Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

po dawnej linii kolejowej

Dystans całkowity:11890.38 km (w terenie 978.77 km; 8.23%)
Czas w ruchu:626:50
Średnia prędkość:18.75 km/h
Maksymalna prędkość:60.10 km/h
Suma podjazdów:60627 m
Maks. tętno maksymalne:130 (66 %)
Maks. tętno średnie:154 (78 %)
Suma kalorii:9779 kcal
Liczba aktywności:112
Średnio na aktywność:106.16 km i 5h 38m
Więcej statystyk

Kolej na rower

  143.78  06:54
Ledwo wróciłem z jednej wycieczki, a po krótkim śnie trzeba było wstawać na kolejny pociąg, żeby korzystać z ładnej pogody. Zaplanowałem przejechać drogę rowerową, którą odkryłem zaledwie 2 tygodnie temu. Niestety pokrycie siecią kolejową w Polsce jest strasznie ubogie, więc musiałem kombinować. Pociągiem dostałem się do Głogowa. Chciałem dalej, ale bardziej na zachód jeżdżą tylko pociągi towarowe, a droga przez Wrocław zabrałaby za dużo czasu.
Z Głogowa wyjechałem złą drogą, ale nie nadłożyłem dużego dystansu. Szybko pojawił się większy problem. Miało wiać z południowego-wschodu, a wiało z południowego-zachodu. Całą drogę na zachód miałem pod wiatr, co w połączeniu ze zmęczeniem po wczorajszym wypadzie, tworzyło smutny początek wyprawy.
Słoneczny poranek przyniósł parę ładnych widoków zamglonych dolin. Zatęskniłem za mieszkaniem w pobliżu gór. Przydałoby się w końcu przeprowadzić gdzieś bliżej i zebrać trochę wspomnień z południa kraju. Niedzielny poranek zaskakiwał również niewielkim ruchem na drogach. Chociaż stara droga krajowa wzdłuż S3 wyglądała prawie jak droga dla rowerów ze swoim brakiem ruchu.
Trafiłem na koszmarny bruk, który, wydawać by się mogło, nie miał końca. Im grubszy kamień, tym gorzej telepało. Dopiero po kilku kilometrach uwolniłem się z tego horroru. Potem dojechałem do Szprotawy i – po krótkim objeździe po mieście – ruszyłem na północ. W końcu z wiatrem. Mogłem odrobinę odpocząć. Z początku planowałem jechać przez Żagań, ale wiatr mnie odciągnął od tego pomysłu.
Punktualnie w południe dotarłem do granicy powiatu nowosolskiego, gdzie swój początek ma szlak Kolej na rower wybudowany na nasypie dawnej linii kolejowej. Nawierzchnia asfaltowa, w dużej mierze równa, tylko na skrzyżowaniach z drogami wstawili podłe szykany. Byłem świadkiem, jak dzieciaki nie zdążyły sprawnie przedostać się przez ulicę, przez co szalony kierowca otrąbił ich. Do sytuacji nie doszłoby, gdyby na drodze nie było przeszkód, a te barierki dodatkowo ograniczają widoczność.
Jechało się bardzo przyjemnie. Mimo rozpoczynającego się przedwiośnia, widoki były całkiem przyjemne. Zatrzymałem się na szybkie zwiedzanie Kożuchowa i wrzucenie czegoś na ząb, a potem w drogę. Zrobiło się gorąco. Na termometrze widziałem nawet 17 °C. Mimo że śnieg w większości stopniał, trafiło się kilka odcinków pokrytych lodem. Duży plus, że nie sypali solą, choć wjazd na lód pod złym kątem dla kilku osób skończył się glebą.
Dojechałem do Nowej Soli. Wygody się skończyły. Szlak przez miasto przebiega lokalnymi drogami dla kaskaderów. Są to jedne z najgorszych dróg, jakie widziałem w Polsce. Można powiedzieć, że są one solą w oku nowosolan. Przez brak oznaczeń pojechałem inną trasą niż zakładał szlak, ale nic nie straciłem, bo wszystkie tamtejsze drogi są tak samo niebezpieczne.
Wróciłem na wygodny szlak na nasypie kolejowym i po stu kilometrach od Głogowa dotarłem do celu założonego przed dwoma tygodniami – do mostu kolejowego w Stanach. Ludzi było absurdalnie dużo, niczym w Japonii. Cieszyłem się, że nie pojechałem tam w sezonie, bo pewnie nie zrobiłbym nawet jednego zdjęcia. Chociaż żałowałem, że nie wziąłem aparatu, bo widziałem tyle pięknych widoków, których po prostu nie dało się uchwycić telefonem. Aj, szkoda.
Dalej było coraz mniej ludzi. Słońce przeraźliwie świeciło w plecy i w lusterko. Dobrze, że jechałem na wschód i nie byłem oślepiany, bo jedna babcia prawie we mnie wjechała, tłumacząc się, że mnie nie zauważyła. Gdyby jechała za swoją koleżanką, to nie wjechałaby mi na czołówkę.
Dotarłem do końca powiatu i tym samym szlaku. Jaka szkoda, że nie biegnie do samego Wolsztyna. Mógłbym ten szlak nazwać odkryciem roku 2021, na wzór odkrycia z Puszczy Noteckiej. Do najbliższej cywilizacji prowadziła niestety piaszczysta droga przez las. Obawiałem się błota, ale nic takiego – nawet dało się jechać.
Dalej do Obry biegły szutrowe drogi dla rowerów. Zaniedbane, ale gdyby się nie kurzyły, to byłyby nawet 7/10. Do Wolsztyna dotarłem przed zachodem słońca – na 1,5 godziny przed pociągiem. Już nie miałem ochoty na dalsze wojaże, więc przeczekałem to w nowej poczekalni. Takiej wycieczki to nie pamiętam, żeby w dwie strony jechać pociągiem.

Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, Polska / lubuskie, Polska / wielkopolskie, setki i więcej, po dawnej linii kolejowej, dojazd pociągiem, rowery / GT

Mokrym asfaltem do Puszczy Noteckiej

  114.13  04:43
Postanowiłem zrealizować plan sprzed paru tygodni. Ruszyłem w kierunku Puszczy Noteckiej. Ubrałem się lekko i zaskakująco miałem idealny komfort termalny. Jedyną rzeczą, która mnie zaskoczyła były mokre ulice. Prognoza pogody nie zapowiadała opadów na weekend, a mimo to musiałem czasem omijać kałuże.
Wiatr sprawił, że powietrze stało się rześkie i nie śmierdziało. Do tego zwiększyła się widoczność. Pojechałem prosto przez miasto, potem krajówką do Obornik, a stamtąd moją ulubioną drogą przez Puszczę Notecką. Widoki wciąż przyciągają wzrok, choć już nie tak mocno, jak w okresie świetności jesieni.
W trakcie jazdy przez puszczę stwierdziłem, że pierwotny plan nie wypali. Zrobiło się jakoś szaro. Niby mgła, niby smog. Miałem jechać do Wronek, ale skręciłem na Obrzycko, a potem standardowo przez Szamotuły pojechałem do domu. Idealnie jak we wrześniu. Dopiero po powrocie zorientowałem się, że miałem całe plecy i nawet kask w błocie. Już nie wspominając o brudnym rowerze. Późnojesienne uroki.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, Puszcza Notecka, setki i więcej, po dawnej linii kolejowej, rowery / GT

Łysogóry

  86.23  05:44
Zatrzymałem się w Kielcach na drugi dzień, aby ociupinę odpocząć od sakw i zwiedzić okolicę. Najpierw pojechałem do Kadzielni, interesującego i malowniczego rezerwatu niemal w centrum miasta. Niestety, gdy tylko tam dotarłem, zaczęło padać. Zrobiłem kilka zdjęć i szybko ruszyłem dalej.
Odwiedziłem centrum, akurat przestało padać. Przespacerowałem się tam, gdzie rowerem nie można i pojechałem za miasto. Po odwiedzonych ulicach zauważyłem, że Kielce cierpią na betonozę. Do tego sieć dróg dla rowerów to żart. Na przykład, aby przejść przez dwujezdniową drogę, trzeba przed każdą jezdnią wcisnąć przycisk dla zielonego światła – trzeba osobno czekać i w sumie zajmuje to kilka minut. Na innym skrzyżowaniu były pasy oraz światła z symbolem roweru. Potem jeszcze zwróciłem uwagę, że kierowcy mieli jedynie znak przejścia dla pieszych. Dalej – droga kończyła się na chodniku, a kilka skrzyżowań później był remont drogi dla rowerów i nikt nie zakrył oznakowań, mimo braku przejezdności. Dawno nie widziałem takiej koncentracji absurdów.
Dojechałem do miejscowości Święta Katarzyna, ostatniego planu na dzisiaj. Chciałem pospacerować po górach. Wszedłem do Świętokrzyskiego Parku Narodowego, rower zostawiłem przy kasie i rozpocząłem trekking. Ostatnio byłem na szlaku z 20 lat temu. Kolega z klasy złamał wtedy rękę podczas zejścia. Dzisiaj było zimno, mokro, ślisko, a na szczycie mgliście, ale skrawek doliny udało mi się dojrzeć. Nawet słońce się przedarło, żeby oświetlić tę niewielką panoramę.
Planowałem spędzić kilka godzin na wędrówce, ale dowiedziałem się o szlaku rowerowym biegnącym po dawnej linii kolei wąskotorowej, który został w tym roku udostępniony. Doszedłem więc do Łysicy i zawróciłem, a potem wjechałem na wspomniany szlak. Był koszmarny. Już pomijając mnóstwo błota, to telepało jakbym jechał na młocie pneumatycznym. Jeden plus, że drogi łagodnie pięły się i opadały. Przynajmniej do czasu, bo ostatniego kilometra każdy tor wyczynowy mógłby pozazdrościć. Było za ślisko i zbyt technicznie. Musiałem prowadzić rower. No, na początku jeszcze jechałem, ale miałem ze sobą sakwę i guma trocząca ją nagle zaczepiła się o szprychę i nawinęła na koło, blokując jazdę. Nie wiem, jak do tego doszło, ale spędziłem trochę czasu, wyciągając hak, który zaklinował się między szprychami i kasetą.
Rozważałem jeszcze wejście na Łysą Górę, ale w Nowej Słupi okazało się, że jest późno, a w dodatku zaczęło padać. Ruszyłem w drogę powrotną. Spory kawał drogi jechałem po pasie rowerowym, choć brakowało mu ciągłości. Deszcz robił sobie przerwy, a ja bez nich wróciłem do hotelu.
Kategoria kraje / Polska, Polska / świętokrzyskie, terenowe, po dawnej linii kolejowej, wyprawy / Green Velo II 2020, rowery / Trek

Ostatnie wrzosy

  128.67  05:46
Nie mając niczego lepszego do roboty, pojechałem ponownie do Puszczy Noteckiej, aby sfotografować wrzosy. Przedpołudnie było chłodne, toteż założyłem bluzę. Nie przejechałem w niej daleko, bo za Poznaniem słońce zaczęło momentami podpiekać.
Jechałem przez Szamotuły do Obrzycka i dalej wgłąb puszczy na poszukiwania wrzosów. Ledwo można było dostrzec kwiaty. Większość przekwitła, zostało parę kępek z jakimiś kwiatami. Ile się naszukałem, żeby znaleźć co ładniejsze, a i żeby były jakoś oświetlone słońcem.
Wróciłem się do Zielonejgóry, aby ruszyć standardowo w kierunku drogi dla rowerów do Obornik. Tym razem pokonałem ją niespiesznie, rozglądając się za obiektami do sfotografowania. Podczas każdej kolejnej wizyty tamże odkrywam nowe, przyrodniczo fascynujące rzeczy. Droga jest nie tylko idealna, ale i malownicza.
Z Obornik pojechałem przez Objezierze do Poznania. Zmierzch złapał mnie strasznie szybko. Pojechałem przez Grunwald i trafiłem najpierw na ruch kierowany przez policję, na zamkniętą dla ruchu samochodowego ulicę Bułgarską, a potem na przyczynę tego rabanu – pełny stadion. Miałem odrobinę szczęścia, bo przejeżdżałem obok niego w momencie, gdy kibice zaczęli opuszczać obiekt. Nie spotkałem więc wielu przeszkód na drodze i w miarę bezpiecznie się między nimi przecisnąłem.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, Puszcza Notecka, setki i więcej, po dawnej linii kolejowej, rowery / GT

Wrzosy

  120.43  05:08
Wyszedłem wcześniej z biura. Plan: zobaczyć wrzosy. Upał powrócił i było ciężko, ale jechałem z planem sfotografowania wrzosów. Początek miałem z wiatrem. Wjechałem na krajówkę. Były olbrzymie korki, ale w stronę Poznania. Na północ jechało się nie najgorzej.
Z Obornik pojechałem oczywiście moją ulubioną drogą dla rowerów wzdłuż Puszczy Noteckiej. Miałem pod słońce, ale nie przeszkadzało mi to w rozglądaniu się za ładnymi kadrami. Zatrzymałem się przy wrzosach, które wypatrzyłem w niedzielę. Czułem niedosyt, więc pojechałem dalej, żeby udać się wgłąb puszczy. Nawet słońce sprzyjało wieczornej fotografii. Obskoczyłem kilka kępek i zebrałem się w drogę powrotną. Pojechałem prosto przez Szamotuły. Temperatura w końcu zrobiła się przyjemna. Miałem pod wiatr i jechało się wolno. Zmierzch złapał mnie jeszcze sporo przed Poznaniem. Miałem ze sobą bluzę, ale nawet jej nie założyłem.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, Puszcza Notecka, setki i więcej, po dawnej linii kolejowej, rowery / GT

Znalazłem wrzosy

  149.14  06:25
Dzień był ciepły i słoneczny. Wybrałem się na wycieczkę za Puszczę Notecką.
Ruszyłem przez miasto – tym razem nie wpadłem na żaden większy remont. Potem wjechałem na krajówkę. Największy ruch był w kierunku południowym. Pewnie urlopowicze wracali znad morza. Za Obornikami zrobiło się ciasno przez brak pobocza i większy ruch. A po wyjechaniu z lasów doszedł wiatr. Jechało się kiepsko. Wykarczowali mnóstwo drzew przy drogach, więc było goło w zasięgu wzroku, a tym samym nudno.
W końcu dojechałem do puszczy i strzelistych sosen. Brakowało mi tych widoków. Co więcej, przy drodze zauważyłem wrzosy. Potem kolejne i zaczęły ciągnąć się po horyzont. Żałowałem, że nie zabrałem aparatu. Trzeba będzie tam wrócić. Myślałem, że w tym roku już ich nie zobaczę przez chwilowy brak Treka, który miał jakieś szanse na piaszczystych drogach w puszczy, gdzie 2 lata temu znalazłem jedno miejsce występowania tych roślin.
Dojechałem do drogi dla rowerów ze Stobnicy do Słonaw, a potem bocznymi drogami do Poznania. Zmierzch złapał mnie w Poznaniu. Temperatura też odczuwalnie spadła.

Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, Puszcza Notecka, setki i więcej, po dawnej linii kolejowej, rowery / GT

Stary most

  122.72  05:19
Na dzisiaj zaplanowałem wybrać się do Puszczy Noteckiej. Marzyło mi się znaleźć wrzosy, ale obecnie mam tylko kolarzówkę, a jedyne stanowisko tych roślin, które kiedyś znalazłem, wymagało ciężkiego orania piaszczystych dróg. Nie pozostało mi nic innego, jak odwiedzić moją ulubioną drogę dla rowerów. Tym razem chciałem ją przejechać w przeciwnym kierunku.
Czuć było późne lato. Było ciepło, ale wiał chłodny wiatr. Ruszyłem w stronę Kiekrza. Tym razem ominąłem te niebezpieczne drogi dla kaskaderów w Przeźmierowie, jadąc przy giełdzie samochodowej. Jeszcze gdyby tak zrobili asfalt na drodze z Rokietnicy do Pamiątkowa, to miałbym świetną trasę do Obrzycka albo i dalej. Droga na wschód od Jeziora Pamiątkowskiego już została wyremontowana.
W Szamotułach odbywał się jakiś festyn. Człowiek opowiadał o rowerach, więc założyłem, że to festyn rowerowy. W Obrzycku wypróbowałem nieznaną mi wcześniej drogę do Brączewa. Świetny asfalt, pewnie po remoncie. Ciut za wąsko, ale droga prowadzi tylko do dwóch wiosek, więc ruch powinien być znikomy. W Brączewie znajduje się stary most kolejowy, wykorzystywany przez miejscowych do przeprawy przez Wartę. Gdyby go wyremontowali, rowerzyści mogliby bez problemu pokonać całą drogę Obrzycko – Oborniki. W końcu dostrzegłem też zamek w Stobnicy. Ciekawe, ile jeszcze lat będzie powstawał. W dzisiejszych czasach to już nie jest kwestia dekad.
Połknąłem całą trasę do Obornik. Wiało z zachodu, więc w końcu miałem trochę ulgi. W Obornikach nawet zrobiło się słoneczniej i jakby cieplej. Nie miałem ochoty na jazdę po drodze krajowej, więc ruszyłem przez Objezierze, potem starymi dziurami, aż do Poznania.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, setki i więcej, Puszcza Notecka, po dawnej linii kolejowej, rowery / GT

Ponownie na szlaku w Puszczy Noteckiej

  112.49  04:49
Miałem ochotę pojechać do Puszczy Noteckiej, żeby ponownie odwiedzić niedawno odkrytą drogę z Obornik do Stobnicy.
Było dość pochmurno, dzięki czemu jechało się przyjemnie. W Poznaniu zastałem sporo remontów i na kilku musiałem szukać objazdów. Dalej nie kombinowałem i pojechałem prosto drogą krajową. Była zalana autami – całe szczęście tylko w kierunku Poznania. Pomijając Japonię, to ostatnio taki wysyp aut pamiętam z Islandii.
Nuda tak patrzeć na kolumnę mijanych aut, ale szybko zleciało i dotarłem do Obornik. Tam dojechałem do początku mojego celu. Zaskoczyło mnie, że była to w większości droga asfaltowa. Co prawda z kilkoma wysepkami wyłożonymi kostką Bauma, ale byłem pod wrażeniem. W innych częściach miasta wybudowali przecież tyle dróg dla kaskaderów, a tutaj się postarali.
Wjechałem wreszcie na właściwą drogę biegnącą po dawnym nasypie kolejowym, która, jak się dowiedziałem, powstała aż 2 lata temu. Zwróciłem dzisiaj uwagę na kilka nierówności, które ostatnim razem umknęły mojej uwadze, ale to nic w porównaniu z morzem przyjemności, jakie powstało na tym kilkunastokilometrowym odcinku.
Kierunek powrotu do domu obrałem standardowo przez Obrzycko i Szamotuły. Zaczęły się żniwa, więc dużo kombajnów kurzyło przy drogach. Bez maski można najeść się mnóstwa pyłu. A kawałek przed Poznaniem udało mi się znaleźć słoneczniki. W końcu!
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, Puszcza Notecka, setki i więcej, po dawnej linii kolejowej, rowery / GT

Kolejny trójstyk granic i Suwałki

  145.12  09:12
W nocy chwilę popadało. Przynajmniej sąsiad się uciszył, bo nie przestawał mielić jęzorem. Ranek był bezchmurny i upalny. Kontynuowałem jazdę po szlaku Green Velo.
Na początek dużo terenu. Wjechałem na dawne nasypy kolejowe, które zostały wysypane szutrem i przekształcone w... drogi dla rowerów. Na każdym skrzyżowaniu stoi znak, chyba że akurat droga jest dojazdowa, to wtedy są jakieś ograniczenia, ale nikt się do tych znaków nie stosuje, jak zauważyłem. Blachosmrody pędzą, zostawiając chmury kurzu, drogi usłane tarką od zbyt dużej prędkości poruszających się aut, nawet na drogach dla rowerów. Typowa polska mentalność.
Dawny szlak kolejowy piął się wysoko po wzgórzu. Minąłem dziesiątki rowerzystów. Po jakimś czasie naszły chmury i temperatura zrobiła się przyjemna. Do tego wiał porywisty wiatr zachodni, więc jechało się całkiem lekko. Z chmur od czasu do czasu coś pokropiło, ale bez szału. Nie zapowiadało się na ulewę, jak 2 lata temu.
Gdy dotarłem do Gołdapi, zdecydowałem się zrobić krótki postój w docelowo połowie podróży, aby wypić kawę i zjeść coś słodkiego. Jedyne stoliki wystawione na zewnątrz miała wytwórnia kołaczy węgierskich. Nigdy ich nie próbowałem. Upodobałem sobie z menu smak szarlotki i to była bomba. Nie tylko kaloryczna, ale też kawał smacznego ciasta.
Po chwili wytchnienia na asfaltach znów wróciły drogi terenowe. Niestety jakością były jeszcze gorsze. Tarka miejscami była nie do ominięcia i telepało rowerem gorzej niż podczas trzęsienia ziemi.
Miałem ominąć kawał szlaku przez zniszczone drogi, gdy skusiły mnie mosty w Stańczykach. Ominąłem już mosty w Kiepojciach, więc gdy pojawiła się podobna atrakcja, pozostałem na szlaku. Wstęp był płatny, ale widok z dystansu w zupełności mi odpowiadał.
Liczba pagórków stale wzrastała. Raz aż spadła mi sakwa przez te przeklęte doły. Pojawiło się też kilka piaszczystych miejsc, które wymagały pchania roweru. Spotkałem kilka grup rowerzystów. Ostatnia, największa, zmartwiła mnie. Byłem prawie pod trójstykiem granic. Tym razem Litwy, Polski i Rosji. Drugi taki po trójstyku Czech, Polski i Słowacji. Udało mi się zrobić pamiątkowe zdjęcia zanim dotarła grupa, która obległa cały obiekt pilnowany przez Straż Graniczną. Wkroczenie na część rosyjską mogło bowiem skutkować mandatem.
Zdecydowałem się dopiąć swego i dojechać do Suwałk, gdzie rozważałem spędzić urodziny. Po raz pierwszy od ośmiu lat w całości w Polsce (w 2013 i 2015 były częściowo w Polsce). Droga była jeszcze mocniej pagórkowata, ale dominowały asfalty – w większości w bardzo dobrej kondycji. Ominąłem jeszcze jeden odcinek szlaku, przy paru atrakcjach się nie zatrzymałem, ale wszystko po to, aby dotrzeć przed prognozowanym deszczem. Jeszcze przed Suwałkami zaczęło odrobinę kropić. Miasto przywitało mnie niewygodnymi drogami dla kaskaderów. Mimo to infrastruktura jest dosyć rozbudowana. Szkoda tylko, że wyrzucili w błoto tyle pieniędzy, bo utrzymanie takich dróg jest dużo droższe od asfaltowych.
Dotarłem na kemping wykończony, zwłaszcza po intensywnej końcówce. Drogi terenowe, które stanowiły połowę dzisiejszego dystansu, też dały mi w kość. Zapadł zmierzch, gdy się rozbiłem, więc o przyjemnym spędzaniu czasu mowy nie było. Poszedłem do ostatniego otwartego sklepu w okolicy uzupełnić zapasy i w końcu mogłem odpocząć. Deszcz zaczął padać, gdy wracałem z zakupami.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / warmińsko-mazurskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, po dawnej linii kolejowej, wyprawy / Green Velo I 2020, rowery / Trek

Mazury

  130.44  08:22
Lało jeszcze przez pół nocy. Ranek był pochmurny, ale wyszło słońce, więc przesuszyłem namiot w trakcie jedzenia śniadania zaserwowanego przez właścicieli agroturystyki. Skromny bufet, ale nabrałem energii na pierwszą połowę dnia.
Szlak Green Velo przebiegał przez Lidzbark Warmiński. Ładne miasteczko, z kilkoma ciekawymi zabytkami, choć ma paskudne drogi dla kaskaderów. Trafiłem tam też na pierwszą tablicę drogową R-4e. Szkoda, że nie ma takich znaków w strategicznych miejscach. Ten stał trochę niepotrzebnie, bo przed rondem, więc równie dobrze mogłem kierować się znakami dla kierowców.
Za Lidzbarkiem wjechałem na szutrowe drogi biegnące po dawnej linii kolejowej. Część była pokryta błotem, a raptem przed miastem zatrzymałem się na czyszczenie roweru. Pechowa ta Warmia. Na tablicy informacyjnej o szlaku wyczytałem, że aż 53 km szlaku zostały poprowadzone na dawnych liniach kolejowych w samym Warmińsko-Mazurskiem. Oznacza to kawał spokojnej jazdy. W teorii.
Kolejna ciekawostka z tablicy informacyjnej: 37 dni trwał pierwszy przejazd rowerzysty szlakiem Green Velo w ramach przygotowań do kampanii promocyjnej szlaku w kwietniu, maju i czerwcu 2013 roku (jeszcze przed wybudowaniem trasy). To nie jest jakoś dawno temu, a mimo to na szlaku brakuje wielu znaków. Kilka razy musiałem się zawracać, bo zostały same słupki albo w ogóle całe słupki ze znakami zostały powyrywane. Bez znajomości przebiegu szlaku można się miejscami nieźle natrudzić. Całe szczęście, że wgrałem świeżą mapę do Garmina, na której widziałem parę ważniejszych szlaków i w przypadku wątpliwości zacząłem korygować swoją drogę.
Przy jeziorze Kinkajmskim spotkała mnie najgorsza nawierzchnia do tej pory. Była gorsza nawet od wczorajszych dziur pod Janikowem. Zaledwie kilka kilometrów po starej trylince ciągnęło się jakbym pokonał kilkudziesięciokilometrowy dystans. Już czarny szlak ze Śnieżki jest wygodniejszy. Nie polecę nikomu tamtego odcinka. Dużo bezpieczniej jest – o wygodzie nie wspominając – przejechać po równoległej drodze wojewódzkiej.
Przez większość dnia miałem wiatr po swojej stronie, bo wiało z południowego-zachodu. Niestety odcinek do Sępopola, a potem pod Korsze dał się we znaki, bo zaczęło wiać mocniej i miałem wrażenie, że wiało w twarz. Czasem na niebie pojawiało się więcej ciemnych chmur, ale przynajmniej nie sprowadziły na mnie deszczu, bo byłby to naprawdę pechowy dzień.
W końcu zacząłem jechać z wiatrem. Pojawiło się trochę dróg dla rowerów. Tych wygodniejszych. Albo to ja zacząłem się zachwycać dowolnym asfaltem po ostatnich wertepach. Dziwiło mnie to, że drogi dla rowerów powstały przy drogach o dobrych nawierzchniach zamiast tych niebezpiecznych, gdzie była dziura na dziurze.
Gmina Węgorzewo chwali się, że jest rowerową stolicą Polski. Fakt, mieli wygodne drogi dla rowerów, ale ciężko to ocenić po przejechaniu kawałka drogi, zwłaszcza że w Węgorzewie było pełno niewygodnych dróg dla kaskaderów. Denerwujące były znaki postawione nawet co kilkaset metrów, które informowały o dystansie do Węgorzewa. Właściwie to do granic miasta, bo z jakiegoś powodu znaki R-4c nie podają dystansu do centrum. Domyślam się, że chodzi o problem ze spójnością infrastruktury, bo w niektórych miastach drogi do centrów lubią biec zygzakiem w przeciwieństwie do ulic i taki dystans byłby niespójny. W sumie nawet spotkane znaki oszukały mnie, bo wskazywały granicę na pół kilometra przed jej faktycznym położeniem.
Byłem na Mazurach. Zobaczyłem jezioro Mamry, a wcześniej jeszcze parę innych. Zatrzymałem się na kempingu położonym tuż nad jeziorem i zaskakująco nie było komarów. Do tej pory kojarzyłem Mazury z wylęgarnią komarów, ale po tej podróży będę miał inne zdanie.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / warmińsko-mazurskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, po dawnej linii kolejowej, wyprawy / Green Velo I 2020, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery