Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Japonia / Miyagi

Dystans całkowity:3586.04 km (w terenie 13.61 km; 0.38%)
Czas w ruchu:197:47
Średnia prędkość:18.13 km/h
Maksymalna prędkość:57.38 km/h
Suma podjazdów:31642 m
Liczba aktywności:57
Średnio na aktywność:62.91 km i 3h 28m
Więcej statystyk

Słoneczników nigdy za wiele

  63.81  03:20
W telewizji pokazali pole słoneczników, które wciąż nie przekwitły, więc chciałem je odwiedzić. Było upalnie, więc spokojnie pojechałem na południe.
Droga była mało ciekawa. Zrobiłem kilka przypadkowych zdjęć zanim dotarłem do miasteczka Watari, a właściwie do jego granicy, którą wyznacza rzeka Abukuma-gawa. Nad tą rzeką znajduje się niewielkie pole wypełnione żółtymi (a jakby inaczej) słonecznikami. Nie byłem sam, skoro reklama pojawiła się aż w lokalnej telewizji. Niestety znalazłem się tam ciut za późno i kwiaty były słabo oświetlone, ale może to dodało im uroku. Zrobiłem kilka selfie, kilka normalnych zdjęć i tyle atrakcji na dzisiaj.
Do domu chciałem wrócić jakąś inną drogą. Wpierw musiałem dostać się na drugą stronę rzeki, co zrobiłem, jadąc do innego mostu niż wcześniej. Potem trochę wałami rzecznymi, trochę drogami osiedlowymi (na jednej zaczepił mnie Japończyk, który mi pomógł przedostać się pod torami), drogami bez skrzyżowań i ze skrzyżowaniami, na których trzeba swoje odczekać na zielone, aż znalazłem się w centrum Sendai, skąd miałem już prosto do celu (nie to, co pierwszego dnia w tym mieście).
Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Miyagi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Miyato-jima

  102.07  05:25
Właśnie mijają 2 lata, gdy wyruszyłem do Japonii po raz pierwszy. Jak ten czas leci, bo zaraz będzie 5 miesięcy, jak przyleciałem do tego kraju. Dzisiejsza wycieczka miała być o wiele dłuższa, ale na szczęście się powstrzymałem i skróciłem ją w momencie, gdy zacząłem jechać dalej przed siebie.
Początek był krótki. Pojechałem najszybszą drogą do Matsushimy, skąd drogami o mniejszym natężeniu ruchu wjechałem na wyspę Miyato-jima. Nie chciałem zwiedzać wszystkiego, toteż ograniczyłem się do głównej drogi. Mogłem co prawda odwiedzić jeszcze kilka mniejszych wysp, ale do nich można dostać się tylko promem (lub prywatną łodzią). Kierowcy w tej części Japonii nie są uprzejmi, bo jeżdżą „na gazetę”, zupełnie jak w Polsce. A ruch jest tam tak duży, że czasem trzeba czekać kilka minut, aby zobaczyć auto.
Wracając do przyjemności, spotkała mnie jedna nieprzyjemność, gdy nie zważając na mokrą nawierzchnię na nadbrzeżu, jechałem przed siebie. Wyjaśniła się zagadka wody, bo w momencie przejazdu po mokrym betonie, fala oceaniczna zlała mnie zimną wodą. Najbardziej martwiłem się o elektronikę, bo mój aparat nie jest wodoodporny, ale nic się mu nie stało. Rowerowi się nieco oberwało solą, a i ja zostałem w połowie mokry. Zostało tylko nieprzyjemne uczucie soli na skórze, gdy wyschłem.
Po skończeniu z wyspą, zacząłem jechać na północ, aby dostać się do mostu, a dalej do półwyspu, który znajdował się kilkadziesiąt kilometrów dalej. Całe szczęście przyszedłem po rozum do głowy i zrezygnowałem z prawdopodobnego noclegu w hotelu. Pojechałem w kierunku Ōsato, aby poznać nowe rejony.
Miałem dzisiaj szczęście zobaczyć złotą godzinę, podczas której słońce świecące znad horyzontu nadaje otoczeniu złotą barwę i dzięki temu wszystko jest po prostu piękne. Jest to też najlepszy czas, aby robić zdjęcia, bo wtedy zawsze się udają (no, chyba że komuś nie wychodzi ujmowanie kompozycji, jak mnie). Przez to całe słońce wydłużyłem wycieczkę i pojechałem aż do miasteczka Taiwa, skąd – już po zachodzie słońca – ruszyłem na południe do domu.
Kategoria po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Miyagi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Zuihōden

  20.84  01:11
Na dzisiaj zaplanowałem odwiedzić mauzoleum Date Masamune, japońskiego feudała i założyciela Sendai, oraz jego spadkobierców. Było gorąco, więc szukałem cienia i jechałem wolnym tempem.
Nie do końca trafiłem do celu, bo wjechałem w zakole meandrującej rzeki Hirose-gawa. Tam trafiłem na szkołę jazdy. Auta wyglądały na zwyczajne i jedynie dodatkowa para lusterek bocznych oraz nazwa firmy na masce odróżniają je od aut kierowców z prawem jazdy.
Dojechałem do Zuihōden. Musiałem się jeszcze zawrócić, żeby zostawić rower w przypadkowym miejscu, bo nie było ani jednego parkingu. Odwiedziłem kilka budowli, kupiłem też wejściówkę do jednej z nich, ale niepotrzebnie, bo w innej części kompleksu trafiłem na jeszcze 3 budynki z podobną elewacją i wstępem bez opłaty. Ale skąd mogłem wiedzieć?
Pojechałem przed siebie i akurat dojechałem do parku Tsutsujigaoka, gdzie spędzałem hanami. Po kwiecistych drzewach wiśni pozostała sama zieleń. Niestety bez owoców, bo te drzewa są tylko na pokaz. Szkoda, bo wiśnie w Japonii, jak i wiele owoców, są wyjątkowo drogie w porównaniu do innych produktów (które w sumie też są drogie). Odwiedziłem jeszcze sklep Yodobashi Camera, aby kupić kartę do mobilnego internetu, i to tyle na dzisiaj.

Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Miyagi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Yama-dera

  104.49  05:11
Wstałem wcześnie, bo miałem trochę planów na dzisiaj i kawałek drogi do przejechania. Było bardzo pochmurnie. Temperatura mogłaby być w porządku, gdyby nie wysoka wilgotność powietrza.
Na początek wybrałem się do zamku, a właściwie jego murów. Niestety nawet brama nie była oryginalna. Planowana jest dalsza odbudowa mająca na celu przywrócenie kompleksu do stanu z okresu Edo.
Potem było długo, długo nic, aż dojechałem do Yamadery, dzielnicy Yamagaty. Znajduje się tam świątynia o tej samej nazwie. Yama oznacza górę, a dera – świątynię, czyli świątynia na górze. Żeby się tam dostać, musiałem najpierw gdzieś zaparkować. Objechałem całe zabudowania i nic, wszystko dla aut. Zostawiłem rower pod dworcem kolejowym i poszedłem za turystami. Droga jest usłana tysiącem stopni w górę, ale co kilka metrów można się zatrzymać, aby odpocząć pod jedną z tysiąca kapliczek (około, bo nie liczyłem). Na górze odpocząłem, zrobiłem kilka fotografii i wróciłem na dół. Jesienią na pewno jest tam pięknie, chociaż dzień też trafił mi się nie najgorszy.
Zacząłem długi podjazd, który miał mnie szybko przeprowadzić na drugą stronę masywu górskiego. Nie zrobił tego jednak. Już wąski początek drogi i brak ruchu powinny były zwrócić moją uwagę. Po kilku kilometrach jazdy w górę trafiłem na całkowity zakaz wstępu. Droga piękna, wyremontowana, ale nie ważyłem się łamać przepisów. Zawróciłem.
Miałem tylko jedno wyjście. Stara krajówka wzdłuż drogi ekspresowej. Ta pierwsza biegła serpentyną w górę, druga – tunelem przez górę. Na szczęście byłem na lekko, więc jechało się łatwo i przyjemnie. Ruch był minimalny. Minęło mnie więcej motocyklów niż aut. Ze szczytu rozciągał się widok na doliny po jednej i po drugiej stronie. Zjazd serpentyną po nieznajomych drogach nie był trudny, chociaż na zakrętach obawiałem się spotkać kierowców. Do Sendai droga była dosyć nudna. Dużo aut, wąskie drogi, ponura aura, zmęczenie.
Kategoria góry i dużo podjazdów, setki i więcej, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Miyagi, Japonia / Yamagata, mikrowyprawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Góra Zaō

  113.00  06:18
Wczoraj wybrałem się na ostatni tego lata pokaz sztucznych ogni, a dzisiaj wyruszyłem na długą wycieczkę. Aki zaproponowała mi odwiedziny wulkanu Zaō oraz „pobliskiej” świątyni. Trochę to nie wyszło, ale wszystko od początku.
Dzień zapowiadał się upalnie. Leniwie wyszedłem i niespiesznie pojechałem na południe, żeby wydostać się z miasta. Słońce piekło skwarem, a kilometry powoli wskakiwały na licznik. Trafiłem na kilka dróg, które kojarzyłem z kwietnia, i kilka, których nie znałem. No cóż, za mało miałem okazji do jazdy poza miasto.
Gdy znalazłem się w miasteczku Zaō, dojrzałem mój cel. Nie cieszyłem się za bardzo, bo szczyt był spowity gęstymi chmurami. Mimo to kontynuowałem jazdę w jego kierunku. Duża liczba aut na drodze nie bawiła, ale dodałem sobie trochę zabawy później, gdy pojechałem złą drogą. Najpierw zadziwił mnie mały ruch, a po dojechaniu do zabudowań, gdy skręciłem na drogę, która prowadziła mnie na mapie, ruch był prawie żaden. Widziałem dziesiątki znaków, które wyglądały jak te, które mnie zawsze ostrzegały przed ślepą uliczką. Mimo to jechałem dalej, bo tych kilka aut, które mnie minęło, musiało dokądś zmierzać.
Dojechałem do momentu, gdy droga... zaczęła zmierzać w dół. Niestety ten cały trud wspinaczki musiałem powtórzyć. No, może nie cały, bo kilkaset metrów, ale i tak czekało mnie trochę więcej drogi w górę. Gdy znalazłem się na krajowej dwunastce, którą powinienem był jechać od samego początku, wrócił ruch, ale już mniejszy i zazwyczaj auta jechały grupami.
Krajobraz zmieniał się nieustannie. Na wysokości 1000 m n.p.m. szata roślinna zmieniła się z wysokich drzew na krzewy i trawy, a gdzieniegdzie między zielenią widoczne były skały wulkaniczne. 300 metrów wyżej wjechałem w mgłę albo w chmury, bo widoczność zaczęła się pogarszać i temperatura spadła o 10 stopni.
Minąłem kilka atrakcji, takich jak świątynia buddyjska czy widok na skalisty stok górski, który przypominał niejeden z Islandii. Była nawet toaleta z wodą (ale wyjątkowo z ostrzeżeniem, że nie była niezdatna do picia). W końcu dojechałem do miejsca, gdzie zaczynała się... droga ekspresowa. Tak, aby wjechać na szczyt trzeba zapłacić. Są bowiem dwie możliwości wstępu na szczyt – płatną drogą oraz kolejką linową (też płatną). Możliwe, że da się wejść jakimś szlakiem, ale nie mogłem znaleźć tego, który widziałem na widoku satelitarnym przed wyjazdem. Przez mgłę i tak było już ciemno i zimno (temperatura spadła do 10 °C), więc nie było mowy o zwiedzaniu. Pocieszeniem był wjazd na 1600 m n.p.m. Chyba najwyższy punkt, na jaki wjechałem w Japonii do tej pory. Aż złapałem zadyszkę przez rozrzedzone powietrze.
Nie chciałem wracać tą samą drogą do domu, więc skierowałem się do Yamagaty po drugiej stronie góry. Jechałem bardzo wolno, bo nie przemyślałem dzisiejszego wyjazdu i temperatura odczuwalna wynosiła ok. 5 °C. Do tego zapomniałem wymienić baterię w latarce i jechałem, świecąc oczami. Mniej więcej po setnym zakręcie tej długiej serpentyny zrobiło się cieplej i przestałem się telepać z zimna. Dłonie miałem już drętwe od trzymania hamulców.
Znalazłem sklep, a byłem wtedy strasznie głodny. Zmieniłem plany, bo bez światła i ciepłych ubrań nie zajechałbym daleko. Odszukałem najtańszy nocleg w mieście i zostałem tam na noc z nadzieją, że następny dzień będzie pogodny.
Do kolekcji dorzucam jeszcze parę zdjęć z wczorajszego pokazu.

Kategoria góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Miyagi, Japonia / Yamagata, mikrowyprawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Daikannon

  27.19  01:45
Kusił mnie od dawna i w końcu zdecydowałem się podjechać bliżej. Daikannon jest najwyższą na świecie statuą przedstawiającą Guanyin trzymającą diament i najwyższą statuą bogini w Japonii. 100-metrowa konstrukcja z betonu i stali widoczna jest z wielu miejsc w Sendai.
Dojazd na miejsce nie był łatwy, bo chciałem ominąć główne drogi i mocno błądziłem po osiedlach. Zostawiłem rower pod obiektem i wjechałem windą na sam szczyt... który szczytem nie jest. Zaledwie 4 zamknięte okienka pozwalają wyjrzeć na zewnątrz z wysokości ¾ statui. Wrażenie robią schody, po których prowadzi droga powrotna na dół. Na każdym z jedenastu pięter można zobaczyć kapliczki. Podobno droga na górę po schodach jest rodzajem pielgrzymki. Ja się wynudziłem, schodząc w dół i byłem zniesmaczony brakiem widoków. Oczekiwania kontra rzeczywistość. No ale jest to obiekt religijny, więc oczekiwania powinny być inne.
Chciałem pojechać jeszcze do dzielnicy bogatych, aby obejrzeć jak się żyje na powierzchni większej niż 50 m², ale straciłem zainteresowanie po wizycie w Daikannonie. Pojechałem do centrum miasta, mijając kilka ciekawszych punktów widokowych, a potem wróciłem do domu.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Miyagi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Fukuura-jima

  67.87  03:35
Spróbowałem ponownie, tym razem w innym kierunku. Pojechałem do miasta Matsushima, gdzie byłem w kwietniu. Chciałem odwiedzić wyspę, na którą wstęp był płatny i która mnie zaciekawiła.
Na początek skierowałem się do miasta Shiogama, bo podobno można tam zobaczyć kolorowe łodzie. Teoretycznie tylko podczas festiwalu portowego, ale zapewniono mnie, że możliwe jest spotkanie samotnych jednostek również poza tym okresem. Przez remont nie mogłem dostać się do nadbrzeża, gdzie wydarzenie się odbywało, a z daleka nic nie widziałem przez zabudowę, tak że nic nie zobaczyłem.
W drodze do Matsushimy skusił mnie znak kierujący do drogi z panoramą na miasteczko. Długa i kręta, obrośnięta drzewami droga na szczęście doprowadziła mnie do atrakcji, ale i tam drzewa powoli zaczynają zasłaniać widoki. Klimat w Japonii jest tak sprzyjający wegetacji roślin, że cokolwiek zostawione w niepamięć szybko zostaje odebrane przez prawowitego właściciela – naturę.
Gdy dojechałem do celu, byłem bardzo głodny. Zrobiłem szybki spacer po centrum w poszukiwaniu restauracji. Jedyne znalezione miejsca miały ceny 50% wyższe w porównaniu do innych miast. Wszystko przez sławę Matsushimy, a dokładnie grupy wysp o takiej samej nazwie. Odwiedzona przeze mnie restauracja wyglądała bardziej jak polski bar z prowincji, tylko w azjatyckim stylu. Sashimi, które zamówiłem nie wyróżniało się niczym szczególnym.
Na wyspie Fukuura-jima było zaledwie kilku turystów. Szlak wokół wyspy doprowadził mnie do kilku widoków, ale roślinność zdążyła niektóre zasłonić. Mimo że to największa wyspa w tym archipelagu, zwiedzenie jej zajęło niewiele czasu. Odwiedziłem jeszcze sklep z pamiątkami i wróciłem do domu, wybierając nieznane drogi.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Miyagi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Deszcz mnie zawrócił

  32.66  01:44
Ostatnio dużo padało i dzisiejszy tytuł mówi wszystko za siebie. Gdy wychodziłem na rower, było wszystko pięknie, nawet prognoza pogody nie przewidywała opadów. Japonia potrafi zaskakiwać równie mocno, co Islandia.
W ostatnim czasie sporo się działo. Byłem na festiwalu ognia, do którego wykorzystano bambus użyty podczas tanabaty. Co więcej, po tym festiwalu ten bambus zostanie wykorzystany dalej – przetworzą go na papier. Wybrałem się też na wieś, gdzie odwiedziłem pole słoneczników, poszedłem na kolejny festiwal letni z pokazem sztucznych ogni, przepłynąłem łodzią jezioro pokryte kwiatami lotosu, zwiedziłem pieszo Sendai, poszedłem na kolejny festiwal letni. Ten ostatni festiwal trwał w trakcie obonu, czyli japońskiego święta zmarłych. Święto trwa tydzień i słyszałem, że co roku w jego trakcie jest ta sama pogoda – deszcz.
Dzisiaj zaplanowałem powrócić na pole słoneczników, aby zrobić kilka zdjęć w słońcu, którego nie brakowało od rana. Na północ jechało się całkiem dobrze. Niebo szybko się zachmurzyło i w miasteczku Tomiya zaczęło kropić, a potem padać. Myślałem, że szybko przejdzie, więc nie przejmowałem się za bardzo, ale deszczu tylko przybywało. Zdecydowałem się zawrócić, bo martwiłem się o aparat. Pojechałem nieco inną drogą, bo chciałem mieć choć trochę atrakcji w tym niefarcie, ale drogi miały inny plan, bo wróciłem tam, skąd przybyłem. Do domu dotarłem przemoknięty. Aparatowi również się oberwało, ale na szczęście nie został uszkodzony.
Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Miyagi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Jōgi Nyorai Saihō-ji

  63.16  03:29
Z powodu tajfunów zrobiło się mało ciekawie i nie mogłem się wyrwać na dłuższą wycieczkę aż do dzisiaj. Wybrałem na mapie jakiś punkt, którym okazała się świątynia z jedyną drogą dojazdową. Całość znajduje się w górach i na dodatek w mieście Sendai, w którym się obecnie znajduję (jego granice są dość rozległe).
Jadąc w kierunku zachodnim, trafiłem na chram Ōsaki Hachiman-gū, a potem jeszcze skusiły mnie długie schody do świątyni buddyjskiej. Na pobliskim wzgórzu zobaczyłem siedzącego Buddę, ale nie chciał się do mnie odwrócić. Minąłem kilka znaków ostrzegających przed niedźwiedziami. Drogi były puste, więc to ostrzeżenie nabierało znaczenia. Miśka można wtedy spotkać na każdym zakręcie, a tych z kolei trochę było. Wszak góry.
Po wąskich drogach dostałem się na miejsce. Zaparkowałem na pustym parkingu i ruszyłem zwiedzać cały obiekt. Składa się na niego kilka budynków, w tym stara świątynia, która stała się zbyt mała, aby pomieścić wiernych na tym odizolowanym od świata miejscu (widocznie odległość w buddyzmie nie ma znaczenia). W nowej świątyni zaczepił mnie mnich, który wezwał głównego kapłana umiejącego posługiwać się językiem angielskim. Porozmawialiśmy chwilę o świątyni i o mojej wizycie w Japonii, ale musiałem uciekać, bo martwiły mnie ciężkie chmury.
Droga powrotna nie była prosta. Za mocno pociągnąłem lewą manetkę, przez co zablokowała się w pozycji 30–40° i nie szło jej ruszyć. Działał tylko hamulec. Dobrze przynajmniej, że łańcuch utknął na małej zębatce, bo miałem przed sobą kilka podjazdów. Chciałem wrócić do domu inną drogą, więc przejechałem przez jakieś góry i w dolinie złapała mnie mżawka. Miałem blisko do domu, więc nie zmokłem. Niedźwiedzia też żadnego nie spotkałem.
W minioną niedzielę wybrałem się na festiwal tanabata. Jest to ogólnojapońskie wydarzenie, ale Sendai jest jednym z kilku miast, w których ten festiwal ma większe znaczenie. Zdjęcia załączam na końcu galerii.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Miyagi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Sendai, akt drugi

  24.00  01:27
Po 21 godzinach znalazłem się w Sendai, gdzie temperatura była 10 °C niższa niż w prefekturze Aichi. W mieście zatrzymała mnie dziewczyna z Polski, która zauważyła polską flagę. Dowiedziałem się od niej, że w Sendai jest jeszcze kilku Polaków. Zamieniliśmy tylko kilka zdań. Zatrzymałem się u Aki, którą poznałem kilka miesięcy temu. Tajfun niestety przyniósł deszcze i nie chciałem się moczyć przez kilka ostatnich dni, a dzisiaj wyszło słońce, więc pojechałem pokręcić się bez celu i zobaczyć co w mieście nowego.
Trwają przygotowania do ogólnojapońskiego festiwalu Tanabata. Sendai jest jednym z miast, w których ten festiwal jest wielkim wydarzeniem. Z tego powodu wzdłuż kilku ulic przeznaczonych wyłącznie dla pieszych zaczęto rozwieszać bambusy z życzeniami (bambusy zostaną wykorzystane później, a życzenia pochodzą od mieszkańców, którzy zapisują je na karteczkach i przywiązują do gałązek).
Odwiedziłem park Nishi-kōen, w którym trwały przygotowania do innego festiwalu – z okazji nadejścia lata organizowane są pokazy sztucznych ogni i taki też pokaz został zaplanowany na dzisiaj. Chciałem więc rozejrzeć się przed wieczornym wydarzeniem.
Trochę zabłądziłem, gdy chciałem się dostać na teren zamku. Gdy już tam wjechałem, okazało się, że kilka dróg już jest zamkniętych ze względu na bliskość strefy, z której miały być wystrzeliwane fajerwerki. Na górze zamkowej było trochę ludzi ze względu na weekend, a i wielu uznało to miejsce za idealne do podziwiania wieczornego pokazu i rozłożyli koce piknikowe na tarasie widokowym.
Dorzucam jeszcze zdjęcia z wieczora, na który, wraz z kilkoma znajomymi, wybrałem się ubrany w yukatę, która nie przypadła mi do gustu. Pomyśleć, że Japończycy w takim lub podobnym stroju dawniej poruszali się na co dzień. Piknik był udany, ale niestety chmury na niebie nie pozwoliły na podziwianie pokazu. Widać było jedynie kolorowe rozbłyski na niebie. Przespacerowaliśmy się odrobinę bliżej strefy, gdzie kilka fajerwerków było widocznych nieco lepiej, i rozeszliśmy się do domów, bo choć pokaz trwał godzinę, to dużo nie było widać.
Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Miyagi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery