Miało padać, więc nic nie planowałem, ale gdy za oknem słońce oświetlało złoto na drzewach, musiałem wyjść. Wziąłem aparat i ruszyłem w miasto.
Wsiadłem dzisiaj na Treka, bo gdyby jednak zaczęło padać, to nie byłoby mi go szkoda. Ciężki i powolny, ale za to połyka wszystkie poznańskie dziury zamiast się na nich rozbijać. Skierowałem się na początek do parku Czarneckiego, ponieważ to właśnie tam znajduje się najpiękniejsza w Poznaniu aleja. Przejechałem wczoraj przez ten park i nie mogłem oprzeć się ponownej wizycie z lepszym sprzętem do fotografowania. Nawet słońce dopisało. Potem oczywiście zajrzałem do Cytadeli, bo tam też zawsze można liczyć na ładne ujęcie. Pomyślałem również o pewnym budynku oplecionym jakąś rośliną, a że roślina zmieniła kolor na jesienny, to nie mogłem przegapić możliwości sfotografowania jej. Przypomniała mi się potem ściana sprzed dwóch dni, na której podobna roślina rozpuściła swoje pnącza, więc pojechałem na Ławicę. Nie chciało mi się jednak wyjeżdżać za miasto. Wjechałem do Lasku Marcelińskiego. Jesień również i tam użyła swoich farb, więc miałem chwilę radości, jeżdżąc w tę i we w tę. A nie mogłem też przegapić zachodniego klina zieleni, ale coś zieleń mocno się trzyma tam na drzewach, więc uciekłem szybko. Do domu wróciłem po drogach dla rowerów przy Witosa, o których nie miałem pojęcia.