Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

terenowe

Dystans całkowity:42127.48 km (w terenie 9689.04 km; 23.00%)
Czas w ruchu:2248:58
Średnia prędkość:18.21 km/h
Maksymalna prędkość:71.10 km/h
Suma podjazdów:294582 m
Maks. tętno maksymalne:130 (66 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:120656 kcal
Liczba aktywności:512
Średnio na aktywność:82.28 km i 4h 32m
Więcej statystyk

Pod Poznaniem, część 5

  52.05  02:33
Po pracy skierowałem się na Tarnowo Podgórne dla paru dodatkowych kilometrów. Już połowa miesiąca, a mnie tak mało nosi. Mam nadzieję, że ten rok się dopiero rozkręca.
Ruszyłem najpierw wzdłuż Bukowskiej, aby mniej uczęszczanymi, choć bardziej zużytymi drogami dojechać do Tarnowa. Potem do Rokietnicy i przez poznański zachodni klin zieleni do domu. Spotkałem strasznie dużo baranów bez świateł oraz trzy cioty stwarzające zagrożenie w ruchu drogowym poprzez używanie silnych świateł skierowanych w oczy innych uczestników ruchu. Naprawdę tak się boją, że ktoś ich nie zauważy? Byłoby lepiej, gdyby zostali w domu, bo kiedyś zginą przez swoją bezmyślność.
Na początku tygodnia, jak co dzień, zaparkowałem rower pod galerią handlową, ale wyjątkowo nie chciało mi się zabrać osprzętu ze sobą. Pół godziny później nie miałem licznika. Ochrona na monitoringu mnie olała. Nie chcieli nawet spojrzeć na nagranie, czy może sprawca nie porzucił licznika gdzieś w pobliżu. Co za tępych leni tam zatrudniają. Zabawne, że byłem w sklepie sportowym i przy okazji przeglądałem liczniki rowerowe. Nie pierwszy raz zostałem okradziony i wiem, jak uciążliwe jest zgłaszanie kradzieży na policji, więc po prostu wróciłem, by kupić nowy. Padło na najtańszy, który choć trochę dorównywał Crivitowi – Sigmę 1200. Nie jestem zadowolony, bo liczba braków jest wprost proporcjonalna do ceny. Crivit, kilkakrotnie tańszy, był dużo lepszy. W Sigmie brakuje temperatury minimalnej i maksymalnej, podświetlenia ekranu, możliwości wyłączenia zbędnych funkcji, do tego czas jazdy wyłącza się po kilku sekundach od zatrzymania roweru, a programowanie licznika jest bardzo niewygodne, bo do wciśnięcia przycisku zmiany ustawień trzeba użyć ostrego przedmiotu. Być może ten licznik ma jeden plus, ale nie miałem jeszcze okazji tego sprawdzić – wodoodporność. Gdy styki Crivita były wystawione na ciężkie warunki pogodowe, po pewnym czasie dochodziło do zwarcia i zatrzymania naliczania kilometrów (trzeba było wytrzeć podstawkę do sucha). Ciekawe, jak to jest w Sigmie.
Nie pamiętam, czy się ostatnio żaliłem, ale zajechałem już trzy środkowe zębatki w mojej siedmiorzędowej kasecie. Stąd też od ciągłego przerzucania o cztery biegi nadwyrężyłem sobie kciuk. Może manetki nie są bez winy, bo prawa ciężko wrzuca na największe zębatki, a regulacja niewiele daje. Nie chcę teraz wydawać pieniędzy na kolejne naprawy, choć zastanawiam się, czy nie wybrać osobno manetek i osobno klamek, bo w tej chwili mam klamkomanetki Shimano ST-EF51, a zużycie tych elementów odbywa się w różnym tempie. Wydaje mi się, że w mieście wystarczyłby mi rower z dwoma biegami. No, może trzema. Ciekawe, czy udałoby mi się złożyć coś takiego. Z przodu blat 36-zębowy, z tyłu 13-18-24. I do tego waga choć o połowę niższa niż moje obecne 17 kg, czy tam ile on teraz waży.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Zagubiony w Zielonce

  63.55  03:21
Kiedy ja ostatnio byłem w Zielonce? Nie pamiętam, ale nie był to też mój dzisiejszy cel. Miałem zaliczać gminy, ale później jakoś mi się to źle zaczęło kalkulować, więc rzuciłem okiem na mapę na ścianie i wypatrzyłem dzisiejszy cel. Przynajmniej ten pierwotny.
Ruszyłem zwyczajowo do Koziegłów. Na Bałtyckiej i Gdyńskiej wciąż jest poligon doświadczalny. Oznakowanie znikome, nawierzchnia dziurawa jak po przebudowie kanalizacji, a wszak przebudowują tylko dwie ulice. Ciekawią mnie konstrukcje tuż przy stacji Poznań Karolin. Czyżby ktoś miał w planach wiadukt? Z newsa sprzed trzech lat wynika, że mają być aż 3, ale gdzie je wcisną?
Wjechałem do Zielonki, jak zwykle w Kicinie. Zobaczyłem kilka przewróconych ambon myśliwskich. Krew mi się zaczęła gotować, ale gdy zacząłem spotykać setki powalonych drzew, zacząłem się domyślać, że winny jest wiatr i pozostanę przy tym przekonaniu, że to nicpoń wiatr, a nie rodak.
Niestety źle pojechałem i trafiłem do Tuczna, mijając po drodze większą imprezę rowerową w Ludwikowie. Źle się ubrałem na tę wycieczkę i zacząłem wyczerpywać mój limit tolerancji wobec zimna. Zdecydowałem, że jednak wracam do domu. Pojechałem do serca puszczy, aby stamtąd przez Murowaną Goślinę i Biedrusko wrócić do Poznania. Już lepiej się czułem podczas zimowej wyprawy. Chyba to przez ten wiatr (syberyjski?).
Kategoria kraje / Polska, Puszcza Zielonka, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Grunt to się trzymać

  54.78  02:58
Chciałem jakąś setkę, ale wyszła wycieczka z niespodzianką. W dodatku zima wraca. Albo nie zima, bo wczoraj była silna mgła. (Czy może mgła występuje też w ujemnej temperaturze? Kompletnie się nie znam).
Plan był taki, aby lasami pojechać na południe do Śremu, potem drogami, których nie znam do Czempinia i z powrotem do domu. Skierowałem się na początek na drugą stronę Warty, aby potem wrócić przez Starołękę na Dębinę. Gdy próbowałem zrobić to ostatnim razem, spotkałem się z blokadą przejścia. Po kilku miesiącach przebudowano cały most. Były nawet głosy poparcia dla budowy drogi dla pieszych i rowerów, ale na nowiusieńkim moście zmieścili tylko wąziutki chodnik. Chociaż i tak ledwo widoczna tabliczka obok wejścia ostrzega o ciągłych pracach i zakazie wstępu, co ignorują wszyscy – fizycznej blokady wszak nie ma.
Skoro już udało mi się dostać do Dębiny, to pocisnąłem starymi, nielubianymi chodnikami do Lubonia, aby wjechać tam, gdzie mnie dawno nie było – w teren i to do Wielkopolskiego Parku Narodowego. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio tyle w terenie jeździłem, a w parku narodowym to mnie już rok nie było. Niestety nie cieszyłem się długo, bo w pewnym momencie przednie koło zablokowało się, a ja przeleciałem przez kierownicę. Wylądowałem nawet dobrze, bo tylko jedno miejsce sobie stłukłem. Na nieszczęście było nim kolano. To zdecydowało o odwrocie. Naprawiłem uszkodzenia w rowerze (ale do tej pory nie wiem, jak to się stało, że koło stanęło jak wryte) i ruszyłem dalej, żeby wyjechać z terenu i przez Puszczykowo wrócić do Poznania. Coś mi jednak nie pasowało. Wciąż miałem wrażenie, że zmieniła się geometria roweru, bo kierownica jakoś inaczej się zachowywała podczas skrętów. Obawiam się, że mogłem wygiąć widelec. Zdjęcie roweru zrobiłem po, więc nie mam żadnego porównania z tym, jak widelec wyglądał wcześniej.
Kategoria kraje / Polska, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek, Wielkopolski Park Narodowy

Mikołaj w Gdańsku

  161.33  07:39
Ups, nie chodziło mi o stolicę naszego kraju. Obcego też nie. Kierowałem się do rowerowej stolicy Polski. Tak przynajmniej mi się wydawało. Ale po kolei (o kolei też będzie).
Wstałem dopiero o 7, więc zanim się ogarnąłem, słońce zaczęło szykować się do wzejścia. Właściciel hotelu wybierał się na rower do lasu, a ponieważ zaparkowałem moją bryką w jego garażu, mógł on przyjrzeć się jej z bliska pod moją nieobecność. Zauważył luz w tylnej piaście. Niewielki, ale jednak. Może to jest powodem któregoś stukania (od dawna borykam się z różnymi dźwiękami stukania, trzeszczenia, a ostatnio nawet moje nowe pedały z maszynowymi łożyskami zaczęły piszczeć). W każdym razie wizyta w serwisie jest jutrzejszym obowiązkiem.
Rano temperatura wynosiła ponad 4 °C. Było prawie bezchmurnie i zapowiadał się słoneczny dzień. Pierwszym miastem na mojej trasie była Tuchola. Jaka szkoda, że Bory Tucholskie nie znajdowały się w pobliżu. Byłem ciekaw, czy mocno się różnią od innych lasów.
Czersk przyniósł niewielki kłopot. Powoli kończyła się prosta droga do Gdańska. Z początku udałem się do miejscowości Odry, w której przy okazji miały się znajdować kamienne kręgi. Nie zobaczyłem ich, bo są ogrodzone, a zimą z jakiegoś powodu nie ma wejść (co najwyżej po telefonicznym uzgodnieniu dzień wcześniej). Nie planowałem skakać przez płot, więc jechałem dalej. Znalazłem się na leśnej drodze, która była zaznaczona na mapie jako asfalt. Już nie mam sił do ciągłego poprawiania po tych nieukach. Mokry piach na szczęście łatwo poddawał się moim nowym oponom, ale oczywiście zajmowało to dużo więcej czasu niż mielenie po asfalcie.
Wraz ze Starą Kiszewą zaczęły się kolejne problemy. Wiatr, który z początku wiał z południowego-zachodu zmienił się w wiatr zachodni. Nie dość że zaczął uprzykrzać mi życie, to jeszcze temperatura odczuwalna spadła bardzo nisko. Na słońce za chmurami także nie miałem co liczyć. Ta niewygoda ciągnęła się kilometrami, aż do Nowej Karczmy. Zatrzymałem się tam w sklepie sieciowym, który rozreklamował się chyba w całym powiecie jako jedyna kaszubska Polska Chata. Zjadłem jakieś zrazy i ruszyłem w kierunku Gdańska.
Powoli zaczęło się ściemniać, ruch wzmagać, a chodniki dla rowerów pojawiać w swoim chaotycznym porządku. Wjechałem na nie dopiero, gdy jakiś blachosmród zaczął na mnie trąbić bez powodu. Zdenerwowany wolałem nie lawirowć wśród takich gnojków. Miałem wielką nadzieję, że w Gdańsku będzie inaczej. Tak nie było. Miasto przywitało mnie, co prawda, niespodzianką w postaci znaku rowerzysty, auta oraz metra odstępu między nimi, ale na kierowcach wrażenia to nie robiło. Drogi dla rowerów mnie też zawiodły, bo nie były przyjazne. Potem był problem remontu i dezinformacji z tego powodu. A jak już sobie poradziłem, to nie miałem bladego pojęcia jak dostać się – nawet pieszo – do dworca kolejowego. Po dwukrotnym okrążeniu jakiegoś budynku trafiłem na tajne przejście podziemne, dostałem się do dworca, kupiłem bilet do Poznania i ruszyłem do Starego Miasta. Miałem 2 godziny wolnego. Po pół godzinie udało mi się znaleźć drogę do Starówki, obejść kilka razy wkoło i uchwycić nocne ujęcia z różnymi ubogimi ustawieniami aparatu w telefonie. W Gdańsku byłem już dwukrotnie. Raz pieszo, ale wyleciało mi z głowy dużo dróg, jak ta łącząca dworzec ze Starym Miastem. Przynajmniej pamiętałem niektóre budynki. Drugim razem byłem tylko przejazdem i jak się później zorientowałem, z Oruni do centrum dojechałem po tej samej drodze.
Kraków oraz Gdańsk to jak do tej pory jedyne miasta, w których spotkałem się z dużą różnorodnością językową wśród turystów. Widziałem wiele czynnych lokalów i rozważałem, czy nie zjeść w którymś. Ograniczony czas wybił mi ten pomysł z głowy. Zastanawia mnie skąd wziął się ten boom na jedzenie typu sushi. I tak nie dorównują tym japońskim. Wolałbym zjeść teppanyaki albo omuraisu. Polskie sushi już mi się przejadło.
Odwiedziłem jarmark bożonarodzeniowy. Było dużo ludzi. Dużo więcej niż w Poznaniu, gdy tam byłem ostatnio. To pewnie weekend sprawiał takie wrażenie. Czas zleciał mi szybko. Z dotarciem do dworca miałem mniej problemów. Oddałem część mojej kolacji bezdomnemu, bo poprosił uprzejmie. Do pociągu zapakowałem się cudem, bo numerów wagonów oczywiście nie było, a peron był pełny ludzi czekających na nie wiadomo co. Typowy bałagan na kolei. A do domu dotarłem po godz. 23. Ale ze mnie dzisiaj malkontent. Jaki wiatr zawieje w przyszłym tygodniu?
Kategoria Polska / pomorskie, Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, dojazd pociągiem, mikrowyprawa, rowery / Trek

Byłoby daleko na zachód

  187.60  09:32
Późny przyjazd do miasta wiązał się z krótkim snem. Albo późną pobudką. Mnie przytrafiło się to drugie. Lepiej zresztą dać odpocząć mięśniom niż męczyć się cały dzień. Choć z drugiej strony ostatnio często zdarza mi się zaspać. Nie wróży to dobrze.
Z Gorzowa udało mi się wyjechać po drodze dla pieszych i rowerów z kostki. Jednak to, co ujrzałem dalej – w Barlinecko-Gorzowskim Parku Krajobrazowym – przeszło moje wszelkie oczekiwania. Kilkanaście kilometrów drogi otoczonej złotymi drzewami. Tyle szczęścia. Myślałem, że tak pięknie może być tylko w górach. Nie mogłem się nacieszyć tymi widokami. Żeby jednak nie marnować czasu na postoje co minutę, zdjęcia robiłem w trakcie jazdy. Gdybym tak miał kamerę na kasku.
Rozważałem, jak zaliczyć dodatkowe gminy, nie zużywając zbyt dużo czasu. Niestety przekombinowałem swój plan i trafiłem na niewygodne oraz bardzo niewygodne drogi. Osłodziłem sobie tę niewygodę pod jabłonią. Wyglądało na to, że kiedyś był tam sad, ale po domostwach pozostały jedynie nieliczne ślady.
Dotarłem do Myśliborza. Tego miasta, które zawsze pojawiało się na pierwszych miejscach w wynikach wyszukiwarki, gdy chciałem się czegoś dowiedzieć o dolnośląskim Myśliborzu. Przypomniałem sobie, że wszystko było zamknięte z powodu święta, więc zatrzymałem się na stacji benzynowej. Tam zjadłem i wylosowałem figurkę R2-D2, robota z Gwiezdnych Wojen. Wszędzie jest szaleństwo na punkcje tej serii, więc Orlen wprowadził zdrapki, pod którymi można wylosować zabawki oraz jakieś większe nagrody.
Jazda nie szła mi najlepiej. Opadałem z sił, więc gdy dojechałem do Witnicy, zrezygnowałem z dalszego planu. Byłoby daleko na zachód, aż po kraniec Polski, ale istniała obawa, że nie zdążę na pociąg powrotny. Ruszyłem więc krajówką na północ i gdzieś przed zjazdem z niej wróciłem do mojego planu dostania się do Stargardu Szczecińskiego. Zmrok zapadł w połowie drogi krajowej, więc nieplanowane piaszczyste drogi terenowe były bardzo nieprzyjemnym doświadczeniem. Zwłaszcza z sakwami. Czas strasznie się dłużył, a droga ani trochę nie była ciekawa. Mgły zaczynały coraz bardziej dokuczać, a gdy dotarłem na północ jeziora Miedwie, mgła była tak gęsta, że momentami nie widziałem drogi pod kołami. Do dworca dotarłem na pół godziny przed odjazdem pociągu. Wagon był prawie pusty. Tylko jeden wieszak na rowery został zajęty. Przeze mnie.
Kategoria Polska / zachodniopomorskie, Polska / lubuskie, kraje / Polska, z sakwami, terenowe, setki i więcej, po zmroku i nocne, dojazd pociągiem, mikrowyprawa, rowery / Trek

Rowerowy październik

  163.81  07:27
Zaspałem po raz kolejny. Moja wyprawa w góry, aby zobaczyć złotą jesień powoli staje się tylko marzeniem. Nie chciałem jednak bezczynnie siedzieć przez cały dzień. Zmusiłem siebie do wyjścia i to na więcej niż jeden dzień.
Wybrałem zachód. Sprzyjał mi wiatr, sprzyjała pogoda. Miałem kilka gmin na oku i punkt Polski wysunięty najdalej na zachód. Nogi pełne roboty. Aparat pod ręką, sakwy na bagażnik i w drogę. Zacząłem dosyć szybko. Dostałem się na krajową 94, aby z wiatrem i minimalną liczbą świateł oddalić się od Poznania jak najszybciej. Było bardzo ciepło, nawet 14 °C. Szybko się zgrzałem.
Jutro Wszystkich Świętych, więc ludzie masowo przypominają sobie o odwiedzeniu grobów. Stąd też pod wszystkimi cmentarzami było bardzo niebezpiecznie. Wydawało się jakby każdy stracił głowę. Tylko czy warto? Niektórym to naprawdę spieszno do grobu.
Lokalnymi drogami dojechałem do Lwówka, gdzie złapał mnie zmierzch. Chciałem kombinować coś ze spokojnymi trasami, ale droga krajowa okazała się najlepszym wyborem, aby przemieścić się szybko i bezpiecznie. Przynajmniej dopóki nie pojawiły się zakazy wjazdu rowerem. Po drodze zatrzymałem się w barze rybnym. Tym samym, co rok temu. Temperatura w międzyczasie spadła do 8 °C.
W mijanych miastach pojawiało się coraz więcej dzieci z reklamówkami. Ta zagraniczna zabawa coraz mocniej się u nas zadomawia. Ale tak dziwnie odwiedzać obcych ludzi i żebrać o słodycze. W dodatku od tego się zaczyna uzależnienie od cukru.
Za Trzcielem wyjechałem po raz trzeci na tę samą drogę z betonowych płyt. Po prostu świetnie. Kawałek dalej, gdy był już asfalt i minęła godzina 19, nagle niebo stało się jasne jak o poranku. Wydawało mi się, że mdleję. Nie wiem, jakie to uczucie, bo nigdy tego nie doświadczyłem, ale taka była pierwsza myśl. Dopiero po chwili spojrzałem w prawo i zobaczyłem powód rozbłysku. Meteoryt właśnie kończył spalać się w atmosferze ziemskiej. Wyglądało to zjawiskowo, aczkolwiek zacząłem mieć obawy oraz najdziwniejsze myśli, jakie mi tylko przychodziły do głowy. Oczekiwałem nawet kolejnych efektów specjalnych, ale niczego się nie doczekałem.
Mgły zaczynały się robić coraz gęstsze, a temperatura obniżyła się do 2 °C albo i niżej. A ja wpadłem w teren. Jak zwykle nie był planowany, ale ktoś musiał się nieźle bawić, rysując na mapie nieprawidłowy rodzaj dróg. W Skwierzynie pani na stacji benzynowej powiedziała, że mam jeszcze 25 km do Gorzowa. Wyszło więcej, choć miałem wręcz przeciwne wrażenie. Objechałem miasto w poszukiwaniu noclegu. Było późno, więc nie miałem dużego wyboru. Nie udało mi się połączyć z internetem, więc pozostało mi odszukać noclegi w Maps.me. Ciężko w tym mieście o tani nocleg. Zatrzymałem się w hoteliku dworcowym.
Właśnie przejechałem 31. dzień z rzędu (a nawet więcej, gdy wliczyć 2 tygodnie września) na rowerze. To chyba najbardziej rowerowy miesiąc w moim życiu.

Kategoria Polska / lubuskie, kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, z sakwami, mikrowyprawa, rowery / Trek

Nowa Sól

  130.10  06:31
Prawie dzisiaj zaspałem, ale udało się. W pół godziny zjadłem, spakowałem się i ubrałem, aby wcześnie rano wyruszyć na pociąg do Zielonej Góry. Dzień nie zapowiadał się pogodnie, dlatego byłem przygotowany na najgorsze – deszcz.
Po przyjeździe do Zielonej Góry przywitały mnie krople z nieba. Nie padało jednak długo. Byłem w tym mieście kilka lat temu, ale pieszo. Sporo utkwiło mi w pamięci. Miło jest wrócić do znajomych miejsc. Potem było mniej przyjemnie, bo udałem się na wschód, aby zaliczyć gminę, która umknęła mi podczas wcześniejszej wycieczki. Miałem piach i błoto do pokonania. Jak zwykle nic ciekawego. No dobrze, kolory złotej jesieni łagodziły ten mankament.
Pałacu w Zaborze nie zobaczyłem ze względu na zakazy. Gdy stałem pod planem gminy w poszukiwaniu czegoś ciekawego, mieszkaniec wskazał mi drogę na Nową Sól i przestrzegł przed dwiema górkami. Jedna to zwykły wzgórek, drugiej chyba nawet nie zauważyłem. W Nowej Soli prawie każdy chodnik to droga dla pieszych i rowerów. To takie dziwne uczucie poruszać się po tym mieście. Znalazłem bar, ale był pełny, więc zamówiłem udko kurczaka na wynos i zjadłem nad Odrą, chowając się przed chłodnym wiatrem. Musiałem nabrać sił, bo kolejnym przystankiem miał być Głogów.
Dzisiaj niektóre drzewa wydawały się być takie szare. Czy to z braku słońca, czy dlatego, że miałem przezroczyste okulary zamiast żółtych szkieł? Dla skrócenia sobie drogi (i tym samym urozmaicenia jej) wjechałem na wał przeciwpowodziowy, po którym podobno prowadzi Greenway Rowerowy Szlak Odry. Nie byłem pewien, bo znakowanie zniknęło w międzyczasie. Mój pomysł nie okazał się najlepszy. Nie dość, że jechało się ciężko, to w dodatku szukając dalszej drogi, tylko wydłużyłem podróż podczas błądzenia po polnych (ale asfaltowych) drogach. Gdy w końcu wyjechałem, odsapnąłem chwilę przy mostku. Podczas ruszania zobaczyłem za sobą dwóch rowerzystów na MTB. Zacząłem więc rozpędzać się powoli w nadziei na wymianę kilku zdań. Nic z tego. Usiedli mi na kole, więc zacząłem przyspieszać. Najpierw spokojnie, bo wiatr boczny, potem ponad 30 km/h z wiatrem. Po kilku kilometrach odpadli, ale tuż przed Głogowem, gdy średnia siadła na 26 km/h, wyprzedzili mnie (o dziwo we trzech). Żadnego powitania czy podziękowania. Nie mieli zresztą ani kasków, ani sportowych ubrań. Nawet świateł, co prawdopodobnie skomentował z płaczliwym głosem mijany rowerzysta. Choć miał głos dziecka, to poza bluzgami z jego ust usłyszałem „dzieci”. Pewnie chodziło o brak świateł, które tylko on miał włączone. Nie było ciemno, więc po co ten lament?
Miałem ostatnią gminę do zaliczenia w zachodniej części województwa dolnośląskiego, więc maksymalnie skróciłem sobie drogę po krajówce, choć ruch był spory. W dodatku pojawiły się podjazdy, którymi 3 lata temu jechałem w przeciwnym kierunku. Potem skierowałem się na Bytom Odrzański, przed którym na chwilę zaczęło kropić, a dalej do Nowej Soli na pociąg. W planach miałem Nowe Miasteczko i Kożuchów, ale za dużo czasu spędziłem w terenie. Jeszcze kiedyś wrócę w tamte okolice. Pewnie zimą.
W Nowej Soli zjadłem regeneracyjną chińszczyznę i dotarłem na dworzec na 5 minut przed odjazdem pociągu, a ponieważ mój zegarek z jakiegoś powodu spieszył się 5 minut, to ominąłem kasę. Konduktor był wobec mnie pobłażliwy. Wypróbowałem nowe spodnie z wczoraj. Łapią wiatr jak trzeba. Pomyślnie zastąpią moje ulubione, które zniszczyły się w ciągu trzech lat użytkowania.
Kategoria Polska / lubuskie, kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Po Poznaniu, część 18

  24.56  01:14
Kolejny śmieszny dystans w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Zimę wyczuwam. Zupełnie jak niedźwiedź. Chciałem dzisiaj wybrać się w góry w poszukiwaniu złota (nie, nie chodzi mi o ten pociąg), jak rok temu, jednak zrobiłem błąd, mrużąc na chwilę oczy po wyłączeniu budzika. W ten oto sposób ten weekend podzielił los weekendu poprzedniego. Tym samym zmniejszam swoje szanse na zobaczenie złotej jesieni, czego pragnę w ostatnim czasie najbardziej. A jeśli dochodzą do tego góry, to będę żałował chyba przez najbliższy rok.
Niestety późna pobudka to stożek góry lodowej mojego leniwego dnia. Spędziłem jego większość przed komputerem, ucząc się i grzebiąc przy zaległych wpisach do bloga. Musiałem też wyskoczyć do sklepu po nowe spodnie, bo tych, które kupiłem 3 lata temu nie dało się uratować. Co zacerowałem dziurę, to zmęczony materiał rozdzierał się w innym miejscu. To były moje ulubione spodnie na rower. O nowe było trudno, a podobnych wciąż nie mogłem znaleźć. Mam nadzieję, że te, które znalazłem choć odrobinę dorównają poprzednim.
Tymczasem moja dzisiejsza wycieczka to zwykły śmieciowy wpis, do którego aż wstyd się przyznać, ale chciałem gdzieś umieścić kilka zdjęć, więc można przymknąć na to oko. Co prawda zostałem namówiony ostatnimi czasy na założenie konta na Instagramie, jednak jakoś mi nie w smak, aby zaprzestać dodawania zdjęć wszędzie indziej. Chciałem przerwać jazdę już po kilku kilometrach, bo było tak ciepło podczas wcześniejszych zakupów, że ubrałem się za cienko, a ponieważ zaczęło zmierzchać, to temperaturze spadło. Zmusiłem się jednak do większego tempa, dzięki czemu, po rozgrzaniu, udało mi się zaliczyć trochę terenu i jeszcze pokręcić po mieście. Nawet raz zabłądziłem, ale że te poznańskie osiedla nie są jakoś mocno skomplikowane, to nie było tak źle. Mam nadzieję, że chociaż jutro uda mi się porobić coś ciekawszego.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Pod Bieczyny

  83.73  03:54
Zaspałem na pociąg wczoraj, zaspałem i dzisiaj. Przez to nic mi się nie chciało. Prawie, bo nie miałem ochoty siedzieć cały dzień w domu. Wybrałem się na południe – do miejscowości, która jest zaznaczona na mojej mapie jako warta odwiedzenia.
Wydawało mi się, że jest chłodno i założyłem cieplejszą bluzę. Pomyliłem się i trochę ponarzekałem sobie pod nosem. Pojechałem do Cytadeli szukać jesieni, a znalazłem ją po drodze – w Parku Czarneckiego, który mijam często w drodze powrotnej z pracy, wtedy gdy zaczyna zmierzchać i kolory stają się niewidoczne. Po Cytadeli też pojeździłem wzdłuż i wszerz, aż uznałem, że trzeba ruszać, bo zmrok nie będzie czekał.
Do Puszczykowa pojechałem oczywiście przez Luboń. Dużo wygodniej niż drogami dla rowerów. Pomijając te w Puszczykowie, ale tam olewka. Nikt nie trąbił. Za Mosiną skręciłem na mniej uczęszczaną drogę, aż w końcu wjechałem w teren. Było już ciemno, ale latarka jak zawsze się spisywała. Nie dojechałem do Bieczyn, bo nie było sensu. Niczego nie zobaczyłbym, zwłaszcza że nie wiedziałem, gdzie szukać. Skierowałem się na Stęszew. Miałem jechać asfaltem, ale okazało się, że to tylko piach. Potem przejechałem się kawałek drogą krajową. Strasznie duży ruch. Dobrze, że było pobocze. Skręt w lewo nie należał do łatwych. Miałem wolne, więc zjechałem na środek pasa, aby zjechać na pas do lewoskrętu, ale jakiś burak i tak mnie otrąbił. Potem w Poznaniu też skręcałem w lewo, wyciągnąłem rękę, zjechałem na środek, a baran wyprzedził mnie z lewej na skrzyżowaniu, że musiałem się zatrzymać. Gdyby chociaż umiał dynamicznie jeździć. Ta kamizelka samochodowa to jakaś pomyłka, bo ci wszyscy idioci w blachosmrodach traktują rowerzystów w kamizelkach jak trędowatych. Ja już nie mam sił. Dlaczego tylu kretynów jest na tym świecie?
Aha, odkryłem nowość. Coś niespotykanego w Poznaniu – drogowcy zmienili organizację ruchu na ul. Pułaskiego, tworząc z trzech pasów dwa oraz... pasy dla rowerów. Nie wiem co powiedzieć. I tak już tamtędy nie jeżdżę.

Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, terenowe, Polska / wielkopolskie, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Za jesienią do Zielonej Góry

  160.98  07:12
Znów dorwał mnie leń. Wczoraj rowerem pojeździłem tak mało, że nie miałbym czego opisywać. Dzisiaj jednak się nie dałem. Wiatr zaczął wiać ze wschodu. Miałem kilka planów, w tym Warszawę, punkt Polski wysunięty najdalej na zachód oraz lokalną wioskę. Ostatecznie przystałem na inną propozycję – Zieloną Górę.
Chciałem wyruszyć rano, ale poczekałem na wschód słońca, żeby się ociepliło. Gdy ruszałem, to i tak było około 0 °C. W Poznaniu trafiłem na maraton, ale nie miałem większych problemów z przejazdem. Skręciłem w kilku miejscach tak, aby nie wkroczyć na drogę dla zawodników. Dzięki temu znalazłem się w Luboniu i ominąłem wszystkie te chore pseudodrogi dla rowerów. To jest najlepsza trasa, aby wydostać się z Poznania w kierunku południowym. Nie rozumiem, czemu tak rzadko z niej korzystam. Może to przez Puszczykowo, w którym można sobie wybić zęby na durnych chodnikach.
Temperatura po południu urosła powyżej 5 °C. Wiatr jednak nie pozwalał się rozebrać. Wpadłem jeszcze na kilka dróg terenowych, więc zrobiło się jeszcze cieplej. Wszędzie albo głęboki piach, albo tarka, więc musiałem się sporo nasiłować z naturą. Na szczęście mogłem przy okazji spojrzeć na jej lepszą stronę. Polska złota jesień zaczyna przybierać na sile. Chciałem zobaczyć widoki jak przed dwoma laty. Niestety drzewa przy głównych drogach szybko gubią liście, a ich kolor jest bliższy śmierci niż jesieni. Chyba tylko w górach powietrze jest na tyle czyste, aby ukazać oblicze prawdziwej natury. Tutejsze lasy są w większości iglaste, więc nie ma co szukać w nich złota.
W Olejnicy trafiłem na wieżę widokową. Obok niej stoi maszt telekomunikacyjny. Gdyby nie ogrodzenie, można byłoby się pomylić. Zwłaszcza że maszt jest wyższy, więc mocniej kusi.
W Bojadłach dowiedziałem się, że prom rzeczny przez Odrę jest nieczynny. Pewnie przez silny wiatr, a może to niski poziom wody? W sumie dawno padało. Miałem do wyboru dwie drogi – na północ i na południe. Na południe z dodatkowo dwoma wariantami. Przed wyjazdem na wszelki wypadek sprawdziłem możliwości przeprawy przez Odrę. Znalazłem nieczynny most kolejowy. Z ciekawości chciałem się nim przeprawić przez wodę, ale ostatecznie zrezygnowałem z tego planu, aby na czas dotrzeć na pociąg (a dawka terenu mogła mnie spowolnić). Ruszyłem asfaltem na północ, ale i tak trafiłem na piach. Strasznie denerwujący są nowicjusze na OSM.org. Później trzeba po nich ciągle poprawiać mapy. Chyba jeszcze nie miałem wycieczki bez takich niespodzianek. Przecież dokumentacja jest dostępna na wyciągnięcie ręki.
Kto by pomyślał, że w tych okolicach jest tyle pagórków. Do Zielonej Góry dotarłem na chwilę po zachodzie słońca, a na kwadrans przed odjazdem pierwszego pociągu. Mogłem oczywiście pojechać następnym; zwiedziłbym miasto, jednak wolałem wrócić wcześniej, zrobić zakupy, obiad na jutro, wyspać się. To był dobry dzień. Jesień zapowiada się bardzo pogodnie.
Kategoria Polska / lubuskie, kraje / Polska, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery