Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

z sakwami

Dystans całkowity:57795.37 km (w terenie 3065.37 km; 5.30%)
Czas w ruchu:3391:54
Średnia prędkość:16.84 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:435213 m
Maks. tętno maksymalne:125 (63 %)
Maks. tętno średnie:158 (80 %)
Suma kalorii:60871 kcal
Liczba aktywności:669
Średnio na aktywność:86.39 km i 5h 06m
Więcej statystyk

Znów na szlaku

  117.74  08:00
Rozpoczął się kolejny słoneczny dzień. Na początek podjazd, który okazał się być o 100 metrów niższy niż w profilu wysokości mapy.cz. Zawsze jakiś plus, bo szlak miał być już raczej bez szalonych podjazdów. Miał być.
W końcu wróciłem na szlak po wczorajszym problemie znalezienia promu we Florø. Nadal jednak żaden ze znaków nie informował o istnieniu szlaku na tych drogach. Musiałem więc podążać za planem wgranym w Garmina.
Po okrążeniu kilku fiordów znów pojawił się podjazd, za którym wjechałem do wietrznego fiordu. Wiatr mnie tak spowalniał, że spóźniłem się na prom. Na szczęście kursował on co pół godziny, więc zjadłem obiad i znalazłem się na drugim brzegu.
Miałem dzisiaj pecha spotkać bardzo dużo aut na niemieckich blachach. Ci debile wyprzedzali „na gazetę”. Ciężko będzie powrócić do Polski, gdzie jest jeszcze gorzej.
Na drogach dziwnie wzmógł się ruch. Nagle nawet norweskie blachy przestały oznaczać bezpieczeństwo. Do tego pojawiły się kolejne podjazdy. Na zjeździe z jednego z nich wyciągnąłem nieuważnie 62 km/h.
Umówiłem się z Barabaszem na krótką przejażdżkę rowerem. Nakreślił mi parę rzeczy, że trwa długi weekend i stąd sklepy były pozamykane – działały najwyżej wydzielone strefy nazywane butikami. Duży ruch też był wynikiem dłuższego wolnego. Widziałem ostatnio sporo ludzi na szlakach górskich, których jest w Norwegii niemało. Dojechaliśmy wspólnie do kolejnego promu, gdzie nastąpiło pożegnanie, podczas którego dostałem kilka norweskich łakoci.
Tym razem trafiłem na bardziej luksusowy prom. Miał czyste okna i obecna była obsługa w pokładowym sklepiku. Prom zabrał też dużo więcej aut niż zwykle. Na drugim brzegu miałem pół godziny, żeby uciec z głównej drogi zanim nadpłynęłaby kolejna kolumna aut z promu. Szlak mi w tym pomógł, bo po paru kilometrach uciekł na drogi lokalne.
Wjechałem do jakiejś metropolii, bo było strasznie duże zagęszczenie zabudowań, a nawet pojawiły się znaki rowerowe. Niestety nie prowadziły po moim szlaku, tylko do centrum tego urbanistycznego tworu.
Zrobiło się późno. Góry ładnie wyglądały w takim słońcu. Musiałem się wydostać z tego miasta i znaleźć miejsce na nocleg. Jechałem daleko, aż wypatrzyłem namiot rowerzysty nad brzegiem fiordu. Poszedłem w jego ślady i znalazłem kawałek w miarę równej trawy nieco dalej. Dzisiaj był całkiem ciepły wieczór.
Kategoria ze znajomymi, za granicą, z sakwami, wyprawy / Nordkapp 2022, setki i więcej, pod namiotem, kraje / Norwegia, góry i dużo podjazdów, rowery / Fuji

Tutaj nic nie pływa

  114.85  07:20
W nocy padało, ale poranek rozpoczął się słonecznie. Przynajmniej mogłem podładować baterie, bo panel słoneczny jest wydajniejszy od dynama.
Port we Florø to wielki plac budowy. Zero informacji o promach. Tak się łudziłem. Na stronie fjord1.no znalazłem najbliższy rejs nazajutrz pod wieczór. Najgorzej, że każdy przewoźnik ma swój system informacji i trzeba wiedzieć, co dokładnie pływa na danej linii. Nawet Norwegowie się w tym nie łapią.
Szkoda mi było czasu. Zmieniłem plany i olałem ten beznadziejny szlak na odcinku za Florø. Kosztem dwóch gór, ale nadrobię trochę straconego dystansu.
Niedziela w Norwegii to także pozamykane wszystko. Na szczęście ludzie są kreatywni. Z części jednego supermarketu został wydzielony kiosk z kasami samoobsługowymi. Widać potencjał do oszczędności i grupowych zwolnień.
Musiałem przejechać po krajówce kawałek, który wczoraj pokonałem w deszczu. Ruch był spory, jak na niedzielę. Potem zaczął się podjazd w gorącym słońcu. Powiedziałbym, że w upale, jak na norweską pogodę.
Na szczycie podjazdu był tunel. Tym razem 2,9 km długości, ale wyróżniała go stromizna. Osiągnąłem w nim niemal 50 km/h, ale tylko dlatego, że było mokro i nie wyobrażam sobie jechać w takich warunkach w drugą stronę. Chłodno, ciasno, ciemno, głośno.
Kolejny podjazd też w słońcu, ale z odrobiną pecha. Pękła szprycha. Było to tylko kwestią czasu, bo to już trzeci raz. Pojechałem na najbliższe miejsce biwakowe, które znajdowało się w sumie na szczycie podjazdu. Wymieniłem szprychę, bo miałem zapas, ale ukręciłem plastikowego nypla. Co za szajs – już kilka gwintów w tym rowerze zerwałem, a nie użyłem dużej siły. Dobrze, że miałem scyzoryk szwajcarski z kombinerkami. Inwestycja się zwróciła.
Robiło się późno. Zjazd wciąż przerywały mi widoki w lusterku, więc co chwila robiłem postoje. Gdy w końcu zjechałem na dół, promu nie było, nie było też rozkładu. Czekałem. Pół godziny zeszło, ale przypłynął. Zjadłem w tym czasie kolację. Po drugiej stronie nie znalazłem dogodnego miejsca na namiot, więc zatrzymałem się na kempingu.
Kategoria za granicą, z sakwami, wyprawy / Nordkapp 2022, setki i więcej, pod namiotem, kraje / Norwegia, góry i dużo podjazdów, rowery / Fuji

Zamknęli tunel z mojego powodu

  121.68  07:55
Nie padało nocą, rano było niewiele rosy, ale powitał mnie kolejny z rzędu zachmurzony dzień. Temperatura mi odpowiadała, choć na podjazdach i zjazdach trzeba było się rozbierać lub ubierać, a tych podjazdów trochę dziś było.
Wyjątkowo trafiło mi się kilka płaskich dróg. Nie sądziłem, że za nimi zatęsknię. Potem wróciły podjazdy, a na nich słońce przedarło się przez chmury i zrobiło się gorąco.
Przejechałem przez większą górę, po drugiej stronie wykręciłem ponad 60 km/h na stromym zjeździe, aż dotarłem do jednego z wielu tuneli. W tym był typowo zakaz wjazdu rowerem. Zgodnie z mapą mogłem objechać tunel starym odcinkiem. Tylko że ta droga była zagrodzona – pewnie jakieś prace drogowe. Jeszcze rano minąłem sakwiarza jadącego w przeciwną stronę. Czyżby odbił się od tego tunelu? Tylko czemu nic nie powiedział? Ja przynajmniej miałem plan. Poznany kilka dni wcześniej Joseph opowiedział mi o podobnej przygodzie. Zadzwoniłem do administracji dróg. Byli zamknięci w weekend, ale zamiast głuchego telefonu odezwał się automat w dwóch językach. Zadzwoniłem więc na numer podany przez automat, tam mnie jeszcze przekierowali do lokalnego biura i już byłem prawie w domu. Nie było innej drogi do Førde, więc zamknęli tunel dla ruchu, włączając tablice świetlne, żeby auta nie mogły wjechać, a ja dostałem w tym czasie pozwolenie na przejazd mimo zakazu wjazdu rowerem. Dość dziwne podejście, bo tunel był krótki, ale pewnie mają swoje normy bezpieczeństwa.
To już kolejne fiordy, jak nie widziałem znaków na Krajowym Szlaku Rowerowym nr 1. Mimo to jechałem zgodnie z trasą na osm.org. Szlak biegł po drodze krajowej. Ruch spory, ale to Norwegia – było bezpiecznie. Nawet trafił się tunel z chodnikiem. Słońce znów przepadło za chmurami i zaczęło chłodniej wiać.
Na drodze pojawił się kolejny tunel z zakazem wjazdu rowerem. Problem w tym, że objazd był wysoko w górach i wydłużał jazdę o 10 km. Nie miałem innego wyjścia. Nie zamknęliby 6-kilometrowego tunelu dla rowerzysty. A może? Po kilku kilometrach podjazdu stanął przede mną znak ślepej drogi, co mnie zaniepokoiło. Sprawdziłem stronę administracji dróg i nie było żadnej wzmianki. Zdecydowałem się jechać dalej. Najwyżej kombinowałbym po określeniu problemu. Po wyczerpującym podjeździe okazało się, że w tunelu stały bloki betonowe. Nie było żadnego znaku, więc rowerem dało się przejechać. Zabawne, że ktoś przyjechał autem, żeby szybko zawrócić, gdy dotarłem do tunelu. Pewnie tak samo nie ufał znakom, ale on wyjątkowo nie pokonałby blokady.
Zrobiło się chłodno. Wróciłem do jazdy drogą krajową. Pojawiła się mżawka. Zjadłem na przystanku kolację z nadzieją, że to minie, ale nic z tego. Ubrałem się i kontynuowałem jazdę, a opad zmienił się w deszcz. Czasem przestawało padać, ale w połączeniu z wiatrem nie była to żadna frajda.
Do Florø dotarłem późno. Na prom pewnie nie mogłem liczyć, więc – żeby nie szukać miejsca na nocleg – pojechałem na kolejny obsługiwany przez Polaków kemping. Tym razem był wyposażony, więc mogłem się odświeżyć. Mam tylko problem ze znalezieniem promu dalej na północ. Coraz mniej podoba mi się ten szlak. Może trzeba było od razu brać tę ekspresową łódź i nie bawić się w darmowe promy.
Kategoria za granicą, z sakwami, wyprawy / Nordkapp 2022, setki i więcej, pod namiotem, kraje / Norwegia, góry i dużo podjazdów, rowery / Fuji

4 tunele i 2 promy

  104.10  06:55
W nocy trochę popadało, była rosa i dużo wilgoci. Zachmurzenie całkowite, wiatr słaby, ale odczuwalny, bo miałem w większości pod wiatr. Przynajmniej bez deszczu. Do czasu.
Miałem do pokonania fiord, więc czekała mnie dłuższa droga niż po linii prostej. Przy okazji zaczęło mżyć, aż dojechałem do większej miejscowości. Opad ustał i mogłem w końcu zjeść śniadanie złożone ze świeżych produktów, bo po drodze nie znalazłem żadnego sklepu. Potem pojechałem na prom.
Zbytnio zaufałem planowi wytyczonemu przez aplikację mapy.cz. Zakładał on, że popłynę łodzią ekspresową, jak wyczytałem z mapy połączeń wodnych w rejonie. Zapłaciłbym pewnie majątek, więc zmieniłem plan – kontynuowałem jazdę po Krajowym Szlaku Rowerowym nr 1, który niestety drastycznie wydłużał mój plan. I tak byłem już 2 dni w plecy i myślałem, że prom to poprawi, ale nazajutrz opóźnienie podskoczy do trzech dni. Będę musiał coś wymyślić.
Dojechałem do właściwej przeprawy promowej. Miałem 2 godziny do następnego rejsu. Jakiś mało popularny kierunek. Nie czekałem jednak sam, bo było sporo aut. Zjadłem obiad, wysuszyłem namiot na wietrze, przejrzałem swoje plany na najbliższe dni i w drogę.
O ile na poprzednim lądzie oznaczenia szlaku mogłem policzyć na palcach jednej dłoni, tak na nowym lądzie nie znalazłem ani jednego. Im dalej na północ, tym szlak stawał się tylko teoretyczny. W sumie stawia to na elastyczność wyboru dróg i odwiedzanych fiordów.
Zdecydowałem się nadrobić stracony dystans i pojechać na drugi prom. Udało mi się na pół godziny przed ostatnim kursem.
Chciałem zatrzymać się na kempingu, żeby umyć się i sprawdzić kursy promów na kolejne dni, ale nie mieli nawet toalet, a co dopiero reszty. Pojechałem dalej. Wiatr zaczął mocniej wiać, oczywiście jechałem pod wiatr. Znów znalazłem łąkę bez ogrodzenia. Tym razem z widokiem na wodospad.
Kategoria za granicą, z sakwami, wyprawy / Nordkapp 2022, setki i więcej, pod namiotem, kraje / Norwegia, góry i dużo podjazdów, rowery / Fuji

Deszczowa Norwegia

  112.00  07:26
Od początku powstania tego bloga używam niepowtarzających się tytułów, więc stąd tak często numeruję je. Zastanawiam się, czy nazwałem odpowiednio ten wpis. Przede mną długa droga, a na pewno nie był to ostatni tak kiepski dzień.
W nocy padało. Mżyło, gdy żegnałem się z Josephem. Wskazał mi drogę, by zjechać ze wzgórza, na którym mieszka, bez potrzeby przejazdu przez centrum, żeby dostać się na Krajowy Szlak Rowerowy nr 1, który został bardzo dobrze oznaczony. Bergen to drugie miasto Norwegii i choć ja aktywnie wypoczywam, to wielu Norwegów zmierzało do pracy, nierzadko na rowerze – mimo tego deszczu. Centrum byłoby jeszcze bardziej zatłoczone niż wzgórze, na którym mijałem dziesiątki ludzi. Skrót spisał się na medal.
Długo się nie nacieszyłem. Po dwóch godzinach przestało padać, a po kolejnych dwóch lunęło jak z cebra – i tak przez kolejne dwie godziny. Ubrania chyba dały radę i nie przemokły, tylko nie dały rady odprowadzać potu, więc jazda nie była przyjemna. Za to widoki, oj, ile ja zrobiłbym zdjęć. Tylko wyciąganie aparatu byłoby uciążliwe, więc nawet nie zatrzymywałem się.
Odwiedziłem dzisiaj punkt pocztowy w supermarkecie. Kasjerka obsługiwała na zmianę kasę i punkt pocztowy. Nakleiła tyle znaczków, że na pocztówce nie było miejsca na wszystkie.
Po tych dwóch godzinach ulewa przeszła w mżawkę, aż dotarłem do pierwszej przeprawy promowej, gdzie opad ustał całkowicie. Mogłem więc wyschnąć na wietrze, bo prom odpłynął kilka minut wcześniej. Informacje o promach są dostępne na skyss.no. Jako rowerzysta nie musiałem płacić. Obsługa skanowała tylko tablice rejestracyjne. Pewnie mają jakiś automatyczny system poboru opłat.
Miałem robić zdjęcia z pokładu, ale wszedłem do środka i było tam tak przyjemnie, że 20 minut rejsu spędziłem, grzejąc się i próbując robić jakieś zdjęcia przez brudne okna.
Pojechałem na kemping, bo miałem ochotę na gorący prysznic. Nie mieli takich wygód, więc nie miałem ochoty płacić za nic i wróciłem na szlak, szukając szczęścia. Trochę pomżyło, nawet przejechałem przez jedyny na trasie słoneczny odcinek, aż upatrzyłem sobie łąkę, wokół której nie było ogrodzenia, a te mijam nieustannie. Byłoby łatwiej, gdyby Norwegia nie była tak porośnięta lasami i pokryta skałami. Na Islandii łatwiej było znaleźć miejsce na dziki obóz.
Kategoria za granicą, z sakwami, wyprawy / Nordkapp 2022, setki i więcej, pod namiotem, kraje / Norwegia, góry i dużo podjazdów, rowery / Fuji

Bergen

  33.68  02:43
W nocy kropiło, więc namiot nadal mam mokry. Moje wczorajsze ręczne pranie tak się przedłużyło, że pakowanie zajęło mi dużo czasu. I tak plan dnia miałem krótki. Na kempingu widziałem kilka namiotów i sakwiarzy, kilka osób mnie zaczepiło, więc teraz pewnie będzie to częsty widok. Przez Bergen biegnie Krajowy Szlak Rowerowy nr 1, po którego odcinku przejechałem się pierwszego dnia. Dodatkowo dzisiaj pierwszy czerwca, początek sezonu na wielu kempingach.
Było pochmurno, a więc przyjemnie. Spadło tylko kilka kropel deszczu. Dzisiaj zwróciłem uwagę, że Norwegia miejscami mocno przypomina mi Japonię. Te wąskie drogi, ciągi pieszo-rowerowe, uprzejmość Norwegów (poza dużymi miastami). Zupełnie jak w Japonii.
Co mi się podoba w Norwegii to trasy rowerowe. Dla sakwiarzy jak znalazł. Kto chce – jedzie chodnikiem, kto woli – ulicą. Nikt nikogo nie popędza, nie doprowadza do niebezpiecznych sytuacji. To jest nie do pojęcia na polskie realia.
Wjechałem na kolejną drogę na dawnej linii kolejowej, choć układ niektórych dróg i tuneli wydawał się nieco szalony, niczym w japońskim wielkim mieście.
Dotarłem do pierwszego kościoła klepkowego, który przypominał świątynię Wang z Karpacza. Wyglądał jak miniatura, ale pewnie nie potrzebowali w tamtych czasach takiego rozmachu, jak na zachodzie.
Bergen to teraz plac budowy. Chyba budowali nową linię tramwajową i niełatwo było znaleźć właściwą drogę. Znaki nie pomagały, więc trochę pokręciłem się, pobłądziłem i udało mi się dostać do centrum.
Miałem trochę czasu, więc przespacerowałem się po większych atrakcjach. Miasto jest niestety znane z tego, że łatwo tutaj stracić rower, więc nigdzie się nie zatrzymywałem. Zaczepił mnie nawet żebrak z Polski. Chciał mi wcisnąć jakieś bzdurne książki, a potem zaczął gadać o pieniądzach. Mądrość na przyszłość: nie wdawać się w dyskusję, gdy ktoś chce ci coś dać.
Byłem umówiony z Josephem. Odkąd Couchsurfing stracił na wartości po przejściu na model pełnopłatny, zacząłem korzystać z innych stron. Warmshowers, przeznaczony głównie dla rowerzystów, okazał się pomocny. Mój gospodarz mieszkał dość wysoko, więc musiałem wjechać na strome wzgórze. Za to jakie widoki na miasto! Mogłem przesuszyć namiot, a do tego przespać się w suchym miejscu, bo prognoza pogody przewidywała deszczową noc.
Kategoria góry i dużo podjazdów, za granicą, z sakwami, wyprawy / Nordkapp 2022, pod namiotem, po dawnej linii kolejowej, kraje / Norwegia, rowery / Fuji

Tunelowe szaleństwo

  91.17  05:53
W nocy było w końcu sucho, więc namiot wysechł, ale poranna rosa znów go zamoczyła. Trudno, po powrocie go wysuszę.
Ruszyłem wzdłuż doliny, która przypominała mi Dolinę Prądnika, tylko wyższą i zbudowaną z innych skał. Słońce nadal tam nie sięgało, więc temperatura wynosiła ok. 9 °C. Na końcu czekała mnie serpentyna – i to w słońcu, więc ze skrajności w skrajność.
Serpentyna zabrała mi ponad godzinę, choć widoki to rekompensowały. Na górze leżało sporo śniegu, ale tym razem nie musiałem po nim chodzić. Niebo całkowicie zachmurzyło się na szczycie, więc jechało się dobrze.
Zjechałem do drugiej doliny. Minąłem sporo wodospadów. Na tyle dużo, że przestałem się przy wszystkich zatrzymywać.
Pojawiły się tunele. Pierwszy przejechałem po dawnej linii kolejowej, więc teraz był pierwszy drogowy. Potem kolejny i jeszcze jeden. Każdy inny od poprzedniego, a jednak tak podobne. Straciłem rachubę, licząc je, choć sfotografowałem każdy, więc po powrocie uda mi się zsumować ich liczbę (z oczywistych względów nie zamieszam w galerii zdjęć wszystkich). Przy jednym aż wywróciłem się w błoto, bo norweskie drogi są tak wąskie, że ledwo auto mija się z rowerem, a ja chcąc przepuścić samochód, za mocno się wychyliłem i poleciałem na mokrą ścianę skalną pokrytą mokrą roślinnością. Świadkowie w autach nawet się zatrzymali, żeby upewnić się, że mam się dobrze.
Plan wyprawy wyznaczony przez mapy.cz nie podobał mi się na dzisiejszym odcinku. Biegł ścieżkami, które mogły nie być przejezdne. Pojechałem dalej Krajowym Szlakiem Rowerowym nr 4, który nieco dłuższą drogą, ale także prowadził do Bergen.
Zorientowałem się, że Garmin kiepsko odbierał sygnał w tych dolinach, więc pewnie wykres wysokości zawiera jakieś błędne dane.
Przez cały dzień spotkałem tak mało aut, że się dziwiłem. Dopiero po dojechaniu do drogi krajowej ruch wrócił do zwykłego. Norwegowie strasznie pędzą po tych wąskich drogach. Nawet na łukach nie zawsze są rozważni.
Zamknęli drogę. Na krajówce stał zakaz wjazdu rowerem, więc musiałbym pojechać boczną drogą, ale ona też była zamknięta, jak mi wyjaśnił pracownik pilnujący wjazdu. Usuwali coś ze zbocza doliny, powodując głośne osuwanie się skał, więc cały ruch w okolicy został wstrzymany. Po jego wznowieniu mogłem wjechać tylko na krajówkę. Dostałem możliwość zignorowania zakazu wjazdu rowerem. Do tego wstrzymali ruch dla aut póki nie zjechałem w wyznaczonym miejscu na boczny szlak.
Rozpadało się. Dojechałem do Stanghelle, skąd mogłem dalej dostać się tylko pociągiem, bo tunele były niedostępne dla rowerzystów. Jeden Norweg, gdy mnie zauważył, prawdopodobnie pomyślał, że nie wiem o braku przejazdu, ale powiedziałem, że jadę na pociąg. Wydaje mi się, że się zrozumieliśmy, bo to był pierwszy spotkany mieszkaniec, który nie mówił po angielsku.
Pociągiem wystarczyło przejechać dwie stacje, ale z racji późnej godziny podróży kupiłem wczoraj bilety na dłuższą wycieczkę. Dobrze się złożyło, bo nie musiałem tak dużo moknąć. W pociągu spotkałem konduktorkę z wczoraj. Chyba miała skaner kodów QR w oczach, bo nie miała żadnego urządzenia, a nie powiedziała nic, gdy pokazałem tę część biletu na telefonie, jak to zwykle robię w Polsce. A może zaufanie do ludzi jest tam inne.
Pojechałem na kemping, bo na tym obszarze zdecydowanie ciężko odnalazłbym miejsce na namiot. I tak musiałem zrobić pranie, bo byłem cały w błocie.
Kategoria za granicą, z sakwami, wyprawy / Nordkapp 2022, pod namiotem, kraje / Norwegia, góry i dużo podjazdów, dojazd pociągiem, rowery / Fuji

Pociąg do Norwegii

  29.05  02:08
Padało do poranka. Znów spakowałem mokry namiot. Przynajmniej jeszcze nie przecieka. Poszedłem na śniadanie do kempingowego bufetu, a okazało się, że trzeba je zamówić. Poprzedniego dnia miałem szczęście, że ktoś inny to zrobił, więc wtedy się załapałem. Pani z obsługi zaproponowała, że coś przygotuje. Zjadłem, rozgrzałem się i mogłem ruszać dalej.
Po wczorajszej porażce ostatecznie wybrałem pociąg, ale znalazłem bezpośrednie połączenie, dzięki któremu nie tylko pokonałbym góry, ale także odzyskałbym czas, bo jedyny pociąg był w południe i jechał niemal 2 godziny. 369 koron za mnie i 185 za rower, który kosztuje tyle, co bilet na dziecko (na niektórych odcinkach są opłaty zryczałtowane, ale najwidoczniej nie załapałem się).
Pokręciłem się po mieście i pojechałem na stację. Wagon rowerowy był na środku pociągu, a moje miejsce na końcu. I tak nawet nie usiadłem. Nie mogłem oderwać aparatu od okna. Jaki zmienny krajobraz. Poczynając na widokach z wczoraj (dostrzegłem dwójkę śmiałków, którzy też nie wiedzieli o nieprzejezdnej trasie), był lodowiec, były góry, a każda inna od poprzedniej. Potem polecieliśmy w dół. Widziałem szlak zasypany śniegiem, w końcu zrobiło się zielono i dojechałem na miejsce. Ciekawostka: stacja Finse to najwyżej położona w Skandynawii stacja kolejowa. Znajduje się na wysokości 1222 m n.p.m.
Wiosna na całego. Było tutaj o tyle cieplej, że mlecze już dawno przekwitły w porównaniu z żółtymi łąkami na wschodzie. Do tego słońce podsmażało.
Robiło się późno. Nie widziałem możliwości rozbicia obozu w dolinie, przez którą jechałem, więc zatrzymałem się w jedynym kempingu przez najbliższe kilka godzin jazdy. Kameralne miejsce, bo właściciel przyjechał dopiero późnym wieczorem. Były domki i pole namiotowe. Ciekawe, kiedy zobaczę pierwszy obcy namiot, bo jak dotąd widuję tylko swój. Sakwiarza też tylko jednego do tej pory minąłem (nie licząc tej dwójki z okna pociągu).
Zawsze miałem łeb do interesów. Może i dużo zapłaciłem, ale plan czterodniowy wykonałem w sześć dni.
Kategoria za granicą, z sakwami, wyprawy / Nordkapp 2022, pod namiotem, kraje / Norwegia, dojazd pociągiem, rowery / Fuji

Pokonany przez zaspy

  80.60  05:36
W nocy grzała mnie koszulka z wełny merino, więc o tyle było mi ciepło. Niewygodą była zsuwająca się opaska na oczy, bo mam jasny namiot, a widno robi się bardzo wcześnie.
Mżyło nad ranem, więc spakowałem mokry namiot. Z czasem mżawka przerodziła się w deszcz ze śniegiem, a potem w śnieg. Szybko topniał, ale ładnie wyglądał na tle krajobrazów.
Zjadłem śniadanie w kempingowym bufecie (100 koron za szwedzki stół). Nocleg kosztował mnie tylko 150 koron. Co kemping, to cena niższa, choć dalekie to do naszych cen. Norweg na recepcji mówił trochę po polsku, bo ma polską żonę.
Zorientowałem się, że zdjęcie zrobione wczoraj pokazywało przebieg szlaku nr 4 właśnie po słonecznej części doliny. Z jednej strony dojechałem do Geilo bez robienia niepotrzebnych podjazdów, a z drugiej pewnie miałbym więcej szans na znalezienie obozu na dziko.
W towarzystwie prószącego śniegu wjechałem na 1000 m n.p.m. Po drodze zwróciłem uwagę, że wiosna jeszcze nie dotarła w tamte strony. Drzewa były wciąż gołe. Czego się jednak spodziewać po dolinie pełnej śniegu? Temperatura wahała się od 4 do 8 °C, niezależnie od wysokości. Za to im wyżej, tym więcej leżało śniegu.
Na skrzyżowaniu, od którego zaczynał się mój szlak, zobaczyłem znak informujący o osuwisku. Bałem się, że to na mojej trasie, ale dotyczyło to krajowej drogi nr 7. I tak nie był to mój cel, jak wtedy sądziłem. Wjechałem zadowolony na Rallarvegen, po którym miał także biec Krajowy Szlak Rowerowy nr 4, tak przeze mnie katowany od kilku dni, jednak żadnych tabliczek nie minąłem. Całkiem dobrze się jechało, śnieg ustał, nawet wyszło słońce, widoki były rewelacyjne, aż zaczęły się schody, a właściwie zaspy. Powinienem był odpuścić gdzieś przy trzeciej, ale nie, uparłem się, że dam radę. Po śladach na śniegu widziałem, że nie byłem jedynym śmiałkiem, tylko mój poprzednik odpuścił dwie zaspy wcześniej. Stąd też widziałem ślad powrotny, sądząc, że da się pokonać cały szlak. Ja jednak uważałem się za sprytniejszego i wykorzystałem nasyp dawnej linii kolejowej.
Poddałem się na tunelu zakopanym w zaspie. Przemoczyłem buty, bo śnieg dostawał się do środka. Przynajmniej większość drogi powrotnej miałem z górki. Jazdę drogą krajową – jako alternatywę – musiałem odpuścić ze względu na wspomniane osuwisko, więc pojechałem na stację kolejową. Było tam pusto i poza elektroniczną tablicą z najbliższymi pociągami nie było żadnego rozkładu. I tak już nic nie jechało tego dnia.
Wróciłem do punktu wyjścia, czyli kempingu. Po drodze pojawił się deszcz ze śniegiem. Choć był niewielki, to podstępnie przemoczył mi rękawice i nie oszczędził butów wilgotnych już od śniegu. Na recepcji poznałem żonę Norwega z porannej zmiany. Dostałem kilka wskazówek, wypiłem gorącą herbatę i rozbiłem mój przemoczony poranną mżawką namiot. Przynajmniej wieczorny deszcz ze śniegiem ustał, gdy kończyłem z obozem.
Informacje o norweskich drogach można znaleźć na vegvesen.no. Brak tam wzmianki o osuwisku w Måbødalen, więc dziwne, że ten znak stał na skrzyżowaniu. Nie znalazłem też w internecie żadnej wzmianki o osuwisku. Trochę jednak głupio byłoby wracać całą tę drogę, gdyby osuwisko faktycznie istniało, tylko nikt nie wprowadził do systemu takiej informacji.
Informacje o kolei można sprawdzić na vy.no. Ceny są oczywiście wysokie, a do tego mało jest połączeń, których potrzebuję. Jako ciekawostka, na odcinku Myrdal – Upsete i tak musiałbym skorzystać z kolei, bo w ten sposób skonstruowano szlak rowerowy. Tylko ten odcinek to grosze, a jazda spod początku szlaku to już większy wydatek (wliczony jest koszt dwóch przewoźników oraz koszt przesiadki). A i rower liczy się jak za dziecko, jeśli dobrze przetłumaczyłem informacje na stronie.
Szlak rowerowy, którym jechałem, ma się otworzyć dopiero w połowie czerwca. Głowię się teraz, jak przedostać się dalej w kierunku Bergen. Mój plan właśnie wymaga sporej korekty.

Kategoria za granicą, z sakwami, wyprawy / Nordkapp 2022, terenowe, pod namiotem, po dawnej linii kolejowej, kraje / Norwegia, góry i dużo podjazdów, rowery / Fuji

Pięciogwiazdkowy kemping

  99.18  07:23
Obudziłem się w porze, gdy zwykle jestem spakowany i ruszam w drogę. Mimo to w końcu poczułem, że wyspałem się. Tym razem nie padało ani w nocy, ani nad ranem, a poranek był pochmurny. Może dlatego zaspałem, bo zwykle budziło mnie ciepło bijące od słońca.
Zdałem sobie sprawę, że dolina, przez którą jechałem, wyglądała jak Park Narodowy Daisetsuzan w Japonii. Szlak rowerowy nr 4 biegł głównie drogą krajową nr 7 o nawet niewielkim ruchu, zbaczając czasem na szutry. Tam już było pusto, ale często pod górę. Z kolei na asfaltach wiało, więc nie dało się wyciągnąć jakiejś lepszej średniej.
Chyba trwał jakiś zjazd amerykańskiego muzeum, bo ciągle mijały mnie stare auta niczym z amerykańskich filmów. W kilku miejscowościach parkingi były ich pełne. Tylko strasznie zatruwały powietrze.
Temperatura przez większość dnia utrzymywała się na poziomie 17 °C. Dopiero po południu wyszło nieprzyjemne słońce i podskoczyło do 20 °C. Do tego od miasteczka Gol musiałem jechać pod słońce.
Zorientowałem się, że szlak nr 4 poleciał inną drogą niż było to na mapie osm.org. Komplikowało to sprawę o tyle, że droga mi się wydłużyła względem pierwotnego planu. Do tego dużo podjazdów spowalniało mnie. Przynajmniej miałem widoki. Szkoda, że szutry były bardziej na fatbike'a, bo momentami ciężko się jechało. Na koniec nawet zgubiłem szlak, bo nie widziałem już tabliczek.
Zbliżała się pora rozbicia obozu. Nie znajdowałem niczego, więc zajrzałem do kempingu po drodze. Już pięć gwiazdek obok nazwy mnie zaniepokoiło. Dowiedziałem się, że zapłaciłbym 400 koron za noc w tym luksusie (na popularność jednak nie narzekali). Pojechałem szukać szczęścia dalej.
Droga przez wietrzną dolinę wieczorem po zacienionej stronie to przepis na zimno. Potem doszły podjazdy, nawet dużo podjazdów. Cały czas mijałem ogrodzone ziemie albo znaki zakazujące obozowania i ani skrawka miejsca odpowiedniego na namiot. Tyle się naczytałem, jak łatwo jest nocować na dziko w Norwegii, ale tu wszystko jest prywatne. To już na Islandii było łatwiej.
Ostatecznie dojechałem do kolejnego na trasie kempingu, w miasteczku Geilo na wysokości 760 m n.p.m. z widokiem na ośnieżone szczyty i temperaturą 6 °C. Recepcja była już zamknięta. Na szczęście sanitariaty nie były otwarte wyłącznie dla szczęśliwców z kluczami (a nadal byłem jedynym śpiącym w namiocie), więc rozgrzałem się gorącym prysznicem.
Kategoria za granicą, z sakwami, wyprawy / Nordkapp 2022, terenowe, pod namiotem, kraje / Norwegia, góry i dużo podjazdów, rowery / Fuji

Kategorie

Archiwum

Moje rowery