Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

ze znajomymi

Dystans całkowity:7297.43 km (w terenie 1303.78 km; 17.87%)
Czas w ruchu:407:47
Średnia prędkość:16.99 km/h
Maksymalna prędkość:71.10 km/h
Suma podjazdów:55571 m
Suma kalorii:2609 kcal
Liczba aktywności:99
Średnio na aktywność:73.71 km i 4h 23m
Więcej statystyk

Kolorowe Czechy

  131.04  07:30
Dzisiaj trochę więcej Czech niż Polski. Niestety bez Czeskiej Szwajcarii, którą mieliśmy w pierwotnych planach. Pojďme daleko dopředu.
Pobudka o 7. Spało się przyjemnie, noc była zdecydowanie lepsza od tej sprzed miesiąca. Nie wiem jednak jakie temperatury dochodziły, bo miałem tylko termometr w liczniku Sigmy. Podczas śniadania zrewidowaliśmy nasze plany. Zamiast kontynuować podróż szlakiem ER-2 w kierunku ziemi kłodzkiej, pojechaliśmy od razu na południe. Szybko przekroczyliśmy granicę. Na tyle szybko, że nie udało się nam znaleźć kawiarni. Na szczęście po kilku kilometrach Jarek zauważył rower przymocowany do elewacji budynku, który z kolei okazał się być kawiarnią. Baristka przygotowała kawę w prawdziwej maszynie do przyrządzania kawy. Tak pysznej już dawno nie piłem.
Potem czekał nas bardziej stromy podjazd, za którym się rozstaliśmy. Jarek ruszył do Pecu pod Sněžkou, a ja do Trutnova. Dokąd dalej? Sam nie byłem pewien. Zbadałem mapę na kilka sposobów i uznałem, że na południe będzie najlepiej. Wiatr nie był jednak skory do współpracy i zmienił się z północno-wschodniego na południowo-wschodni. Nawet nie myślałem o poddaniu się jego woli i jechałem dalej, wybierając drogi lokalne. Dojeżdżając do Jaroměřa, pokonałem ostatnie pagórki. Potem wypłaszczyło się tak bardzo, że można by było przysnąć, gdyby nie wiatr. No i stukanie. Z jakiegoś powodu hałas zwiększył się i każdy obrót korbą powodował monotonny dźwięk. Zacząłem się obawiać, że rower może odmówić posłuszeństwa w trakcie tej wyprawy. Obawiałem się tego o tyle, że mogło mnie nie być stać na naprawę w czeskim serwisie. Jednakże jeszcze nikomu od czterech lat nie udało się rozwiązać problemu stukania, więc pozostawała nadzieja, że rower ma po prostu gorszy dzień.
Nie mogłem znaleźć żadnej restauracji w Jaroměřu, więc zatrzymałem się pod Tesco. Niby dzisiaj święto w Czechach, sklepy pozamykane, a taki hipermarket otwarty. Jako ciekawostka, zauważyłem tam ciastka polskiej produkcji, ale sygnowane firmą Bahlsen, idealnie imitujące Krakuski. Jak się okazało, Krakuski są własnością Bahlsen GmbH & Co. KG. A ja myślałem, że to takie polskie słodycze.
Do miasta Hradec Králové chciałem się dostać, omijając drogi krajowe, ale nawet na lokalnych było strasznie dużo aut. Teraz zauważyłem, że całą tę drogę mogłem pokonać drogą dla rowerów, która rozciąga się między tymi miastami wzdłuż rzeki Łaby (czes. Labe). Takie są uroki podróży bez planów.
