Kolejny dzień słońca i chłodnego powietrza. Dzisiaj z dodatkiem wiatru. Ruszyłem szlakiem wokół wyspy. Zatrzymałem się w punkcie informacji turystycznej. Japonia rozwija się, bo pani w okienku utworzyła wideokonferencję z konsultantem mówiącym po japońsku i angielsku. Nie dowiedziałem się za wiele. Miałem niby zadzwonić pod jakiś numer, ale po chwili zaprowadziła mnie do kolejnego okienka, gdzie była informacja biletowa, do której miałem zadzwonić. Po długich objaśnieniach, w jaki sposób chciałbym wydostać się z wyspy, zostałem zaproszony na rozmowę z kierowcą autokaru, który zapewnił mnie, że rower, po odpowiednich przygotowaniach, można zabrać do pojazdu. Uzyskanie informacji zajęło przynajmniej pół godziny, ale miałem jeszcze 5 godzin, by dostać się na przystanek oddalony o 50 km.
Droga była nieco dłuższa, wiodła po kilku wzniesieniach, ale ruch nie straszył tak mocno, jak na krótszej drodze krajowej. Widoki były, choć nie tak ujmujące, jak te
nad Morzem Japońskim. Nie spotkałem dzisiaj żadnych cyklistów, mimo że Awaji jest uważana za rowerową wyspę. Może jest nią tylko w weekendy.
Na południu trafiłem na pola cebuli rozciągające się po horyzont. Cebulowa wyspa, jak ją nazywają. Na punkcie widokowym niedaleko mostu stała stacja drogowa, w której sprzedawali cebulowego burgera, ale gonił mnie czas. Zrezygnowałem z – i tak drogiego – posiłku. Zrezygnowałem też z dalszego punktu widokowego tuż przy moście i pojechałem na przystanek autobusowy. Musiałem przekroczyć zakaz wejścia na teren autostrady, bo przystanek stał przed bramkami, ale nikt mnie za to nie ścigał. Zdjąłem przednie koło i siodełko, by przygotować się na przybycie autobusu.
Wszystko poszło zgodnie z planem. Dostałem się na wyspę Shikoku, do Naruto. Góry otaczające metropolię rysowały się na tle wieczornego nieba. Słońce czerwieniło się. Nie podobał mi się wzmożony ruch, ale planuję uciec w góry. Może tam będzie lepiej.