Wczoraj lało jak z cebra, więc jedynie wyszedłem na spacer z parasolką i odwiedziłem dzielnicę Gion. Dorzucam kilka zdjęć. Dzisiaj było pochmurno, ale prognoza nie zapowiadała niczego. To była jednak tylko prognoza.
Najpierw pojechałem do Arashiyamy, by odwiedzić dwie świątynie. W pierwszej tylko przespacerowałem się po ogrodzie. Krótko, bo mnie pogonił szybki deszcz. W drugiej świątyni stało ponad 1200 posągów rakan. Zostały one wyrzeźbione przez amatorów, których z kolei wyuczył mnich-rzeźbiarz. Tutaj również pogonił mnie deszcz, ale tym razem lunęło mocniej i dłużej. Przeczekałem to pod bramą świątyni.
Wjechałem na reprezentatywną ulicę Arashiyamy, gdzie w weekend nie ma co przyjeżdżać, chociaż widywałem tam większe tłumy. Zjadłem ciastko z ulicznego straganu i wjechałem na szlak rowerowy, który obecnie ma 180 km długości. Zaskakująco na wielu odcinkach był równy, ale zdecydowanie brakuje solidnych oznaczeń na skrzyżowaniach, bo kilka razy źle pojechałem.
Chmury groziły. Zarówno za mną, jak i przede mną widziałem deszcz. Do tego rozszalał się wiatr. Osłabł dopiero, gdy wyjechałem z Kyōto. Zjechałem też ze szlaku, wjeżdżając na inny, który leciał prosto do Ōsaki. Po drodze chciałem zobaczyć jeszcze jedną świątynię, więc zjechałem na drogi miejskie i wspiąłem się na górę. Zdążyłem przed zamknięciem i miałem tylko 20 minut na obejście całości, a był to rozległy kompleks. Figurki Darumy znajdowały się wszędzie. Podobno co roku przybywa ich po kilka tysięcy.
Było dzisiaj chłodno, zwłaszcza przez ten wiatr, ale na górze temperatura spadła aż do 6 °C. W sumie nawet wiśnie były tam dopiero w rozkwicie, gdzie Kyōto – zwłaszcza po wczorajszej ulewie – straciło cały swój różowy blask.
Chciałem zobaczyć jeszcze zamek, ale robiło się późno, więc skierowałem się do hostelu. Planowałem pojechać jeszcze w kilka miejsc w Ōsace, ale nie zdążyłbym, więc najwyżej przeplanuję resztę weekendu.