Hradec Králové zaskoczył mnie liczbą dróg dla rowerów, których są tam dziesiątki, a jeszcze gdy dodać tę do Jaroměřa... Mają też piękną starówkę. Objeździłem ją kilkakrotnie w poszukiwaniu restauracji, aż się zatrzymałem w Czarnym koniu (Černý kůň). Zamówiłem czeskie specjalności (zupę oraz łososia) i postanowiłem każdego dnia mojej podróży próbować lokalnej kuchni. W ogóle mało ludzi widziałem w miastach. To z powodu święta?
Pozostały mi 2 godziny do zachodu słońca. Uznałem, że nie opłaca mi się jechać do kempingu, który był w okolicy (za krótki dystans dzienny) i ruszyłem do innego, oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów na południe. Niestety zmierzch złapał mnie szybko. Do Konopáča dojechałem po zmroku. Na miejscu jednak zastała mnie niespodzianka. W informatorze turystycznym, który dostałem podczas tegorocznych Międzynarodowych Targów Turystycznych we Wrocławiu, była informacja, że ośrodek jest otwarty od 1 maja, czyli od dzisiaj. Z informacji umieszczonych na bramie kempingu zrozumiałem, że jest on całoroczny, ale gdy spróbowałem dogadać się z Czechami spotkanymi na terenie ośrodka (był czynny jakiś bar), powiedzieli oni, że otwarte jest tylko latem. Nakierowali mnie na hotel, ale mnie nie stać na taki luksus. Wydałbym tam pewnie wszystkie moje oszczędności, dlatego zacząłem się kręcić po okolicy w poszukiwaniu odludnego miejsca, ale ciągle napotykałem jakieś budynki. Wszystko wydawało się takie jakieś puste, ale gdy przyjrzeć się uważniej, to można było dostrzec, że ktoś tam mieszka, że ktoś lada chwila może wyjść i przegonić. Dostałem się na teren parku, ale uznałem, że nie jest to dobre miejsce na obóz. Na mapie wypatrzyłem miejsce postoju w lesie i pomyślałem, że może mi się poszczęści, jak wczorajszego wieczoru. Nic z tego – zastałem tam tylko zniszczoną ławkę. Ruszyłem więc dalej, przez las, aby dostać się nad jezioro. Nie pojechałem daleko, a zaraz pokazała się kolejna ławka, obok której było idealnie dużo przestrzeni, aby rozłożyć namiot. Po chwili namysłu zbadałem podłoże i rozbiłem się na noc. Bolały mnie chyba wszystkie mięśnie i byłem strasznie zmęczony. W dodatku czułem gorąco. To chyba kolejna warstwa brudu mnie tak rozgrzewała. Miałem w planach zatrzymywać się na kempingach co drugi dzień. Zobaczymy.
Králové to królowie, a mnie wciąż po głowie chodzi kolorowe. Kolorowe Czechy.
Kategoria kraje / Polska, kraje / Czechy, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, pod namiotem, setki i więcej, terenowe, z sakwami, za granicą, ze znajomymi, rowery / Trek, wyprawy / Austria 2016

Takich przewyższeń to chyba za cały rok nie zrobiłem

  127.95  09:05
Gdzie spędzić dziewięć dni wolnego? Nie wiem w tej chwili, ale wiem jak je spędzić. Rower jest odpowiedzią na wszystkie pytania.
Dostałem propozycję kilkudniowego wypadu. Jego początek rozpoczynał się w Dreźnie. Dostałbym się tam bezproblemowo pociągami. Ale się nie dostałem. Umówiony z Jarkiem, ruszyliśmy na legnicki dworzec, kupiliśmy bilety, odczekaliśmy swoje na peronie, aż pojawił się krótki skład tej pięknej majówki, przepełniony na tyle, że konduktor zdecydował się nas nie przyjąć. Bilety zwróciliśmy i wsiedliśmy na rowery. W drodze na południe powoli formowaliśmy plan. Na początek Stanisławów, w którym mnie nie było z półtora roku. Za lotniskiem w Pomocnem ujrzałem Karkonosze – nasz dzisiejszy cel. Były białe i piękne. Jak się później dowiedziałem, kilka dni wcześniej spadł śnieg.
Tuż przed wyjazdem kupiłem kilka par klocków hamulcowych, bo już nie miałem czym hamować. Z braku czasu chciałem je wymienić w pociągu. Nie wiem dlaczego na wyprawę zabrałem tylko jedną parę. Wybór padł więc na wymianę z przodu. Tył musiał poczekać na mój powrót. Wspominam o tym, bo czekał mnie pierwszy tego dnia stromy zjazd – do Kondratowa. Rozpędzony do ponad 50 km/h prawie przestrzeliłem zakręt. Ciekawi mnie ile kilogramów wiozłem w sakwach.
Pojechaliśmy do Jeleniej Góry. Kapellę Jarek zdobył swoim tempem, bo on był bardziej na lekko. Z sakwami po górach nie jeździ się tak łatwo, więc na szczycie miał on czas na analizę mapy. W mieście zatrzymaliśmy się na kawie i błądząc palcem po mapach, omówiliśmy nasze plany. Ze względu na duży ruch zrezygnowaliśmy z podjazdu do Jakuszyc. Chcieliśmy zacząć szlak ER-2 właśnie tam, ale Przesieka też była dobrą opcją. Po drodze dostrzegliśmy znak informacyjny: Ogród japoński Siruwia. Miałem odwiedziny w planach z zeszłego roku, a i Jarek też chciał zobaczyć to miejsce, więc się dobrze złożyło. Co prawda źle skręciliśmy, ale znaleźliśmy boczną drogę dojazdową. Sam ogród nie zachwycił mnie tak bardzo, jak ten we Wrocławiu (już nie mówiąc o prawdziwym ogrodzie japońskim). Wydaje mi się, że ważna jest kolejność. Najpierw Przesieka, potem Wrocław i na samym końcu Japonia.
Niecałe 300 metrów w górę i znaleźliśmy się w Karpaczu. Tam ruch jak na jarmarku. W sumie było kilka jarmarków, ale w Polsce to chyba norma w popularnych turystycznie miejscach. W Karpaczu gubimy też nasz szlak, na wąskiej drodze jeden prymityw w BMW potrącił pieszego, bo nie zmieścił się między nami i przechodniem. Na szczęście wszyscy cali. Gorzej z lusterkiem w aucie niedoszłego mordercy, który ostatecznie uciekł. Aż mi się gorąco zrobiło.
Zatrzymaliśmy się pod marketem, aby uzupełnić zapasy energii, bo czekała nas jeszcze długa droga. Obawiałem się jej, bo do podjechania była przełęcz Okraj. Bardziej mnie obawiała ona niż to, co do tej pory przebyliśmy (a było już trochę). Pod miasteczkiem Western City zastaliśmy niespodziankę w postaci szlaku prowadzącego przez teren prywatny. Jarek znalazł objazd i już po chwili zdobywaliśmy kolejne metry leśnych dróg, pnąc się w górę i w górę. Niestety wszystkie widoki przesłaniały drzewa. Potem niewielką frajdę sprawił zalegający śnieg, od którego jednak zrobiło się chłodno. Dobrze przynajmniej, że nie było błota.
Powoli zaczynały wracać wspomnienia. Znaleźliśmy się na szlaku sprzed trzech lat. Tylko pokonanym w przeciwnym kierunku. Tym razem było sporo z górki, ale w terenie nie chciałem szaleć z sakwami i jedynym sprawnym hamulcem. Nie oparłem się też widokom, które raz po raz wyłaniały się zza zakrętów. Za takimi górami tęskniłem. Czas jednak gonił. W Lubawce zrobiliśmy zakupy... przy hukach wystrzałów z broni. Trwała rekonstrukcja jakichś działań wojennych. Kusiło mnie, żeby popatrzeć, ale nie mieliśmy zaklepanego miejsca na nocleg, a rozbijanie się po zmroku nie jest najprzyjemniejszą czynnością. Pojechaliśmy dalej szlakiem ER-2. Po dłuższym rekonesansie znaleźliśmy miejsce na ognisko, a przy nim ludzi, którzy właściwie kończyli biesiadowanie przy blednącym ogniu. Dosiedliśmy się, a gdy oni odjechali, rozbiliśmy obóz. Choć było po zmroku, to nie miałem problemów z namiotem. Dlaczego problemy? Cóż, rozbijałem go po raz pierwszy, jednak to mój trzeci namiot, więc mam ociupinę wprawy. Potem dorzuciliśmy drewna do ogniska i opiekliśmy zakupione kiełbaski. Ja zjadłem trzy. Czwartą pochłonął ogień. Ale to był męczący dzień. Ciekawe jakie przygody czekają nas jutro.

Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, pod namiotem, setki i więcej, terenowe, z sakwami, ze znajomymi, rowery / Trek, wyprawy / Austria 2016

Z wiatrem ze Stargardu Szczecińskiego

  208.52  09:48
Przez kilka ostatnich dni wiatr był bardzo dokuczliwy. Choć wiał z jednego kierunku, do dzisiaj niestety zdążył zmaleć. Jazda ze zwykłym wiatrem nie imponowała, ale wolałem wsiąść do pociągu i pojechać daleko, bo w plany włożyłem gminobranie. Padło na niedawno ułożony plan ze Stargardu Szczecińskiego prawie po prostej do Poznania.
Na miejsce dostałem się przed godz. 9. Pociąg był pełny – i zwykłych podróżnych, i rowerzystów. Na stacji końcowej podszedł do mnie rowerzysta, Wojtek. Okazało się, że tak jak ja zaplanował podróż do Poznania, jednak nasze plany się rozmijały. Coś się udało jednak poprzestawiać i dołączył do mnie. Uprzedził, że ma problem z kolanem i jeździ tempem turystycznym. No dobrze, może jego tempo nie będzie takie złe – myślałem. Na wyjeździe ze Stargardu Szczecińskiego prowadziłem ja. Powoli, żeby rozgrzać mięśnie. Po kilku kilometrach, w obawie o kolano kolegi, pozwoliłem mu poprowadzić. Cóż, jeśli to było jego tempo turystyczne, to raczej nie chciałbym z nim podróżować w szczycie jego formy. Jechaliśmy prawie 30 km/h. Znów się zastanawiam nad kupnem lemondki. Słyszałem o niej same dobre opinie.
Po kilkudziesięciu kilometrach pojechaliśmy w swoje strony. On do Pełczyc, ja do Choszczna. Stwierdził, że całą drogę moglibyśmy przejechać wspólnie, gdybym nie miał w planach terenów (wszystko przez zaliczanie gmin), a on tereny omijał szerokim łukiem. Nie dziwię się, bo na niektórych odcinkach nie było wygodnie.
W Bierzwniku trafiłem na dawny klasztor Cystersów. Trwają tam prace rekonstrukcyjne mające na celu odbudowę zabytku. Ciekawe jaki będzie efekt końcowy i ile jeszcze lat to potrwa (a trochę to już trwa, jak wyczytałem z tablicy informacyjnej). Na mapie wypatrzyłem obiekty cysterskie w innych miejscach w Polsce. Może jeszcze kiedyś trafię na nie.
Z Dobiegniewa do Krzyża Wielkopolskiego wolałem przedostać się asfaltami, ale do Wronek nie miałem wyjścia i wjechałem do Puszczy Noteckiej. Niektóre fragmenty dróg były w strasznym stanie – piach, tarka. Tę puszczę można lubić chyba tylko zimą, gdy zmarznięte drogi pozwalają w pełni cieszyć się jazdą w terenie.
Przed Szamotułami widziałem auto w polu kukurydzy, którego pomoc drogowa nie umiała wyciągnąć, a w samym mieście natrafiłem na dziewczynę jadącą na koniu po przejściu dla pieszych. To sobie znalazła miejsce na konną przejażdżkę. Szkoda tylko konia, bo musi wdychać te wszystkie spaliny. Zawsze byłem przekonany, że te wszystkie końskie odchody na chodnikach w Poznaniu to sprawka Policji, a jednak niesłuszne były moje oskarżenia.
Od Szamotuł ciągnęło się kilka kilometrów dróg dla pieszych i rowerów w bardzo złym stanie. Nie wiem, kto wymyśla takie rzeczy, ale powinien stanąć przed słupem i walić w niego głową, aż wyrosną kwiatki. Do domu dotarłem po zachodzie słońca.
Kategoria Polska / zachodniopomorskie, kraje / Polska, Puszcza Notecka, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, ze znajomymi, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Do Legnicy

  27.13  01:17
Część pierwsza mojego powrotu do Poznania. Plan pierwotny zakładał 200 km z wiatrem, ale jako że prognoza pogody zdążyła zmienić zdanie, a noc była pełna atrakcji, to i plany uległy modyfikacji. Po pierwsze – do Legnicy, na pociąg.
Na urodzinach bawiłem się bardzo dobrze, choć stanowczo za późno położyłem się spać. Dodatkowo słońce obudziło mnie wczesnym rankiem, a telefony współbiesiadników nie pozwoliły więcej zasnąć (pomyśleć, że to górska chatka bez dostępu do prądu). Tej nocy było chyba nawet cieplej niż zeszłego roku, a może to długie przebywanie przy kominku tak mnie rozgrzało? W każdym razie przetestowałem mój śpiwór, który kupiłem przed zeszłoroczną majówką (komfort 5 °C). Podejrzewam jednak, że tamto ciepłe schronienie nie było najlepszym miejscem na takie testy.
Po południu, gdy chata została uporządkowana i wszyscy się rozeszli w swoje strony, ruszyłem z Jarkiem do Legnicy, bo jako jedyni pozostaliśmy z rowerami (był jeszcze mors, ale on uciekł wcześniej po uporaniu się z kapciem). Tempo z początku mnie się podobało, bo było wysokie, ale jechaliśmy z górki. Dopiero w połowie zacząłem odczuwać zmęczenie, zwłaszcza że miałem ze sobą dodatkowy ciężar w postaci sakw. Gdy mijaliśmy znak „Legnica”, Jarek zapytał mnie, czy poczułem sentyment do tego miasta. Spędziłem w nim co prawda prawie 5 lat, ale patrząc na moje podróże po Polsce, to chyba przestałem przywiązywać się do miejsc. Szybko przywiązuję się do ludzi, ale jeżeli chodzi o miejsca, to potrafiłbym mieszkać... w każdych górach.
Zanim się rozeszliśmy, Jarek zaproponował pomoc w przypilnowaniu roweru, dzięki czemu kupiłem bilet na pociąg oraz zrobiłem zakupy, mając jeszcze duży zapas czasowy. Ciężko się rozstaje, więc mam nadzieję, że szybko powrócę na południe. Najgorsza jest ta tęsknota za górami.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, Park Krajobrazowy Chełmy, z sakwami, ze znajomymi, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Pożegnanie z Legnicą na biało i czerwono

  121.19  06:48
Kolejna setka w tym roku, ale prawdopodobnie ostatnia z Legnicy i bardzo wyczerpująca. Planowałem wyruszyć do Kotliny Kłodzkiej, ale zdecydowałem się na wspólny wyjazd. Dowiedziałem się, że we wtorek wyjeżdżam. Strasznie szybko, ale w poznam nowe miejsca, będę miał nowe możliwości.
Umówiliśmy się na skrzyżowaniu. Temperatura dochodziła do -1 °C. Przybyli Bożena, Jarek, Piotrek i Paweł. Ostatni zawitał na kolarzówce. Ruszyliśmy do Jawora asfaltami przez Warmątowice. W Jaworze odłączył się od nas Paweł, a my kierowaliśmy się do Bolkowa drogą krajową. Gdy tam dotarliśmy temperatura wynosiła 6 °C. Słońce zaczynało coraz bardziej grzać.
Za Bolkowem skręciliśmy na drogę do Płoniny. Bożena informowała mnie wcześniej o podjeździe na Porębę, więc byłem przygotowany na trochę więcej terenu. Wyszło jedynie, że podjechaliśmy długą drogę asfaltową, na końcu której był przepiękny widok na Sudety i przede wszystkim na białą Śnieżkę. Czułem niedosyt bliskości gór i rzuciłem pomysł, aby wjechać na wzgórze, które przesłaniało nam część tych pięknych widoków. Po kilku chwilach znaleźliśmy się na szczycie, z którego można było podziwiać pełną panoramę gór. Powrót był już lżejszy, bo z górki, na której pobiłem swój rekord prędkości sprzed kilku miesięcy. Ciekawe jak szybko pojechałbym z sakwami.
W Bolkowie zjechaliśmy w jakąś ścieżkę, którą biegnie czerwony szlak pieszy. Po stromym podjeździe, na którym leżało miejscami sporo liści, dojechaliśmy pod Zamek Świny. A jeszcze przejeżdżając u podnóża tej budowli, gdy kierowaliśmy się do Bolkowa, pomyślałem sobie, że tak prędko jej nie zobaczę, a tu taka niespodzianka.
Jechaliśmy dalej czerwonym szlakiem w las. Jechałem przodem z Piotrkiem, a Bożena z Jarkiem siłowali się z podjazdami. Zatrzymaliśmy się w pewnym momencie, aby poczekać na nich. Nie przyjeżdżali długo. Dopiero po kilku-kilkunastu minutach Jarek zadzwonił i poinformował nas, że pojechali skrótem i czekają w Kwietnikach. Siedzieli na placu zabaw.
Jechaliśmy dalej czerwonym szlakiem przez Groblę, obok Radogostu, Bazaltowej Góry, Rataja, aż dotarliśmy do Myśliborza. Tam przerwa w barze Kaskada. Ja zamówiłem ciasto i kawę. Nie piłem żadnej od kilku miesięcy, więc ta bardzo mi smakowała. Ciasto było jednak zbyt słodkie, bo przez chwilę podczas jazdy źle się czułem.
Czerwony szlak się nie kończył. W Chełmcu ruszyliśmy terenem przez Górzec do Bogaczowa, a potem do Stanisławowa. Pojawiło się sporo szutrów w lesie. Aż ciekaw jestem dokąd się prowadzą.
W Stanisławowie podjechaliśmy kawałek drogi do ruin radiostacji. Ja z Bożeną na końcu. Byłem już wyczerpany. Tuż przed szczytem Jarek z Piotrkiem zawracali, bo dalsza droga nie prowadziła przez szczyt. Ja sobie odpuściłem dalszy podjazd i zjechałem do naszej drogi. Jeszcze musieliśmy poszukać Bożeny, która koniecznie chciała dojechać pod samą radiostację i mogliśmy jechać dalej w teren. Zjechaliśmy do Leszczyny, skąd już prosto dostaliśmy się do Krajowa. Bożena chciała jechać przez Dunino ze względu na zwierzęta, więc tam też się zatrzymaliśmy.
Do Legnicy wróciliśmy obok Lasku Złotoryjskiego. Będę tęsknił za tym miejscem, ale też zapamiętam te 2 lata spędzone na rowerze. Mapa Dolnego Śląska, która towarzyszyła mi przez dwa lata, wisząc na ścianie, została mocno zabazgrana markerem, którym oznaczałem przejechane drogi.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, setki i więcej, terenowe, ze znajomymi, rowery / Trek

Z chaty „Pod lipą”

  25.89  01:08
Po miło spędzonym czasie pora wracać do domu. Tym razem powrót z wiatrem, choć było kilka stopni chłodniej niż poprzedniego dnia. Jazda wspólnie z Bożeną i Jarkiem.
Na początek szybki zjazd w kierunku centrum Chełmca, a potem szutrem do Męcinki. W sumie cała droga powrotna była identyczna, jak dojazd na imprezę. Jedyną odmianą był wiatr w plecy i szybsza jazda, choć ze względu na zdrowie Bożeny nie mogliśmy jechać za szybko.
Kategoria Park Krajobrazowy Chełmy, kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, ze znajomymi, rowery / Trek

Do chaty „Pod lipą”

  25.86  01:38
Dziś są urodziny Bożeny. Jak rok temu, tak i dzisiaj spędzimy je w górskiej chatce, choć nie tej samej, co ostatnio. Bożena miała ruszyć wcześniej, ale silny wiatr opóźnił wyjazd i dzięki temu pojechaliśmy razem.
Jechaliśmy wolnym tempem do Słupa. Jarek, który ruszył do chatki rano, miał trudności z jazdą przez silny wiatr. Z tego powodu mieliśmy jechać drogą przez Górzec, ale wiatr osłabł i pozwolił nam dostać się do Męcinki, a potem do Chełmca. Został ostatni podjazd, już bezwietrzny, więc zrobiło się gorąco. Chatka jest bardzo ładna :)
Kategoria Park Krajobrazowy Chełmy, kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, ze znajomymi, rowery / Trek

Szlak z Górzca do DW365

  69.77  03:57
Dałem się namówić, mimo że powinienem pisać moją pracę dyplomową. Wczoraj Bożena wspomniała o wyjeździe, a dzisiaj Jarek napisał do mnie SMS pół godziny zanim wstałem, żebym nie używał napędu jako wymówki i dołączył do nich. Miałem tylko 45 minut, więc nie sądziłem, żebym się wyrobił. Tak też się stało, bo na skrzyżowaniu nikogo nie było. Gdy zobaczyłem dojeżdżającego Jarka, pomyślałem, że wszyscy dopiero się zbierają, jednak tylko się pomyliłem – Bożena z Grześkiem byli w trasie, a my musieliśmy jechać jeszcze szybciej, żeby ich dogonić. Udało się dopiero za zalewem w Słupie.
Na początek podjechaliśmy Górzec szutrami. W oczekiwaniu na Bożenę wjechaliśmy pod sam szczyt. Potem był zjazd drogą, którą niegdyś dojechałem do Jerzykowa. Bez butów z blokami jechało się bardzo źle, bo co chwila uderzałem tylnym kołem o rynny na drodze. Na jakimś skrzyżowaniu powstał plan zbadania dokąd prowadzi jedna z dróg. Jazda może nie była najgorsza, bo błoto lekko zamarzło i nie zapychało kół, ale i tak częściej trzeba było kombinować, jak ominąć drogę, żeby przejechać bez zagrzebywania się.
Jechaliśmy po omacku i na jednym z kolejnych skrzyżowań znów skręciliśmy, wyjeżdżając na pastwisko. Dalej już po bezdrożach, na których strasznie trzęsło, a także polach, które na szczęście nie oblepiały kół. Po powrocie do domu wypatrzyłem na ortofotomapie, że gdybyśmy nie skręcili w stronę pastwiska, to znaleźlibyśmy się prosto na właściwej drodze. Nie byłoby jednak tej frajdy, gdyby tak się stało.
Czerwonym szlakiem rowerowym ruszyliśmy na południe, aby potem wjechać na szlak czarny z ostatniego tygodnia. Tym razem nurt Jawornika był mniej rwący i odważyłem się kilka brodów przejechać.
W Wąwozie Myśliborskim pojawiła się myśl, aby wjechać na skałki. Nie do końca wiedziałem jakie, bo jedyną, na której byłem jest Skałka Elfów. Nie znam nazwy tamtej, bo minęliśmy kilka różnych skał zanim dotarliśmy do ścieżki na szczyt. Na szczęście większość szlaku udało mi się podjechać. Widok na wąwóz nie różnił się mocno od tego ze Skałki Elfów, ale i tak warto było tam wjechać – dla panoramy zawsze plus. Zjazd był zdecydowanie łatwiejszy.
Tradycyjnie odwiedziliśmy Kaskadę. Ja wziąłem gorącą czekoladę, która była jedynie ciepła oraz ciasto miodownik.
Bożena chciała zjechać kapliczkami, więc ruszyliśmy do Jerzykowa. Na początek podjazd czerwonym szlakiem pieszym, którym ostatni raz jechałem półtora roku temu w przeciwną stronę. Nie zapamiętałem, że jest taki stromy. Tak dojechaliśmy do Górzca. Zjechałem Drogą Kalwaryjską. Pierwszy raz. Tak się bałem, że jest to stromy zjazd, a poszło jak z płatka. Jedynie w końcówce, która jest najbardziej stroma, zsunąłem się przez zalegające tam liście. Szkoda mi jednak klocków, bo choć wymieniłem je niedawno, to już muszę skrócić linkę, bo za mocno klamki muszę wciskać.
Droga powrotna standardowa. W Legnicy przejechaliśmy się po wałach kaczawskich. Taki wyjazd przynajmniej raz w tygodniu jest przydatny i chyba nie koliduje za mocno z moją nauką. Szkoda, że zima się zbliża, i to jakaś sroga, bo dobrze byłoby od czasu do czasu wybrać się na dłuższą wyprawę. Gdyby nie brak czasu, to zaliczyłbym kilka gmin.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, terenowe, ze znajomymi, rowery / Trek

Czarnym szlakiem po Chełmach

  67.04  03:38
Zgodziłem się na propozycję dołączenia do wycieczki po Chełmach, żeby nie przyrosnąć do fotela. Pisanie pracy dyplomowej pochłania cały mój czas. Planem na dzisiaj był czarny szlak, którym ostatni raz jechałem chyba półtora roku temu, chociaż z początku nie kojarzyłem go.
Niestety moja opieszałość sprawiła, że mój wyjazd przesunął się o kwadrans względem planowanego. Reszta na szczęście nie marnowała czasu na czekanie na mnie i ruszyli swoim tempem. Dogoniłem ich dopiero w Warmątowicach. W Legnicy wszystkie drogi były strasznie mokre, aż miałem myśli, żeby zawrócić, nawet mimo założonych błotników. Skoro jednak wyszedłem, to nie było sensu przerywać jazdy po raptem kilku kilometrach, bo wstyd takim dystansem się chwalić na blogu.
Grupa liczyła 5 osób, wliczając Bożenę, Ewelinę, Jarka i Piotrka. Przy zalewie odłączyła się od nas Ewelina, wcześniej robiąc z nami wspólne zdjęcie na tle słońca i jeziora. Dziewczyny uczyły Piotrka pozycji do zdjęcia, aby wyglądać szczuplej. Przezabawnie to wyglądało.
Podjechaliśmy Górzec szutrem, a z Pomocnego czerwonym szlakiem rowerowym na południe, żeby dostać się do czarnego szlaku pieszego. Po drodze Jarkowi udało się zobaczyć dzika z bliska, ale nie zrobił mu żadnej fotki, tak szybko pędzili. Próbowałem swoich sił w orientacji, jednak – jak widzę teraz – dobrze trafiłem tylko na Nową Wieś Wielką.
Dotarliśmy do czarnego szlaku. Droga bardzo wygodna, choć powalone drzewa dla rowerzystów są problematyczne. Przejechaliśmy kilka razy przez płynący wzdłuż szlaku Jawornik. No, przynajmniej Jarek to zrobił w całości, bo ja dzisiaj zdecydowanie wolałem przeprawy po kamieniach. W Wąwozie Myśliborskim już były mostki, ale drewniane, bardzo śliskie.
Zatrzymaliśmy się w barze Kaskada na przekąskę. Ja wziąłem jabłecznik, bo już nie pamiętam kiedy ostatnio go jadłem. Wszyscy radośni z takiej ilości terenu, ruszyliśmy w drogę powrotną.
Przed Bielowicami zrobiło się zamieszanie, gdy zniknęli Jarek, a później Bożena. Zawróciliśmy się, ale Piotrek w międzyczasie musiał ruszyć do Legnicy. To Ania, która przyjechała (niestety autem) nad zalew, zatrzymała ekipę. Po pogawędce ruszyliśmy dalej. Jako że teren był błotnisty, to zajechaliśmy jeszcze na myjnię. Błotniki mnie poratowały, jednak rower domagał się mycia.
W domu nie mogłem wyciągnąć telefonu z mojego uchwytu i będę musiał poszukać nowego mocowania do kierownicy. Szkoda, bo lubiłem tamto, tylko zamek ze starości odleciał. Wrzuciłem też mój łańcuch do benzyny ekstrakcyjnej, jak zawsze od ponad pół roku, ale tym razem stało się coś dziwnego, bo zaczęła na nim osiadać korozja, gdy był zanurzony w tym rozpuszczalniku. Pierwszy raz coś takiego mi się przytrafiło. Niestety nie wiem czy udało się go uratować. Wyczyściłem go, nasmarowałem i niestety płynność zginania ogniw zniknęła. Zobaczę czy jest sens zakładania go, bo jeżeli będzie stwarzał opór w pedałowaniu czy, co gorsza, zacznie mocno zużywać napęd, to pójdzie do kosza. Szkoda, bo drugiego takiego łańcucha nie dostanę, a nowy nie będzie pasował do mojego napędu ze względu na stopień zużycia (prawie 9,8 tys. km przejechanych od ostatniej wymiany).
Kategoria ze znajomymi, terenowe, Park Krajobrazowy Chełmy, Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Sylwester 2013

  44.30  02:49
Postanowiłem, że w tym roku dołączę do rowerowego sylwestra, więc wróciłem po świętach wcześniej. Dawno byłem na rowerze i odczułem zmęczenie, gdy wsiadłem na niego dzisiaj. Niestety w najbliższym czasie nie będę mógł często korzystać z niezimowej pogody, ponieważ jestem w trakcie pisania pracy dyplomowej.
Umówiłem się z Bożeną w parku. Dotarłem jako pierwszy i pokręciłem się trochę po tamtejszych ścieżkach. Po drodze dotarli Bożena z Jarkiem. Niestety nasza grupa nie była liczna, ale reszta na pewno była zajęta innymi sprawami. Pojechaliśmy standardowo w stronę Górzca, aby urządzić tam ognisko. Po drodze spotkaliśmy Piotrka na "szosie" z jego ekipą. W Słupie Jarek ruszył przodem, żeby przygotować miejsce. Niestety na szczycie było zbyt wietrznie, więc wyszło, że po raz kolejny będzie to Bogaczów.
Było zimno, ok. 2 °C, a do tego mokro, więc i drewno chciało się łatwo palić. Mimo wszystko kiełbaski udało się upiec, uczciliśmy zakończenie tego sezonu i nawet nie zauważyłem kiedy zapadł zmrok. Powrót w ciemnościach (ale ze światłami), bo księżyc jest w nowiu. Po drodze widać było dużo fajerwerków. Za Bielowicami zatrzymał nas wystraszony pies, ofiara sylwestra. Szedł za nami aż za Warmątowice.
Podsumowując ten rok – przejechałem ponad 10,5 tys. km, pobiłem swój rekord długości jednej wycieczki (ponad 380 km, z trzechsetnych wypadła jeszcze jedna na ponad 330 km), zdobyłem kilka szczytów (schronisko PTTK na Turbaczu – 1283 m, Biały Wag – 1220 m, Smrek – 1123 m, Wierchporoniec – 1105 m, Kwaczańska Przełęcz – 1070 m, Przełęcz Okraj – 1046 m, przełęcz Średnica – 1023 m, Wielka Sowa – 1015 m, Chełmiec – 851 m, Zbójnicka Góra – 828 m, przypadkowo Trójgarb – 778 m, Ślęża – 718 m), wykonałem wiele planów i celów. Wybrałem się na wakacyjną, 4-dniową wyprawę pod namiot, choć planowałem majówkę na 7 dni. Zaliczyłem kilkaset gmin, co jest nadal ułamkiem, ale podobno przed czterdziestką uda mi się wykonać cały plan i zwiedzić lub przejechać przez wszystkie zakątki Polski.
Planów na przyszły rok nie mam, ponieważ z racji końca studiów i ofert pracy nie wiem jak potoczy się moja przyszłość. To najpewniej kwestia kilku tygodni. Postanowień także nie robię. Planuję jedynie zdobyć 400 km w ciągu jednego dnia. Myślę jednak, że w nowym roku nie będę szalał i wyjeżdżę sporo mniej kilometrów niż w tym sezonie. Mogę się też mylić, ale czas pokaże.
Kategoria Polska / dolnośląskie, po zmroku i nocne, ze znajomymi, kraje / Polska, Park Krajobrazowy Chełmy, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery