Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Polska / wielkopolskie

Dystans całkowity:51913.57 km (w terenie 4524.34 km; 8.72%)
Czas w ruchu:2454:54
Średnia prędkość:21.09 km/h
Maksymalna prędkość:56.53 km/h
Suma podjazdów:218119 m
Maks. tętno maksymalne:165 (84 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:160092 kcal
Liczba aktywności:906
Średnio na aktywność:57.30 km i 2h 42m
Więcej statystyk

Po Poznaniu, część 17

  23.37  01:04
Na zbliżający się weekend prognozowany jest spadek temperatury poniżej zera. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby nie zapowiadane opady deszczu i deszczu ze śniegiem. Liczę jednak, że ICM znów się myli i tym razem nie zmarnuję weekendu.
Pojechałem dzisiaj bez celu, tuż po powrocie do domu z pracy. Najpierw w kierunku centrum, a potem na szlak wzdłuż zachodniego klina zieleni, czyli w odwrotnym kierunku niż ostatnio. Słońce powoli zachodziło, temperatura spadła do 5 °C, więc nie pojechałem do Kiekrza. Skręciłem na Podolany, potem kawałek do centrum, gdzie zrobiło się znów ciepło i do domu ochłonięcie po tłocznej drodze dla pieszych i rowerów. Raptem marzec, a ja już mam dość rowerowych korków.
Ponieważ weekend nie zapowiada się korzystnie, to najpewniej zrezygnuję z jutrzejszego treningu na rzecz roweru. Może dystans wyjdzie 2 razy większy od dzisiejszego?
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, terenowe, rowery / Trek

Przedwiośnie na Morasku

  21.40  01:21
Luty był wyjątkowo udanym miesiącem, ponieważ tylko 2 dni spędziłem bez roweru. Marzec trochę zepsuje statystyki. Albo zrobię to ja. W zeszłym tygodniu padało, a w weekend dopadło mnie lenistwo. Dzisiaj musiałem to odrobić, chociaż odrobinę. Wyszedłem po pracy, aby korzystać z przedwiośnia.
Było wietrznie, ale ciepło. Założyłem więc spodenki i ruszyłem bez planu na Morasko. Pokręciłem się po lesie, zjeździłem kilka dzikich ścieżek rowerowych (wydawało mi się, że ostatnim razem było było ich więcej), a gdy słońce chyliło się ku horyzontowi, zacząłem wracać. Powrót wyszedł ciut dłuższy, bo pojechałem przed siebie, aż za znakiem stopu musiałem wybrać drogę w prawo lub w lewo. Wolałem wrócić przed kolacją, więc skręciłem w stronę centrum, aż skusiłem się na wjazd do zachodniego klina zieleni. Ten zaś doczekał się tytułu użytku ekologicznego. Czyżby miasto w końcu zrozumiało, jak ważne są tereny zielone? Na ścieżkach o dziwo nie było dużo ludzi. Dojechałem do fortu Winiary, a potem, już robiąc rozjazd, wróciłem do domu.

Kategoria kraje / Polska, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Piła II

  133.02  05:43
Nawiązując tytułem do jakiegoś filmu, postanowiłem odwiedzić Piłę po raz kolejny. Chcę odrobinę poprawić mapę przebytych dróg, aby nie tworzyły one odcinków, tylko złudnie wyglądające pętle. Wygląda to wtedy ładniej na mapie.
Było ciepło, czasem nawet ponad 15 °C. Wybrałem północ, jak zwykle z uwagi na wiatr. Po ciężkim wstępie, w którym próbowałem w miarę prosto wydostać się z Poznania, zaczęła się ta wygodniejsza część. Wpakowałem się do zachodniego klina zieleni, ale już teraz trzeba się trzymać od takich miejsc z daleka. Sezonowcy poczuli ciepło i wyciągnęli swoje hałaśliwe rowery. Spotkałem też kilku kolarzy, ale w przeciwieństwie do wczorajszego wypadu, dzisiaj nie wszyscy byli burakami, a jeden nawet pomachał mi jako pierwszy.
Do Szamotuł dojechałem bez przygód, w mieście zjadłem obiad i skierowałem się na Obrzycko. Niestety znów wjechałem na tamtą ohydnie dziurawą drogę. Nie ma alternatywy, bo mostów na Warcie ze świecą szukać.
Trasy nie planowałem tak dokładnie. Po prostu spojrzałem na mapę i wiedziałem, które miejsca chcę zaliczyć. Znalazłem między innymi drogę leśną z Zielonejgóry, która była „skrótem” asfaltowej wojewódzkiej. Na mapie wgranej do telefonu niestety nie miałem żadnych danych o tamtej części Puszczy Noteckiej, więc ruszyłem w ciemno. Przejechałem kilka dróg o różnym podłożu, aż w końcu trafiłem na tę, którą widziałem na mojej mapie ściennej. Zrobiłem dokumentację fotograficzną i puszcza się skończyła. Potem znów było nudne pedałowanie przed siebie. Asfalt na szczęście był równy, w słuchawkach wciąż brzmiały angielskie konwersacje, tylko aut strasznie dużo. Po co oni wszyscy tak jeżdżą?
W Czarnkowie ostatecznie skręciłem na Trzciankę. Myślałem o skróceniu dzisiejszego dystansu przez Ujście, aby zdążyć na wcześniejszy pociąg powrotny, jednak jechało się tak dobrze, że nie mogłem tego zrobić. W dodatku jak mógłbym zaniechać zaliczenia dodatkowej gminy? Po drodze widziałem słońce chylące się nad horyzontem i byłem pewien, że nie zdołam dotrzeć na wcześniejszy pociąg. Niespiesznie kręciłem zgodnie z pierwotnym planem – w kierunku drogi krajowej nr 11. Zmodyfikowałem jednak swój plan, jadąc do Ujścia zamiast do Piły. Pobocze było szerokie, ale wolałem jak najszybciej uciec z tamtej zatłoczonej szosy. Wymyśliłem, żeby dojechać do pociągu spokojną drogą, którą wypatrzyłem na mapie. Była tak spokojna, że włączyłem swoją latarkę na maksymalny poziom jasności i jechałem jak autem ze światłami drogowymi. Światła odbijały się od znaków kilkaset metrów przede mną. Było tak cicho i pusto. Ciekawe dokąd mógłbym pojechać, aby być z dala od ludzi przez dłużej niż podczas przejazdu tamtą drogą.
Także od tej strony Piły nie było znaku. Najwyżej oznaczenie dzielnicy/osiedla Piła-Kalina. W centrum dotarłem przypadkiem do mostu, przed którym ostatnio mnie otrąbiono (baran nie znał przepisów, więc nie wiem, czym chciał się popisać). Pomyślałem, aby przejechać się drogą dla pieszych i rowerów wzdłuż rzeki Gwdy. Droga dla rowerów urwała się bezczelnie, więc wróciłem na ulice, dojechałem do deptaka, który pełni rolę rynku i skończyłem wycieczkę pod dworcem. Pociąg znów był przepełniony.

Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Puszcza Notecka, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Gołańcz

  78.92  03:11
Na szczęście w weekend przyszła pogoda i mogłem zaplanować kolejną wycieczkę z udziałem wiatru w plecy oraz pociągu. Z początku planowałem ponowną wizytę w Pile, tym razem od strony Trzcianki, ale wiatr wiał idealnie, aby pojechać w stronę Gołańczy.
Założyłem lżejszą bluzę, stare adidasy, jednak wciąż było mi ciut za ciepło. Myślę, że jutro zrezygnuję z zimowych spodni, ma być nawet 15 °C. To zdecydowanie pora na wiosenny strój. Widziałem dzisiaj pierwiosnki w jednym z mijanych lasów.
Zacząłem wycieczkę drogą z ostatniego razu, czyli przez Biedrusko, Murowaną Goślinę w stronę Rogoźna, tylko chciałem skrócić sobie drogę wokół jeziora Rogoźno. Pojechałem trochę w złą stronę, bo dotarłem do Budziszewka, ale może to i dobrze, bo mogłem się cieszyć asfaltem. Potem i tak były tylko piachy, nierzadko grząskie, że rower stawał dęba. Jak już się z nimi uporałem i dotarłem do Siernik, to okazało się, że pałac, który chciałem zobaczyć (po raz kolejny trasa wytyczona przez miejscowość z cennymi zabytkami według pewnego wydawnictwa) jest własnością prywatną typu „mam, nie dbam i nikomu nie pokazuję”. Wysokie ogrodzenie, gęste drzewa, a sama budowla nie wygląda na użytkowaną. Szkoda takiego zabytku.
Kawałek drogi miałem z wiatrem bocznym, potem prawie cały czas prosto do Gołańczy. Czasem Mapy Google są dokładniejsze od OpenStreetMap. Dzisiaj też tak było, bo w drugim projekcie cała droga została oznaczona jako asfaltowa, a w rzeczywistości kilka kilometrów przejechałem po drogach nie zawsze wygodnych. Porównując jednak do trudności pod Rogoźnem, były to bardzo dobre polne drogi.
Ponieważ wyruszyłem przed południem, to sądziłem, że nie zdążę dotrzeć na pociąg po godz. 15. Gdy czas mijał, kilometry się nabijały, wtedy zaczynałem się zastanawiać, czy może nie spróbować. Mając wiatr w plecy, zacząłem przykładać się do pedałowania, zwłaszcza że drogi trafiły się w lepszym stanie. Dojechałem do dworca z zapasem 10 minut. Cieszyłem się, że nie musiałem czekać 4 godzin na kolejne połączenie z Poznaniem. Nie miałem też ochoty na mękę z wiatrem. Strasznie się rozleniwiłem. Dobrze, że są jeszcze pociągi. Co ja zrobiłbym bez nich?

Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Piła

  107.49  04:34
W marcu jak w garncu. Wczoraj pokropiło, dzisiaj miało padać, ale nie tak od razu. Wstałem wcześnie rano, wybrałem trasę z wiatrem w plecy i ruszyłem do Piły.
Bezchmurne niebo nie zapowiadało żadnych problemów. Jedynie porywisty wiatr mógł przeszkadzać, ale przecież po raz kolejny jest to wyprawa z punktu A do punktu B, więc nie martwiłem się zanadto. Pojechałem najpierw do Biedruska. Już od początku jazdy czułem niewygodę, która nasila się od kilku już wycieczek. Mój zimowy but zaczął mnie dziwnie uciskać, ale tak bez powodu, bo nie ma tam żadnej nierówności. Miałem nadzieję przejechać jeszcze ze 2 sezony w tych butach, ale może w przyszłą zimę zdobędę większy komfort cieplny. A jeszcze gdy trafię na wyprzedaż obuwia zimowego, wtedy będę bardzo zadowolony.
Jechało się szybko, wiatr mocno pomagał. Na mapę prawie w ogóle nie patrzyłem, bo kierowałem się znakami. Za Rogoźnem kretyni poustawiali znaki zakazu wjazdu rowerem, a wyboista dróżka obok nie została nawet połączona ze skrzyżowaniem, przez co musiałem przedostać się doń przez rów. Dobrze, że nie wsadzili barierek.
Dalej rozciągały się widoki płaskie jak stół. Jazdę urozmaicały mi zapachy wszędobylskiego obornika. Za Ryczywołem trafiłem na niewyczuwalny, kilkunastokilometrowy podjazd, na końcu którego miałem widoki na wzgórza Wysoczyzny Chodzieskiej. Zaraz dalej zjechałem po niewielkiej stromiźnie do Chodzieży. Przekroczyłem Noteć i za Kaczorami wjechałem na pagórkowate tereny pośród wielkich sosnowych drzew. Nawet nie wiem, kiedy wjechałem do Piły, bo na jej granicy nie stał żaden znak. Na przejeździe kolejowym zatrzymały mnie dźwięk i sygnalizacja świetlna, jednak policjant z przejeżdżającego radiowozu powiedział, że rogatka jest uszkodzona i można jechać. To, że sygnalizacja się włączyła na moich oczach oraz to, że po kilku chwilach przejechał pociąg sugerują, że policjantom po prostu nie chciało się czekać.
Piła jest denerwującym miastem. Wyboiste drogi dla rowerów, zakazy wjazdu rowerem, trąbiący kierowcy. Nie wytrzymałbym tam długo. Nie znalazłem też żadnego rynku, a że zaczęło kropić, to pojechałem na dworzec. Okazało się, że musiałem czekać 2 godziny na drugi pociąg, bo na pierwszy zabrakło miejsc. Jak na złość na zewnątrz ciapał deszcz. Wolałem więc zostać pod suchym dachem z dala od wiatru.
Po kolejnych dwóch godzinach spędzonych w pełnym pociągu dotarłem do Poznania. Konduktor nie sprawdził mi biletu, więc w sumie znów wydałem niepotrzebnie pieniądze. W Poznaniu ucieszyło mnie, że trafiłem na lukę w deszczu. Ulice były wypełnione kałużami, a gdy dotarłem do domu, usłyszałem ciapanie za oknem.
Od kilku dni jeżdżę ze słuchawkami, ale nie słucham muzyki, bo to zbyt niebezpieczne. Postanowiłem podciągnąć swój angielski i zacząłem słuchać rozmówek z serii 6 Minute English. Ściągnąłem kilkaset minut nagrań i mam nadzieję, że to wystarczy na jakiś czas. Potem spróbuję podcastów. W słuchaniu najbardziej przeszkadzają auta, które strasznie hałasują podczas mijania.
W końcu znalazłem sklep z klockami hamulcowymi. Były tylko karbonowe z wymiennymi okładzinami, ale lepsze to niż nic. Ciekawe jak się spiszą. Znalazłem też kask, który pasuje na moją wielką głowę. Teraz będę jeździł w jaśniejszych barwach – przynajmniej na głowie.
Nadal nie znalazłem przyczyny stukania w moim rowerze, ale teraz zacząłem podejrzewać zarówno siodło, jak i amortyzowany widelec, a napęd postanowiłem uniewinnić, bo przecież wymieniłem go prawie w całości. Niestety gdy zaczynam jechać bez trzymania lub stojąc na pedałach, wszystko ucicha i nie mogę dojść, który z tych elementów może być sprawcą, a nie chcę niepotrzebnych wydatków. Z drugiej strony sztyca, siodło oraz widelec wymagają wymiany, jednak chciałbym to maksymalnie opóźnić w czasie. Najpewniej jednak widelec pójdzie na pierwszy ogień.

Kategoria kraje / Polska, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Park Krajobrazowy im. gen. Dezyderego Chłapowskiego

  129.99  05:24
Dobra pogoda nie odpuszcza. Wstałem przed wschodem słońca, aby dotrzeć na 10 minut przed pociągiem i znaleźć się w Rawiczu. Stamtąd z wiatrem na północ, przez kilka nowych gmin i miejscowości z cennymi zabytkami. To nic, że w tym roku zrobiłem tylko 4 pętle, a reszta to podróże z udziałem pociągów. Porywisty wiatr był wymówką także tym razem.
Po chwili kręcenia się po Rawiczu zmieniłem zimowe rękawice na wiosenne. Temperatura rosła od 5 °C do nawet 14 w ciągu kilku godzin. Szkoda, że nie zabrałem jakiejś lżejszej kurtki, bo akurat miałem na sobie moją najcieplejszą. Przy tym wietrze wolałem się nie rozpinać, żeby się nie przeziębić. Nie było jakoś źle, bo pociłem się tylko przy średniej powyżej 30 km/h. Opuściłem Rawicz dochodząc do takiej właśnie prędkości. Pojechałem starą drogą krajową do Bojanowa, mając nadzieję na to, że kierowcy wybierają drogę ekspresową leżącą obok. Myliłem się, bo ruch był duży. Ekspresówka jest płatna czy wszyscy mają takie nieaktualne mapy?
Dalej nie było niczego ciekawego. Ot, zwykłe drogi wzdłuż Pojezierza Poznańskiego. Co jakiś czas trafił się jakiś interesujący obiekt i tyle. Wysoka atrakcja była tuż przed Osieczną. Platforma widokowa „Jagoda” przyciągała dużą reklamą. Z ciekawości pojechałem w jej kierunku i przypadkiem na nią trafiłem. Przypadkiem, ponieważ musiałem się domyślić, że to białe strzałki prowadzą właśnie do niej. Na miejscu zastałem sporą liczbę osób bliżej nieokreślonego zgrupowania. Większość była ubrana w moro, ale poza kilkoma naszywkami polskiej flagi nie było wiadome co to za jedni. Wiem jedno – brakuje im dyscypliny. Typowa wycieczka szkolna, tyle że palenie papierosów było dozwolone. Gdy zostałem poproszony o zrobienie grupie zdjęcia, wstanie i zajęcie miejsc zajęło im wiele minut.
Widok z platformy był średni, ale zjazd ze wzniesienia wymagał umiejętności. Sypki piach, kilka uskoków i ciasnych zakrętów. Będąc na platformie, dziwiłem się z powodu nieprzerwanego hałasu skrzypiących hamulców tarczowych innego rowerzysty. Przekonałem się, że zjazd po piaszczystym zboczu rzeczywiście wymagał zaciśniętych klamek. Podoba mi się liczba szlaków rowerowych w tamtym miejscu. Jest ich chyba więcej niż wokół Zielonki.
W Osiecznej próbowałem sfotografować zamek. Bezskutecznie, bo jest ogrodzony, a rosłe drzewa nawet zimą zasłaniają widok od ulicy. Potem zatrzymałem się przy klasztorze franciszkańskim i naszedł mnie jakiś moment refleksji. Tak fotografuję różnorakie kościoły (ostatnio nie wszystkie, bo zaczynają być podobne do siebie i po prostu nie chce mi się przy nich wyciągać telefonu), ale rzadko zatrzymuję się przy nich na dłużej. Dzisiaj jednak – najpewniej z braku pośpiechu – przy każdym obiekcie czy tablicy informacyjnej przystanąłem w zamyśleniu. Mam nadzieję, że to nie z powodu mojego starzenia się :)
Osieczna była ostatnią do zaliczenia gminą na dzisiaj. Pozostały miejscowości z cennymi zabytkami według mapy Demartu. Przystanek pierwszy w Czerwonej Wsi. Aby podczas dojazdu uciec przed wiatrem, skręciłem do jakiejś wioski, na końcu której skończył się asfalt. Szczęście, że ostatnio nie padało, więc droga była w miarę przejezdna. W Czerwonej Wsi zobaczyłem kościół oraz podupadający renesansowy pałac. Oba obiekty powstały z inicjatywy rodziny Chłapowskich.
W Krzywiniu zobaczyłem piąty już dzisiaj wiatrak i aż nie chciało mi się do niego zbaczać z prostej drogi. Później i tak minąłem jeszcze przynajmniej jeden. W drodze po niebie przeleciało kilka żurawi, ale takich samotnych. Wydawało mnie się, że one latają w kluczach.
Wjeżdżając do Jerki, dotarłem do Parku Krajobrazowego im. gen. Dezyderego Chłapowskiego. Z początku nic nadzwyczajnego, aż w Rąbiniu dowiedziałem się wielu informacji o przybyciu w te tereny rodu Chłapowskich. Szkoda, że nie wiedziałem wcześniej o szlakach w tych okolicach, bo poza Rąbiniem i Turwią żadna inna wieś nie była oznaczona na mojej mapie jako miejscowość z cennymi zabytkami. Brakuje jednak map, chociaż schematycznych z rozmieszczeniem ważnych obiektów na terenie miejscowości. Może ktoś kiedyś wpadnie na pomysł umieszczenia ich obok mapy powiatu.
Za Czempiniem wjechałem na drogę dla rowerów, bo obok był zakaz. Choć wyblakły (czyli nieważny), to dzisiaj już natknąłem się na kretynów, którzy nie znając prawa, niemalże doprowadzili do wypadku. Gdzie ta moja kamera? Jedno szczęście, że przez kilka kilometrów droga była z równego asfaltu, więc przycisnąłem trochę w pedały. Część z tych „chodników” powinna zostać zaorana, bo nie nadają się do jazdy, ale drogowcy uparcie trzymają się zakazów wjazdu rowerem na każdym skrzyżowaniu. Cóż za bezmyślność urzędasów.
Do domu dotarłem przez Luboń, zahaczając o sklep, żeby zrobić zakupy na jutro. Słońce wciąż było na niebie. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio wróciłem z wycieczki przed zmrokiem. Dzisiaj w powietrzu było strasznie dużo spalin. Najwięcej w okolicach Rawicza i Poznania. Podobno jazda na rowerze jest zdrowa.
W końcu mam ładowarkę do baterii do mojej latarki. Byłem przekonany, że coś się zmieni w kwestii komfortu użytkowania. Niestety wciąż latarka samoczynnie przełącza tryb świecenia, nawet gdy nie jadę. Raz jej porządnie przywaliłem, to na kilka dni przestała dziwaczeć, ale później znów to samo. Nie byłbym taki zły, gdyby wśród trybów świecenia nie były mrugający oraz SOS, które strasznie denerwują przy tak dużej liczbie lumenów – nie tylko mijanych ludzi, ale także mnie.
Kategoria kraje / Polska, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Koźmin Wlkp.

  105.42  05:15
Dzisiaj miała przyjść odwilż, a od jutra deszcze. Było szkoda tak pięknego dnia na lenistwo. Idealnie kilka gmin leżało tam, gdzie wiatr mógł mnie ponieść, a wiało z północnego-zachodu. Ubrałem się ciepło i ruszyłem.
Już od początku podróży czułem popełniony błąd. Było mi za ciepło, bo założyłem pod bluzę koszulkę z długim rękawem. Na niebie świeciło słońce, więc jedynym ratunkiem były lasy. Pomyślałem oczywiście o Nadwarciańskim Szlaku Rowerowym. W centrum miasta blachosmrody pozastawiały drogi dla rowerów, ale nie miałem czasu na zabawę ze Strażą Miejską, więc im odpuściłem. I tak byłem spóźniony, bowiem były to godziny przedpołudniowe, więc mój plan mógł spalić na panewce. Wiedziałem, że nie uda mi się dojechać do Ostrzeszowa. Głównym problemem był powrót, a ten możliwy był tylko pociągami, które z kolei nie jeżdżą. Wisiała zatem groźba, że coś może się nie udać i nie będę miał jak wrócić do domu. Pod wiatr nawet nie myślałbym próbować!
Jechałem głównie po śniegu, bo tego przybyło przez noc. Nie było specjalnie ślisko za sprawą odwilży, więc nie bałem się o swoją skórę tak bardzo, jak wczoraj. Po Wielkopolskim Parku Narodowym jechało się bardzo dobrze, bo temperatura spadła poniżej 0 °C. Porównując z drogą w słońcu, było ponad 6 °C. Rowerzystów zaledwie troje spotkałem, z czego tylko jednego mężczyznę, ale gdzie oni kaski podziali?
W Mosinie zrobiłem przerwę na odmrożenie paluchów i zjedzenie sałatki, i w końcu zacząłem jechać z wiatrem. Najpierw do Śremu przez Rogaliński Park Narodowy. O ile las był przepiękny, o tyle poślizg bardzo przykry. Wylądowałem chyba identycznie, jak tydzień temu, roztrzaskując sobie strup. Teraz nie wiem, jak szybko się zagoi, bo aż musiałem założyć opatrunek, taki był dokuczliwy ból. Później już uważałem, przez co i średnia znów osłabła.
Za Śremem wjechałem na terenowe drogi. Były tak ubłocone, że ledwo dało się pedałować. Jak już znalazł się lepszy odcinek, to wpadałem w koleinę i musiałem znów rozpędzać maszynę. Nieopodal Dolska zmieniłem kierunek jazdy, przez co poczułem siłę dzisiejszego wiatru. Stanowczo nie chciałem wracać do Poznania na rowerze. Dla rozrywki w tej niewygodzie widziałem stado jeleni liczące ponad 50 łań. Całkiem pokaźna chmara. Chwilę potem wpadłem do Błażejewa i wtedy zauważyłem, że niektórymi drogami jechałem w listopadzie. Myślę jednak, że wtedy były one stanowczo wygodniejsze. Za Błażejewem kolejny teren i znów lód na leśnych drogach. Na szczęście blachosmrody zostawiły środek drogi niewyślizgany, więc nie było tak źle.
Do Borka Wielkopolskiego dojechałem nawet szybko. Miałem jednak tylko półtorej godziny do pociągu w Koźminie i spoglądając na mapę, martwiłem się, że nie zdążę. Uspokoił mnie znak informujący o niespełna 20 kilometrach drogi do celu. Odetchnąłem z ulgą, ale jednocześnie przycisnąłem w pedały. Miałem wiatr tylko dla siebie, pod sobą równe drogi i siłę w nogach do rozdysponowania na najbliższą godzinę.
Zrobiłem zakupy w pierwszym sklepie w Koźminie Wielkopolskim i zacząłem szukać dworca kolejowego. Na jednej z dróg osiedlowych wpadłem w poślizg i wylądowałem na środku jezdni. Na szczęście kierowca w aucie za mną był na pewno na tyle rozważny, że nie zaplanował mnie wyprzedzać. Szybko się pozbierałem i jechałem dalej, bo czas mnie jednak gonił – musiałem kupić bilet.
Koźmin stracił budynek o funkcjonalności dworca kolejowego. Pozostała tam tylko poczekalnia, a kas próżno było szukać. Zorientowawszy się na 11 minut przed odjazdem pociągu, że nie mam gotówki, zapytałem jedynych podróżnych, którzy mogli być mieszkańcami tego miasteczka, o najbliższy bankomat. Chłopak wskazał Rynek, ale dziewczyna wspomniała o banku przy Biedronce. Ponieważ zwróciłem uwagę na ten sklep wcześniej, to popędziłem w jego kierunku. To był sukces, bo uwinąłem się na tyle szybko, że oczyściłem odrobinę rower ze śniegu i lodu. W pociągu bilet kupiłem dopiero tuż przed Poznaniem. A już myślałem, że powtórzy się sytuacja sprzed tygodnia.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, terenowe, setki i więcej, dojazd pociągiem, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Po śniegu przez poligon

  34.17  01:57
Ta sobota była jakaś taka ospała. Wyszedłem się przejechać dopiero przed wieczorem i żałuję, że zrobiłem to tak późno. Rano była ujemna temperatura, padało trochę śniegu, ale lepsze to niż deszcz. Pojechałem na poligon, bo nie miałem innego pomysłu.
Do Biedruska dostałem się szlakiem rowerowym wzdłuż Warty. Drogi terenowe były wyślizgane przez blachosmrody, więc trzeba było uważać. Spotkałem po drodze rowerzystę, który mnie ostrzegł przed śliską drogą, ale musiał wyolbrzymić sprawę, bo nie spotkało mnie nic, czego nie widziałem wcześniej na szlaku. Minąłem też kilometraż maratonu Warta Challenge. Wychodzi na to, że trwał on tego samego dnia. Miałem szczęście, że nie pokrzyżowali mi planów. Później jeszcze zobaczyłem nowe słupki z innym kilometrażem, też dla biegaczy. Jeszcze trochę i biegających będzie więcej niż rowerzystów.
Popełniłem błąd, jadąc na poligon z Biedruska do Złotnik. Miałem całą drogę pod wiatr. W dodatku zaczął padać deszcz. To była strasznie męcząca wycieczka. Jedyne szczęście, że droga została odśnieżona. Ruch w tygodniu jest tam chyba większy niż na moim osiedlu. Powrót do Poznania też nie był łatwy. Przy ogródkach działkowych znów wpadłem w pułapkę blachosmrodziarzy. Było tak ślisko, że noga ślizgała się, gdy podpierałem się na rowerze. Jedynie dzięki powolnej jeździe udało mi się przeżyć, choć obróciło mną kilka razy. Potem jeszcze kilka razy źle skręciłem, zabłądziłem na jakimś osiedlu i, dzięki widokowi znanej mi reklamy, odnalazłem drogę do domu. Niech ta zima będzie zimą albo skończy z tym.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Stała się jasność – Convoy S2

  10.02  00:40
Od kilku miesięcy rozglądałem się za nowym oświetleniem na rower. Wpadła mi w oko latarka Convoy S2. Zamówiłem ją prosto z Chin. Przesyłka podzielona na 3 części dotarła w dwóch trzecich. W grudniu latarka, a na początku stycznia dostałem baterie. Paczka zawierająca ładowarkę oraz uchwyt na rower nie trafiły w moje ręce. W poniedziałek udało mi się dostać inny uchwyt. Za duży, ale stara dętka wpasowała się idealnie. Chciałem jazdy próbnej.
Jak jazda próbna, to oczywiście nocą. Niestety pogoda była na tyle okrutna, że spadł śnieg. Było bardzo jasno, ale mimo to pojechałem – do nieoświetlonego lasu na Morasku. Byłem tam sam, masa śniegu, nawet ciemno, a latarka spisała się idealnie. Nie ma porównania ze starą lampką. Tamta po prostu nie istnieje. Teraz tylko będę potrzebował ładowarki, bo chyba zamówione ogniwo jest na wyczerpaniu. Przydałaby się z pewnością instrukcja obsługi, bo od nadmiernego klikania poprzestawiałem sobie tryby i teraz tylko szczęśliwy traf pozwala mi na wybór pożądanego poziomu jasności czy trybu świecenia. Chciałbym się wybrać w suchą noc do lasu. Pewnie jeszcze trochę poczekam. Rower tymczasem płakał, gdy go czyściłem. Sól wysypali w mgnieniu oka, nawet na chodnikach. Potrzebuję mieszczucha do jazdy w niepogodę. Wtedy w ogóle mógłbym zapomnieć o tramwajach.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, terenowe, po zmroku i nocne, rowery / Trek

Z wiatrem do Inowrocławia

  135.67  06:03
Mawia się, że rowerzyści są szaleni. Cóż, nie chodzi mi o wariatów chodnikowych, a o charaktery. Dopadł mnie katar, a może to przeziębienie? Mimo tego nie siedziałem w domu. Szkoda mi było. Tak rzadko jeżdżę. Rower cierpi na krótkich dojazdach do pracy.
Rano ledwo żyłem, ale po kilku godzinach czułem się relatywnie dobrze. Wsiadłem więc na rower i ruszyłem przy 2 °C w kierunku Inowrocławia. Wybrałem drogę krajową, aby dostać się najpierw do Kostrzyna. Ruch zwyczajny, jak zawsze, gdy jeżdżę tamtą drogą. Słońce na niebie podniosło odrobinę temperaturę, ale na krótko. Gdy wjechałem na leśne drogi lasów czerniejewskich, gdzie śnieg zalega cienką warstwą, temperatura spadła poniżej zera. Szkoda, że miałem plan, bo było tam tak ładnie, że zatrzymałbym się tam na dłużej.
Jechałem drogami z wiatrem, aż dotarłem do kolejnego lasu, mniej bezpiecznego. Na prostej drodze wpadłem w poślizg. Winą obarczyć można blachosmrody, które śnieg leżący na drodze zbiły w lód. Na szczęście nie było to nic poważnego, bo upadłem na biodro. Szybko przestało boleć. Później uważałem, choć dalej już leśnicy „zaorali” drogę, która po zamarznięciu bez wątpienia mogłaby stać się polem doświadczalnym dla walców. Ja mogłem przećwiczyć jazdę techniczną.
Za Trzemesznem wjechałem na drogę krajową. Za plecami słońce czerwonym okiem łypało groźnie zza wysokich drzew. Trzeba było się sprężać, żeby szybko dostać się do Inowrocławia. Zwłaszcza że nie sprawdziłem rozkładu pociągów i nie wiedziałem, o której mam powrotny.
Wjechałem do województwa kujawsko-pomorskiego. Przez Mogilno dotarłem po zmroku do Janikowa. Zatrzymałem się pod sklepem, zjadłem kawałek kiełbasy jałowcowej, podobno kujawskiego specjału. Słaby ze mnie smakosz, bo nie czułem w niej niczego szczególnego. Potem zabrałem się w dalszą drogę, trochę bardziej na około, żeby zaliczyć kilka gmin więcej. Moja łapczywość się zemściła, gdy na ostatniej polnej drodze wpadłem w poślizg, znów na wyślizganym śniegu. Tym razem moja akrobacja była mniej efektowna i obtarłem sobie skórę pod kolanem. Na szczęście spodniom nic nie jest. W rowerze za to wykrzywiło się przednie koło, bo klocek zaczął lekko ocierać o obręcz. Zacząłem jechać bardzo wolno do końca tamtego terenowego horroru.
Do Inowrocławia dojechałem od dupy strony. Zakazy wjazdu roweru, chodniki z rozlatującej się kostki brukowej. Absolutnie nie polecam drogi krajowej w tym mieście. W ogóle dróg dla rowerów nie polecam. Jedna była pokryta takim lodem, że nie wiem, jak ją przejechałem. Na stacji przeczekałem niecałą godzinę. Na tymczasowym dworcu było zbyt gorąco, więc stanąłem z dala od wiatru. W pociągu ponownie nie było kontrolera biletów.
Kategoria Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery