Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

po dawnej linii kolejowej

Dystans całkowity:11890.38 km (w terenie 978.77 km; 8.23%)
Czas w ruchu:626:50
Średnia prędkość:18.75 km/h
Maksymalna prędkość:60.10 km/h
Suma podjazdów:60627 m
Maks. tętno maksymalne:130 (66 %)
Maks. tętno średnie:154 (78 %)
Suma kalorii:9779 kcal
Liczba aktywności:112
Średnio na aktywność:106.16 km i 5h 38m
Więcej statystyk

Deszczowa Warmia

  113.47  07:55
W nocy przyszła burza. Lunęło porządnie, ale namiot dał radę. Przywitały mnie pochmurny poranek i chmara komarów. Mimo zapewnień nikt z obsługi kempingu nie przybył, więc zostawiłem pieniądze za nocleg i pojechałem do centrum Fromborka znaleźć śniadanie, bo wczoraj wszystko było pozamykane.
Kontynuowałem podróż szlakiem Green Velo. Wjechałem na wały przeciwpowodziowe wyłożone starymi płytami z betonu. Pomyśleć, że rozważałem wybrać się w tę podróż na kolarzówce. To dopiero byłaby klęska. Zawracałbym, jak pewnego, nieszczęsnego dnia w Japonii.
Słońce zaczęło przedzierać się przez chmury, podnosząc temperaturę. Za Braniewem szlak zaczął biec po lokalnych drogach. Niektóre były całkiem wygodne. Ten szlak da się polubić.
Zaczęło kropić w Pieniężnie. Kapuśniak nie odpuszczał przez wiele kilometrów, ale jakoś mocno nie przeszkadzał. Pojawiło się jeszcze parę szutrów, trochę dróg dla rowerów zarastających roślinnością, aż dotarłem do dawnego nasypu kolejowego. Niestety nie postarali się, jak pod Puszczą Notecką i wysypali go szutrem. Spotkałem tam w sumie trzech sakwiarzy. Zaczęło też mocniej ciapać.
W Górowie Iławeckim zatrzymałem się na zakupy, bo to mogła być ostatnia szansa, żeby zdobyć coś do jedzenia. Wydawało mi się, że deszcz padał coraz mocniej. Za miastem trafiłem na tak dziurawe drogi, że zacząłem się zastanawiać, czy ktoś, kto projektował ten szlak, nie nienawidzi rowerzystów. Najpierw wlekłem się pod górę, próbując nie wybić sobie zębów na dziurach w dziurach, a potem staczając się z górki z tą samą prędkością, starałem się nie rozwalić kół podczas omijania kolejnych dziur. Koszmar gorszy niż ten deszcz.
W okolicy nie znalazłem żadnych kempingów, dlatego zaplanowałem zatrzymać się w agroturystyce. Gdybym nie miał tam rezerwacji, zatrzymałbym się dużo wcześniej na napotkanym polu namiotowym. Pozostało mi kilka kilometrów jazdy w terenie. Niestety deszcz zamienił go w błoto, które przy domostwach było zmieszane z gnojówką. Rower do czyszczenia.
Dotarłem przemoczony. Rozbiłem się w deszczu, zupełnie jak pewnego razu na Islandii. Z rozpędu na trawniku, choć dostałem propozycję rozłożenia namiotu pod zadaszeniem (pod warunkiem uprzątnięcia gratów). Deszcz nie przestał padać do końca dnia, ale miałem sucho w namiocie.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / warmińsko-mazurskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, wyprawy / Green Velo I 2020, po dawnej linii kolejowej, rowery / Trek

