Chciałem przejechać się po suchych drogach. Mimo że wczoraj wieczorem padało, to dzisiaj już było w miarę sucho. Wsiadłem więc po pracy na rower i ruszyłem, zrobić plan z poprzedniego dnia.
Wczoraj odebrałem mój drugi rower, który zostawiłem przedwczoraj w sklepie. Tragedia. Tak się topornie i powoli nim jechało, a jeszcze jak mocno się spociłem. Niesłychane. Nie wiem, jak ja będę na nim dalej jeździł. Chyba tylko wyprawy z sakwami mi pozostają. I dojazdy do pracy, bo szkoda mi kolarzówki. Będę na nią chuchał, przynajmniej przez jakiś czas, bo jest nowa, to trzeba szanować.
Zanim wyjechałem z miasta miałem do odwiedzenia kilka miejsc. Najpierw pojechałem do sklepu rowerowego, aby zapytać o uchwyt do latarki, ale nie mieli. Potem skoczyłem po uchwyt do Garmina, a tuż przed zmrokiem jeszcze zahaczyłem o jeden sklep, gdzie też bez sukcesu. Pozostaje mi tylko zamówienie tego ustrojstwa przez internet.
Jechałem zgodnie z planem. Przez Biedrusko i Murowaną Goślinę. Ruch taki sobie, jak to po pracy. Nadal zachwycam się nowym rowerem, choć dzisiaj się spociłem. Było za ciepło. Raptem kilka stopni, a różnica bardzo odczuwalna. Za Gośliną pojawiły się lekkie mgły, a potem mżawka. Przystanąłem na przystanku, aby rzucić okiem na mapę i okazało się, że Garmin się wyłączył. Wymieniłem baterie na naładowane, ale problem pojawił się z latarką, bo przełączyła się na tryb oszczędzania energii i świeciła bardzo słabo. Zrezygnowałem z dalszej podróży. Zdjąłem okulary, bo mżawka przybrała na sile i zawróciłem do domu po własnym śladzie. Plucha skończyła się, gdy wjechałem do Murowanej Gośliny, ale nie mogłem wznowić jazdy z planem, bo mogłem skończyć bez świateł. W domu okazało się, że Garmin po raz kolejny się wyłączył – w połowie drogi powrotnej. Co za diabeł w niego wstąpił? Tak słabego śladu już dawno nie miałem.