Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

za granicą

Dystans całkowity:50417.88 km (w terenie 1281.21 km; 2.54%)
Czas w ruchu:3022:49
Średnia prędkość:16.68 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:430162 m
Maks. tętno maksymalne:130 (66 %)
Maks. tętno średnie:150 (76 %)
Suma kalorii:23072 kcal
Liczba aktywności:674
Średnio na aktywność:74.80 km i 4h 29m
Więcej statystyk

Mizen Head

  92.95  05:45
Po wczorajszym deszczu został tylko mokry namiot. Dzień zapowiadał się słoneczny, choć wiatr dzisiaj dokuczał na tyle, że założyłem wiatrówkę.
Kontynuowałem jazdę po szlaku EuroVelo 1. Dziś wiódł po mało uczęszczanych drogach, ale podjazdy mnie nie oszczędzały. Widoków nie było zbyt wiele, bo irlandzkie drogi są obsadzone wałami kamienno-ziemnym, które dodatkowo porasta bujna roślinność. Trudno tutaj o pobocza. Do tego zieleń potrafi zabierać dużo drogi, więc wiele aut jeździ porysowanych. Najgorsze są krzewy różane.
W jednym miasteczku zrobili plan filmowy. Statyści już obstawili swoje pozycje, ale personel z krótkofalówkami jeszcze nie blokował ruchu, więc udało mi się przedostać.
Zrobiło się ładnie. Z wody wyrastały olbrzymie klify. Zdecydowałem się odwiedzić kraniec Przylądka Mizen, czyli Mizen Head, opisany jako punkt Irlandii wysunięty najdalej na południowy-zachód (niektórzy opisują go też jako punkt wysunięty najdalej na południe). Udało mi się dostać tam zanim zaczęli zamykać ścieżki. Przespacerowałem się tu i tam. Wyglądało to nieziemsko i majestatycznie.
Wszystko, co dobre szybko się kończy. Ruszyłem dalej. Droga wiodła na najwyższy szczyt dzisiaj. Było tak pusto, póki nie pojawili się Niemcy. Beznadziejni kierowcy. Poza nimi widuję jeszcze brytyjskie tablice rejestracyjne, ale ogólnie mało tu turystów na obcych blachach.
Zaledwie parę kilometrów od celu zaczęło kropić. Udało mi się nie zmoknąć. Rozbiłem się na kempingu i rozpadało się na poważnie.
Przy okazji poszukiwań informacji o dawnych liniach kolejowych natrafiłem na mapę irlandzkiej i brytyjskiej sieci kolejowej. Gęstość torowisk w niektórych miejscach robi wrażenie. W Polsce również istnieje taka mapa.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Irlandia, pod namiotem, rowery / Fuji, wyprawy / Irlandia 2025, z sakwami, za granicą

Który kemping?

  87.46  05:24
Rano było trochę słońca, ale zachmurzyło się, gdy ruszałem. Mżawka powróciła i męczyła z różną intensywnością.
Odwiedziłem pocztę i kontynuowałem jazdę po szlaku EuroVelo 1. Dzisiaj też trafiłem na przekręcone znaki, więc bez mapy byłoby trudno. Widziałem plaże, wydmy, klify. W końcu znalazłem owce, bo już myślałem, że wypasają tu tylko krowy. Zacząłem trafiać na coraz więcej dróg o szerokości jednego auta.
Obozowanie na dziko jest prawnie zakazane. Niektórzy to po cichu obchodzą, ale tu są wszędzie tabliczki informujące o prywatnym terenie, a jak już trafi się na kawałek publicznego lądu, to stoją tabliczki zabraniające rozbijania namiotów. Moim dzisiejszym problemem była dostępność kempingów na szlaku. Były dwa obok siebie oddalone ode mnie o 130 km jazdy. Zacząłem ciąć dystans i omijać niektóre partie szlaku. Po drodze jednak wymyśliłem, że całkiem zboczę ze szlaku i następnego dnia zobaczę brakującą część. Na jednym ze skrzyżowań tak niefortunnie pojechałem, że wybrałem lokalny szlak nr 1 zamiast EV1. W ten sposób dotarłem do miasteczka, w którym był kolejny kemping. Zdecydowałem, że zatrzymam się na nim.
Jako że było wciąż wcześnie, to ruszyłem na przegapiony odcinek szlaku. Mżawka przybrała na sile i myślałem, że się rozpada, ale szybko przestało. Sam półwysep nie przyniósł niczego zaskakującego. Wróciłem na kemping, a wieczorem rozpadało się.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Irlandia, pod namiotem, rowery / Fuji, wyprawy / Irlandia 2025, z sakwami, za granicą

Zielona Irlandia

  88.92  05:38
Po trzech godzinach snu i tyleż samo lotu znalazłem się w Corku. Pomysł na Irlandię zrodził się po wizycie w Szkocji, bo języki gaelicki szkocki i irlandzki mają wspólnego przodka. Ten pierwszy mi się spodobał, więc pomyślałem, aby to powtórzyć.
Jeszcze wczoraj musiałem wymienić licznik, bo przycisk przestał reagować po upadku. Całe szczęście nowy czekał na zamontowanie. Po wylądowaniu i złożeniu roweru ruszyłem do miasta, by znaleźć kartusz do kuchenki, a potem powrót przez lotnisko, by ruszyć na południe. Od razu nie spodobały mi się drogi. Fatalna nawierzchnia. Może nawet gorsza od dróg w Szkocji. Oznakowanie też mają dziwne. W wielu miejscach jest niejasne, wybrakowane. Najdziwniejszy z tego jest brak przejść dla pieszych. Chociaż ich prawo nie wydaje się takie surowe i ludzie przechodzą tam, gdzie chcą.
Kolejną rzeczą, która mnie zaniepokoiła to lekkomyślność kierowców. Wciąż mijałem znaki przypominające o odstępie podczas wyprzedzania, ale nie było tego widać, przynajmniej w mieście, bo później zrobiło się ciut lepiej. Jednak wolałem szkockie drogi o szerokości jednego auta z wyznaczonym miejscem do mijania.
Pogoda początkowo dopisała. Temperatura była znacznie wyższa niż się spodziewałem. Było trochę słońca i chmur. Od czasu do czasu padała mżawka, która w pewnym momencie zmieniła się w mgłę, ale nie utrzymała się długo – w przeciwieństwie do opadu, który z różną intensywnością pozostał do wieczora. Zaczęło też wiać. Mocno mnie to spowolniło.
Zaskoczyły mnie podjazdy. Było ich bardzo dużo. Przynajmniej nie były tak zabójcze, jak te w Szkocji.
Jechałem dużo po jakichś głównych drogach z braku alternatyw. Nawet gdy dojechałem do szlaku EuroVelo 1, to się nie skończyło. Dróg dla rowerów było jak na lekarstwo. Częściej występowały pasy rowerowe. Nie wiem, jakie plusy ma ten szlak, bo jeden przestawiony znak poprowadził mnie źle. Lepiej mieć nawigację z wgraną trasą.
Na wybrzeżu dopadła mnie ta mgła, a potem męczyły podjazdy. Ostatnie kilometry strasznie wolno wpadały. W końcu dotarłem na kemping, gdzie mogłem się wyspać. Nie wiedzieć kiedy spaliłem się od słońca.
Kategoria góry i dużo podjazdów, pod namiotem, rowery / Fuji, z sakwami, za granicą, kraje / Irlandia, po dawnej linii kolejowej, wyprawy / Irlandia 2025

Jasne Błonia

  120.92  06:17
Dzień zaczął się chłodno. Najpierw objechałem Moryń, a potem kontynuowałem jazdę po Trasie Pojezierzy Zachodnich. Ptactwo dzisiaj dopisywało. Zjechałem do mostów na Odrze, gdzie ptaki były jeszcze liczniejsze. Co więcej, duża kolonia gęsi towarzyszyła mi w podróży.
Rozważałem między jazdą do Kostrzyna lub Szczecina. Ostatecznie wygrał ten drugi, gdzie chciałem zobaczyć kwitnące krokusy. Niestety wiatr dzisiaj już nie sprzyjał i wiał chyba głównie w twarz. Jechałem po znajomym szlaku Odra – Nysa. W jednym miejscu otworzyli zamknięty odcinek, w innym zamknęli. Zabójcze nierówności pod jednym miastem nie zostały usunięte przez tyle lat. Za to bramy mające na celu powstrzymać migrację dzików zostały zamienione na znane mi ze Skandynawii zapory powstrzymujące owce.
Wróciłem do Polski. Jakoś dostałem się do Szczecina, który jest jednym z najmniej przyjaznych rowerom miast. Tylu absurdów już dawno nie widziałem. Ronda o trzech pasach, pasy rowerowe tuż przy zaparkowanych autach, a auta zaparkowane na pasach rowerowych. To się w głowie nie mieści.
Jakimś cudem dotarłem do Jasnych Błoni. Tam zdumiał mnie widok, który przypominał mi okres podziwiania kwitnących wiśni w Japonii. Mnóstwo ludzi oraz dywany krokusów. Wyglądało to przepięknie. Pokręciłem się chwilę po placu i pojechałem na pociąg powrotny.
Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, mikrowyprawa, po dawnej linii kolejowej, Polska / zachodniopomorskie, rowery / Fuji, setki i więcej, z sakwami, za granicą, kraje / Niemcy

Pieniny z widokiem Tatr

  99.68  06:26
Zamek w Muszynie otwierał się zbyt późno, bym mógł go obejrzeć po odbudowie. Ruszyłem na Słowację, by szlakiem wzdłuż Popradu dostać się do Piwnicznej. Było biało i chłodno, ale dzisiaj ubrałem się odpowiednio.
Po zjeździe zaczął się podjazd. Długi, ale droga była całkiem wygodna. Doprowadziła mnie do przepięknego widoku na Tatry. Potem była zabawa w terenie. Dużo błota zapychającego błotniki, trochę technicznych przejazdów i długi zjazd z widokiem na Pieniny. Zrobiło się chłodno, więc ominąłem kilka ładnych atrakcji.
W Szczawnicy wjechałem na szlak biegnący przez Pieniny. Zaskakująco nie było zimno, mimo że cień skrywał całą dolinę. Po drugiej stronie przejechałem jeszcze kawałek Słowacji, potem w Polsce wjechałem na Szlak wokół Tatr. Wyasfaltowali polne drogi, po których szlak pobiegł, ale wieśniacy mają gdzieś czystość, więc drogi pokrywa warstwa ziemi i obornika, rozjeżdżana przez samochodziarzy. Szkoda, że zrobiło się tak szybko ciemno, bo widoki na wzgórzach musiały być piękne.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, kraje / Słowacja, po zmroku i nocne, Polska / małopolskie, rowery / Fuji, terenowe, wyprawy / Niejesień 2024, z sakwami, za granicą

Jesienna Słowacja

  96.41  06:00
Wróciło słońce. Ubrałem się lżej, czego szybko pożałowałem podczas zjazdu przez oszronioną dolinę. Rozgrzałem się dopiero na podjeździe, a miałem do pokonania piękną drogę przez Magurski Park Narodowy. Było pusto, a na postojach udało mi się wypatrzeć drobne ptaki. Słońce grzało, może nawet za mocno.
Na dzisiaj zaplanowałem jazdę przez Słowację. Pokonawszy wiele pagórków, dotarłem do miasta Bardejov. Tylko zajrzałem do centrum i miałem jechać dalej krajówką, by zredukować liczbę podjazdów, gdy trafiłem na przystanek Aqua Velo, którego odcinkiem kiedyś jechałem. Ruszyłem po szlaku, nie do końca wygodnym, ale miał parę widoków (wliczając Tatry). Nawet kilka ozłoconych drzew dało się dostrzec.
Ostatni większy podjazd zdobyłem w cieniu doliny. Za przełęczą była Polska, a w niej długi i zimny zjazd przez zadymione wioski, aż dotarłem do Muszyny.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / małopolskie, Polska / podkarpackie, rowery / Fuji, terenowe, wyprawy / Niejesień 2024, z sakwami, za granicą, kraje / Słowacja

Zamek Huntly

  86.56  05:21
Obudziło mnie słońce. Poszedłem zapłacić za nocleg, bo wczoraj recepcja była już zamknięta i wyszedł najdroższy kemping w Szkocji. Do tej pory płaciłem 7,50–18 funtów, a za ten dałem 22 funty.
Zrobiło się pochmurno i chłodno, gdy w końcu ruszyłem. Wyglądało, jakby miało padać, ale szybko powróciły przejaśnienia. Dojechałem do miasteczka Huntly, gdzie stała ruina zamku. Jakoś tak wyszło, że wszedłem do środka. Może nie był to najbardziej wyposażony zamek, ale przynajmniej jakiś odwiedziłem.
Zaczęło kropić. Prognoza pogody przewidywała kilkugodzinny opad. Padało z różną intensywnością i czasem nawet przestawało, a czasem lało jak z cebra. Prognoza się nie sprawdziła, bo nie przestało padać, a pod koniec pojawiła się jeszcze mgła. Końcówkę przejechałem po ścieżce na dawnej linii kolejowej, od której chciałem zacząć tę całą podróż.
Dotarłem do domu gościnnego, z którego wyruszyłem. Zostawiłem tu na przechowanie karton na rower. Tandetny licznik Sigmy znów zamókł i kompletnie nie dało się nic z niego odczytać. Zaskoczyło mnie, że dzisiaj pękła tylko jedna szprycha.
Koniec przygody. W 25 dni przejechałem nieco ponad 2 tys. km. Miałem dużo obaw związanych z bezpieczeństwem w Wielkiej Brytanii, ale Szkoci okazali się być niezwykle przyjaznym narodem. To obcokrajowców należało unikać. Pogoda nie była zbyt udana. Jedni mówili, że taka jest Szkocja, inni, że to zbyt deszczowe lato. Widokowo udało mi się zobaczyć kilka przepięknych pejzaży. Jest to kolejny kraj, do którego chętnie wracałbym. Przy okazji przekroczyłem dystans 150 tys. km przejechanych od początku moich rowerowych przygód.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Wielka Brytania, po dawnej linii kolejowej, pod namiotem, rowery / Fuji, wyprawy / Szkocja 2024, z sakwami, za granicą

Pada kotami i psami

  83.41  05:30
Dzień zapowiadał się upalnie. Rozbiłem się w cieniu, więc namiot miałem mokry od rosy, ale przynajmniej nie usmażyłem się. Pojechałem do miasteczka trochę pozwiedzać, wypić kawę, zjeść drugie śniadanie i jakoś mi ten czas uciekł. Niebo przesłoniły chmury, potem zaczęło trochę padać. Jechałem dalej w nadziei na ucieczkę spod chmury i nawet mi się udało. Swoją drogą wjechałem na ładny szlak rowerowy wzdłuż linii kolei parowej. Zacząłem go beztrosko fotografować, aż znów zaczęło padać. Trochę mocniej, więc stanąłem pod drzewem. Na długo to nie wystarczyło, bo zaczęło lać jak z cebra (ang. raining cats and dogs, co dosłownie znaczy: pada kotami i psami). Takiego deszczu to ja dawno nie widziałem. Może w Norwegii. Drzewo już nie pomagało, więc ruszyłem, stając czasem pod kolejnymi. W końcu wyjechałem spod chmury, bo potem widziałem granatowe niebo za sobą.
Wjechałem na szlak na dawnej linii kolejowej, bo kusił drogą dla rowerów, ale ktoś po prostu nieudolnie oznaczył ścieżkę na OpenStreetMap. Mimo to dobrze było na chwilę odetchnąć od aut. Zdążyło nawet wyjść słońce, ale wkrótce kolejna chmura mnie goniła. Nie zdążyłem nawet wyschnąć, a znów skończyło się słońce. Na szczęście uniknąłem kolejnych pryszniców. Potem tylko widziałem deszcze na horyzoncie i różnej wielkości kałuże.
Obrałem za cel kolejny zamek i po raz kolejny nie zdążyłem. No cóż, nigdy nie byłem dobry w planowaniu. Większość planu tej wyprawy też poszła do kosza.
Pozostało tylko dostać się do ostatniego podczas tej podróży kempingu. Chmury groziły deszczem. Byłem przygotowany na prysznic, ale się nie doczekałem. Dzisiaj pękły dwie kolejne szprychy. W tym tempie mogę mieć jutro kłopoty z jazdą. Do tego przednia piasta od kilku dni wydaje dziwne dźwięki. Czeka mnie wiele pracy przy tym gruchocie.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Wielka Brytania, pod namiotem, rowery / Fuji, wyprawy / Szkocja 2024, z sakwami, za granicą, po dawnej linii kolejowej

Wiadukty w Szkocji

  88.57  05:53
W nocy trochę popadało, więc było mokro. Wymieniłem szprychę bez ściągania koła, bo była tak łatwo dostępna. Mój ostatni zapas. Druga musi poczekać, ale pewnie wymienię wszystkie po powrocie, włącznie z piastą.
Było pochmurno, nawet chwilę mżyło, ale późnym popołudniem wyszło słońce. Widziałem mnóstwo kałuż w połowie trasy, więc dobrze być wolnym. Planowałem jechać do Muir of Ord, a potem kawałkiem szlaku NC500 do Inverness, ale to dodatkowe 30 km, więc wybrałem powrót mostem z wczoraj. Tylko dojazd trochę inną drogą – po szlaku rowerowym wśród pól uprawnych.
Przeprawa przez Inverness trochę zajęła. Źle się jeździ po brytyjskich miastach. Japońskie metropolie są dużo lepiej zoriganizowane. Zwłaszcza śmieszki są wygodniejsze.
Jechałem dzisiaj wzdłuż linii kolejowej biegnącej z Inverness do Perth. Nawet coś tamtędy jeździ, bo słyszałem za drzewami przejeżdżające pociągi. Wybrałem dzisiejszą trasę ze względu na dwa piękne wiadukty. Po drodze trafiłem też na kilka mniejszych. Ten najsłynniejszy, za sprawą filmów o młodym czarodzieju, wiadukt Glenfinnan mógł być mi po drodze, gdybym ruszył na Skye od południa. Może w przyszłości.
Znów musiałem się spieszyć i w sumie zdążyłem. Przede mną była góra, za nią wyraźnie oznaczony szlak rowerowy oraz widoki próbujące przedrzeć się przez drzewa. Brytyjczycy są dziwni. Podczas całej podróży nie widziałem ani jednej wieży widokowej. Punkty widokowe albo zarastają, albo są obsadzane drzewami, aby utrudnić dostęp do widoków (głównie ze względu na powstrzymanie erozji na poboczach, ale także olbrzymie tereny znajdują się w rękach prywatnych). Nie wiem, jak można nie umieć wykorzystać takiego potencjału. Przecież pogoda jest tu czasem znośna.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Wielka Brytania, pod namiotem, rowery / Fuji, wyprawy / Szkocja 2024, z sakwami, za granicą

Droga militarna generała Wade'a

  84.78  05:25
Kolejny pochmurny dzień. Dzisiaj jeszcze mniej słońca. Poranna rosa trochę zmoczyła namiot. Muszki atakowały mniej, ale obsiadły cały tropik, więc spakowałem się szybko, omijając śniadanie i równie szybko uciekłem.
Dojechałem do miasteczka Fort Augustus. Był otwarty sklep, nawet jakieś pamiątki się znalazły, zwłaszcza związane z Nessie. Powoli ruszyłem na północ – od wschodniej strony Loch Ness, gdzie były drogi lokalne. Od razu dostałem stromy podjazd do pokonania. Potem zrobiło się lżej. Przynajmniej póki nie zaczęła się mżawka. Na szczęście uciekłem spod chmury i na szczycie ukazała się panorama.
Droga na północ była raczej nudna, choć jechałem po szlaku rowerowym. Dużo wąskich dróg, pagórków, jeden wodospad i nic się nie działo. No, może poza tym, że kolejny raz wyprzedzał mnie idiota na blachach NL. Polskie wyprzedzanie „na gazetę” to luksus przy tym, co robią ci kretyni. Nie zamierzam odwiedzać Holandii, skoro każdy tam tak niebezpiecznie jeździ.
Dojechałem na północ Loch Ness, żadnych potworów. Za to potworne były drogi dla kaskaderów. Jest ich bardzo mało w Szkocji. Jednak to, co istnieje kompletnie nie nadaje się do jazdy. Koszmarnie nierówne, nie wspominając o szerokości. Całe szczęście prawo pozwala rowerzyście wybrać najbezpieczniejszą dla niego drogę.
Znalazłem się w Inverness. Większe miasto, więcej ludzi. Nie miałem ochoty go zwiedzać. Chciałem wejść na zamek, ale był akurat w remoncie. Ruszyłem po wysokim moście do kempingu. Znów w ciemno. Recepcja była zamknięta, a wisiała kartka, że wszystko zarezerwowane, ale zauważyła mnie opiekunka ośrodka i powiedziała, że uda się mnie wcisnąć. Muszek tu nie było, ale trochę popadało. Pękła kolejna szprycha. Mam dość tego koła.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Wielka Brytania, pod namiotem, rowery / Fuji, wyprawy / Szkocja 2024, z sakwami, za granicą

Kategorie

Archiwum

Moje rowery