Odkrycie roku 2020

  131.90  05:29
Jestem niesamowicie zafascynowany dzisiejszym odkryciem, ale po kolei. Pogoda znów była niepewna, jednak nie miałem nic do stracenia. Było pochmurno i parno, prawie jak latem w Japonii, tylko bez wysokiej temperatury. Właściwie to była idealna temperatura do jazdy.
Wiało z północnego-zachodu, więc do głowy przyszły mi Szamotuły. Pojechałem na północ Wartostradą. Było za dużo ludzi, więc nie pchałem się do centrum, tylko objechałem miasto przez Morasko. Wpadłem na pomysł, żeby pojechać przez Oborniki. Z braku ochoty na tłuczenie się po dziurawych drogach ruszyłem krajówką. Ruch był całkiem spory, jak na tamtą drogę.
W Obornikach znów zmieniłem plany. Pomyślałem, że miło byłoby pojechać do Obrzycka, jak za starych lat. Oborniki wygrywają dzisiaj plebiscyt na najgorsze drogi dla kaskaderów. Powstało ich jeszcze więcej i są jeszcze gorszej jakości.
Wgrałem do Garmina zaktualizowaną mapę, tym razem w stylu Openfietsmap Lite. Nie lubię go przez nadmierną szczegółowość, ale generyczny styl nie wyświetla lasów, więc dałem kolejną szansę czemuś nowemu. Od Obornik widziałem linię ciągnącą się obok mojej drogi, a na horyzoncie – budynki typowe dla zabudowy kolejowej, ale linia kolejowa miała zupełnie inny wygląd. W końcu dałem upust swojej ciekawości i pojechałem na miejsce. Odkryłem nową drogę dla rowerów. Nie byle jaką, bo drogę idealną. To najlepsza droga dla rowerów w Polsce, jaką kiedykolwiek widziałem. Jedynym mankamentem mogą być szyszki spadające z drzew, ale przecież to Puszcza Notecka. Widoki, zapachy (o ile nie jedzie się za kimś), wygoda – marzenie. Droga momentami przypominała mi o podróży po Korei. Jaka szkoda, że nie wjechałem na nią na początku, ale przynajmniej mam powód, aby tam wrócić.
Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Tak i droga zakończyła się na znaku zakazu. To tylko znak, że kiedyś wyremontują stary most kolejowy i obecnie niemal 12-kilometrowy raj ze Słonaw do Stobnicy będzie jeszcze dłuższy. Droga została wybudowana na nasypie dawnej linii kolejowej, która biegła aż do Wronek. Oby udało się, a wtedy pokonaliby dystansem drogę z Zieleńca do Połczyna-Zdroju, bo jakością już biją wszystkie inne drogi w Polsce.
Dostałem się do Obrzycka. Rozważałem dojazd do Wronek, ale skróciłem plan i ruszyłem do Szamotuł. Kolejna niespodzianka, bo wyremontowali tę dziurawą drogę i wybudowali obok 8-kilometrową drogę dla rowerów. Jakość całkiem dobra, ale skrzyżowania wykonane typowo polskim sposobem – na odwal. Przynajmniej nie zrobili zygzaków, jak w Koronowie (do dzisiaj pamiętam ten koszmar).
Dalsza droga była bez niespodzianek. Zrobiło się nieco chłodniej, wydawało się, że zacznie padać, ale nic z tego. Wróciłem do domu tylko odrobinę zmęczony. Ciekawe, czy to zasługa znośnej pogody, czy moje mięśnie odzyskały sprawność i będę mógł robić dłuższe wycieczki.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, Puszcza Notecka, setki i więcej, po dawnej linii kolejowej, rowery / GT

Zmęczony Koreą

  45.61  02:41
Wczoraj przejechałem prawie 200 km. Ostatnim razem tak duży dystans pokonałem w 2016, ale wtedy była to moja życiówka. Zestarzałem się albo rozleniwiłem. W każdym razie, po wczorajszym maratonie nie miałem ochoty na rower ani w ogóle na przebywanie w pozycji siedzącej.
Wczorajsza porażka z rejsem na Jeju-do nie zniechęciła mnie do ponownej wizyty w porcie. Tym razem było otwarte, ale nie spotkałem żywej duszy. To miejsce wymarło po międzynarodowych targach z 2012, dla których wybudowano całe miasteczko. Dziś opustoszałe, z nielicznymi znudzonymi ludźmi chodzącymi po kompleksie. Odwiedziłem punkt informacji, ale facet za ladą był zbyt skupiony na graniu na komputerze, aby odpowiedzieć na moje pytania. Całe szczęście pod stacją było jeszcze centrum informacji. Nie pomogli mi za wiele. Pokazali jakieś dwie odległe daty rejsów i tyle. Mogę sobie pomarzyć o wyprawie do najpiękniejszego zakątku Korei. Zostaną mi tylko wspomnienia z tej brzydkiej części.
Nie chciałem zostawać na półwyspie. Znalazłem nocleg oddalony nieco bardziej niż bym tego chciał i ruszyłem. Najpierw pojechałem w kierunku początku drogi dla rowerów na dawnej linii kolejowej. Było to lepsze niż jazda ulicami przez górzystą część miasta. Przejechałem przez dwa tunele, z czego pierwszy był bardziej dla aut, bo kierowany był ruchem wahadłowym. Ledwo zdążyłem wyjechać, gdy auta z przeciwka zaczęły ruszać.
Przedostałem się przez miasto, potem drogami biegnącymi po wielu stromych pagórkach dojechałem do niziny. Wzdłuż rzeki dostałem się do miasta Suncheon.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, po dawnej linii kolejowej, rowery / Trek

Ostatni szlak i pusty port

  197.37  12:02
To był długi i ciężki dzień. Zaczął się pochmurnie z częściowym przejaśnieniem. Całkiem przyjemnie, a i widoki niczego sobie.
Dojechałem do szlaku. Był trochę kręty, więc postanowiłem sobie skrócić drogę. Starsza kobieta, wracająca na quadzie z pola, zawróciła mnie, dając do zrozumienia, że dalej nie ma drogi. Całe szczęście nie byłem dużo stratny. Potem jeszcze raz skróciłem sobie drogę, już z sukcesem, ale jednocześnie z porażką. Po raz kolejny punkt z pieczątką został oznaczony w nieprawidłowym miejscu na mapie i mój skrót sprawił, że punkt miałem kilometr za plecami, o czym zorientowałem się po kolejnych trzech. Zachciało mi się skrótów.
Kolejnym problemem okazał się brak sklepów. Gdy jednak na jakiś trafiłem, był pusty. W sensie – towar zalegał na półkach, ale nie było nikogo, kto wydałby mi resztę. To samo w kawiarni obok. Potem trafiłem na jeszcze jeden sklep – i też nie było nikogo. Myślałem, że w Korei nie jest bezpiecznie, a tu takie rzeczy. Ostatecznie znalazłem wodę, ale zajęło mi to kilkadziesiąt kilometrów jazdy. Nie wspominałem jeszcze, że w Korei jest duży problem ze sprzedażą towarów. Nie mam w nawyku sprawdzać daty ważności i dopiero gdy coś jem, patrzę na szlaczki na opakowaniu, a tam dostrzegam termin ważności kilka dni, miesięcy, a nawet lat wstecz (zjadłem już kilka lodów z terminem datowanym na rok 2017, ale nic mi nie jest).
Spadło kilka kropel z nieba, ale to tyle. Ciężkie chmury tylko straszyły. Wbiłem ostatnią pieczątkę na szlaku Seomjingang i to mogło być na tyle. Był to ostatni szlak, który miałem do przejechania. Wczoraj jednak wpadłem na pomysł, aby popłynąć na wyspę Jeju-do, uważaną za najpiękniejsze miejsce w Korei. Jedynym problemem był powrót z wyspy, więc zaplanowałem dojechać do portu i dopytać o szczegóły. No i pojechałem. Most prowadzący bezpośrednio na wyspę był zamknięty dla ruchu pieszego i rowerowego. Musiałem wybrać drogę o 30 km dłuższą. Byłem jednak zdeterminowany.
Po zmroku jeździ się jakoś lepiej. Brak aut, puste skrzyżowania (aczkolwiek z działającą sygnalizacją świetlną, choć kierowcy nie robili sobie z tego kłopotu). W Yeosu zauważyłem na mapie kawałek drogi dla rowerów, jeszcze sprawdziłem na zdjęciach satelitarnych początek. Już z daleka widziałem światła kuszące do skorzystania z drogi, ale wjazd na nią okazał się trudniejszy. Gdy jednak się nań dostałem – niebo. Droga położona na dawnej linii kolejowej, więc podjazdy były niewielkie, a nawierzchnia jedna z najlepszych dzisiaj (ale nie idealna).
Dojechałem do portu, którego adres znalazłem u operatora promu, a tam jedna wielka cisza. Zero świateł, zero ludzi. Jakiś absurd jak na dwie godziny przed planowanym rejsem. Mój plan spalił na panewce. Była północ, więc mogłem zrobić tylko jedno – pojechać do noclegu. Całe szczęście byłem na to przygotowany. Niestety Airbnb, z którego korzystałem, nie działa dla noclegów rezerwowanych po północy. Udałem się na miejsce osobiście i nieświadomie zapłaciłem więcej niż w ofercie.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, po dawnej linii kolejowej, rowery / Trek

Powrót z Seulu

  125.36  06:49
Wczoraj zrobiłem sobie wolne od roweru. Odwiedziłem centrum, aby kupić trochę pocztówek, byłem też na stacji kolejowej. Próbowałem rozgryźć biletomat, ale wciąż wyskakiwał błąd (a opcja roweru była do wyboru), więc zapytałem w okienku o bilet na przewóz roweru. Pani powiedziała, że musi to być składak, bo innego nie można. Pewnie jeszcze mógłbym kombinować z pudłem, ale na to nie miałem najmniejszej ochoty. W internecie znalazłem trochę informacji o rowerzystach w koreańskich pociągach, jednak najwidoczniej się to zmieniło.
W ten słoneczny dzień ruszyłem z powrotem na południe. Po szlaku i prawie po własnym śladzie. Nie mam nic ciekawego do opowiadania. Było dziwnie patrzeć na te same widoki. Czasem miałem wrażenie, jakbym jechał przez niektóre miejsca dzień wcześniej. Rano było upalnie, a po południu chmury zakryły słońce i zrobiło się nieco lżej. Odczułem też ulgę, wyjeżdżając z Seulu. Spotkałem dzisiaj tysiące rowerzystów o bardzo różnym ilorazie inteligencji. Dzisiejszą noc spędzam w domku, który jest jeszcze w trakcie wykańczania, ale po co czekać – niech na siebie zarabia.
Kategoria kraje / Korea Południowa, setki i więcej, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, po dawnej linii kolejowej, rowery / Trek

To już Seul

  92.43  05:12
Kolejny gorący dzień w Korei. Na dzisiaj zaplanowałem wrócić się kawał drogi po pieczątkę i przeskoczyć jedną górę w poszukiwaniu nowego szlaku.
Dokończyłem szlak biegnący wokół jeziora i wjechałem na drogi znane mi z wczoraj. Planowałem pojechać wzdłuż drugiego brzegu rzeki, ale za bardzo się zasugerowałem znakiem i pojechałem całkiem po własnym śladzie.
Po drodze nie było nic ciekawego. Kilka widoków, które miałem wczoraj za plecami i tyle. O, odwiedziłem jeszcze pocztę. W sumie nie mam szczęścia do sklepów z pamiątkami, bo od przyjazdu nie trafiłem na żaden. Te w Busan się nie liczą, bo wtedy bałem się zostawić rower bez opieki na turystycznej ulicy. W ten sposób, pół miesiąca od przybycia do kraju, nie mam żadnej pamiątki czy kartki, którą mógłbym wysłać. Ale jest nadzieja w stolicy.
Wbiłem ostatnią pieczątkę na tym szlaku i ruszyłem przez górę, aby dostać się do kolejnego szlaku. Równie dobrze mogłem pojechać jak wczoraj, ale nie podobał mi się ten pomysł. Przetoczyłem się przez górę nawet sprawnie, potem zjazd z wieloma opóźniającymi jazdę skrzyżowaniami, aż zjechałem ze szlaku, aby „skrótem” dostać się do kolejnego. No i się zaczęło. Co skrzyżowanie czerwone światło, do tego nierówne drogi dla rowerów, a na końcu piekło.
Już dawno nie miałem takiego pecha, jak dzisiaj. Trafiłem na remonty. Już pominę duży ruch, bo Korea to jakaś abstrakcja. Tworzą irracjonalnie wielopasowe drogi, które i tak nie dają rady obsłużyć całego ruchu. Od spokojnego szlaku rowerowego dzieliło mnie kilka barierek i masa aut. Na początek wypatrzyłem auto jadące poziom niżej, więc myślałem, że przedostanę się tunelem pod drogą. Zjechałem, a tam ściana. Pojechałem dalej, gdzie już nawet na mapie był przejazd, a tam zamknięte, bo roboty drogowe. Pomyślałem, że pojadę drogami i przedostanę się od strony mniejszej rzeki. Trafiłem na zawalidrogę, za którym potoczyłem się z wolna do wału rzecznego, wspiąłem się nań, a tam jakby mnie coś strzeliło. Droga dla rowerów biegła kilkadziesiąt metrów w dole, zero dróg zjazdowych w zasięgu wzroku, a zbocze tak strome, że dla mojego obładowanego roweru była to bariera nie do pokonania. Ruszyłem w stronę mostu, gdzie czekała na mnie kolejna przykra wiadomość. Remont i zakaz wjazdu. Od tamtej strony też nie mogłem się dostać.
Wróciłem do punktu wyjścia. Kolejnym krokiem była jazda do najbliższego skrzyżowania. Tak dojechałem do łącznika z autostradą, za którym był, jak mi się wydawało, zjazd pod drogę. Owszem, był, ale ów zjazd – ogrodzony porządnie – doprowadził mnie tylko do ruchu w przeciwnym kierunku. Wracać nie było jak, a na drogę dla rowerów mogłem tylko popatrzeć przez barierki. Ostatnia szansa – pojechałem z ruchem, aż wróciłem do punktu wyjścia jeszcze sprzed wcześniejszego punktu wyjścia. Byłem przy skrzyżowaniu, od którego zaczęła się moja bolączka. Pół godziny spędzone na kręceniu się w kółko i w końcu zjechałem do mojego szlaku rowerowego. Byłem wykończony i poirytowany brakiem znaków, infrastruktury, ogólnie stawianiem auta nad człowieka. Horror i to tuż przy stolicy, bo zaraz po przekroczeniu rzeki znalazłem się w Seulu. Odebrałem pieczątkę na szlaku i dojechałem padnięty do wynajętej kwatery. Potrzebuję odpoczynku, bo ten kraj mnie wykończy.
Kategoria kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, po dawnej linii kolejowej, rowery / Trek

Hucznie do Chuncheon

  102.75  05:09
Na dzisiaj postawiłem sobie ambitne zadanie. Najpierw ostatnia pieczątka na szlaku Namhangang, a potem cały szlak Saejae. Od rana prażyło, więc miałem dodatkowo pod górkę. W sumie droga dodatkowo wiodła w górę rzeki.
Trafiłem na kilka odcinków szlaku przebiegających po dawnej linii kolejowej, więc były łagodne podjazdy oraz dużo tuneli. Szybko dostałem się na rozdroże i skręciłem po ostatnią pieczątkę na szlaku. Całkiem żwawo się jechało, chociaż wszędzie były znaki ograniczające prędkość do 30 czy 20 km/godz. Mało kto się do nich stosował, a że naśladuję miejscowych, to i na moim liczniku było więcej niż być powinno.
Tak sobie jechałem, aż nagle stało się oczekiwane – kapeć z hukiem. Zaskakująco opona nie puściła z boku, gdzie guma się rozwarstwiała, a coś przebiło dętkę w miejscu przetarcia. W ciągu kilku dni (wcześniej oglądałem oponę, szukając przyczyny dyskomfortu i nie zauważyłem żadnego zużycia) opona przetarła się w feralnym miejscu – zarówno guma, jak i 5-milimetrowa wkładka, aż do splotu. Dalej była to kwestia czasu, aż nie najechałbym na coś ostrego. Zakleiłem dziurę w dętce, założyłem nową oponę, którą udało mi się dorwać kilka dni wcześniej i mogłem znów jechać, tym razem w pełnym komforcie, bez podskakiwania na wybrzuszonej oponie, bez stresu kiedy to wybuchnie.
Trafiłem na jeszcze kilka dróg położonych na dawnych torowiskach, kilka dróg biegło przy tafli rzeki, było raczej spokojnie, choć tempo narzuciłem sobie dużo większe niż przez ostatni miesiąc. Chyba przez to zagapiłem się i po kilkunastu kilometrach zorientowałem się, że przejechałem przystanek z pieczątką. Całe szczęście zaplanowałem na jutro powrót właśnie tuż przy tym przystanku. Zaliczenie wszystkich szlaków wymaga poświęcenia.
Miałem w głowie piękny plan objechania prawie wszystkich szlaków w istniejącej sieci. Niestety czar prysł, gdy sprawdziłem dzisiaj rozkład linii kolejowych w Korei. Zaplanowałem wsiąść do pociągu, aby zdążyć z objechaniem wszystkich tras przed opuszczeniem półwyspu. Nie przewidziałem jednego – nie ma linii kolejowej, która doprowadziłaby mnie do początku jednego z nieszczęsnych szlaków. Wygląda na to, że będę musiał okroić moje plany jeszcze bardziej.
Kategoria kraje / Korea Południowa, setki i więcej, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, po dawnej linii kolejowej, rowery / Trek

Drogi rowerowe nad morzem

  123.00  06:32
Wiatr się uspokoił, ale upał zaczął być nieznośny. Kontynuowałem podróż wzdłuż wybrzeża. Spotkałem też pierwszego od przylotu do Japonii sakwiarza. Potem jeszcze kilku kolejnych. Dlaczego dopiero dzisiaj?
Trafiła mi się droga dla rowerów. Wyjątkowa o tyle, że wybudowana na miejscu starej linii kolejowej. Było mnóstwo tunelów i spokojnych podjazdów. Przynajmniej przez 30 km, bo potem wygoda się skończyła, a ja włączyłem się do ruchu po krajówce. Zniknęły nawet pobocza, ale dzięki temu mogłem jechać po równych drogach. A za sprawą robót drogowych miałem całą drogę dla siebie i tylko przepuszczałem auta jadące w kolumnie (ruch wahadłowy).
Po przekroczeniu ostatnich gór znów trafiłem na drogę dla rowerów. Tym razem biegła wzdłuż wybrzeża i po spokojnych drogach. W pewnym momencie miałem wrażenie, że coś się stało, bo ruch zamarł. Niestety brak cienia oraz przebieg drogi (długość 100 km zdumiewała) skierowały mnie z powrotem na główne drogi. Całe szczęście szerokie pobocze pozwalało na jazdę równą ulicą.
Kilka dni temu popełniłem gafę, gdy robiłem rezerwację noclegów. Dzisiejszy nocleg w Toyamie zarezerwowałem z datą wczorajszą. Jechałem więc z obawą, że hostel mnie obciąży za mój błąd, ale udało się tego uniknąć, a do tego mieli wolne łóżko.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Niigata, Japonia / Toyama, po dawnej linii kolejowej, wyprawy / Japonia wiosną 2019, rowery / Trek

Gunma

  68.80  04:12
Z rana było pochmurno. Miało padać, ale się rozmyśliło. Po krótkim spacerze historycznymi ulicami ruszyłem drogami lokalnymi do kolejnego celu. Nie wiem tylko, o czym miałbym napisać, bo dzisiaj nie działo się zupełnie nic ciekawego. Po kilku godzinach jazdy wyszło słońce, które towarzyszyło mi do końca podróży.
Nadal spotykam kwitnące drzewa wiśni. Tytuł z kolei to nazwa prefektury. Jedna z ostatnich, w których pojawiłem się po raz pierwszy.
Kategoria za granicą, z sakwami, kraje / Japonia, Japonia / Saitama, Japonia / Gunma, wyprawy / Japonia wiosną 2019, po dawnej linii kolejowej, rowery / Trek

Nowa gmina

  74.20  04:22
Po wczorajszym dystansie nie miałem sił na wiele. Nie mogłem jednak odpuścić odwiedzenia nowych miejsc oraz zaliczenia kilku gmin. Nie robiłem tego od prawie dwóch lat. Okolice Poznania już mi się znudziły, więc może powinienem się przenieść gdzieś obok? Taki Toruń nie wygląda źle.
Trafiła mi się droga dla rowerów z Torunia do Unisława. Nie planowałem jechać tam od razu, bo było kilka gmin w okolicy, a nie miałem pod ręką dokładnych map, żeby przeplanować podróż. Nie było najgorzej. Droga biegła po starym nasypie kolejowym, więc było w miarę płasko. Spotkałem trochę niewidomych, ale dzwonek na nich wystarczał. Gdy już miałem skręcić w swoją stronę, okazała się ona zamknięta przez remont. Znalazłem polną drogę, dzięki której dostałem się do Złejwsi Wielkiej, aby zaraz potem dojechać do Unisława. Nie wjeżdżałem na końcówkę drogi dla rowerów z początku dnia, bo już nie była mi po drodze.
Ruszyłem do Bydgoszczy. Dużo dróg dla rowerów, choć nie zawsze dobrej jakości, zwłaszcza te o nawierzchni nieutwardzonej. Na krótkim odcinku, tuż przed Bydgoszczą, pojawił się problem – koniec drogi dla rowerów i zakaz wjazdu rowerem. Wyglądało to jak kiepski żart, bo nikt nie pomyślał nawet o najmniejszym znaku kierujących objazdem. Przedostałem się, jadąc przez osiedle.
Bydgoszcz wprawiła mnie w złość i poirytowanie. Najgorsza sieć dróg, na jaką kiedykolwiek trafiłem. Ile się napociłem, ile nastałem w osłupieniu, szukając dalszej drogi czy przejazdu. A jeszcze te przejścia i przejazdy rowerowe, na których trzeba było czekać kilka faz. Absurd. Jak ja się ucieszyłem, gdy trafiłem na drogę, przy której nie biegła żadna droga dla kaskaderów. Dostałem się do centrum, gdzie tempem spacerowym odświeżyłem sobie pamięć z poprzedniej wizyty. A potem pojechałem na dworzec, bo już nie miałem sił ani ochoty próbować wydostać się z tego podłego miasta.
Kategoria Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, pod namiotem, terenowe, z sakwami, po dawnej linii kolejowej, mikrowyprawa, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery