Na urodziny Bożeny. Planowałem wyruszyć wcześniej, aby pomóc w przygotowaniach, ale źle rozplanowałem czas i nie wyszło jak chciałem.
Wyruszyłem po godz. 16, opakowany w sakwy, pędząc co sił w nogach po starej trasie, którą ostatnio dotarłem z grupą do Marianówki. Za miastem zaczęło się robić mgliście, a już na samym szczycie mgła uniemożliwiała podziwianie krajobrazów.
Koło Sichówka minął mnie Łukasz. Później tuż przed Stanisławowem Bożena. Niestety oboje autami. Gdy dotarłem do radiostacji, wypatrzyłem ślad opon rowerowych, czyli dobry znak, bo nie byłem jedyny :D
Szczyt ośnieżony, że prawie przejechałem dróżkę, na której i tak było niewiele śladów. Dopadła mnie kolka, tuż przed ścieżką, ale wytrwałem i dotarłem na miejsce. W chatce już ciepło, można było się ogrzać i napić gorącej herbaty.
Miało być 18 km – wyszło więcej. Miał być asfalt – wyszedł teren. Miała być godzinka – pomarzłem dłużej. Tak w skrócie można opisać moje dzisiejsze wyjście na rower.
Zima powraca, jutro ma znów być biało, więc chcąc uniknąć jazdy w śniegu postanowiłem wyjść dziś i dokręcić do setki w tym miesiącu. Ponieważ po wyjściu nie było mi tak zimno jak się obawiałem, to ruszyłem na północ. Minąłem przejazd kolejowy i zauważyłem na drzewie zamazany znak czerwonego szlaku rowerowego. Postanowiłem przejechać się nim kawałek. Przez drogę pojechałem do końca pola irygacyjnego i skręciłem w nieznaną mi drogę, której nie było również na mapie. Dojechałem do skrzyżowania i skręciłem w lewo. Po dotarciu do Dobrzejowa stwierdziłem, że już tą drogą raz jechałem, tylko za nic nie pamiętam kiedy to było. Przydałaby się jakaś mapa przejechanych tras :D
Ruszyłem znów na północ, mijając zakaz wjazdu. Nie jestem grzeczny i wjechałem w tę drogę, bo też nie chciałem jechać asfaltem. Teraz wiem czym są pola irygacyjne :P Znaczy – po powrocie dowiedziałem się, bo na miejscu jedynie czułem zapachy.
Wróciłem na szlak i jechałem na północ, szukając czerwonych znaków. W końcu je znów dojrzałem (sądziłem, że ktoś ten szlak usunął) i dojechałem do Raszówki, gdzie zgubiłem ślad i pojechałem w nieznane. Dojrzałem żółty szlak pieszy, który odbił na północ, a mnie robiło się zimno w stopy, więc jechałem dalej prosto aż żółty znów wrócił. Pomyślałem, że to może być szlak dookoła Legnicy i tak rzeczywiście jest. Muszę się zebrać na te 80 km i przejechać go. Niech no tylko będzie cieplej.
Szlak znów odbił w lewo, na północ, a ja wróciłem do skrzyżowania i ruszyłem w drogę powrotną, tym razem po czerwonym szlaku, aż do Miłogostowic. Szlak prowadził prosto, asfaltem, a ja nie chciałem żadnego asfaltu, więc pojechałem na zachód i dostałem się na kiepską drogę, która zamarzła tak, jak ją zostawili – brzydka. Dotarłem do normalnej drogi leśnej, przejechałem się kawałek i zawróciłem, żeby sprawdzić inną drogę – wyjechałem znów w Miłogostowicach, znów asfalt... Szukałem śladów czerwonego szlaku, ale nie dojrzałem ani jednego, wjechałem na drogę leśną, wylaną asfaltem i dojechałem do jakichś starych fundamentów budynków oraz kilku kopców z tabliczkami informującymi o chronionym zimowisku nietoperzy. Prawdopodobnie była tutaj kiedyś wioska, ale teraz pozostał po niej tylko las. Niepokojące jest nawiedzanie tych miejsc przez chuliganów...
Skierowałem się w stronę Legnicy. Byłem przekonany, że szlak czerwony przebiega właśnie tą drogą, z której przyjechałem, ale niestety do Miłogostowic szlak biegnie drogą asfaltową. Jechałem dalej aż do ronda w Pawicach, gdzie to szlak odbił bez słowa w lewo. Możliwe, że na drzewie jest to widać, ale już słabo. Przydałoby się odnowić oznaczenia.
Czerwony szlak rowerowy, którego odcinkiem dziś jechałem, to szlak rowerowy "Pojezierzy" z Grzybian do Raszówki i ma długość 18 km.
Temperatura była bliska zeru, lecz wiatr słabszy niż ostatnio, więc postanowiłem trochę pojeździć po okolicach Legnicy. Plan nie do końca udany, ale to dopiero początek sezonu i zdążę się nacieszyć widokami nawet bardziej zielonymi.
Przez Park Miejski i Ludwikowo dojechałem do niebieskiego szlaku pieszego. Jak teraz wyczytałem – jest to Szlak Polskiej Miedzi. Biegnie ze Złotoryi do Głogowa i ma 112 km. Kusi mnie, żeby kiedyś go zdobyć :)
Poszukując informacji o tym szlaku natrafiłem też na informację o budynkach, które początkowo wziąłem za Białkę. Podobno jest gdzieś tam Willa Włoska, obiekt prawem chroniony. Jeszcze tam się pojawię, żeby samemu zobaczyć tę ruinę.
Wracając do podróży – w Smokowicach jechałem dalej szlakiem, mijając drzewo, na którym był dodatkowo znak szlaku żółtego. Nie zauważyłem więcej go, a jest to szlak dookoła Legnicy, którym planuję się przejechać. Teraz zastanawiam się czy aby nie zgubię się po drodze, jak to było pod Alwernią, gdy jechałem po szlaku pomarańczowym.
Planowałem pojechać przez Szymanowice, ale przegapiłem drogę i pojechałem prosto, dalej jadąc szlakiem niebieskim. Tuż przed Wilczycami zaczęło prószyć śniegiem i tak już do końca mojej jazdy. Dojechałem do wsi, szlak uciekł w lewo, ja skręciłem w prawo i trafiłem na kolejny szlak – zielony. Ten zaś przepadł, prawdopodobnie przez moją nieuwagę, bo pojechałem przez ruchliwą drogę do Czerwonego Kościoła. Sądziłem, że można przejechać przez tę miejscowość, ale pomyliłem się i plan dotarcia do Pątnówka przepadł. Dojechałem do końca drogi, za którą rozciągało się już tylko pole. Po krótkiej chwili namysłu uznałem, że nie będę ryzykował kopania się w błocie i zawróciłem, wjeżdżając na ul. Złotoryjską. Paroma drogami dla rowerów i ulicami dotarłem do domu z przemarzniętymi dłońmi i stopami.
Wykonanie zamysłu sprzed paru dni, a przynajmniej próba, bo nic z tego nie wyszło. Pogoda słoneczna, choć temperatura ok. 5 °C. Nie przeszkodziło mi to i nawet nie narzekałem na stopy po dzisiejszych przygodach.
Od jakiegoś czasu mam problemy ze złapaniem odpowiednio dużej ilości satelitów GPS, przez co rozpoczęcie wycieczki opóźnia się o kilka dobrych minut. Mam nadzieję, że ten problem ustąpi relatywnie szybko. Gdy już się udało uruchomić nagrywanie trasy, ruszyłem przez Pawice. Coś mnie wzięło, aby narzucić sobie szybkie tempo i niestety przedobrzyłem, bo nim przekroczyłem Kaczawę po raz drugi, byłem już wyczerpany. Jak na złość zapomniałem wody i skutecznie sobie zepsułem wycieczkę. Liczę, że to się więcej nie powtórzy :D
Gdy wjechałem do lasu, musiałem zrzucić z siebie trochę ubrań, bo było mi zbyt gorąco, a wiatru już nie było tak czuć, toteż mogłem sobie na to pozwolić. Ruszyłem drogą przed siebie i to tak, że minąłem rezerwat i wyjechałem z lasu. Nie chciałem tak szybko wracać do domu, to zaszyłem się w lesie, docierając do lekko podmokłej łąki. Sądziłem oczywiście, że to część rezerwatu. Ruszyłem dalej, mijając coraz to bardziej mokre tereny. Praktycznie zbliżałem się więc do celu i go osiągnąłem – dojechałem do bardzo podmokłej łąki, która (zgodnie z danymi mapy OSM.org) jest granicą rezerwatu.
Nie przepadam za poruszaniem się dwukrotnie po tej samej drodze, toteż ruszyłem w busz. Dużo młodych drzewek, które nie pozwalały się przedostać. Gleba jest tam w dużym stopniu zryta przez dziczyznę, więc jest to dodatkowe utrudnienie w poruszaniu się.
Znalazłem dróżkę, która przez polanę doprowadziła mnie do brejowatej rzeczki. Zawróciłem. Droga w dół wyłożona różami – dosłownie. Rower poniosłem w dół, przekroczyłem strumień i... byłem między rzeczką, którą widziałem wcześniej i tym strumieniem. Postanowiłem, że pójdę w stronę źródła i przekroczę którąś wodę. Na zakolu strumienia zatrzymałem się, żeby sprawdzić teren. Nie spodobał mi się, więc ruszyłem dalej po brzegu potoku i dostałem się na drogę, którą już jechałem. Świetnie! Jeszcze tylko zajrzałem w jedną ślepą drogę i ruszyłem na północ.
Wydostałem się z lasu i wjechałem w kolejny, młodszy, z dużą ilością wody. Szukałem tak długo właściwej drogi aż znalazłem Miłogostowice. Szkoda, że nie skręciłem w lewo. Wtedy znów wjechałbym w las i tak wrócił, chroniąc się od wiatru. Pojechałem asfaltem, zmagając się z wiatrem.
Miałem dziś wyregulowane siodełko. Do tej pory jeździłem tak, jak było mi wygodnie. Obniżyłem je, aby spróbować jazdy przy zalecanym ustawieniu. Dowiem się czy jest to dobre ustawienie po kilku wycieczkach, bo po dzisiejszej byłem zbyt wykończony, aby to stwierdzić. Myślę, że właśnie to złe ustawienie siodełka negatywnie wpływało na moje kolano. Czyli teraz będzie lepiej :)
Postanowiłem pójść dzisiaj do Worbike'a, żeby sprawdzić jakie polecą mi opony. Raczej nie mieli dużego wyboru i zaproponowali mi zwijane Meridy za 80 zł ze zniżką 25%. Kupiłem je trochę spontanicznie, ale nie narzekam. Z szerokości 35C przeszedłem na 40C, więc trzeba będzie pobawić się licznikiem.
Wymiana opon trwała godzinę, z trudem założyłem je, bo wciąż uciekały. Pewnie to kwestia przyzwyczajenia. Plus – nie potrzebuję już łyżek :D
Mimo deszczowej pogody wyszedłem z domu, żeby przetestować nowe opony. Plan był, aby sprawdzić najpierw asfalt i później teren, więc postanowiłem wjechać na moją ulubioną drogę do lasów lubińskich, a z niej na kuszącą leśną dróżkę. Kałuż dużo nie było, ale że mam jeszcze błotniki, to nie musiałem się obawiać. Błota też nie było, choć obawiałem się, że z tymi większymi oponami, gdy błoto osiądzie pod błotnikami, to będzie ciężko.
Dojechałem do zaplanowanej drogi, ale nie pokonałem jej całej. Odbiłem na drogę, która doprowadziła mnie do Pątnowa Legnickiego. Spróbuję innym razem, aby dotrzeć do rezerwatu Błyszcz.
Ponieważ był już zmrok, trzeba było włączyć oświetlenie. Jeszcze w Legnicy zauważyłem, że coś jest nie tak z przednią lampką, bo wisiała pod kierownicą (guma pod obejmą schudła). Zniknął biały odblask, który ją przytrzymywał. To druga rzecz, która mi w dziwnych okolicznościach znikła. Pierwszą jest korek z kierownicy, którego brak odkryłem też dzisiaj, ale pewnie odpadł on po mojej tegorocznej glebie. Wyciągnąłem lampkę, którą miałem w kieszeni (schowałem ją, żeby tak nie latała) i zacząłem kombinować jak ją przymocować. Na szczęście mam w sakiewce plastry, więc wykorzystałem kilka i unieruchomiłem oświetlenie.
W Legnicy znów dałem się skusić drodze, którą jeszcze nie jechałem. Oznajmiała "droga 94", więc, myśląc, że nie wydłużę sobie za bardzo trasy, dojechałem do Kunic. I ponieważ przypomniałem sobie drogę krajową nr 94, to nie miałem ochoty nią jechać, więc zacząłem szukać innej. W ten sposób dojechałem do Ziemnic. Uznałem, że nie będę jechał jeszcze bardziej na południe i ponieważ byłem już na znajomym wzniesieniu, to ruszyłem w dół do Legnicy. Niestety zaczęło kropić i gdy minąłem skrzyżowanie Alei Rzeczypospolitej, deszcz się wzmógł, więc wróciłem przemoczony.
Wrażenia z nowych opon? Wydaje mi się, że mniej czuję nierówności na drodze, ale może to tylko złudzenie... Opony można założyć w jedną lub w drugą stronę, aby uzyskać szybkość lub trakcję. Ja wybrałem szybkość, bo teren, to raptem 10% moich kilometrów. Mam nadzieję, że przejadę na nich trochę większy dystans niż na poprzednich :)
Wczoraj Bożena mnie zapytała czy wyjdę dziś na rower. Z początku zgodziłem się, ale gdy dodała, że o 8:50, to podszedłem do wyjazdu sceptycznie. Mimo wszystko udało mi się wstać i z lekkim poślizgiem dotarłem na skrzyżowanie. O dziwo jako pierwszy, Bożena z Jarkiem dojechali po paru minutach.
Było bardzo wietrznie. Bardzo. Założyłem dodatkowo kurtkę od wiatru i jakoś mnie nie wywiało. Pojechaliśmy przez Kozice, tak pod wiatr. I jeszcze podjazd pod Stanisławów, ale ten akurat był łatwy. Dowiedziałem się, że mam oponę do wymiany. Taki mały defekt. Zastanawiam się czy nie wymienić obydwu, żeby to jakoś wyglądało. Szkoda, że tak szybko się zużyła, bo konkurs Traseo jeszcze nie dotarł do końca. I tak pewnie nie wygrałbym, więc pół miesiąca bez roweru przy takiej pogodzie, to za długo. A jeśli jakoś wygram, wtedy te opony będą czekały na kolejny sezon, bo pewnie znów szybko zużyję nowe :P
Dojechaliśmy do Stanisławowa, duża górka, a dalej do Marianówki przez błoto. Ja ślizgałem się, ale nie jako jedyny. Na szczycie popodziwialiśmy widoki, odpoczęliśmy, zjedliśmy chałkę, wypiliśmy kakao (choć można uznać, że to Bożena wypiła, hehe) i zaczęliśmy rozgrzewkę do starej radiostacji. Jedno kółko, robię drugie, a tu towarzystwo gdzieś zniknęło. Usłyszałem Bożenę i tak myślę co ona robi nad tą przepaścią. Zjechałem do niej i nie było tak źle, trawa przejezdna. Bożena jakoś szybko zjechała, więc i ja nie chciałem być jedynym, który tego nie zrobił. Co za droga! Ale nie wywróciłem się, choć czułem jak jest tam ślisko. Jeszcze wjazd nowo wylanym asfaltem z powrotem pod radiostację i zjazd 65 km/h. Pobiłem swój rekord na tym odcinku.
Szybki zjazd do domu. Wiatr w plecy i od razu jedzie się lepiej. Powrót przez Dunino. Zatrzymaliśmy się pod stadniną koni na zdjęcia Bożeny karmiącej zwierzęta resztkami chałki. Widocznie smakowało :)
I tak oto nastała wiosna :D Nocny deszcz rozpuścił większość śniegu zalegającego ulice i trawniki, a ponieważ na ulicach nie było tak dużo kałuż, to wyszedłem na rower. Ale i tak wróciłem brudny.
Temperatura po południu wynosiła ok. 15 °C, ale ja ubrałem się ciepło z powodu silnego wiatru. Mogłem założyć lżejsze ciuchy, bo po wyjeździe z Legnicy poczułem jaki błąd popełniłem. Dobrze, że miałem ubrania, które szybko schną.
Na początek miałem problem ze złapaniem sygnału GPS. Ale pokręciłem się po chodniku z jednej strony ulicy i z drugiej, i udało się. Jaworzyńska wygląda teraz jak sito, więc wyruszyłem w stronę Parku Miejskiego. Choć nie udało mi się ominąć dziur na Mickiewicza. A i w samym parku odkrytych zostało tyle pozostałości po właścicielach psów, że jestem za zwiększeniem ilości patroli straży miejskiej i podwyższeniem kar za niesprzątnięcie odchodów po swoim pupilu...
Przejechałem się wałami, które tym razem są nawet przejezdne. Jeszcze tylko błoto niech zniknie. Kaczawa wygląda jakby miała lada chwila wylać. W sumie po takiej ilości stopniałego śniegu nie jest to dziwne. A jeszcze jak przyjdą prognozowane deszcze, to przestanie być miło w parku.
Ruszyłem do Legnickiego Pola i dalej do Koskowic przez Księginice. Za trzecią z wspomnianych miejscowości budują dwie elektrownie wiatrowe. Póki co są tam fundamenty. Aż będę częściej jeździł tamtą drogą, bo ciekawi mnie jak wygląda budowa takiego wiatraka :D
Za Koskowicami, po wjeździe do Legnicy widać kolejną budowę. Tym razem jest to chodnik dla pieszych. Ciekawe czy rzucą tam też drogę dla rowerów, bo asfalt nie jest w najlepszym stanie...
Przejechałem się dalej drogą dla rowerów aż do Fabrycznej, a później przez park, za którym dopiero dzisiaj zauważyłem (a może niedawno skończyli), że są już nowe lampy uliczne na Łukasińskiego. Ładne, ale nie pasują do obdartych kamienic :)
Bo nie byłem :D Mieszkam w Legnicy kilka lat, ale jeszcze nie przemierzyłem jej całej. Niedawno przeglądając artykuły na Wikipedii, natrafiłem na tytułowe osiedle. Postanowiłem, że dzisiaj się po nim przejadę. Dodatkowo od jutra ma być ocieplenie i trochę deszczu, toteż pogoda nie na rower. Jest tyle śniegu, że nie ma mowy o jeździe podczas odwilży. Jak zwykle wybrałem się do Parku Miejskiego. Stamtąd chciałem jakoś udać się w kierunku Osiedla Asnyka, toteż wybierając przypadkowo boczną drogę, wjechałem na Władysława Grabskiego. Postanowiłem sprawdzić drogę w Lasku Złotoryjskim. Ciężko się jechało, a na dodatek jeszcze nigdy się tak nie ślizgałem w śniegu jak tam. Zupełnie jakbym miał slicki i przełożył środek ciężkości na przednie koło. Wyjechałem z Lasku i dotarłem do Złotoryjskiej, dzięki czemu dowiedziałem gdzie jestem. Przez Asnyka wjechałem na docelowe osiedle, ale ponieważ był zmrok, a nie znałem rozkładu dróg, to, po powrocie do punktu wyjścia, zacząłem zmierzać w kierunku domu. Dawno byłem na Lotniczej, bo zauważyłem nową budowę bloków mieszkalnych. Ja jednak wolałbym zamieszkać we własnym domu niż mieszkaniu z sąsiadami za ścianą lub za sufitem.
Wczoraj przyszło mi na myśl, że jeszcze nie byłem na Piekarach, więc dzisiaj właśnie tam się skierowałem, wjeżdżając na ścieżkę za mostkiem, na którą natrafiłem podczas wczorajszego wypadu. Temperatura dzisiaj o wiele niższa niż przez ostatnie dni, ale nie przeszkodziło mi to w wyjeździe :) Ścieżkami dojechałem do Piekar Wielkich i na ul. Kraka miałem pierwszą w tym sezonie glebę. Droga nieodśnieżona, pod śniegiem lód, a ja na tej brudnej brei. Jedynie lekko stłuczony łokieć, który po kilku minutach przestał boleć. Odwiedziłem jeszcze Stare Piekary podczas poszukiwań mało ruchliwych dróg. Nie znalazłem takich, ale odkryłem kolejną ścieżkę rowerową. Trzeba kiedyś przejechać się i zrobić aktualizację na OpenStreetMap tych dróg. Wjechałem na nieznaną mi drogę i dojechałem do Pawic. Nierzadko mijałem ją podczas jazdy do lasów lubińskich i teraz wiem dokąd prowadzi :) Szybki powrót do domu, żeby zjeść coś ciepłego i się rozgrzać. Teraz już nie mam pomysłu dokąd udać się na kolejną wyprawę po śniegu. Może jutro zrobię sobie przerwę...
Wczoraj posypało jeszcze śniegiem, ale poszedłem szukać ciepłych skarpet w Realu i znalazłem narciarskie Hi-Teca (70% akryl, 13% wełna, 15% poliamid, 2% elestan) oraz jeszcze jednej firmy z innym składem tkaniny, ale wolałem najpierw przetestować jedne. No i... grzeją. Szkoda, że jedynie łydki.
Ze względu na dużą ilość śniegu nie chciałem wybierać się daleko, więc pojeździłem jedynie po Parku Miejskim. Główne drogi są w miarę odśnieżone, więc można wygodnie nimi jeździć. Jedynie za Kaczawą coś mi strzeliło do głowy, żeby wjechać na nieodśnieżony wał i przemęczyłem się pół kilometra po tej drodze. Na szczęście bez żadnej wywrotki. Nudnie się jeździ tamtędy, więc wróciłem szybko do domu.
Rower towarzyszył mi od małego. Przez wiele lat jeździłem na Romecie. W 2012 kupiłem Treka, który na poważnie wciągnął mnie w turystykę rowerową. Przejechałem na nim Islandię i Koreę. Kolejnym połykaczem kilometrów stała się kolarzówka GT, która w duecie z trzecim kołem towarzyszyła mi podczas wyprawy wokół Japonii i Tajwanu. Szukając nowego partnera wyprawowego w trudnych czasach, trafiłem na gravel podrzędnej marki. Mimo to prowadził mnie ku przygodzie po Norwegii i Szkocji. Do tego lubię utrwalać na fotografii ładne rzeczy i widoki.