Pogoda się popsuła. W prognozie prawie dwa tygodnie deszczu, ale dzisiaj pojawiło się okienko. Dlaczego tego nie wykorzystać? Rzuciła mi się w oczy jedna taka górska droga. Postanowiłem sprawdzić jej tajemnice.
Robiło się upalnie. Ruszyłem niespiesznie w kierunku zachodnim wzdłuż rzeki Nanakita-gawa. Niepokoił mnie duży ruch, a potem jeszcze doszedł wiatr w twarz. Rozpoznałem kilka znajomych dróg
sprzed roku. Ale zaraz zaczął się właściwy podjazd.
Minąłem się z dziesiątkami kolarzy, którzy pędzili w przeciwnym kierunku, więc byłem dobrej myśli. Obawiałem się bowiem, że droga będzie zamknięta, jak to bywa zimą w górach.
Napełniony optymizmem, wspinałem się kilometr po kilometrze. Na drodze stanął tunel, ale nie prowadził przez żadną górę. Nie jestem pewien, dlaczego powstał, ale mam pewną teorię – element zaskoczenia. Zaraz za tunelem kwitły setki drzew wiśni. Hanami w tych górach trwało w najlepsze (w Sendai płatki opadły z większości drzew).
Dojechałem pod stok narciarski. Już bez śniegu, ale kilka zakrętów dalej, na kolejnym stoku, śnieg wciąż był widoczny. Oczywiście było chłodniej niż tych kilka zakrętów wcześniej.
Jechałem coraz wyżej, ruch malał, aż w końcu dotarłem do zwężenia. Tam minąłem ostatnie auto i miałem drogę tylko dla siebie. Ale co to za droga? Co kilkaset metrów leżał śnieg, aż w końcu droga asfaltowa zmieniła się w żwirową. Po raz pierwszy w Japonii jechałem po drodze terenowej. Zaskoczyło mnie to, bo podczas planowania droga wyglądała na w pełni asfaltową.
Jechałem wolno, obawiając się, że spotkam mieszkańca tych gór – niedźwiedzia. Droga mocno przypominała
tę ze Słowacji, gdzie też nie planowałem terenu. Nie było za wygodnie, bo na kamieniach trzęsło jak
w Górach Lewockich. Jak dobrze, że nie zaplanowałem jazdy w odwrotnym kierunku, bo wykończyłby mnie taki podjazd. Z drugiej strony, po męczącym podjeździe mogłem zjechać asfaltem jak dziesiątki rowerzystów, których spotkałem wcześniej. Zawiedli mnie, bo robili podjazd i zjazd tą samą trasą. Nie mogłem się poddać, choć była obawa, że w którymś momencie droga może się skończyć.
Na jednym rozdrożu nie spojrzałem na mapę i pojechałem źle, myśląc, że wybrana droga była tą właściwą. Okazało się inaczej, ale może nawet skróciłem sobie dystans w terenie.
W końcu wydostałem się do cywilizacji, choć po drodze minąłem kilka pustych aut, w tym jedno ze znakiem niedźwiedzia na masce. Miałem to już za sobą, więc zjechałem w dół, mijając dziesiątki pól ryżowych wypełnionych wodą. Sezon rolniczy się rozkręca w tym regionie.
Po powrocie do domu usłyszałem w telewizyjnych wiadomościach o śmiertelnym ataku niedźwiedzia na dwójkę turystów w mieście Aizu-Wakamatsu. Wycieczka się udała, ale lepiej uważać.