Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

na trzech kółkach

Dystans całkowity:12316.70 km (w terenie 14.33 km; 0.12%)
Czas w ruchu:694:01
Średnia prędkość:17.75 km/h
Maksymalna prędkość:60.43 km/h
Suma podjazdów:84734 m
Liczba aktywności:167
Średnio na aktywność:73.75 km i 4h 09m
Więcej statystyk

Tajwańskie zbawienie

  62.50  03:36
W końcu się doczekałem. Niebo przesłoniła gruba warstwa chmur, temperatura spadła do akceptowalnej i zaczął wiać orzeźwiający wiatr. Z tym wiatrem to jednak nie było do końca przyjemnie, bo gdy tak sobie wiał, to wiał z północy i wiał coraz mocniej, spowalniając moją podróż w tym kierunku.
Nie zaplanowałem atrakcji na dzisiaj ze względu na nadmiar pracy, bo ostatnio przysypiam nad komputerem i chciałem odrobić stracone godziny. Gdybym tak mógł rzucić wszystko i po prostu wyjechać. Ale za co tu żyć? Hostele mógłbym zamienić na namiot, bo i tak nie potrzebowałbym komputera do pracy. Wytrzymałem tak prawie miesiąc na Islandii. Tylko co z energią potrzebną do wprawiania roweru w ruch?
Trafiłem na kolejną drogę dla rowerów położoną na miejscu dawnej kolei wąskotorowej. W sumie tory wciąż prześwitywały przez cienką warstwę asfaltu, a po pewnym czasie nawet pojawiła się druga linia, po której było widać, że coś niedawno jechało, choć prawdopodobnie w celach pokazowych.
Pojechałem nie tak, jak planowałem. Wydłużyłem sobie drogę, ale dzięki temu ominąłem podjazd na ponad 200 m. Dodatkowo na mojej drodze znalazła się wioska, którą chciałem odwiedzić – Tęczowa wioska. Kilka domków z wzorzystymi ścianami przyciągały dziesiątki turystów. Banalny, ale bardzo ciekawy pomysł na biznes. Większość odwiedzających była raczej zajęta robieniem zdjęć, ale sklepiki znajdujące się tam z pewnością mają spore obroty. Sam kupiłem widokówkę.

Kategoria na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, po dawnej linii kolejowej, rowery / GT

Zapomniałem o zwrotniku Raka

  55.20  02:52
Kompletnie zapomniałem o zwrotniku i z ciekawości sprawdziłem, którędy przebiega. Okazało się, że poprzedniego dnia go przekroczyłem – i to tuż pod miastem. Nie mogłem oprzeć się pokusie zawrócenia się, ale na mapie zauważyłem coś jeszcze.
Ruszyłem leniwie na południe miasta, gdzie znajdował się wjazd na drogę dla rowerów położoną na miejscu kolejki wąskotorowej. Niestety była to jedna z najgorszych dróg, po jakich jechałem. Kompletne przeciwieństwo tej ze wschodu wyspy. Wybetonowana i nierówna, a do tego na wjazdach były blokady dla skuterów i sakwy nie zawsze przechodziły bez problemów. Ostatecznie przejechałem całą drogę, aż znalazłem się pod pomnikiem informującym o zwrotniku Raka, który przekroczyłem w sumie po raz czwarty i tylko 3-krotnie w ciągu ostatnich dwóch dni.
Więcej przygód nie pamiętam. Dzień jak co dzień na Tajwanie. Końcówka była w sumie podobna, bo zajazd, w którym miałem się zatrzymać znowu znajdował się w innym miejscu niż powinien. Nie wiem skąd ta tendencja na Tajwanie do wskazywania złej lokalizacji obiektu. Jak oni ściągają gości?
Kategoria na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, po dawnej linii kolejowej, rowery / GT

Chiayi czy jakoś tak

  22.50  01:13
Po tajwańskim śniadaniu (strasznie tłusto – makaron z mięsem i jakimiś grzybami), opuściłem Jasona i pojechałem kawałek na północ. Niebo przesłaniały jakieś chmury, ale prognoza pogody na najbliższy tydzień nie zapowiadała żadnych opadów.
Dostałem się do Chiayi, zostawiłem bagaż, a potem też rower. Miasto jest małe, więc zdecydowałem się zrobić spacer. Odwiedziłem lokalny market z setką szalonych skuterzystów (zamiast jechać główną drogą to się przeciskają między straganami), dostałem się do parku z Wieżą Strzelającą w Słońce. Nazwa odnosi się do legendy aborygenów tajwańskich, która mówi, że niegdyś były dwa słońca i ze względu na ciągłe susze oraz zniszczenia w uprawach wysłano trzech wojowników w kierunku większego słońca. Zabrali ze sobą nasiona oraz po jednym dziecku. Szli tak długo, że zmarli ze starości, a misję kontynuowały dzieci, które zdążyły urosnąć. Do zabicia słońca użyto łuków. Krew słońca zabiła jednego z młodzieńców, a pozostali dwaj zostali poparzeni, ale misja się udała i powrócili do domu. Żywili się owocami z drzew, które urosły z nasion zasadzonych przez wojowników w drodze na misję. Gdy powrócili do wioski, byli starcami. Dziś po pokonanym słońcu możemy zobaczyć ślad na niebie, którym jest księżyc. Podoba mi się ta legenda.
W parku znalazłem również chram wybudowany przez Japończyków, który został przekształcony w muzeum. Wstęp był darmowy. Poszedłem również pod dawne więzienie, ale kolejka ciągnęła się tak długa, że zrezygnowałem. Trafiłem też na wioskę Hinoki, w której znajduje się kilkanaście drewnianych budynków o podobnej konstrukcji, które pełnią różne funkcje turystyczne. Można tam zjeść coś słodkiego lub lokalnego, kupić pamiątkę czy obejrzeć wystawę. Spędziłem tam tak dużo czasu, że zdecydowałem się wracać do hostelu. Po drodze rzuciłem okiem na stację kolei wąskotorowej oraz na park z instalacją o nazwie Pieśń Lasu.
Musiałem odpocząć, choć ciężko nazwać to odpoczynkiem, bo zrobiłem pranie i dokończyłem pracę, która za mną chodziła przez tydzień. Wieczorem wyszedłem na kolejny nocny market (już bez aparatu, bo nie umiem robić zdjęć ludziom), aby spróbować kolejnych tajwańskich smakołyków. Tej atrakcji zdecydowanie będzie mi brakować po opuszczeniu wyspy.
Kategoria na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Nocny przejazd na trzech kołach

  11.13  00:25
Będzie krótko, ale dorzucam zdjęcia z nocnego marketu, żeby ożywić wpis. Jason mieszka za miastem, więc sakwy zapakowaliśmy do auta, którym pojechał jego chłopak, a sam wsiadł na skuter i poprowadził mnie 11 km do swojego domu. To był wyczerpujący sprint. Już dawno takiej średniej nie wyciągnąłem. Przynajmniej temperatura spadła odrobinę.
Kategoria na trzech kółkach, po zmroku i nocne, kraje / Tajwan, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Stara stolica

  105.23  05:18
Przemilczę temperaturę, bo robi się to nudne. Jestem na Tajwanie, kraju leżącym na zwrotniku Raka, więc sam się wpakowałem w to piekło. Na dzisiaj miałem zaplanowany Tainan, starą stolicę Tajwanu, więc kontynuowałem swoją podróż na północ.
Droga do miasta nie była specjalnie ciekawa. Dopiero Tainan przyniósł sporo atrakcji. Próbowałem znaleźć jakiś punkt informacji, ale nie udało mi się. Na szczęście przy ważniejszych obiektach stały skrócone plany okolicy z zaznaczonymi miejscami wartymi odwiedzenia. Wybrałem kilka, kilka ominąłem, bo np. pojawiły się dopiero na planach przy kolejnych atrakcjach.
Zobaczyłem sporo świątyń, jakieś stare mury, kilka kolejnych świątyń, uliczki spacerowe (chociaż skuterzyści się tym nie przejmowali i pakowali ile ogranicznik dawał). Atrakcje jednak wymagały opłaty za wejście, ale to dobrze, bo oszczędzałem na czasie i pieniądzach.
Skusiłem się, aby pojechać w kierunku morza dla jeszcze dwóch atrakcji, które przyciągały tłumy. Okazały się płatne, więc je również ominąłem. Zjadłem obiad w restauracji, zamawiając jedzenie po obrazkach. Nie jestem pewien co zjadłem, ale przestałem być głodny. Pozostało mi pojechać dalej na północ, gdzie umówiłem się z Jasonem.
Drogi były różne, od głównych poczynając, przez lokalne bez sygnalizacji świetlnych i na wałach rzecznych kończąc. Na kilka kilometrów przed dystryktem Xinying, który był moim celem, trafiłem na remont mostu. Objazd okazał się na tyle trudny, że zboczyłem z niego i kręcąc się między polami uprawnymi, straciłem dużo więcej czasu niż gdybym trzymał się objazdu. Ostatecznie dostałem się pod wskazany adres o zmierzchu.
Ze znajomością angielskiego u Tajwańczyków jest nieco lepiej niż u Japończyków. Mimo wszystko, ustalenie adresu spotkania z osobą poznaną na couchsurfing.com nie było proste. Nie mogąc skorzystać z dostępu do internetu (wszędzie wymagają podania numeru telefonu, a żaden z moich nie działa na Tajwanie), błądziłem na oślep... i znalazłem numer domu, który był w innym miejscu niż wskazały mi mapy. W ten sposób spotkałem się z Jasonem. Rozdzieliliśmy się na chwilę, dzięki czemu odwiedziłem nocny market, a potem trzeba było zmienić lokalizację, ale o tym w następnym wpisie.
Kategoria na trzech kółkach, setki i więcej, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Kaohsiung

  46.04  02:46
Zachmurzyło się, miało nawet padać, ale nic. Kolejny dzień lejącego się żaru z nieba. Dystans też niewielki, więc nie mam za bardzo o czym pisać. Widziałem kilka świątyń i bardzo dużo miejskiej zabudowy.
Wjazd do miasta Kaohsiung w ogóle nie zachęcał. Setki kominów i różnorakich wież witały przyjezdnych. Przejechałem obok olbrzymich fabryk po drogach o kilku pasach ruchu. Co gorsza, skutery i rowery miały wydzielony, wspólny pas. Gdy grupa pięćdziesięciu takich mija rowerzystę, jadąc po kilku obok siebie, to strach w ogóle ruszać. Jak to dobrze, że nie miałem okazji poruszać się po ulicach w godzinach szczytu.
Mając jak zwykle bardzo duży zapas czasu, pojechałem nad Staw Lotosu. Można tam zobaczyć kilka świątyń, wejść do środka, zjeść coś obok lub po prostu napić się herbaty. Nie chciałem spuszczać roweru z oka, więc zobaczyłem budowle z daleka i napiłem się odrobiny herbaty. Potem zakończyłem dzień jazdy w hostelu. Wieczorem wyszedłem zjeść na pobliski nocny market. Wydawał się jeszcze większy niż ten w stolicy.

Kategoria na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Upał na Tajwanie

  47.30  02:39
Powoli staje się to nieznośne. Kolejny gorący dzień. Do następnego miasta miałem rzut beretem, więc jazdę zacząłem leniwie. Leniwy był też dzień, widoki również nic specjalnego.
Jechałem głównie drogą krajową, ale tuż przed miasteczkiem Donggang zauważyłem drogę dla rowerów pod wiaduktem. Nie zaprowadziła mnie daleko, bo leciała gdzieś w głąb lądu. Odbiłem do jeziora, wokół którego biegły równe drogi dla rowerów. Tajwan to bardzo przyjazny rowerzystom kraj. Gdyby nie liczyć szalonych skuterzystów.
Dojechałem do centrum Donggang. Miałem sporo czasu, więc przejechałem się zatłoczonymi ulicami i zatrzymałem w moim hostelu. Nikogo nie było, ale mogłem wejść do środka i odpocząć od słońca. Ono mnie kiedyś wykończy.
Kategoria na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Z Francji do Grecji

  57.15  02:47
To był szalony dzień. Nie z moim udziałem, a przez pogodę. Zaczęło się deszczem. Tajwańczycy z parasolkami, a ja jechałem na lekko. I tak przestało padać po kilkunastu minutach. Wyszło słońce i zaczęło smażyć. Zrobiło się naprawdę upalnie, bo termometr pokazał ponad 30 °C. Do tego wysoka wilgotność powietrza i nie szło tego wytrzymać. Potem znów napłynęły chmury. Ochłoda niewielka i bez deszczu, a w prognozie była burza. Bardzo słaba przewidywalność, bo zaraz znowu przyszło słońce, które towarzyszyło mi przez resztę dnia.
Dzień tak właściwie był króciutki. Miałem do pokonania niewiele, z niewielką dawką wzgórz, po prostej drodze prowadzącej w kierunku północnym. Było znów szeroko, bo po dwa pasy w oba kierunki ruchu, znów się pojawiły pasy dla motocykli i rowerów. Nic ciekawego nie widziałem poza jednym wierzchołkiem, ale z bliska jakoś przestał zachwycać. Minąłem dużo straganów z cebulą. Różne rejony Tajwanu oferują inne produkty. Ten rejon serwuje jakieś nieznane mi owoce i cebulę.
Dojechałem do miasteczka, w którym miałem się zatrzymać. Właściwie to parę domów na krzyż. Miałem jeszcze dużo czasu przed godziną zameldowania się, więc objechałem, co mogłem i zatrzymałem się w hostelu. Przynajmniej była tam klimatyzowana kawiarnia, bo było tak duszno, że ciężko wytrzymać.
Tytuł wziął się stąd, że mój poprzedni dom gościnny był stylizowany na Francję. Nawet śniadanie takie skromne, niczym francuskie. Z kolei Maleńka Grecja to nazwa miejsca, w którym zatrzymałem się dzisiaj.
Kategoria na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Południowy Tajwan

  90.00  04:54
Zaczęło się upalnie. Miałem zaskakująco dużo energii i jechało mi się niezwykle lekko. Aż trafiłem na góry. Wiedziałem o trzech. Pierwszą podjeżdżałem z mnóstwem aut. Smród spalin był nie do wytrzymania. Całe szczęście na szczycie odbiłem na boczną drogę, wjeżdżając na szlak rowerowy nr 1-9.
W Polsce numery nowych domów oznacza się literami alfabetu i tak obok domu nr 10 powstanie 10a, 10b itd. Na Tajwanie dopisuje się liczbę, czyli 10-1, 10-2 itd. Stąd też wzięły się oznaczenia dróg dla rowerów. Wokół wyspy biegnie szlak rowerowy nr 1 – na wschodzie po drodze krajowej nr 9 (dlaczego nie 1, jak na Islandii?). Wszystkie objazdy szlaku, które powstały mają więc dodatkowy numer. Ponieważ powstały w różnym okresie, można przejechać się najpierw po 1-10 potem po 1-3, a jeszcze dalej po 1-15. Wciąż jednak nie trafiłem na żadną mapę zbierającą wszystkie te szlaki w jedną całość.
Ze szlaku nr 1-9 zjechałem do miasteczka Mudan. Nie wspomniałem jeszcze, że na Tajwanie żyją aborygeni tajwańscy. Stanowią ok. 2,3% ludności wyspy. Ich obecność jest szczególnie widoczna na południowym wschodzie, gdzie liczne rysunki i rzeźby zdobią okolice dróg. Nie miałem okazji spotkać żadnego z aborygenów, choć może już to zrobiłem, ale nie zwróciłem uwagi.
Chcąc się dostać na południe, zrobiłem jeszcze jeden długi podjazd. Droga w kiepskim stanie, dużo dziur, w kilku miejscach rzeka podmyła połowę jezdni. Minęły mnie zaledwie trzy auta i jeden motocykl.
Ostatniej prostej – po przylądku Eluanbi – towarzyszyły zachmurzenie i silny wiatr ze wschodu. Nawet przez moment pokropiło, ale gdy dostałem się do punktu wysuniętego najdalej na południe, znów wyszło słońce. Nic więcej mi nie pozostało do zrobienia, jak dostać się do pensjonatu. Po raz kolejny nie mogłem znaleźć budynku, ale dzisiaj spędziłem niewiele czasu na poszukiwaniach. Reklamy ze strzałkami były dobrze widoczne, ale umieszczone po złej stronie.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Zły adres po raz trzeci

  69.73  03:35
Dalej na południe. Pogoda dopisała. Podczas wczorajszego spaceru spaliłem się na słońcu, więc dzisiaj trochę piekło, ale wiatr orzeźwiał. Całe szczęście wiało w plecy.
Wyjeżdżając z miasta, trafiłem na drogi wśród pól uprawnych. Różnorodność owoców na wyspie jest olbrzymia. Powiedziałbym, że to tylko banany, ale nie znam się na egzotycznych owocach i wszystko było zawinięte w papier, więc nie będę zgadywał.
Wjechałem na drogę krajową. Pasy dla rowerów zniknęły, ale za to pojawiły się dwa dodatkowe pasy ruchu dla aut. Widocznie zakątek, do którego zmierzam jest popularny turystycznie wśród mieszkańców. Na szczęście ruch nie był duży, ale wyprzedzanie na gazetę powodowało ciarki na plecach. Tajwańczycy są do tego przyzwyczajeni (miastowi na skuterach potrafią wyprzedzać i na piątego), ja nie. Do tego spaliny ze starych silników. Ta wizyta na Tajwanie skróci moje życie o jakiś rok.
Gdy w końcu dojechałem do miasteczka Dawu, miałem ponad godzinę w zapasie, a mieścina licha. Objechałem ją ze dwa razy, zjadłem obiad, naskrobałem coś w dzienniku i nadal miałem sporo czasu. Przesiedziałem trochę pod świątynią i ostatecznie pojechałem do kwatery. Upewniłem się wcześniej, czy to właściwy adres, żeby nie trafić jak ostatnio. To jednak było za mało, bo poza numerem domu i nazwą ulicy obowiązywał tutaj jeszcze numer sektoru. Nie mogłem znaleźć właściwego. Błądziłem po całym mieście. Starców zacząłem omijać, bo byli niedowidzący i nie potrafili mi pomóc. Zauważyłem w końcu młodych ludzi, którzy zaprowadzili mnie na właściwą ulicę. Uff. Mam coraz większego pecha do noclegów.
Kategoria na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery