Nie pamiętam, czy się ostatnio żaliłem, ale zajechałem już trzy środkowe zębatki w mojej siedmiorzędowej kasecie. Stąd też od ciągłego przerzucania o cztery biegi nadwyrężyłem sobie kciuk. Może manetki nie są bez winy, bo prawa ciężko wrzuca na największe zębatki, a regulacja niewiele daje. Nie chcę teraz wydawać pieniędzy na kolejne naprawy, choć zastanawiam się, czy nie wybrać osobno manetek i osobno klamek, bo w tej chwili mam klamkomanetki Shimano ST-EF51, a zużycie tych elementów odbywa się w różnym tempie. Wydaje mi się, że w mieście wystarczyłby mi rower z dwoma biegami. No, może trzema. Ciekawe, czy udałoby mi się złożyć coś takiego. Z przodu blat 36-zębowy, z tyłu 13-18-24. I do tego waga choć o połowę niższa niż moje obecne 17 kg, czy tam ile on teraz waży.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery