Po wczorajszej przejażdżce zapragnąłem więcej. Nie udało mi się wstać wcześnie rano i przez to nie mogłem zrealizować pełnego planu, ale to nic, każdy kierunek był dobry.
Chciałem przejechać się przed pracą. Było mgliście, wschód słońca całkowicie niewidoczny, ale to nic. Widoki były drugorzędną sprawą. Ubrałem się lżej, bo wiedziałem, że będę pędził. I tak było. Z początku telepałem się z zimna, ale potem rozgrzałem się i jechało mi się tak samo przyjemnie, jak na Islandii. Bajka. Rower prowadzi się jeszcze ciężko, ale prze do przodu niczym błyskawica. Jest taki szybki, że to po prostu niesamowite. Nie mogę się nim przestać zachwycać.
Pojechałem na północ, do Biedruska, ale chyba zbyt dawno tam byłem, bo zgubiłem drogę i wylądowałem w Suchym Lesie. Potem jakoś dojechałem na Strzeszyn, a w Kiekrzu skręciłem na południe i kompletnie się zagubiłem. Znalazłem giełdę samochodową, a w Skórzewie zorientowałem się, że można by już jechać do centrum. W międzyczasie złotówa upewnił się, abym wjechał na drogę dla pieszych i rowerów, zajeżdżając mi drogę i zatrzymując się. Dobrze, że mam już z lekka opanowane hamowanie (co nie przyszło mi łatwo), bo inaczej wylądowałbym na tej jego brudnej masce.
Zakręciłem się w centrum, trafił mnie szlag na kostce brukowej na Jeżycach (strasznie się po niej jedzie, muszę unikać jazdy po tej dzielnicy kolarzówką) i po zatrzymaniu się pod sklepem po drugie śniadanie, zobaczyłem jak bardzo nietrafny dzień wybrałem na jazdę. Rower cały uwalony piachem i mokry od wilgotnych dróg. Tragedia. Szybko wyczyściłem ile mogłem i popędziłem do biura, mając jeszcze dwuminutowy zapas przed początkiem pracy. To dopiero wyczucie.